0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Jacek Marczewski / Agencja Wyborcza.plFot. Jacek Marczewsk...

Nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy – mawiali Juliusz Mieroszewski, Jerzy Giedroyc czy Jacek Kuroń. Tego samego zdania był Józef Piłsudski, gdy nawiązywał sojusz z Ukrainą Symona Petlury by w 1920 roku wspólnie stawić czoło bolszewikom. Wiedział o tym Lech Kaczyński, jadąc do Kijowa, by wspierać Pomarańczową Rewolucję wymierzoną przeciwko prorosyjskiemu prezydentowi Wiktorowi Janukowyczowi.

Witold Waszczykowski tego nie wie.

W poniedziałkowym (3 lipca 2017) wywiadzie dla "wSieci" obecny minister spraw zagranicznych dał wyjątkowe świadectwo pseudopatriotycznemu zaślepieniu. Takiemu, które wyraźnie pokazuje, że nie rozumie sytuacji geopolitycznej Polski.

Na pytanie zadane przez braci Karnowskich na temat relacji z Ukrainą minister Waszczykowski odpowiada: „Współpraca gospodarcza nie wygląda niestety najlepiej. A najgorzej jest oczywiście w kwestiach historycznych. Nasz przekaz jest bardzo jasny: z Banderą do Europy nie wejdziecie. Mówimy to i głośno, i cicho”.

Takie słowa to typowe zagranie w arsenale dyplomatycznym PiS. Przy rozstrzyganiu ważnych kwestii politycznych, kluczowych dla polskiej racji stanu, politycy tej partii zaczynają przywoływać dawne winy i zaszłości historyczne, nie najważniejsze w tym momencie. Dlatego wszyscy Niemcy nadal jeszcze po części są nazistami, którzy chcą wymordować Polaków i wysadzić Warszawę, a wszyscy Ukraińcy to nadal trochę banderowcy, którzy chcą masakrować naszych rodaków na Wołyniu.

Antypolskie akcje UPA i masakrę ludności polskiej na Wołyniu w latach II wojny światowej oczywiście trzeba potępiać i wymagać, by Ukraina zrobiła swój rachunek sumienia za tamte zbrodnie. Jednak w obecnych warunkach jest to sprawa skomplikowana, w którą zamieszana jest lokalna pamięć i obecna sytuacja mniejszości w obu państwach, a wszystko podgrzewa walka między ukraińskim i Polskim IPN-ami. Po obu stronach odżywają też nastroje ksenofobiczne i ślepy nacjonalizm.

Szef polskiego MSZ takimi słowami sytuuje się po stronie polskiej skrajnej prawicy spod znaku ONR i Młodzieży Wszechpolskiej, która żąda, by Ukraińcy padli na kolana, zanim zaczniemy budować z nimi jakiekolwiek stosunki.

Nie można zapominać, że takich samych argumentów o krwiożerczym nacjonalizmie ukraińskim używa propaganda Kremla, która obecny rząd w Kijowie nazywa "bandą bandero-faszystów".

O komentarz do słów ministra, OKO.press poprosiło dr hab. Andrzeja Szeptyckiego, specjalistę od spraw Ukrainy i integracji europejskiej z Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW:

„Zarówno polscy, jak i ukraińscy politycy stąpają po cienkim lodzie, bo trudne jest pogodzenie pamięci historycznej z potrzebnym nam strategicznym partnerstwem. Ale zadaniem władz powinno być szukanie złotego środka.

Ukraina jest obecnie bardzo daleko od członkowska w Unii Europejskiej. Ale w sensie politycznym, mentalnym i społecznym zdecydowanie bliżej UE niż była 5 lat temu pod rządami Janukowycza. I płaci za to niezwykle wysoką cenę. Dlatego stosowanie takiej logiki jest daleko posuniętą nieprzyzwoitością.

Relacje rządu PiS z UE również uległy ostatnio wyraźnemu pogorszeniu. W tym kontekście używanie argumentu, że Ukraina jest nie dość „europejska” by należeć do UE, to argument w rodzaju „przyganiał kocioł garnkowi” – powiedział ekspert.

Dyplomatycznym błędem jest pozwalać, by historyczne resentymenty stanęły na drodze wspierania niepodległości Ukrainy, współpracy w budowaniu bezpieczeństwa europejskiego. Historia wielokrotnie pokazała, że utrata niepodległości przez Ukrainę w krótkim czasie prowadzi do zagrożenia suwerenności Polski. Przez dwa stulecia Rosja dominowała w naszym regionie po części dzięki umiejętnemu rozgrywaniu konfliktów etniczno-narodowościowych. Zawsze mocno grała właśnie na konflikt Polaków z Ukraińcami i teraz też to robi.

Kreml nie mógł wymarzyć sobie pożyteczniejszego narzędzia do destabilizacji Ukrainy niż minister Waszczykowski.

Zagrożenie imperialnymi zakusami Rosji jest realne, jej agresja na wschodniej Ukrainie i aneksja Krymu nie pozostawiają złudzeń. Wspieranie niepodległej Ukrainy i jej europejskich i NATO-wskich ambicji to racjonalna droga dla zwiększenia polskiego bezpieczeństwa. Jeśli Polska utrudni integrację Ukrainy w zachodnie struktury, to sama naraża swoje bezpieczeństwo. To oczywista oczywistość, ale nie dla polityków PiS.

Tym bardziej absurdalne jest, że w tym samym wywiadzie Waszczykowski chwali sobie kontakty z Białorusią mówiąc, że „nie ma między naszymi państwami wojny ideologicznej”.

OKO.press przypomina, że minister nie widzi żadnych ideologicznych konfliktów z dyktaturą, która od 23 lat rządzona jest przez Aleksandra Łukaszenkę dzięki fałszowaniu wyborów, łamie prawa człowieka, jest skorumpowana oraz w zwyczaju ma duszenie opozycji politycznej i nieprzychylnych mediów. A jednak to spór historyczny z Ukrainą jest dla ministra trudniejszy do przekroczenia.

Co najistotniejsze dla naszej sytuacji międzynarodowej, Łukaszenka zachowuje obecnie bliskie stosunki z prezydentem Rosji Władimirem Putinem.

Przeczytaj także:

Waszczykowski: Niemcy i Francuzi stoją z Rosją w jednym szeregu

To z resztą nie jedyne kuriozalne wypowiedzi ministra z tej rozmowy. Do tego wszystkiego dołożył:

Paryż i Berlin nie dążą do powrotu do sytuacji sprzed agresji [Rosji na Ukrainę - red.]

wSieci,03 lipca 2017

Sprawdziliśmy

Fałsz. A niedawno przedłużone sankcje?

Uważasz inaczej?

W jednym wywiadzie jest w stanie wystawić na szwank nie tylko nasze relacje na Wschodzie, ale również na Zachodzie. Nie wiadomo, dlaczego minister Waszczykowski tak twierdzi, skoro niespełna dwa tygodnie wcześniej na szczycie Unii Europejskiej w Brukseli (22-23 czerwca 2017), wspólnota zadecydowała, by przedłużyć sankcje dla Rosji o pół roku. Jedynym warunkiem ich zniesienia jest zaprzestanie przez Rosję działań wojskowych na terenie Ukrainy. Rozwiązanie to mocno popierane jest przez Berlin i Paryż.

;
Na zdjęciu Szymon Grela
Szymon Grela

Socjolog, absolwent Uniwersytetu Cambridge, analityk Fundacji Kaleckiego. Publikował m.in. w „Res Publice Nowej”, „Polska The Times”, „Dzienniku Gazecie Prawnej” i „Dzienniku Opinii”.

Komentarze