Węgla dla gospodarstw domowych wciąż jest za mało. Rośnie za to góra potwornie drogich importowanych miałów dla energetyki, której nie ma gdzie spalić. Ale tę zimę jakoś przeżyjemy, pytanie, co będzie z następną
W zeszłym tygodniu wiceminister aktywów państwowych Karol Rabenda triumfalnie ogłosił likwidację „luki węglowej”, która pojawiła się po wprowadzeniu embarga na rosyjski węgiel w kwietniu 2022 r. – Spółki Skarbu Państwa sprowadziły już 14 mln ton węgla, dzięki czemu zabezpieczono w to paliwo nie tylko gospodarstwa domowe, ale też energetykę i ciepłownictwo – mówił Rabenda. – Interwencja rządu na rynku była skuteczna – stwierdził wiceminister.
Samorządy obarczone przez rząd misją sprzedaży węgla dla gospodarstw domowych dotowanego węgla (po 2 tys. zł za tonę) nie podzielają tego optymizmu. Wójt gminy Bełżec zdecydował, że będzie sprzedawał tylko po 500 kg na osobę, aby wystarczyło węgla dla najbardziej potrzebujących. – Są gminy, które nie otrzymały nawet tony. W województwie mazowieckim włodarze otrzymali zalewie 15-20 procent tego, co oczekiwali – pisze serwis prawo.pl.
Według resortu aktywów państwowych ponad 97 proc. gmin przed świętami zrealizowano pierwszą dostawę.
Węgiel kojarzy się ludziom z czarną jednolitą masą, ale w rzeczywistości nie ma jednego produktu handlowego o nazwie „węgiel”. Miały dla energetyki i ciepłowni to inny rodzaj węgla niż ekogroszek spalany w naszych piecach, ten z kolei różni się od kostki spalanej w kotłowniach (np. w szkołach). Jeszcze innym produktem jest tzw. orzech.
Żeby zrozumieć, co się dzieje, najpierw potrzebujemy trochę obliczeń. Polska co roku zużywa ok. 10 mln węgla w tzw. sektorze komunalno-bytowym. To ekogroszek, kostka, orzech i częściowo miały. Mniej więcej połowa pochodzi z polskich kopalń, resztę trzeba importować.
Dotychczas niemal 100 proc. importowanego ekogroszku, kostki i orzecha pochodziło z Rosji. Powód jest prosty – węgiel rosyjski dochodził koleją albo już jako gotowy produkt (np. kostka), albo jako tzw. niesort, czyli węgiel nieposortowany. Z niesortu można było odsiać kostkę, orzech, ekogroszek i miały i odpowiednio każdy produkt skierować do innych klientów.
Wiosną Polska wprowadziła – na cztery miesiące przed UE – embargo na węgiel rosyjski. Rząd nakazał dwóm spółkom skarbu państwa – Węglokoksowi i PGE Paliwa – importować węgiel z innych kierunków.
Spółki wywiązały się z zadania, jak umiały. Kupowano standardowy węgiel, który był dostępny w Kolumbii, Indonezji, Afryce i Australii. Węgiel, którym handluje się w obrocie międzynarodowym powinien mieć „rozmiar” brył 0-50 mm. Można z tego odsiać ok. 25 proc. ekogroszku, także trochę orzecha, ale kostki nie będzie.
Przez port w Gdańsku sprowadzono 12,4 mln ton węgla, zakładając, że jakiś milion ton to węgiel koksujący (potrzebny hutom) zostaje ok. 11,4 mln ton. Port w Szczecinie sprowadził 3 mln ton, zapewne jakieś 2,5 mln ton to węgiel energetyczny.
Podobną ilość sprowadził port w Gdyni, ale tam dodają do rachunków jeszcze koks, więc trudniej obliczyć ile przeszło samego węgla energetycznego. Załóżmy, że to 2 mln ton.
Otrzymujemy więc 14 mln ton, o których mówił wiceminister Rabenda. Dla potrzeb gospodarstw domowych ten węgiel jest przesiewany w portach. Jeśli więc odejmiemy od 14 mln ton 20 – 25 proc. surowca, który odsiano, to otrzymamy jakieś 3,5 – 4,5 mln ton.
Wniosek – jeśli dodamy 4,5 mln ton węgla przesianego w portach do 5 mln krajowej produkcji, dorzucimy do tego węgiel sprowadzony z Rosji w 2022 r. (1,3 mln ton, z czego ok. 0,5 mln ton trafiło do sektora komunalno-bytowego) oraz węgiel, który obywatelom został z poprzedniej zimy, to wyjdzie, z grubsza licząc, 10 mln ton. Jako tako więc zimę powinniśmy przetrwać, oczywiście nie licząc klientów węglowej kostki, którzy mogą jedynie narzekać, bo dla nich surowca nie będzie.
Ale okazało się, że węglowa operacja rządu ma niespodziewane konsekwencje
Najwięcej węgla sprowadziły dwie państwowe spółki – PGE Paliwa i Węglokoks. PGE Paliwa zajmiemy się za chwilę, bo ważniejszy jest Węglokoks. Spółka nie chciała ujawnić ile węgla sprowadziła, nie chciała też wyraźnie napisać, że nam tej informacji nie udzieli. Poinformowała nas tylko, że przypłynęło bądź zakontraktowano już 103 statki.
W ten sposób specjaliści z Węglokoksu wynaleźli nową jednostkę objętości węgla – jeden „statek” to prawdopodobnie ilość surowca podana w tonach, pomnożona przez iloraz inteligencji menedżerów Węglokoksu, którzy wymyślili taką odpowiedź.
Według naszych informacji Węglokoks sprowadził ok. 10 mln ton węgla. Z tego prawdopodobnie przesiano i sprzedano 2-2,5 mln ton. Reszta to miały, które trzeba sprzedać energetyce.
Ale ta do kupowania surowca wcale się nie kwapi. Chodzi o to, że Węglokoks kupował węgiel wiosną i latem, gdy ceny przekraczały 300, a okresowo 400 dol. za tonę. Teraz zjechały do 170 dol. Energetycy opowiadają, że Węglokoks proponuje im surowiec po 60-70 zł za GJ czyli pięć razy więcej niż kosztował w 2019 r. Węgiel sprowadzany latem i wczesną jesienią jest dużo droższy niż surowiec z PGG (do tego jeszcze dojdziemy) czy węgiel, który spółki energetyczne chciałyby sobie sprowadzić teraz na własną rękę.
Węglokoks rozsiadł się więc na ogromnej górze miałów energetycznych, której nie ma komu sprzedać. Miały zalegają w portach, w Centralnym Magazynie Węgla w Ostrowie Wlkp, Węglokoks powynajmował też place od prywatnych importerów, którzy i tak wstrzymali swój biznes.
Agencja Rozwoju Przemysłu podaje tylko dane nt. węgla krajowego – od września górka rodzimego surowca rośnie w tempie 400 tys. ton miesięcznie. Na razie katastrofy nie ma – zwały krajowe w listopadzie sięgały 1,8 mln ton, to stosunkowo niewiele. Pytanie ile jest węgla z importu.
Węglokoks może oczywiście pozbyć się kilku milionów ton miałów ze stratą- ale wtedy spółkę trzeba będzie ratować i zrzucą się na nią podatnicy. Pewnie wzorem dawnych lat miały kupi Państwowa Agencja Rezerw Strategicznych za kilka miliardów zł. Co z nimi zrobi?
Wszystko to nie rozwiązuje pierwotnego problemu – braku węgla dla gospodarstw domowych, szkół, szpitali i itd.
Jesienią okaże się, że znowu trzeba importować ok. 5 mln ekogroszków, kostki i orzecha. Ale żeby odsiać taką ilość, niezbędny będzie import co najmniej kolejnych 15-18 mln ton węgla ogółem. Góra miałów będzie rosła, a koszty tej operacji będą olbrzymie.
No dobrze, ale dlaczego nie można importować grubego węgla czy „niesortu” bezpośrednio z Kolumbii czy Indonezji tak jak z Rosji? Indagowani przez nas fachowcy tylko wzruszają ramionami. Kopalnie tych krajach nastawione są na standardową produkcję miałów dla elektrowni, grubszy węgiel po prostu jest kruszony. Ktoś z Polski musiałby zainwestować w kopalniach w Kolumbii we własną sortownię. Załóżmy, że kolumbijscy właściciele kopalń się zgodzą, ale pozostaje problem transportu. Rosyjski węgiel jechał głównie koleją. Na ogromnych statkach węgiel się kruszy, więc nawet posortowany i tak nie dojedzie w całości.
Być może jakimś rozwiązaniem jest produkcja brykietów. Brykiet nie zastąpi ekogroszków, ale do starych kopciuchów można go ładować
Tak czy owak, trzeba już się wziąć za planowanie operacji „Zima 2024” bo bezsensowna improwizacja, którą zafundowali nam politycy koalicji i opozycji wprowadzając embargo na rosyjski węgiel cztery miesiące przed resztą UE, kosztowała nas wszystkich kilka miliardów zł.
Ciekawe rzeczy dzieją się też na rynku węgla krajowego. Polska Grupa Górnicza, która ma jakąś połowę krajowego rynku węgla energetycznego, zaśpiewała sobie w tym roku bardzo słone ceny. Według informacji portalu WysokieNapiecie.pl kontrakty zawarte przez PGG z Tauronem i Eneą opiewają na 38 zł za GJ, czyli ok. 850 zł za tonę.
To mniej więcej tyle, ile kosztuje dziś węgiel importowany plus koszty dostawy. PGE uznała, że to za drogo i kontraktu na 2023 r. z Polską Grupą Górniczą nie zawarła, zadowalając się ilościami węgla wynegocjowanymi w poprzednim roku. Ale PGE również importowała latem i jesienią duże ilości węgla, miały pozostałe po odsianiu może spalić we własnych elektrowniach.
Skąd taka podwyżka cen węgla, skoro koszty wydobycia nie przekraczają 15 zł za GJ? Górnicy zdają sobie sprawę, że to ich łabędzi śpiew, który trzeba wykorzystać, a energetyka nie ma wyjścia i drogi węgiel będzie musiała kupić. W dodatku PGG ma w tym roku do spłacenia 1 mld zł długu wobec obligatariuszy, a i górnicze pensje wzrosły o ok. 800 mln zł rocznie.
Górnictwo będzie miało więc w tym roku rekordowe zyski, a rząd jest dla niego łaskawy – wbrew unijnemu rozporządzeniu nie wprowadził dla tej branży podatku od nadmiarowych zysków.
Tekst został opublikowany na portalu wysokienapiecie.pl
Komentarze