Tak dużych i gwałtownych protestów nie było na Węgrzech od 12 lat. Chodzi o zmiany w kodeksie pracy, które umożliwiają wyzysk pracowników - 50 dodatkowych dni pracy rocznie. Rząd buduje jasny przekaz – protesty inspirowane są zza granicy, organizują je proimigracyjne partie finansowane przez George’a Sorosa. Opozycja pierwszy raz od dawna przejęła inicjatywę
Od tygodnia mamy na Węgrzech do czynienia z kryzysem politycznym i społecznym. Bezpośrednią przyczyną jest uchwalenie 12 grudnia 2018 przez parlament zmian w kodeksie pracy, regulujących sposób rozliczania godzin nadliczbowych. W miejsce 250 fakultatywnych godzin pracy (nadgodzin), na które pracodawca musiał uzyskać zgodę, wprowadzono 250 godzin obowiązkowych, a także 150 kolejnych godzin, na które pracownik może, ale nie musi się zgodzić.
Łączny maksymalny wymiar godzin nadliczbowych rocznie to 400, oznacza to do 50 dni roboczych więcej.
Związki zawodowe, pominięte w procesie legislacyjnym, obawiają się, że faktyczny czas godzin nadliczbowych zawsze będzie wynosił 400, bowiem pracownicy nie odważą się sprzeciwić woli pracodawców. Rozliczenie godzin nadliczbowych będzie się odbywało w trybie trzyletnim, a nie jak dotychczas rocznym. Oznacza to, że pracownik odbioru dni wolnych bądź ekwiwalentu pieniężnego będzie mógł dokonać w ciągu 36 miesięcy. Jednak strona społeczna zwraca uwagę, że przecież pracodawca może np. ogłosić w tym czasie upadłość, a rząd w żaden sposób nie jest gwarantem czy stroną realizacji czasu godzin nadliczbowych.
Projekt ustawy autorstwa Fidesz pojawił się w połowie listopada i od razu wzbudził bardzo silne emocje. Ustawa zdaniem rządu ma poprawić konkurencyjność węgierskiej gospodarki i przygotować ją na ewentualny kryzys międzynarodowy, ma także umożliwić chętnym pracę w nadgodzinach i wyższe zarobki.
Los ustawy od początku był znany. Koalicja Fidesz-KNDP dysponuje większością, która umożliwia przegłosowywanie ustaw bez oglądania się na opozycję. W sobotę przed głosowaniem odbyły się demonstracje, o spokojnym przebiegu, które nie wpłynęły na decyzję Fidesz-KNDP.
W poniedziałek 10 grudnia, 48 godzin przed finalnym głosowaniem, parlamentarzyści Węgierskiej Partii Socjalistycznej (MSZP) zgłosili blisko trzy tysiące poprawek. Oczekiwali, iż każda z nich będzie musiała być procedowania oddzielnie, co uniemożliwi głosowanie ustawy w środę i w ogóle na tym posiedzeniu parlamentu, które zakończyło się w czwartek. Oznaczałoby to, że ustawa nie mogłaby wejść w życie 1 stycznia 2019 roku.
Plan opozycji, która po raz pierwszy od dawna na chwilę przejęła inicjatywę, został pogrzebany.
Na nadzwyczajnym posiedzeniu parlamentarnej komisji sprawiedliwości zdecydowano, że 2925 poprawek zostanie zblokowanych i poddanych razem pod głosowanie.
Kolejnego dnia cała opozycja: od przedstawicieli określanego mianem skrajnej prawicy Jobbiku po lewicę – MSZP, zablokowała mównicę sejmową i stół marszałka, by uniemożliwić głosowanie. Towarzyszyły temu gwizdy, i krzyki z ław poselskich. Na ponad czterdzieści głosowań, opozycyjni posłowie karty do głosowania włożyli tylko na jedno – to o zmianie kodeksu pracy. Opozycja zarzuca marszałkowi, że całe głosowanie było niezgodne z prawem (wg niej m.in. maszyny do głosowania umożliwiały oddanie głosu pomimo braku kart do głosowania).
Marszałek László Kövér zapowiedział z kolei, że wobec opozycji zostaną wyciągnięte najsurowsze konsekwencje. Teoretycznie oznacza to, że kilkadziesiąt osób zostanie wykluczonych z dziewięciu posiedzeń parlamentu, czyli utratą uposażenia poselskiego. Kövér stwierdził też, że polecił sprawdzenie, czy obstrukcja parlamentarna nie miała znamion przestępstwa przeciwko państwu i jego organom (kary regulaminowej i ewentualnych zarzutów do dzisiaj nie przedstawiono).
Na ulicach Budapesztu pojawili się protestujący, przed parlamentem skandowano antyrządowe hasła. Protesty były chaotyczne, brało w nich udział kilka tysięcy osób. Dla porównania, w 2014 roku przeciwko podatkowi od internetu było to ok. 40 tys. osób, a w obronie Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego przed rokiem – 80 tys. osób.
Manifestanci chodzili po mieście blokując kolejne mosty. Potem ścierali się z policją. Pierwszego dnia zniszczono ogrodzenie zbudowane z sanek wokół choinki.
Rząd zbudował jasny przekaz – protesty inspirowane są zza granicy, organizują je proimigracyjne partie finansowane przez George’a Sorosa, który stał się na Węgrzech symbolem wszystkiego, co najgorsze. Protestujący mieli nie uszanować chrześcijańskiej tradycji świąt i choinki. Ciekawą analogię przedstawił w „tweetowej rozmowie” Michał Kacewicz z „Newsweeka”. Wskazał, że w 2013 roku, kiedy rozpoczynał się ukraiński Majdan, protestujący, zdaniem Wiktora Janukowycza, także nie uszanowali choinki. Do dzisiaj (piąty dzień protestów, w sobotę się nie odbyły), przedstawiciele rządu czy Fideszu w żaden sposób merytorycznie nie odnieśli się do protestów.
O protestach nie informują właściwie media publiczne, tak radio, jak i telewizja, będące największym „informacyjnym operatorem” na Węgrzech. Dzisiaj (17 grudnia), kiedy protesty się nasilają, główne wydanie wiadomości M1 o godzinie 12.00, po raz pierwszy mówi o proteście posłów opozycji w gmachu MTVA (państwowe radio i telewizja), jako wiadomość nr 16, po 32 minutach serwisu. Poświęcają temu trzydzieści sekund. Z kolei oświadczenie Balázsa Hidvéghi, rzecznika Fidesz, trwające przeszło półtorej minuty, odtworzone jest w całości i wieńczy serwis. Dwa ogólnowęgierskie dzienniki „Magyar Idők” i „Magyar Hírlap”, także jednoznacznie negatywnie informują o protestach, odbierając przeciwnikom rządu do prawo do wyrażenia swoich opinii.
Eskalacja protestów w takim nasileniu, gdy na ulicach używana jest przemoc, ma miejsce po raz pierwszy od dwunastu lat. Wtedy powodem protestów było ujawnienie w połowie września 2006 taśm, na których Ferenc Gyurcsány, szef lewicowo-liberalnego rządu (Węgierskiej Partii Socjalistycznej i Związku Wolnych Demokratów) przyznał, że okłamywał opinię publiczną, by wygrać wybory. Nagrano go w czasie tajnego spotkania, które odbyło się w maju, tuż po wygranych drugi raz z rzędu wyborach parlamentarnych. Na ulice wyszły tłumy Węgrów, nie doprowadziło to jednak do upadku koalicji, ale 1 października w wyborach samorządowych spektakularne zwycięstwo osiągnął Fidesz.
To był początek drogi Viktora Orbána do zwycięstwa w 2010 roku. Sam Gyurcsány ustąpił dopiero rok przed wyborami, w kwietniu 2009. Po raz pierwszy i ostatni zastosowano konstruktywne wotum nieufności. Trwająca ponad miesiąc „rewolucja”, nie przyniosła zmiany rządu, ale na stałe przegrupowała scenę polityczną.
Stosunek Węgrów do protestów oddaje sondażowa liczba „83”:
Jedno „83” tłumaczy, dlaczego są protesty, drugie „83” ma tłumaczyć dlaczego już na wstępie racje manifestantów są bez znaczenia wobec sposobu ich zachowania.
Jednym z głównych argumentów wśród stawiających znak równości pomiędzy protestami z 2006 i 2018 roku jest zachowanie policji. Stosowanie gazu łzawiącego bez ostrzeżenia. Brutalność. Postawa policji przed dwunastu laty była podnoszonym przez Fidesz symbolem przemocy, strachu władzy przed obywatelami. Wydaje się jednak, że bezpośrednie porównania są przedwczesne.
W protestach udział biorą różne grupy wiekowe. Wplata się wątek walki o niezależne szkolnictwo wyższe po tym, jak rząd Fideszu nie parafował umowy ze stanem Nowy Jork, na podstawie której CEU (Central European University) miał dalej funkcjonować w Budapeszcie. Ambasador USA na Węgrzech David Corstein mówił o tym, że dokument był już gotowy. Podobnie wypowiadał się rektor uczelni Michael Ignatieff. Pomimo że „wszystko było podane na tacy”, premier nie podpisał ustawy przed 1 grudnia, a zatem CEU przenosi część działalności do Wiednia. Czyni to ku uciesze austriackiego kanclerza Sebastiana Kurza, lidera Austriackiej Partii Ludowej.
Wreszcie protestujący domagają się wolności mediów, umożliwienia funkcjonowania mediów prywatnych i nie dokonywania „wrogich przejęć” niesprzyjających władzy tytułów medialnych. Ostatnio 476 tytułów wszystkich rodzajów mediów zostało włączonych do Środkowo-Europejskiej Fundacji Prasy i Mediów. Zostały one przekazane bezpłatnie przez najbliższych premierowi biznesmenów – oligarchów, którzy regularnie od 2013 roku tworzyli i skupowali media. To nowa maszyna informacyjna rządu, której testem jest chociażby obecna sytuacja polityczna. Media te mają w sposób systemowy przekazać przeciętnemu Kovácsowi w najmniejszej mieścinie, jak i co ma myśleć, bez pozostawienia niedomówień czy jakiegokolwiek pola na samodzielne interpretacje.
Manifestacje dotyczą także niezależnego systemu sądownictwa. W tym samym bloku głosowań uchwalono bowiem nowy ustrój sądów powszechnych, w tym Najwyższy Sąd Administracyjny. Od 2020 roku minister samodzielnie będzie decydował o budżecie sądów czy ścieżce awansu zawodowego sędziów (a także kto może nim być). NSA odbierze dzisiejszej Kúrii, Sądowi Najwyższemu, prawo do orzekania m.in. w sprawach mediów, ale także wyborów. To konsekwencja „niepokorności” Sądu Najwyższego po kwietniowych wyborach parlamentarnych. Sąd Najwyższy dopatrzył się uchybień proceduralnych w sposobie przeprowadzania tych wyborów, nie rzutujących jednak w taki sposób, by uznać wybory za nieważne. Posłowie Fidesz mówili wtedy, że Kúria nie jest od tego, by podważać demokratycznie wybrane władze.
Dzisiejsze protesty od innych odróżnia istotna kwestia. Technologia. W 2006 roku protestujący nie dysponowali takimi możliwościami komunikacyjnymi. Dzisiaj transmisje na facebooku prowadzi kilkadziesiąt osób, pokazują je wszystkie opozycyjne portale informacyjne. Poza nimi temat w czasie rzeczywistym nie istnieje.
Ta mnogość kanałów komunikacji powoduje nieprzetwarzalną wręcz porcję informacji. Różne perspektywy tego samego wydarzenia sprawiają, że wszyscy stajemy się uczestnikami tych wydarzeń. Szczególnie, jeśli interweniuje policja - tak jak w środowy wieczór, gdy korespondentka HVG przeszła z jednostką policji goniącą manifestantów kilka kilometrów.
Trudność zorientowania się w faktach, wywołuje skrajne emocje. Kiedy od niedzieli wieczorem kilkunastu posłów postanowiło nie opuszczać budynku narodowego radia i telewizji MTVA, dopóki nie zostaną odczytane sformułowane przez nich żądania, na żywo mogliśmy oglądać interwencję straży, która ich poturbowała. Jednak w jednej minucie ktoś płakał, by chwilę później siedzieć jak gdyby nigdy nic na kanapie i dalej mówić, że nie opuści budynku.
Ta sinusoida emocji, pozbawiona pełnej informacji, może wywoływać gwałtowne reakcje tłumu, który zbiera się przed gmachem MTVA. Nie ma na razie nikogo, kto wziąłby na siebie ciężar odpowiedzialności za to, co się dzieje. Należy podkreślić, że mamy do czynienia z niespotykaną dotychczas współpracą opozycji od lewej do prawej strony, która uniemożliwia wyłonienie się jednego lidera. Być może taką osobą stanie się ponownie, jak przed wiosennymi wyborami, Péter Márki-Zay, burmistrz Hódmezővásárhely, który miał być symbolem tego, że da się wygrać z Fideszem.
Kolejne protesty zorganizowane zostaną w najbliższy piątek. Istotnym sprawdzianem będzie okres świąteczny. Będzie już po decyzji prezydenta dotyczącej podpisania bądź zawetowania kodeksu pracy.
Zgoda Jánosa Ádera ma wg związków zawodowych automatycznie oznaczać strajk generalny. Na ile jest to możliwe, będzie można powiedzieć za kilka dni, bo teraz odpowiedzialnie nie da się niczego przewidzieć.
Zmiany: w pierwszej wersji omyłkowo nazwaliśmy Sebastiana Kurza liderem Austriackiej Partii Wolności. W rzeczywistości Kurz jest liderem Austriackiej Partii Ludowej, a z radykałami z FPOe jest w koalicji.
Politolog, dziennikarz, wykładowca akademicki. Redaktor naczelny prowadzonego po polsku portalu www.kropka.hu poświęconego węgierskiej polityce.
Politolog, dziennikarz, wykładowca akademicki. Redaktor naczelny prowadzonego po polsku portalu www.kropka.hu poświęconego węgierskiej polityce.
Komentarze