0:000:00

0:00

Czas obecnej pandemii koronawirusa może okazać się jednym z ważniejszych momentów w dziejach współczesnego chrześcijaństwa. Wielkiego duchowego i teologicznego tąpnięcia może przede wszystkim doświadczyć katolicyzm. Do niedawna nikt przecież się nie spodziewał, że wierni będą odwodzeni od uczestnictwa w Eucharystii (a wedle nauk Soboru Watykańskiego II ma być ona dla wierzących „szczytem i źródłem” ich życia).

A jednak w ostatnią niedzielę w Rzymie, choć kościoły pozostały otwarte, nie odprawiono ani jednej publicznej mszy. W Polsce na nabożeństwa również wybrali się nieliczni. Wierni w zdecydowanej większości podążyli za radami uczonych epidemiologów i karnie dostosowali się do rządowych zaleceń.

Dla wielu katolickich tradycjonalistów sytuacja taka była kamieniem obrazy. „Czy biskupi bardziej ufają nauce i rządowym dyrektywom, czy przynoszącemu zbawienie duszy Chrystusowi?” – zapytywał dramatycznie na jednym z internetowych forów zdruzgotany biskupimi zachętami do pozostania w domu pewien zdesperowany konserwatysta.

Nie warto lekceważyć takich głosów. Nigdy dotąd w dziejach Kościoła napięcie między naukowym obrazem świata a duchowymi imperatywami, dla których podstawą jest i indywidualna religijna wiara, i wielowiekowa tradycja nakazująca pokładanie ufności w Bogu, a nie w orzeczeniach ziemskich mędrców, nie doszło do głosu tak wyraziście i powszechnie.

Oto przyczyna, dla której metropolita częstochowski, abp Wacław Depo jeszcze przed ogłoszeniem stanu zagrożenia epidemicznego przez rząd powiedział: „Szukamy w pewien sposób samowystarczalności, aby ten proces epidemiologiczny zahamować. A mało odnosimy się do Boga, skoro nieraz mówimy o zatrzymaniu takich czy innych praktyk religijnych, chociażby poprzez zamknięte kościoły. […] Przede wszystkim zaufajmy Panu Bogu […]. Drogi Krzyżowe, Gorzkie Żale, pielgrzymowanie po kościołach stacyjnych i inne formy nabożeństwa pasyjnego to są pewnego rodzaju zwierciadła. Jak powiedział św. Augustyn: Przeglądaj się w tym zwierciadle wiary każdego dnia – bo jest to twoje wyznanie wiary – żeby zobaczyć czy wierzysz w to, co wypowiadasz".

Boromeusz zamyka kościoły

Słowa metropolity Częstochowy zabrzmiały niczym moralny szantaż. Obowiązkiem katolika w czasie epidemii nie jest siedzenie w domu tylko publiczne manifestowanie swojej wiary. Arcybiskup Depo powołał się tu na przykład św. Karola Boromeusza, „który w czasie zarazy w Rzymie chodził razem z ludźmi w procesjach pokutnych. Podobnie czynił w innych miejscach, gdziekolwiek był jako biskup czy kardynał”.

Ordynariusz częstochowski przypominając postać XVI-wiecznego arcybiskupa Mediolanu, przemilczał kilka faktów dość znamiennych.

W 1576 roku Mediolan (Boromeusz był duszpasterzem tego miasta – i bynajmniej nie rezydował w Rzymie!) zmagał się z klęską głodu. Po kilku miesiącach stolicę Lombardii i jej okolice zaatakowała też epidemia dżumy. Habsburski gubernator oraz inni możnowładcy salwowali się ucieczką. Arcybiskup pozostał na miejscu. Wezwał do siebie przełożonych wszystkich mediolańskich klasztorów i poprosił o przygotowanie codziennie darmowych posiłków dla prawie 70 tys. głodujących i chorujących mieszkańców (ostatecznie zmarło ok. 6 tys. spośród nich). Sfinansowaniu przedsięwzięcia miała służyć w razie konieczności wyprzedaż archidiecezjalnych i zakonnych skarbców.

Sam Karol Boromeusz, by zyskać środki na pomoc biednym i zarażonym, oddał bogatym kupcom katedralne arrasy, a także naczynia i szaty liturgiczne. To chyba trochę inna postawa od tej, którą w ostatnich dniach zaprezentowali niektórzy polscy proboszczowie powiadamiający w internetowych ogłoszeniach parafialnych o rządowych i episkopatowych zaleceniach odnośnie zbierania się na mszach z równoczesnym podaniem numeru konta, na które wierni powinni przesyłać niezłożone – w wyniku wymuszonej przez rząd absencji – datki na mszalną kolektę…

Zachowanie św. Karola Boromeusza było nie tylko bardziej naznaczone miłosierdziem od postawy wspomnianych proboszczów.

Jego postępowanie było także bardziej przemyślane od słów wypowiedzianych przez abp. Depo. Wiedząc bowiem, że gromadzenie się w zamkniętych pomieszczeniach, sprzyja rozszerzaniu się zarazy, Boromeusz nakazał twardo, by wszystkie kościoły w mieście pozostały zamknięte.

Msze odprawiane były tylko przy specjalnie zbudowanych ołtarzach na świeżym powietrzu. Wierni mogli uczestniczyć w nabożeństwie, obserwując celebrację z okien swoich domostw. Arcybiskup istotnie organizował procesje z relikwiami do dzielnic dotkniętych zarazą, ale jednocześnie mocno przy tym naciskał, by księża nie wzbraniali się przed posługą dla umierających. Nie chodziło zatem tylko o to, by manifestować w uroczystym obrzędzie abstrakcyjną „chrześcijańską wiarę”, ale o konkretną – i duchową, i cielesną – pomoc dla potrzebujących. Tę mieli dawać przede wszystkim kapłani.

Ostatnie namaszczenie

Dawanie tego rodzaju wsparcia nie zawsze jest bezpieczne. Wśród ofiar mediolańskiej zarazy w 1576 roku było wielu księży, którzy szli do umierających z wiatykiem i sakramentem chorych. Nie inaczej to wygląda i w dzisiejszej Lombardii. Biskup Bergamo (miasta leżącego ok. 60 km od Mediolanu) ogłosił na początku tego tygodnia, że w jego diecezji koronawirusem zaraziło się 20 kapłanów. Sześciu z nich zmarło.

Czy wirus przeszedł na nich podczas udzielania komunii świętej lub ostatniego namaszczenia, o które ostatnio Włosi proszą coraz częściej?

To prawdopodobne. Tym bardziej, zdaniem wielu, księża powinni wykazywać się zdrowym rozsądkiem, by – stosując się odpowiednio do wskazówek naukowców i lekarzy – zakażenia uniknąć. Z drugiej strony nie oznacza to jednak dla nich w żadnym razie dyspensy od posługi, do której się zobowiązali.

W dziejach Kościoła różnie z tym bywało. Przerażające relacje zachowały się np. z okresu epidemii „Czarnej Śmierci” z lat 40. XIV wieku Guy de Chauliac – główny medyk na papieskim dworze w Awinionie opowiadał, że od chorych bardzo często uciekali pospołu lekarze i księża. „Miłosierdzie umarło, nadzieję porzucono” – pisał zrozpaczony awinioński doktor.

W tym samym czasie w Sienie kapłani albo tchórzliwie pozostawali w zamknięciu, albo ginęli od choroby wraz ze swymi wiernymi. Jeden z ówczesnych sieneńczyków pozostawił wstrząsającą notatkę: „Umierali więc. I nie można było znaleźć nikogo do pochowania zmarłych – pieniądze i przyjaźń nie miały już tu znaczenia. Członkowie rodzin w miarę możliwości wynosili zwłoki bliskich do rowów i grzebali ich bez księdza, bez świętych obrzędów. Nikt też nie uderzał w dzwony na wieść o śmierci bliskich z okolicy. […] Ja, Agnolo di Tura, zwany Grubym, pochowałem moich pięcioro dzieci własnymi rękoma. A wokół widziałem, że niektóre ciała słabo przykryte ziemią rozwlekały po mieście psy.

Nie było nikogo, kto by opłakiwał czyjąś śmierć, bo wszyscy na śmierć czekali. I odeszło już tak wielu, że wszyscy uwierzyli, iż nastąpił koniec świata”.

I jakiś „koniec świata” istotnie wówczas nastąpił. Wielu (wśród nich zakonnicy i księża) nie mogąc zrobić nic, by powstrzymać się przed zarażeniem, przesiadywało w tawernach i zamtuzach, by używać życia dopóki było to możliwe. Dawny rozmodlony średniowieczny świat odchodził w przeszłość. Rodziło się nowe, renesansowe społeczeństwo, czego świadectwo znaleźć można w „Dekameronie” Boccaccia. Metafizyczna trwoga pojawiająca się w czasie niespodziewanych epidemii jednak nie zniknęła. Nie ma się zatem co dziwić, że i dziś są tacy, którzy bardziej niż w zdrowym rozsądku i dyrektywach naukowców - szukają ratunku i pocieszenia w religii.

Wielki Tydzień bez udziału wiernych

Nie wydaje się, by ludzie głęboko wierzący mogli takiego napięcia uniknąć. Nie przypadkiem przecież w ostatnią niedzielę papież Franciszek, łamiąc włoskie rządowe nakazy, udał się na modlitwę do miejsc, które w Rzymie kojarzone są z wyzwoleniem od zarazy – przed ikonę Matki Boskiej w bazylice Santa Maria Maggiore oraz przed krucyfiks w kościele św. Marcelego. W przeciwieństwie do abp. Depo nikomu jednak nie zalecał fizycznej obecności na nabożeństwie. Nie tylko konserwatywni teologowie mogą się teraz głowić,

czy prywatna papieska modlitwa była świadectwem wiary, czy też raczej bezradności w obliczu autentycznej trwogi i starającego się tę trwogę wyciszyć dyktatu zdroworozsądkowych zaleceń.

W obliczu realnego epidemicznego zagrożenia naiwna religijna ufność nie jest już jednak możliwa. Czy wiara może skutecznie działać tylko w odrealnionej, mistycznej sferze, skoro jej praktykowanie w zgodzie z nakazami kościelnej Tradycji może prowadzić do choroby i śmierci? Na to pytanie nie ma dziś dobrej odpowiedzi. Ale z pewnością wielkie znaczenie dla wiary wielu katolików będzie miało to, że w wielu miejscach na świecie (także – po raz pierwszy w historii – w Watykanie) liturgia Wielkiego Tygodnia odbędzie się bez fizycznej obecności wiernych. Medialne transmisje odprawianych wyłącznie przez kapłanów obrzędów raczej nie będą skutecznym remedium na wątpliwości, które staną się udziałem, jak wolno przypuszczać, sporej rzeszy wierzących w Chrystusa.

;

Udostępnij:

Sebastian Duda

Filozof, teolog, publicysta, redaktor kwartalnika „Więź”. Ostatnio nakładem wydawnictwa Helion ukazała się jego książka „Reformacja. Rewolucja Lutra”.

Komentarze