Czwartkowe wybory parlamentarne w Zjednoczonym Królestwie przyniosły zdecydowane zwycięstwo konserwatystów i urzędującego premiera Borisa Johnsona oraz dotkliwą porażkę dla Partii Pracy. Johnson uzyskał bezpieczną większość w Izbie Gmin, co oznacza, że najpewniej z końcem stycznia Brytyjczycy opuszczą UE
Po ogłoszeniu w nocy i nad ranem wyników w 645 z 650 jednomandatowych okręgów wyborczych, konserwatyści zdobyli 362 mandatów, Partia Pracy 202, a Szkocka Partia Narodowa - 48. Ten wynik to najwyższe zwycięstwo Partii Konserwatywnej od czasu, kiedy premierką była Margaret Thatcher.
Wynik wyborów to ogromny sukces premiera Johnsona i radykalne odwrócenie podziału sił.
Po tym, jak w lipcu został wybrany szefem partii Konserwatywnej, były burmistrz Londynu przegrał wszystkie kluczowe głosowania w Westminsterze, zmagał się z buntem wewnątrz partii i musiał poprosić w Brukseli o odłożenie daty Brexitu, pomimo wcześniejszych deklaracji, że prędzej umrze niż to zrobi.
Po ponad miesięcznej kampanii wyborczej, którą konserwatyści zamienili w kolejne referendum brexitowe, urzędujący premier uzyskał pełną władzę. Torysi odzyskali parlamentarną większość po tym, jak przez ostatnie dwa lata byli zmuszeni do rządów koalicyjnych z Demokratyczną Partią Unionistyczną z Irlandii Północnej. To jednak nie wszystko.
Przewaga torysów w Izbie Gmin jest na tyle znacząca, że Johnson nie będzie najpewniej zależny od twardych eurosceptyków wewnątrz własnej partii.
Choć to im Johnson zawdzięcza dojście do władzy w partii, jego przyszły sukces może zależeć od umiejętnego odcięcia się od ich radykalnych i szkodliwych dla brytyjskiej gospodarki pomysłów. Słynący z labilności poglądów i wyrachowania Johnson nie będzie miał z tym problemu.
Duży margines zwycięstwa pozwoli Johnsonowi nie tylko na spokojne przegłosowanie wynegocjowanej przez niego w październiku umowy i wyjście Zjednoczonego Królestwa w umówionej dacie 31 stycznia 2020. Stabilna większość daje mu też mocny mandat negocjacyjny z Brukselą w sprawie ułożenia przyszłych relacji na linii Londyn - UE, a więc zagadnienia o dużo większym znaczeniu (i stopniu komplikacji) niż umowa wyjścia.
Zwycięstwo Borisa to jednocześnie dotkliwa porażka Jeremy’ego Corbyna, lidera opozycyjnej Partii Pracy. Laburzyści osiągnęli najprawdopodobniej najgorszy wynik w wyborach parlamentarnych od 1935 roku.
Podczas gdy Corbyn i jego spindoktorzy próbowali uczynić służbę zdrowia centralnym tematem kampanii, laburzystowskie okręgi w północnej Anglii były zainteresowane tylko jednym tematem: bastiony Partii Pracy, w których jej przedstawiciele wygrywali od dekad, wybrały tym razem konserwatywnych posłów, po tym jak opowiedziały się za Brexitem w 2016 roku.
Zgodnie z nadziejami Johnsona, Brexit całkowicie zdominował kampanię. Z racji systemu wyborczego w Zjednoczonym Królestwie, w każdym z 650 jednomandatowych okręgów wyborczych mandat otrzymuje osoba z najwyższym wynikiem.
Tymczasem pomimo wielu dyskusji na temat konieczności głosowania taktycznego wśród zwolenników pozostania Wielkiej Brytanii w UE, w wielu okręgach przeciwnicy Brexitu rozłożyli swoje głosy równomiernie pomiędzy proeuropejskie partie - Liberalnych Demokratów i laburzystów, podczas gdy Partia Konserwatywna zdobywała niemal wszystkie eurosceptyczne głosy.
Jako przedstawiciele najbardziej proeuropejskiej z głównych sił politycznych, Liberalni Demokraci mieli duże nadzieje na dobry wynik, zwłaszcza po przyjęciu na swoje listy części centrowych polityków z ramienia Partii Pracy. Tymczasem liberałowie stracili we wczorajszych wyborach około 10 mandatów. Szczególnie bolesną porażkę poniosła liderka partii Jo Swinson, która przegrała w swoim okręgu z przedstawicielką Szkockiej Partii Narodowej (SNP).
To właśnie Szkocka Partia Narodowa jest największym po Johnsonie zwycięzcą tych wyborów. Uzyskała 48 z 58 mandatów dostępnych w Szkocji, o 13 więcej niż w wyborach w 2017 roku.
SNP to partia separatystyczna i proeuropejska. Stała po stronie niepodległości w czasie referendum w 2014 oraz po stronie pozostania Zjednoczonego Królestwa w UE w 2016. Świetny wynik torysów oznacza, że rozwód Londynu i Brukseli jest właściwie nieunikniony. Liderzy SNP, cieszący się ogromnym mandatem poparcia na terytorium Szkocji, będą dążyli do podobnego scenariusza na linii Edynburg - Londyn.
Gdy kończy się jedna wojna domowa, być może zacznie się kolejna.
Historyk i ekonomista, doktorant na Wydziale Historii Uniwersytetu Yale. Wcześniej pracował jako konsultant w Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD). Współpracuje z "Gazetą Wyborczą”, „Polityką Insight” oraz Instytutem In.europa. W Oko.press pisze o Brexicie.
Historyk i ekonomista, doktorant na Wydziale Historii Uniwersytetu Yale. Wcześniej pracował jako konsultant w Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD). Współpracuje z "Gazetą Wyborczą”, „Polityką Insight” oraz Instytutem In.europa. W Oko.press pisze o Brexicie.
Komentarze