Polska wróciła do centrum zainteresowania zagranicznych mediów. O Marszu Niepodległości 11 listopada informowały media z całego świata, od amerykańskiego New York Timesa, po arabską Al Jazeerę, od Francji po Indie. Media pisały o "nacjonalistycznym marszu", "rasistowskich i ksenofobicznych sloganach", "nawoływaniu do dominacji białej rasy"
Nic w tym dziwnego. Zachodnie media dobrze znają organizacje, które wzięły udział w tegorocznym Marszu. W Warszawie maszerowali członkowie neofaszystowskich i rasistowskich grup m.in. ze Słowacji, Szwecji, Węgier, Włoch, Hiszpanii. Zachodni dziennikarze regularnie donoszą o ekscesach tych, którzy próbują reaktywować faszyzm i budują międzynarodową koalicję rasistów (jakkolwiek to karkołomne w przypadku nacjonalistów).
Zwracano uwagę na bierność policji i flirt polityków rządzącego PiS z narodowcami. O reakcjach mediów na całym świecie pisaliśmy tutaj.
Szef Rady Europejskiej, Donald Tusk, ocenił, że to "reputacyjna katastrofa":
Co na to koalicja rządząca i sprzyjające jej media? Strategia komunikacyjna po 11 listopada miała kilka elementów:
Po pierwsze, Marsz to wydarzenie rodzinne, sympatyczne i dalekie od jakichkolwiek ekstremów.
Po drugie, to nie zachowania podczas Marszu są problemem, ale mówienie o tych zachowaniach. To nie obecność neofaszystowskich grup jest godna potępienia, ale zwracanie uwagi na to, że te grupy tam były.
Po trzecie, ignorować te publikacje, które pisały o nacjonalistach, skrajnych grupach, rasistach, a nie o nazistach. Zagraniczni dziennikarze precyzyjnie wymieniali, kto wziął udział w marszu, cytowali hasła, jednak politycy i dziennikarze mediów prorządowych skupiają się na skrajnych i odosobnionych głosach, że w Marszu wzięło udział 60 tys. nazistów.
Po czwarte, skrajne hasła obecne na Marszu mogą być prowokacją. Abp Gądecki: "Nie wiem, kto to niósł [hasła rasistowskie], czy to spotkało się z aprobatą organizatorów, bo przy 60 tysiącach ludzi uczestniczących wszystko się może zdarzyć. Mogą przyjść też i prowokatorzy – właśnie po to, by stworzyć wrażenie, że jedno hasło oczernia cały marsz". Jarosław Kaczyński: "bardzo prawdopodobna jest prowokacja. Bo w końcu, ci którzy chcą Polsce zaszkodzić, wiedzą, w jaki sposób to zrobić".
Główną strategią środowisk prorządowych było sprowadzenie całej krytyki Marszu do jednego tweeta. Jego autorem był Jesse Lehrich, znany z ciętego języka i ostrych ripost, były rzecznik od spraw zagranicznych Hillary Clinton.
Polska Fundacja Narodowa (ta sama, która odpowiada za akcję billboardową przeciwko sądom) wydała oświadczenie:
„(...) Polska Fundacja Narodowa z dużym niepokojem zauważa informacje pojawiające się w niektórych mediach, przedstawiające Marsz Niepodległości jako marsz «nazistów». Takie odwrócenie pojęć jest dezinformacją, godzącą w dobre imię Polski i będącą dla Polaków obrazą.
W Marszu nie uczestniczyli faszyści czy naziści – brali w nim udział Polacy cieszący się wolnością odzyskaną w 1918 roku po latach zaborów, ponownie zaś w 1989 roku po okresie okupacji niemieckiej i zniewolenia przez Związek Sowiecki.
W Polsce praktycznie każda rodzina została dotknięta niemieckim nazizmem i sowieckim komunizmem. Wielu spośród maszerujących, to kombatanci, którzy walczyli z obydwoma totalitaryzmami oraz potomkowie tych, którzy zginęli z rąk niemieckich nazistów, sowieckich i polskich komunistów. Polska Fundacja Narodowa uważa, że określenie uczestników Marszu «nazistami» jest rzeczą skandaliczną, wymagającą sprostowania i natychmiastowych przeprosin”.
Prawda jest taka, że to Polska Fundacja Narodowa dezinformuje - polską opinię publiczną. Żadne z dużych zagranicznych mediów nie użyło słów, o jakich pisze Fundacja.
"New York Times" pisał o "tysiącach skrajnie prawicowych nacjonalistów", Politico.eu: "około 60 tys. osób maszerowało w Warszawie w Dzień Niepodległości, niektórzy z nich (some) recytowali antysemickie, antymuzułmańskie i antygejowskie slogany". "Guardian": "maszerowały tysiące nacjonalistycznych demonstrantów", "wielu (many) trzymało biało-czerwone flagi, a inni (others) flagi z symbolem falangi", "Wall Street Journal": "polska nacjonalistyczna młodzież", "Deutsche Welle": "tysiące nacjonalistów i prawicowych radykałów".
Co więcej, dziennikarz "Wall Street Journal", którego cytował autor feralnego tweeta, sam zareagował i skasował swojego tweeta, choć jednocześnie zaznaczył, że większość osób, z którymi rozmawiał podczas Marszu zgadzała się z przekazem demonstracji.
"Będziemy oczywiście interweniować różnymi metodami, różnymi sposobami" - powiedział w radiowej Jedynce marszałek Senatu Stanisław Karczewski. "Nie może dochodzić do takich sytuacji, że mówi się, że w Polsce 60 tys. faszystów szło ulicami. Przecież to jest oczywisty fałsz. Z nieprawdą trzeba walczyć" - powiedział. Słowa Jesse Lehricha nazwał "bezczelnym kłamstwem".
Jeszcze dalej poszedł sekretarz stanu w Ministerstwie Obrony Narodowej Michał Dworczyk - dopatrzył się spisku. W niedzielnym programie "Woronicza 17", dzień po Święcie Niepodległości, mówił:
To nie jest przypadkiem, że dzisiaj do Polski próbuje się dokleić termin naziści. To jest walka także ze statusem Polski w relacjach międzynarodowych. Tak jak polskie obozy śmierci ktoś wymyślił nie przez przypadek, tylko celowo.
I dalej: „Tak samo dzisiaj doklejanie w każdej możliwej formie słowa naziści do Polski, jest celowym działaniem. To nie są przypadki. Musimy być bardzo na to wyczuleni. Jest to próba zwalczenia statusu Polski w relacjach międzynarodowych”.
Obecny obóz rządzący prowadzi krucjatę przeciwko sformułowaniu "polskie obozy śmierci". O ile wyrażenie to fałszuje rzeczywistość, o tyle należy pamiętać, skąd się bierze: po pierwsze, obozy koncentracyjne budowano na ziemiach polskich, po drugie, antysemityzm polskiego społeczeństwa przed wojną i w jej trakcie nie jest tajemnicą. Zachodnim komentatorom zdarza się łączyć te dwa fakty - i nie jest to żaden spisek. Za to Reduta Dobrego Imienia, która walczy z wyrażeniem "polskie obozy śmierci" idzie tak daleko w swoich zapędach, że czasami walczy z prawdą historyczną.
W polskim prawie są zapisy, które pozwalają ścigać. Art 133 kodeksu karnego mówi:
„Kto publicznie znieważa Naród lub Rzeczpospolitą Polską, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”.
Jednak czy w przypadku tweeta Jesse Lehricha został znieważony "naród"? Może raczej to osoby, które brały udział w Marszu, a nie identyfikują się z rasistowskimi czy neofaszystowskimi hasłami, powinny wnieść oskarżenie?
"Te wypowiedzi [o ściganiu znieważających] pozostają w sferze deklaratywnej, w związku z tym Rzecznik nie będzie ich na razie komentował" - powiedział OKO.press Marcin Sośniak z Biura Rzecznika Praw Obywatelskich.
Polski rząd zareagował na wydarzenia z 11 listopada bardzo podobnie, jak prezydent Stanów Zjednoczonych. 11 sierpnia 2017 w miejscowości Charlottesville odbyło się zgromadzenie amerykańskiej skrajnej prawicy, wzięli w nim udział: neonaziści, Ku Klux Klan, biali nacjonaliści, skrajnie prawicowi "Proud Boys", neokonfederaci (rasiści, którzy chcą odłączenia południa od Stanów Zjednoczonych), różne ruchy "antyrządowych patriotów", a także mieszkańcy miasta. Pojawili się także przeciwnicy skrajnej prawicy. W taką grupę - osób protestujących przeciwko rasizmowi - wjechał samochód. W zamieszkach zginęła zginęła działaczka na rzecz praw człowieka Heather Heyer, a 19 osób zostało rannych.
Pierwszy komentarz amerykański prezydent wydał dopiero w kilka godzin po tych wydarzeniach. Powiedział, że "zdecydowanie potępia nienawiść i przemoc obecną po wielu stronach" (We condemn in the strongest possible terms this egregious display of hatred, bigotry and violence on many sides, on many sides"). Słowa te zostały odebrane jako usprawiedliwianie neofaszystów i został za nie potępiony przez większość klasy politycznej - również Partii Republikańskiej. Jednak cztery dni później Trump powtórzył te sformułowania, dodając sformułowania znane z polskiej debaty:
"Potępiam neonazistów. Potępiam wiele różnych grup. Wierzcie mi, nie wszyscy, którzy tam byli, to neonaziści. Nie wszyscy ci ludzie byli białymi supremacistami".
(“I’ve condemned neo-Nazis. I’ve condemned many different groups,” he said. “Not all of those people were neo-Nazis, believe me. Not all of those people were white supremacists by any stretch.”)
Dodał też, że prasa potraktowała uczestników tego zgromadzenia niesprawiedliwie.
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Komentarze