Rząd węgierski oskarża organizacje pozarządowe, że biorą pieniądze od Sorosa, by sprowadzić na Węgry miliony uchodźców. To pretekst do uchwalenia przez parlament ustawy "Stop Soros", która tak naprawdę jest nakierowana na zdławienie niezależnych od rządu i krytycznych wobec niego organizacji
Nowa ustawa ma zmusić NGO-sy "wspierające migrantów" do uiszczania opłaty (rząd twierdzi, że to nie jest podatek) w wysokości 25 proc. otrzymywanych dotacji, która ma być przeznaczona na utrzymywanie płotów na południowej granicy Węgier. Zagraniczne środki finansowe będą musiały być lokowane na specjalnych rachunkach bankowych.
George Soros, miliarder węgierskiego pochodzenia, filantrop, który finansuje organizacje broniące praw człowieka na całym świecie, to dla Viktora Orbána niejako osobisty wróg i jest na Węgrzech przedstawiany jako przyczyna wszelkiego zła. I walką z nim rząd uzasadnia polityczne decyzje, niejednokrotnie ograniczające swobody obywatelskie.
19 lutego 2018 rozpocznie się kolejna sesja węgierskiego parlamentu. Najpewniej będzie rozpatrywany pakiet "Stop Soros". Ma poddać ostrej kontroli organizacje pozarządowe, które rząd Orbána oskarża o wspieranie „masowej, nielegalnej imigracji” w ramach rzekomego „planu Sorosa”, „spekulantów" i "działalności sieci”.
Założenia pakietu zostały przedstawione w połowie stycznia jako wypełnienie woli 2,3 miliona obywateli, którzy w jesiennych narodowych konsultacjach opowiedzieli się przeciwko mitycznemu "planowi Sorosa" obalenia płotów na granicy.
Ale warto podkreślić grę Orbána, który równolegle z pakietem "Stop Soros" ujawnił zdumionej opinii publicznej, tak węgierskiej, jak i europejskiej, że Węgry - dotychczas razem z Polską najbardziej zdecydowany przeciwnik przyjmowania jakichkolwiek uchodźców - bez rozgłosu przyjęły 1291 uchodźców w 2017 roku. A także - że rząd rozważa przystąpienie do unijnego mechanizmu relokacji uchodźców, uzależniając ewentualne decyzje od spełnienia postulatu Budapesztu dotyczącego nienarzucania tego, kogo dane państwo ma przyjąć. Ma być to prerogatywa państwa członkowskiego.
Pakiet „Stop Soros” jest reklamowany na billboardach i w mediach elektronicznych. Obywatele otrzymali imienne listy, w których premier tłumaczy dlaczego pakiet musi wejść w życie. W liście powtarza argument, że Soros chce obalenia płotu zbudowanego na granicy z Serbią. To kampania rządowa. Z kolei na innych billboardach, zamówionych przez partię Fidesz, obok Sorosa stoją liderzy partii opozycyjnych, w ręku trzymają nożyce i przecinają siatkę ogrodzenia.
Przekaz jest jeden – to Fidesz, rządząca partia Orbána, stoi na straży państwa węgierskiego, wszyscy inni – partie polityczne, organizacje pozarządowe (jak mówił jeden z polityków Fideszu, tylko z pozoru są pozarządowe, bo służą obcym interesom), szkodzą Węgrom. Celem samego Sorosa, twierdzi rząd, jest sprowadzenie milionów migrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu. List kończy się wezwaniem nawiązującym do kampanii wyborczej Fideszu z 2010 roku: "Najwyższy czas! Stańmy w obronie Węgier".
Ustawa "Stop Soros" pozostawia wiele niedopowiedzeń, m.in. penalizuje wspieranie nielegalnej migracji, ale jej nie definiuje. To oznacza prawdopodobnie, że organizacje, które wspierają uchodźców, będą musiały rejestrować się jako organizacje wspierające nielegalną migrację. Chodzi szczególnie o działalność w 8-kilometrowej strefie granicznej, w tak zwanych „zonach”. Z ustawy nie wynika jasno, czy do "wspierania" zalicza pozostawianie jedzenia lub udzielanie pomocy prawnej potrzebującym.
NGO-sy "wspierające migrantów" będą musiały zdawać szczegółowe raporty i uiszczać opłatę (rząd twierdzi, że to nie jest podatek), w wysokości 25 proc. otrzymywanych dotacji, która ma być przeznaczona na utrzymywanie płotu na południowej granicy Węgier. Zagraniczne środki finansowe będą musiały być lokowane na specjalnych rachunkach bankowych. Ustawie będą podlegały także osoby prywatne.
"Stop Soros" to kontynuacja ograniczeń wprowadzonych przez zeszłoroczną ustawę, tzw. Lex NGO. Zgodnie z tą uchwaloną w czerwcu 2017 roku ustawą - organizacje, które są finansowane ze środków zagranicznych, musiały w ciągu trzydziestu dni od daty wejścia ustawy w życie zarejestrować się jako „wspierane z zagranicy”.
Poza nielicznymi, w tym Węgierskim Czerwonym Krzyżem, nikt takiej rejestracji nie dokonał. Ale żadnych sankcji nie ma. Rejestracja musiała nastąpić wówczas, gdy roczne dotacje dla danego podmiotu spoza granic Węgier, przekraczały 23 tys. euro rocznie. Do kwoty tej nie wliczano unijnych funduszy. Pakiet wyłączeń z ustawy był bardzo szeroki.
Na zarejestrowane podmioty ustawa nałożyła obowiązek, jakim było zamieszczenie informacji o zagranicznym finansowaniu na wszystkich wydawanych przez siebie materiałach. Było to swoiste „napiętnowanie”. Ustawa jest w praktyce adresowana do dwóch podmiotów, które najmocniej krytykują działalność rządu: Węgierski Komitet Helsiński oraz Węgierska Unia Swobód Obywatelskich (TASZ). Obydwa, w ramach obywatelskiego nieposłuszeństwa, odmówiły rejestracji.
W lipcu ubiegłego roku 23 organizacje pozarządowe złożyły do węgierskiego Sądu Konstytucyjnego skargę na Lex NGO. Ponieważ Sąd sprawą wciąż się nie zajął, a także nie wyznaczył żadnego terminu, czternaście z nich złożyło skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Główny zarzut - ustawa godzi w wolność zrzeszania się i wolności wypowiedzi, a także dyskryminuje organizacje ze względu na źródło dotacji (źródła krajowe czy zagraniczne). Ustawa, zdaniem skarżących, nie służy zatem w żadnym stopniu oficjalnemu celowi jej uchwalenia, czyli przeciwdziałaniu praniu brudnych pieniędzy czy przejrzystości finansowania, a jedynie walce z organizacjami krytykującymi rząd.
Badająca temat Komisja Wenecka nie podważała prawa do uchwalenia takiej ustawy (a zatem nie kwestionowała suwerenności państwa w tym zakresie) i towarzyszącej jej argumentacji. Zgłosiła jednak szereg zastrzeżeń, wskazując, że niektóre zapisy mogą prowadzić do dyskryminacji organizacji pozarządowych. Rząd zmodyfikował więc zapis na mocy którego, w przypadku niezarejestrowania w ciągu 45 dni organizacji jako wspieranej zza granicy, można było ją rozwiązać.
Organizacje krytykujące rząd wciąż działają, chociaż prawie codziennie prasa donosi jak szkodzą krajowi i obywatelom.
Warto podkreślić, że kryzys migracyjny na Węgrzech zakończył się w październiku 2015 roku. Płoty na granicy z Serbią (dzisiaj już dwie nitki), a także Chorwacją, skutecznie zamknęły Szlak Bałkański przez Węgry. Statystyki wskazują, że żadnego "zagrożenia migracją" nie ma. Mimo to wprowadzono na terenie całego kraju tzw. stan zagrożenia masową migracją, który rząd regularnie przedłuża co sześć miesięcy. Czyni to niejako wbrew własnej ustawie, w której niezwykle precyzyjnie określono warunki jego zaistnienia. Od trzech prawie lat kryzys migracyjny legitymizuje wszelkie działania władzy, w tym te autorytarne.
Kryzys jest obecny w codziennym przekazie dnia, w mediach, na ulicach miast, na billboardach o narodowych konsultacjach czy powstrzymaniu planu Sorosa. Pisząc te słowa słucham w węgierskim radiu reklamy, w której przejmujący głos lektora oznajmia, że płot na granicy powstrzymał migrację, a Soros chce, by go obalić i jego plan trzeba zatrzymać. Całość wieńczy hasło "Stop Soros" i informacja, że kampania została przygotowana na zamówienie rządu.
Tylko w 2017 roku na komunikację, czy też propagandę niebieskich billboardów w całych Węgrzech, konsultacji narodowych, listów imiennych do obywateli, reklam w różnych środkach przekazu, ulotek itp., rząd miał wydać w przeliczeniu prawie 875 mln złotych (wyliczenia redakcji pisma HVG).
Jaki jest przekaz rządu? Mamy do czynienia z nieprzerwanym zagrożeniem bezpieczeństwa państwa, w tym terrorystycznego ze strony muzułmańskich hord, których celem jest zniszczenie węgierskiej kultury, tożsamości i wiary oraz zbudowanie nowego społeczeństwa, które zdominuje dotychczasowe - węgierskie.
Ta narracja - z konieczności - bywa niespójna. Z jednej strony ministerstwo spraw wewnętrznych przekonuje, że na Węgrzech nie został żaden migrant, który w szczycie kryzysu migracyjnego przekroczył węgierskie granice. Z drugiej zaś, tuż po porozumieniu UE-Turcja, które zlikwidowało Szlak Bałkański, szef MSW Sándor Pintér twierdził, że nie ma pewności ilu migrantów zostało na Węgrzech, a ilu je opuściło.
Podczas kryzysu migracyjnego przez Węgry do Austrii przetoczyła się fala kilkuset tysięcy osób, wśród których byli i uchodźcy, i migranci ekonomiczni z Afryki oraz Bałkanów. Salah Abdeslam, jeden z organizatorów zamachów w Paryżu w roku 2015, miał werbować współtowarzyszy na dworcu Keleti w Budapeszcie, który był wówczas koczowiskiem migrantów.
Rząd informował, że na jednego z bezdomnych zarejestrowano w na Węgrzech prawie milion numerów telefonów, z których część służyła do organizacji zamachów we Francji, a jego szczegóły miano uzgadniać w XIV dzielnicy Zugló w Budapeszcie. To dawało mocne podstawy do zaostrzania polityki. To druga strona sporu, o której nie zawsze się pamięta.
Z politycznego punktu widzenia działalność rządu jest konsekwentna i logiczna. Posiada silną, komunikowaną publicznie legitymację w postaci milionów biorących udział w konsultacjach (chociaż metodologia liczenia jest dość wątpliwa). Dość jednak powiedzieć, że referendum z 2016 roku, dotyczące tzw. kwot migrantów, było nieskuteczne i niewiążące, a frekwencja niewiele przekroczyła 40 proc.
Rządowej koalicji skutecznie udaje się budować poczucie strachu. Temat migracji, który w badaniach opinii publicznej zajmował jeszcze dwa lata temu 5-6 miejsce, jest obecnie w pierwszej trójce, chociaż w całym styczniu zatrzymano zaledwie 56 osób przekraczających granicę (w grudniu 47, a w listopadzie 64). To dane oficjalne policji.
Nie sposób jednak nie odnieść wrażenia, że poza wymiarem bezpieczeństwa kraju, rząd próbuje minimalizować wpływ cieszących się popularnością organizacji pozarządowych – głównie TASZ, jednego z organizatorów antyrządowych marszów. Po ubiegłorocznych narodowych konsultacjach, Komisja Europejska wydała broszurę, która miała wskazywać, że propaganda rządu oparta jest na kłamstwie. Do dziś rząd nie odpowiedział na te zarzuty. Przed kilkoma dniami oficjalnie wszczęto postępowanie przeciwko Węgrom właśnie w sprawie ustawy lex NGO.
Co więcej, pomimo zapytań ze strony opozycji, nie udowodniono, że Soros ma jakikolwiek plan, a tym bardziej nie wskazano podstawy takich rozważań.
Bruksela dostrzega jednak i drugą, koncyliacyjną narrację Budapesztu w sprawie relokacji i deklaracji większych wpłat do budżetu unijnego w perspektywie 2020-2026. Instytucje unijne już wielokrotnie pokazały, że prowadzą z Węgrami handel wymienny i Budapesztowi wiele uchodzi na sucho.
Autorem tego tekstu jest dr Dominik Héjj - politolog, redaktor naczelny portalu www.kropka.hu poświęconego węgierskiej polityce, prowadzonego po polsku.
Politolog, dziennikarz, wykładowca akademicki. Redaktor naczelny prowadzonego po polsku portalu www.kropka.hu poświęconego węgierskiej polityce.
Politolog, dziennikarz, wykładowca akademicki. Redaktor naczelny prowadzonego po polsku portalu www.kropka.hu poświęconego węgierskiej polityce.
Komentarze