0:000:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

MOL sprowadza obecnie większość ropy naftowej z Rosji rurociągiem Przyjaźń. W dwóch największych należących do koncernu zakładach petrochemicznych – w Bratysławie i Százhalombatta (na przedmieściach Budapesztu) – przetwarza się obecnie odpowiednio 95 i 64 proc. surowca z kierunku rosyjskiego.

Jak powiedział dyrektor ds. produkcji i dystrybucji Zsolt Huff, MOL zawsze przygotowuje się na najgorszy scenariusz, określając swoje inwestycje. Według niego nawet jeśli istnieje tylko niewielka szansa na przerwanie dostaw z Rosji, zakłady muszą być gotowe na przetwarzanie innej ropy. A jeżeli wszelkie ryzyka wynikające z wojny na Ukrainie znikną i import z Rosji nie będzie już zagrożony, nowa inwestycja pozostanie – dodał.

Szczegółowy plan kierownictwo koncernu ma przedstawić w ciągu dwóch miesięcy.

Rzecznik MOL-u Domokos Szollár wyjaśnił, że przestawienie się na inny rodzaj surowca może potrwać od dwóch do czterech lat i kosztować 500-700 milionów dolarów. Dodatkową trudność stanowi dokonanie zmiany bez przerywania produkcji, więc – jak dodał – istotne będzie zbudowanie w kraju odpowiednich rezerw paliwowych na okres 90-100 dni.

Orbán liczył na trzydniową wojnę

Główną przyczyną podjęcia dyskusji o zmianie kierunku dostaw do Węgier jest przedłużająca się, trwająca już trzy miesiące wojna na Ukrainie. Prawdopodobnie Budapeszt, bliski sojusznik Moskwy, nie spodziewał się takiego rozwoju sytuacji i nie dopuszczał wcześniej zagrożenia dla dostaw paliw. Gdy rosyjska ofensywa na Kijów i zachodnią Ukrainę się załamała, a działania wojenne są prowadzone tylko na wschodzie kraju, rurociąg pozostaje cały czas pod kontrolą ukraińską.

Ukraina więc dysponuje narzędziem presji i może choćby czasowo wstrzymać dostawy ropy do węgierskich rafinerii.

Ostatni raz ukraiński operator ropociągu Przyjaźń, Ukrtransnafta, zastopował dostawy paliwa na Zachód w 2019 roku. Wówczas motywował to pogorszeniem jakości surowca dostarczanego z Rosji.

Przeczytaj także:

Przyjaźń pod kontrolą Ukrainy

Przyjaźń to najdłuższy ropociąg świata; mierzy około 4 tys. kilometrów, biegnie z Tatarstanu (wschód europejskiej części Rosji) do Europy Środkowej i rocznie przesyła około 66,5 mln ton ropy naftowej. Dzieli się na kilka nitek: w kierunku północno-zachodnim do Łotwy, zachodnią - do Polski i Niemiec, i południowo-zachodnią – w stronę Ukrainy, Słowacji, Czech i Węgier. Operatorem węgierskiego odcinka jest MOL.

Duża ilość taniego surowca z Rosji pozwalała Węgrom na utrzymywanie w miarę stabilnych cen paliw pomimo ataku Rosji na Ukrainę. Do tego premier Węgier Viktor Orbán w listopadzie 2021 roku w ramach walki z wysoką inflacją (i w czasie kampanii przed wyborami do węgierskiego parlamentu) zamroził ceny benzyny 95-oktanowej i diesla na stacjach paliw na poziomie 479 forintów (1,26 euro) za litr, co pozwala obecnie Węgrom tankować najtaniej w Unii Europejskiej.

W Europie paliwo tańsze jest tylko w Rosji i na Białorusi.

Orbán powtarza, że Węgrzy nie będą ponosić kosztów wojny w Ukrainie. Jest orędownikiem bliskiej współpracy z Rosją (tuż przed wojną spotkał się w Moskwie z Putinem), a także przeciwnikiem sankcji nakładanych przez Zachód na Federację Rosyjską za agresję na niepodległe państwo. Grozi też wetem w razie dyskusji o nałożeniu embarga na rosyjski gaz i ropę w całej Unii Europejskiej, a w razie wprowadzenia sankcji, proponuje opt-out dla swojego kraju.

Niech Unia płaci Węgrom za sankcje

Szef węgierskiej dyplomacji Péter Szijjártó postawił poprzeczkę wysoko; powiedział, że ewentualne koszty sankcji na rosyjską ropę, które poniosą Węgrzy, powinna pokryć UE. Wyliczył, że do 2030 roku powinno to być 18 mld euro.

Natomiast węgierska opozycja demokratyczna ustami swojego deputowanego Gergelya Arató wezwała rząd do podjęcia prac na rzecz zmniejszenia uzależnienia surowcowego od Rosji.

Arató w czasie konferencji prasowej online zauważył, że Orbán jest jedynym politykiem w Europie „niezdolnym, albo raczej niechętnym” do uniezależnienia się od rosyjskich surowców energetycznych. Wezwał rząd do inwestycji w poprawę wydajności energetycznej oraz rozbudowę odnawialnych źródeł energii.

Choć węgierski miks energetyczny jest względnie neutralny klimatycznie (46 proc. prądu produkowanych jest w elektrowni nuklearnej, 27 proc. w elektrowniach gazowych, ponad 9 proc. pochodzi ze źródeł odnawialnych i mniej więcej tyle samo wytwarzają najbardziej emisyjne bloki węglowe, które w najbliższych latach zostaną całkowicie wygaszone i zastąpione OZE), to jednak uzależnienie od surowców z Rosji jest ogromne; Węgry bowiem nie tylko sprowadzają z FR ropę i gaz, ale także paliwo nuklearne dla elektrowni jądrowej w Paksie. Elektrownia jest w tej chwili rozbudowywana przez rosyjski koncern jądrowy Rosatom.

Kolejne rządy węgierskie zrobiły niewiele, aby choć w niewielkim stopniu zapewnić sobie dostawy z innych źródeł – alternatywę dla kierunku wschodniego dla ropy zapewnia ropociąg Adria, który łączy Węgry i Serbię z morskim terminalem naftowym w Omišalju, w Chorwacji. Dla gazu nie istnieje podobne rozwiązanie, nie wspominając o atomie.

Według oficjalnych danych na Węgrzech z Rosji pochodzi 85 proc. gazu i 65 proc. ropy. Węgry są też jednym z niewielu krajów, które postanowiły spełnić żądanie Moskwy, wysunięte już po nałożeniu zachodnich sankcji na rosyjskie instytucje finansowe, by za zakontraktowane paliwo płacić w rublach.

Tania benzyna tylko dla Węgrów

W czwartek rząd w Budapeszcie niespodziewanie ogłosił, że tylko kierowcy na węgierskich tablicach rejestracyjnych będą mogli nadal tankować paliwo po urzędowych cenach; kierowcy aut z rejestracjami innymi niż węgierskie mają płacić cenę rynkową, czyli około 200 forintów więcej na litrze. Gabinet twierdzi, że ukróci to „turystykę paliwową” zwłaszcza w zachodnich rejonach przygranicznych.

Stacje paliw oklejone są więc na szybko wydrukowanymi informacjami, mającymi skierować kierowców do właściwego dystrybutora, wyłączyły też terminale bezobsługowe. Rząd teoretycznie wymaga od klientów okazania przy płaceniu dowodu rejestracyjnego pojazdu, a od obsługi sprawdzenia tablicy rejestracyjnej.

Jednak węgierskie Stowarzyszenie Niezależnych Stacji Benzynowych twierdzi, że w praktyce wyegzekwowanie wprowadzonego nagle rozporządzenia o obowiązujących dla obywateli i obcokrajowców dwóch różnych cen jest niewykonalne, ponieważ klient może zatankować paliwo z dystrybutora po cenie urzędowej, a obsługa stacji nie będzie w stanie na to zareagować. Do tego – jak dodaje - pojawia się problem ochrony praw konsumenta, który o cenie musi być poinformowany wcześniej, podczas gdy przy wjazdach na stacje są wyświetlane tylko ceny urzędowe. Shell Węgry poinformował, że z powodu niejasności systemowych część jego stacji będzie zamknięta.

Rozporządzenie stanowi też, że z wyższej ceny zwolnieni będą kierowcy, którzy mają auta zarejestrowane w innych państwach o urzędowo zamrożonych cenach. Póki co, dotyczy to kierowców z Serbii oraz Słowenii.

Szef gabinetu premiera Antal Rogán natychmiast po ogłoszeniu decyzji o wprowadzeniu podwójnych cen oświadczył, że „bez wątpienia dojdzie do debaty z UE na ten temat”.

Orbán zwali swoje podwyżki na Brukselę?

Kolejny spór z UE jest więcej niż pewny. Zgodnie z unijnymi regulacjami na całym terytorium Unii Europejskiej każdy konsument podlega tej samej ochronie i nie może ponosić większych kosztów tylko i wyłącznie z powodu swego obywatelstwa czy rezydentury.

Budapeszt najprawdopodobniej jest już świadomy kosztów poniesionych przez gospodarkę z powodu zamrożenia cen, dlatego próbuje winę za swoje przedwyborcze decyzje zrzucić na kogoś innego, w tym wypadku na Brukselę.

Ceny benzyny prędzej czy później będą musiały się wyrównać ze średnią europejską, jednak gabinet Orbána będzie mógł z tego wykroić jakiś polityczny zysk.

Ceny paliw najpierw miały być zamrożone tylko do kwietnia, ale na finiszu kampanii wyborczej rząd przedłużył decyzję do 1 lipca. Węgierska prasa już zimą pisała o bankructwach kilku mniejszych stacji benzynowych. Właściciele niezależnych biznesów rozważali skargę konstytucyjną, gdyż – jak twierdzą – zmusza się ich do działalności przynoszącej straty; tłumaczyli, że nie są w stanie ponosić obciążeń związanych ze wzrostem cen paliw i kosztami przerzuconymi na nich w rezultacie ustalenia cen urzędowych. Przewiduje się, że proces sądowy będzie trwał kilka lat i z czasem trafi do Strassburga.

Zwyczajny stan nadzwyczajny

Piąty rząd Viktora Orbána złożył przysięgę przed nowym parlamentem w minionym tygodniu. Parlamentarzyści w ramach inauguracji zrobili mu wielki prezent: wprowadzili poprawkę do konstytucji, pozwalającą gabinetowi ogłosić stan wyjątkowy z powodu wojny lub kryzysu w kraju sąsiednim.

W normalnych warunkach stan wyjątkowy wprowadza się na wypadek klęski lub niebezpieczeństwa we własnym kraju. Ale w przypadku Orbána stan wyjątkowy to właściwie nic nadzwyczajnego, raczej domyślny tryb sprawowania władzy, przypomniany po dwóch miesiącach względnego spokoju. I pozwala Viktorowi Orbánowi rządzić niemal bez żadnych ograniczeń za pomocą dekretów.

Jak zauważa zajmująca się prawami człowieka i ochroną wolności Węgierska Unia Swobód Obywatelskich (TASZ), wyjątkowy stan prawny zdaje się nie kończyć, lecz się utrwala.

  • Po raz pierwszy stan wyjątkowy rząd Orbána wprowadził w 2016 roku w konsekwencji kryzysu migracyjnego wtedy do swych celów wykorzystał uciekających z Azji i Afryki migrantów.
  • Drugi raz taką okazję zapewniła mu pandemia COVID-19 – stan wyjątkowy formalnie miał trwać od marca 2020 do czerwca 2022 (przedłużano go kilkakrotnie). Tuż przed kwietniowymi wyborami poluzowano jedynie pandemiczne obostrzenia, lecz nadzwyczajny porządek prawny pozostał.
Obecnie powodem wprowadzenia nowego stanu wyjątkowego jest wojna w Ukrainie.

Wojna prędko się nie skończy. Trzeba się dostosować

„Ta wojna oznacza trwałe niebezpieczeństwo dla Węgier. Stwarza zagrożenie dla naszej gospodarki i naszych rodzin w kwestii dostaw energii i bezpieczeństwa materialnego” – oświadczył szef węgierskiego rządu.

„Widzimy, że wojna i sankcje Brukseli wywołały wielki wstrząs gospodarczy i drastyczny wzrost cen. Świat jest na skraju kryzysu ekonomicznego. Węgry muszą się trzymać z dala od tej wojny i muszą bronić bezpieczeństwa finansowego węgierskich rodzin” – dodał.

W związku z nowym zagrożeniem rząd nałożył nowe obowiązki. Jak poinformował, powołuje fundusze ochronny i obronny – pierwszy ma zabezpieczyć kraj na wypadek kryzysu i wstrzymania dostaw surowców, drugi – dofinansować węgierskie wojsko.

W związku z tym - jak wyjaśnił Orbán – banki, firmy ubezpieczeniowe, wielkie sieci handlowe, przedsiębiorstwa energetyczne, towarowe, telekomunikacyjne i lotnicze będą zobligowane do wkładu „znacznej części ich wielkich zysków” do tych funduszy.

“Musimy pogodzić się z faktem, że rosyjsko-ukraińska wojna prędko się nie skończy. Przedłużający się konflikt powoduje wzrost cen energii w całej Europie, co znacząco napędza inflację. Ale nawet w tych warunkach zrobimy wszystko co się da, by chronić rodziny. Nie pozwolimy, by naród węgierski płacił za tę wojnę!” - napisał do obywateli węgierski rząd.

;

Udostępnij:

Michał Zabłocki

Dziennikarz i aktywista klimatyczny, dawny wieloletni pracownik działu zagranicznego PAP, w tym korespondent w Moskwie (2006), Pradze i Bratysławie (2010-2012), były współpracownik zajmującego się Europą Środkową think-tanku Visegrad Insight. Autor książki “To nie jest raj. Szkice o współczesnych Czechach”. Od 2019 roku dzieli życie między Warszawę i Budapeszt.

Komentarze