„Mogę zadeklarować, bo jestem po rozmowach z prezesami Spółek Skarbu Państwa w tym zakresie - nie będą więcej sprowadzały węgla z zagranicy” - mówił w RMF FM minister Jacek Sasin. Powiedział, że PGE i Węglokoks sprowadzały tylko „w niewielkim stopniu” węgiel z Rosji, więc „ruski węgiel” to takie hasło. Sprawdziliśmy wszystko
Prezesi państwowych spółek energetycznych zawsze są w stanie obiecać nadzorującemu resortowi wszystko, czego ten oczekuje. Albo prawie wszystko, bo przecież ten sam minister Sasin zapewniał, że odbiorcy indywidualni nie odczują w 2020 roku podwyżek cen energii elektrycznej.
A jak już wiadomo Urząd Regulacji Energetyki zatwierdził wszystkie prądowe taryfy, które w grupie G, czyli właśnie dla gospodarstw domowych wzrosły.
Rachunki Kowalskiego są średnio o 11 proc. miesięcznie wyższe, co oznacza 11 zł na każde wydane 100 zł. A to nie koniec, bo od 1 października na rachunkach za prąd zobaczymy w domach jeszcze 10 zł miesięcznie tzw. opłaty mocowej, która ma wspomóc wytwórców energii elektrycznej w budowie nowych mocy produkcyjnych (UE dała nam na to zielone światło).
W związku z tym postanowiliśmy sprawdzić ile prawdy oraz ile realizmu mają w sobie zapowiedzi ministra Jacka Sasina dotyczące zakazu importu węgla przez spółki Skarbu Państwa. Zwłaszcza, że zadeklarował, iż polski węgiel będzie bardziej konkurencyjny.
Dokładnie rok temu „Dziennik Gazeta Prawna” piórem piszącej te słowa udowodnił, że również kontrolowany przez Skarb Państwa Tauron posiłkował się węglem z importu, w tym również z Rosji. Tyle tylko, że nie kupował go oczywiście samodzielnie – dostarczał mu go Węglokoks oraz również inna państwowa firma: Centrala Zaopatrzenia Hutnictwa.
CZH np. w 2018 roku dostarczyła do polskich elektrowni 67 tys. ton węgla energetycznego, w tym 94 proc. z Rosji, a umowa na 2019 rok miała wg nieoficjalnych informacji opiewać na nawet 600 tys. ton.
PGE z kolei kupiła na pewno przynajmniej jedną partię rosyjskiego węgla do elektrowni w Rybniku, co wynika z certyfikatu z badania próbek laboratorium SGS z 12 grudnia 2018 roku - chodzi o ok. 2 tys. ton bardzo dobrego jakościowo, niskosiarkowego węgla sprowadzonych z Rosji przez PGE Paliwa.
Zresztą PGE Paliwa, spółka, którą PGE nabyła wraz z innymi aktywami EDF, sprowadza rocznie do Portu Północnego łącznie ponad 1 mln ton węgla, bo takie ma zawarte kontrakty. Pisząca te słowa udowodniła również rok temu w DGP, że Energa w latach 2005-2009 (a więc za pierwszego rządu PiS oraz na początku rządów PO-PSL) do elektrowni w Ostrołęce sprowadziła 0,8 mln ton węgla z Rosji, za który na dodatek zapłaciła o 19 mln zł więcej, niż wynikało to z polskich warunków rynkowych. Ale prowadząca wtedy kontrolę Najwyższa Izba Kontroli nie doszukała się nieprawidłowości uznając, że wyższa cena surowca była adekwatna do jego lepszej jakości.
Dla przypomnienia – wtedy obowiązywał również tzw. nieoficjalny i nieformalny zakaz sprowadzania surowca przez spółki Skarbu Państwa, ale o tym za chwilę.
„Mogę zadeklarować, bo jestem po rozmowach z prezesami Spółek Skarbu Państwa w tym zakresie - nie będą więcej sprowadzały węgla z zagranicy”
Według prognoz ARP na ten rok z 12 mln ton surowca energetycznego, jaki miałby trafić do naszego kraju z zagranicy, państwowe koncerny odpowiadałyby za mniej niż 1/4 tych wolumenów, czyli ok. 2,5 mln ton.
Czy takie ilości da się od ręki zastąpić krajowym wydobyciem? Nie, bo jak przecież powtarzają od lat zarządzający górnictwem inwestycje w kopalniach przynoszą efekty po 2-3 latach. Jeśli więc nawet dziś ktoś postanowiłby dofinansować kopalnie, by np. zwiększyły inwestycje we fronty wydobywcze, to efekt takich inwestycji byłby widoczny najwcześniej w 2022 roku.
Można oczywiście zmniejszyć zapotrzebowanie na węgiel, co przełożyłoby się na mniejsze zużycie, ale już dziś właśnie mamy do czynienia z taka sytuacją – ciepła zima spowodowała mniejsze odbiory surowca w krajowych kopalniach, co doprowadziło do przebudzenia się związków zawodowych, co z kolei przeraziło rząd i doprowadziło do dziwnych deklaracji ministra.
Ponadto, jak napisał Biznesalert.pl również piórem piszącej te słowa, Węglokoks jest zainteresowany zakupem od PGE jej spółki PGE Paliwa. A ta, jak wspominaliśmy, importuje - związana wieloletnimi kontraktami - ponad 1 mln ton węgla rocznie.
Węglokoks z kolei jest jednoosobową spółką Skarbu Państwa, która po tym jak przestała być eksporterem polskiego węgla (Polska z małymi przerwami od 2008 roku jest importerem netto tego surowca, czyli kupuje za granicą więcej, niż sprzedaje będąc jednocześnie największym w UE i drugim co do wielkości w Europie producentem „czarnego złota”) zaczęła go importować.
Rząd tłumaczył wówczas, że import będzie pod lepszą kontrolą. Zostaje więc prywatyzacja Węglokoksu czy PGE Paliwa, by w spokoju dalej importowały węgiel, a wtedy kupujące od nich paliwo spółki Skarbu Państwa faktycznie nie będą importerami.
Rząd jednak nie może wydać państwowej energetyce formalnego zakazu importu, bo wówczas ich zarządy ponosiłyby odpowiedzialność karną decydując się na zakup droższego paliwa na miejscu niż tańszego z importu na zarzuty o niegospodarność.
Oczywiście krnąbrnego prezesa zawsze można wyrzucić, gdyby nie posłuchał, ale ławka jest krótka, a kursy giełdowe energetyki i tak pozostawiają już teraz wiele do życzenia (kurs Taurona wg danych z zamknięcia sesji 4 lutego 2020, w ciągu ostatniego roku spadł o 38,4 proc., PGE zaliczyła spadek o 45,73 proc., Enea w dół o 32,8 proc., a Energa „tylko” o 30,25 proc.).
Taki nieformalny zakaz istniał już od 2005 roku, a i tak, jak pokazaliśmy, był łamany. Z kolei Polska nie może wprowadzić embarga na import węgla w ogóle czy z samej Rosji, bo potrzebujemy zagranicznego węgla, gdyż polskie wydobycie jest mniejsze od zużycia.
A poza tym może to zrobić Unia Europejska jako całość, ale nie ma w tym żadnego interesy. Niemcy bowiem po zamknięciu ostatniej w swoim kraju kopalni węgla kamiennego posiłkują się dziesiątkami milionów ton paliwa z zagranicy, w tym znacznej mierze właśnie z Rosji.
Bardzo byśmy chcieli. Jednak patrząc na komunikat Polskiej Grupy Górniczej o tym, że w latach 2017-2019 wydała na wynagrodzenia 1 mld zł więcej niż zakładano w momencie jej powstania w 2016 roku, to trudno w to uwierzyć.
Biorąc również pod uwagę wnioski z raportu NIK po kontroli w PGG, mówiące o zaniżaniu wycen majątku, co przekładało się na lepsze wyniki finansowe pozwalające wypłacać załodze kolejne premie bez realizacji założeń strategii zwiększania wydobycia do ponad 32 mln ton, to równie trudno wierzyć już w jakiekolwiek deklaracje dotyczące tej spółki, która jest największym polskim producentem węgla dla energetyki.
ZPGG przejadła ponad 4 mld zł wpompowane w nią od 2016 roku przez energetykę i Węglokoks, i jak na razie niewiele z tego wynika poza kłopotami. Warto podkreślić, że mimo pogarszającej się sytuacji i sektora, i firmy - załoga PGG wciąż domaga się kilkunastoprocentowej podwyżki, a negocjacje z udziałem mediatora jak na razie kończą się fiaskiem.
Spełnienie żądań to kolejne 300 mln zł kosztów stałych, co przełoży się na kolejny wzrost kosztów jednostkowych. Przy czym na poprawę wydajności się nie zanosi. Zatrudniająca ok. 42 tys. ludzi firma produkuje 30 mln ton węgla rocznie.
Dla porównania lubelska Bogdanka, przez chwilę prywatna, a od kilku lat znów pod skrzydłami państwa w grupie Enea, zatrudnia mniej niż 5 tys. ludzi, a produkuje ponad 9 mln ton węgla i w ubiegłym roku przekroczyła nawet zakładany plan.
Oczywiście, ma lepsze warunki geologiczno-górnicze niż panujące na Śląsku, ale trochę trudno walczyć wyłącznie takim orężem. Warto przypomnieć, że Bogdanka po uruchomieniu kilka lat temu nowego pola Stefanów i rozbudowie zakładu przeróbczego mogłaby zwiększyć produkcję nawet do 10,5 mln ton w porywach do 11 mln ton, ale śląski bunt – oczywiście po cichu – sprawił, że dla uspokojenia nastrojów Bogdanka wydobywała mniej, by śląskie kopalnie mogły jakoś ulokować swój produkt na rynku. Na bezrybiu i rak ryba.
Wreszcie sprawa Katowickiego Holdingu Węglowego, którego kopalnie za symboliczną złotówkę przejęła PGG, dostając za to na dodatek kolejny 1 mld zł dofinansowania.
Otóż to właśnie w kopalniach KHW można było zainwestować te pieniądze w wydobycie tych sortymentów węgla, których nam brakuje, m.in. tzw. węgli grubych. Tyle tylko, że do kopalń dawnego holdingu skierowano jedną trzecią tej sumy, a resztę do gorszych zakładów PGG, w tym kopalń rudzkich.
Kroplówka niewiele dała. Więc Pokój, który już w 2015 roku znalazł się na liście kopalń do zamknięcia przygotowanej przez rząd PO-PSL (po interwencji Ewy Kopacz zniknął, gdy Sierpień '80 - bo to ich matecznik - zagroził, że górnicy w ramach strajku nie wyjadą na powierzchnię), zostanie zamknięty wcześniej niż planowano. Czyli niebawem, a nie w 2022 roku. Oczywiście Sierpień '80 protestuje.
PRAWDA. W 2011 roku, w czasach rządów PO-PSL, padł pierwszy gigantyczny rekord – do Polski przyjechało 15 mln ton surowca. Potem udawało się zagraniczne zakupy trzymać w ryzach. Warto jednak podkreślić, że cały czas mówimy o łącznym imporcie węgla kamiennego, czyli energetycznego i koksowego, będącego bazą do produkcji stali.
Ten stanowi znacznie mniejszą część importu, ale jest niezbędny np. zakładom ArcelorMittal Poland, bo polski producent, Jastrzębska Spółka Węglowa, produkuje go za mało. Mogłaby więcej, co również zmniejszyłoby import, ale od ponad roku nie dostała zielonego światła na przejęcie projektów górniczych australijskiej spółki Prairie Mining.
Chodzi o projekty kopalń Jan Karski na Lubelszczyźnie oraz reaktywację nieczynnego Dębieńska na Śląsku, a konkretnie sięgnięcie po jego złoża od kopalni Knurów-Szczygłowice należącej do JSW. Umowa poufności (NDA) między JSW a Prairie wygasła kilka miesięcy temu, Prairie twierdzi, że rozmów nie ma, JSW, że są – sprawę bada KNF.
Rekordowy import węgla do Polski miał miejsce w 2018 roku, gdy przyjechało oraz przypłynęło do nas w sumie prawie 20 mln ton surowca, a niemal 13,5 mln ton, czyli 70 proc., pochodziło z Rosji. Jako współautorka autorka cyklu artykułów i niebawem ukazującej się książki napisanej z Michałem Potockim o imporcie antracytu (najbardziej energetycznego węgla) z okupowanego Donbasu, jaki kupowały w naszym kraju wyłącznie prywatne firmy dziwię się trosce o import węgla zwłaszcza teraz, gdy po 11 miesiącach 2019 roku wiemy, że zakupy były mniejsze o 2,84 mln ton, więc w całym roku 2019 były mniejsze o dobrze ponad 3 mln ton. W ubiegłym roku podwójnie wyborczym protestów górniczych i rządowych zapowiedzi w sprawie importu nie odnotowano.
Przy czym należy przypomnieć, że PiS od wygranych w 2015 roku wyborów deklarował embargo na węgiel z Rosji, a Mariusz Błaszczak w kampanii mówił, że kupowanie rosyjskiego węgla to finansowanie Putina. Ale jak wcześniej wykazaliśmy, takie embargo było nierealne. Przy czym PO-PSL próbowały skargi dumpingowej argumentując, że Rosja dotuje swoje wydobycie, co jest niezgodne z unijnym prawem (Rosja dotuje transport węgla wagonami swych kolei RŻD), ale wsparcia w innych krajach UE jakoś nie znaleźliśmy. A może nie szukaliśmy.
Karolina Baca-Pogorzelska (ur. 1983) – absolwentka Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW, dziennikarka i autorka książek, inżynier górniczy drugiego stopnia. Współpracowała z „Rzeczpospolitą” i „Dziennikiem Gazetą Prawną”. Jest współautorką książek (wraz z fotografem Tomaszem Jodłowskim) "Drugie życie kopalń", "Babska szychta" i "Ratownicy. Pasja zwycięstwa". Od 2017 roku z Michałem Potockim badała sprawę importu antracytu z okupowanego Donbasu. Za ten cykl reportaży otrzymali Grand Press 2018 w kategorii „dziennikarstwo specjalistyczne” i Nagrodę im. Dariusza Fikusa, wyróżnienia w Ogólnopolskim Konkursie Dziennikarskim im. Krystyny Bochenek i w konkursie o Nagrodę Watergate Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, a także nominacje do MediaTorów i Nagrody Radia Zet im. Andrzeja Woyciechowskiego. Książka "Czarne złoto" (napisana z Michałem Potockim) została nominowana do nagrody Grand Press dla Książki Reporterskiej Roku 2020. Obecnie dziennikarka "Wprost"
Karolina Baca-Pogorzelska (ur. 1983) – absolwentka Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW, dziennikarka i autorka książek, inżynier górniczy drugiego stopnia. Współpracowała z „Rzeczpospolitą” i „Dziennikiem Gazetą Prawną”. Jest współautorką książek (wraz z fotografem Tomaszem Jodłowskim) "Drugie życie kopalń", "Babska szychta" i "Ratownicy. Pasja zwycięstwa". Od 2017 roku z Michałem Potockim badała sprawę importu antracytu z okupowanego Donbasu. Za ten cykl reportaży otrzymali Grand Press 2018 w kategorii „dziennikarstwo specjalistyczne” i Nagrodę im. Dariusza Fikusa, wyróżnienia w Ogólnopolskim Konkursie Dziennikarskim im. Krystyny Bochenek i w konkursie o Nagrodę Watergate Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, a także nominacje do MediaTorów i Nagrody Radia Zet im. Andrzeja Woyciechowskiego. Książka "Czarne złoto" (napisana z Michałem Potockim) została nominowana do nagrody Grand Press dla Książki Reporterskiej Roku 2020. Obecnie dziennikarka "Wprost"
Komentarze