MEN przerzuca na dyrekcję szkół wszystkie decyzje o nauczaniu w czasach epidemii. Nie przewiduje żadnych wydatków, "nie zakłada się także ewaluacji efektów rozporządzenia". Nie ma szans na przesiewowe testy, gdyby wystąpiło zakażenie, zwłaszcza... gdy ktoś nie ma samochodu
Na tydzień przed rozpoczęciem roku szkolnego 1 września, zarządzanie szkołami (i innymi placówkami edukacyjnymi) w czasie pandemii regulują dwa rozporządzenia ministra edukacji ogłoszone 12 sierpnia. W pierwszym "W sprawie bezpieczeństwa i higieny w szkołach..." kluczowy jest zapis, że "dyrektor, za zgodą organu prowadzącego i po uzyskaniu pozytywnej opinii państwowego powiatowego inspektora sanitarnego (PPIS), może zawiesić zajęcia na czas oznaczony, jeżeli ze względu na sytuację epidemiologiczną może być zagrożone zdrowie uczniów (...)
Zawieszenie zajęć może dotyczyć grupy, grupy wychowawczej, oddziału, klasy, etapu edukacyjnego lub całej szkoły, w zakresie wszystkich lub poszczególnych zajęć.”
Innymi słowy, na dyrekcję spada odpowiedzialność oceny zagrożenia i przejście na nauczanie hybrydowe (mieszane) lub zdalne dla całej szkoły, wybranych klas, niektórych zajęć itp.
W drugim rozporządzeniu "W sprawie szczególnych rozwiązań..." pojawia się podobny zapis: "W związku z zapobieganiem i zwalczaniem COVID-19
dyrektor odpowiada za organizację realizacji zadań jednostki, w tym zajęć z wykorzystaniem metod i technik kształcenia na odległość".
W tzw. ocenie skutków regulacji obu rozporządzeń figuruje cała masa zer - rozporządzenie zostało przedstawione jako bezkosztowe dla budżetu państwa i budżetu samorządów, które bezpośrednio finansują szkoły publiczne.
Jednocześnie MEN ogłasza na swojej stronie, że "obowiązkiem pracodawcy jest zapewnienie środków ochrony indywidualnej", a także w razie potrzeby zdalnego nauczania, zwiększenie obsady np. w świetlicach, czy dodatkowej pracę dla nauczycieli, gdyby szkoła przechodziła na dwie zmiany itp. Jak szacują urzędnicy miasta Wrocław, nauka w roku 2020/2021 z powodu epidemii będzie kosztować 20 mln zł więcej niż zwykle.
W obu rozporządzeniach znalazł się też zaskakujący zapis: "Nie zakłada się ewaluacji efektów rozporządzenia".
Innymi słowy, na dyrekcję spada pełna odpowiedzialność za to, czy i jak placówka bedzie działać bezpiecznie i skutecznie zarazem. A MEN nie będzie nawet sprawdzał skutków swego rozporządzenia.
W tym przeglądowym artykule:
Ale zaczniemy od przykładu wiejskiej szkoły.
Jak mówi OKO.press nauczycielka nauczania początkowego z podstawówki na Mazowszu, we wtorek odbyła się pierwsza Rada Pedagogiczna. Kierowniczka świetlicy opowiedziała o spotkaniu w Sanepidzie, w którym brała udział, ale nie przyniosła konkretów.
"Generalnie nikt nic nie wie. Mamy te ogólnikowe wytyczne, ale wszystko jest w gestii szkoły - opowiada nauczycielka. - Ustaliłyśmy, że same będziemy pisać procedury. Nasz zespół szkolno-przedszkolny, w którym opiekujemy się 300 dzieci, ma na szczęście dobrą sytuację lokalową, bo zostało miejsce po zlikwidowanym gimnazjum.
Mamy trzy budynki. W jednym jest piękne przedszkole. W drugim - cały parter dla trzech klas 1-3, każda będzie miała swoją część korytarza, tak żeby dzieci nie kontaktowały się między klasami. Na piętrze - świetlica i klasa IV.
W trzecim budynku są klasy V-VIII. Każda część ma odrębną szatnię, w czwartek uzgodnimy, czy rodzice będą mogli wejść do szatni, czy tylko do części wspólnej i czy muszą nosić maseczki".
Niestety obok szkoły nie ma terenów zielonych, gdzie można by bezpiecznie prowadzić część zajęć lub wypuszczać dzieci na przerwę. "Będziemy chyba spacerowali gęsiego wokół szkoły" - śmieje się pedagożka.
"Z moich obserwacji wynika, że najsłabszym ogniwem będzie świetlica. Niemal wszystkie dzieci z klas młodszych z niej korzystają. Tam dzieci będą się mieszać, nie wiemy, czy wystarczy nauczycieli do opieki, żeby rozrzedzić grupy".
Maseczki? Dyrektorka powiedziała, że nie musimy, ale możemy korzystać z maseczek lub przyłbic. Dyrekcja zgromadziła ich zapas. Gmina nie dała dodatkowych pieniędzy, dyrekcja zakupiła je z funduszy szkoły, do tego płyny dezynfekujące.
Ale jesteśmy zabezpieczeni tylko na dwa tygodnie.
"Ja sama nie podjęłam decyzji. Na pewno nie będę używać maseczki, bo małe dziecko musi widzieć mimikę nauczyciela, np. że się do niego uśmiecham. Jeżeli już - to przyłbicę. Mam w klasie I o dwoje więcej dzieci niż zwykle, dominują chłopcy, to jest dodatkowe wyzwanie".
Czy szkoła da sobie radę?
"Będzie jak zwykle, staniemy na uszach. Tak jak w czasie zdalnego nauczania wiosną. Byłam pod wrażeniem, jak zaangażowali się rodzice, jak dzieci sobie poradziły. Ja sama - starsza pani - opanowałam nowe umiejętności. Teraz dowiedzieliśmy się jednak, że w razie zdalnego nauczania nie będziemy już używać program Zoom tylko Microsoft Teams. No to nauczę się Timsa.
Staramy się podchodzić spokojnie. Ale z ręką na sercu nie jestem pewna, czy 1 września zaczniemy lekcje. Niby paniki nie ma, ale koleżanki się boją. Podczas wakacji sama byłam z mężem na kwarantannie, łatwe to nie jest. Ale jestem nauczycielką - stawię się w pracy".
"Mówimy o trójcy: dystans społeczny, maseczki, i mycie rąk. To najbardziej skuteczne sposoby. Utrzymywanie odległości 1,5 - 2,0 metrów od innych ludzi, stosowanie maseczek, częste mycie rąk, kasłanie do chusteczki czy w łokieć. Czwartym elementem jest testowanie – apelujemy do wszystkich krajów, żeby przeprowadzać jak najwięcej testów" - mówi DGP dr Sergio Brusin, szef zespołu ds. koronawirusa w Europejskim Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób (ECDC).
Według Brusina otwarcie szkół nie będzie motorem epidemii. Ale pod warunkiem przestrzegania zaleceń:
Wszystko to bardzo dalekie od ogólnikowych zaleceń MEN.
Rozporządzenia MEN dotyczy aż 50 760 szkół, przedszkoli i innych placówek, w tym 33 327 oświaty publicznej i 17 433 niepublicznej, gdzie uczy się ok. 6 mln uczniów, a pracuje dobre 750 tys. nauczycielek i nauczycieli.
Od 1 września oznacza to pojawienie się ogromnej liczby kontaktów społecznych, obejmujących też rodziców i dziadków uczniów. Ostrożny optymizm Brusina znajduje poparcie w raportach niemieckiego Instytutu Kocha. Jak pisze Business Insider, z badań Instytutu wynika, że w kręgu rodzinnym osoba zakażona przekazuje wirus średnio 3,2 kolejnym osobom. W domach opieki wskaźnik tzw. współczynnika reprodukcji rósł do 19 osób. Tymczasem od wybuchu epidemii do 11 sierpnia 2020 w niemieckich szkołach odnotowano jedynie 31 przypadków zakażenia, łącznie 150 osób.
Inni eksperci zwracają jednak uwagę, że szkoły były w większości zamknięte. Prawdziwy test nadejdzie teraz. Według zespołu dr Franciszka Rakowskiego z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego Uniwersytetu Warszawskiego, na który powołuje się „Dziennik Gazeta Prawna”, jeśli wszystkie dzieci 1 września wrócą jednocześnie do szkół, współczynnik reprodukcji R skoczy z obecnych 1,2 aż do 2,0 co oznaczałoby, że osoba zarażona przekazuje wirusa dwóm kolejnym.
Prowadziłoby to do znacznego wzrostu nowych przypadków, nawet do kilku tysięcy dziennie.
Wcześniej w wywiadzie dla TVN24 dr Rakowski zaznaczył jednak, że nie wiemy, w jakim stopniu dzieci transmitują wirusa. Zespół w swoich wyliczeniach wziął więc pod uwagę kilka wariantów – ten przedstawiony przez „GDP” jest najgorszy.
Specjaliści rekomendowali opóźnienie powrotu do szkół o co najmniej dwa tygodnie – bo dzieci mogą wirusa przywieźć z wakacji.
Także ZNP i Ogólnopolskie Stowarzyszenie Kadry Kierowniczej Oświaty postulowali, by rozłożyć początek roku na 2-3 tygodni, dyrektor mógłby tu podjąć własną decyzję. Zmniejszyłoby to intensywność kontaktów i pozwoliło wypróbować zasady w mniejszej skali.
Te rozsądne pomysły można już włożyć między bajki - min. Dariusz Piontkowski uznał, że wszyscy mają zacząć 1 września, "bo na takie rozwiązanie zdecydowała się większość krajów UE".
W stanowisku z 19 sierpnia zespół doradczy ds. COVID-19 przy prezesie PAN uznał, że
"powinien być wprowadzony obowiązek noszenia maseczek w szkołach dla personelu i przynajmniej starszych dzieci"
i to nawet przy założeniu dobrego scenariusza rozwoju epidemii, kiedy współczynnik reprodukcji R nie przekracza 1,1 lub umiarkowanego (R między 1,1 a 1,7), a już na pewno przy scenariuszu złym (R większe od 1,7).
Zdaniem specjalistów PAN, w przypadku wykrycia w szkole przypadku COVID-19, należy wdrożyć testowanie środowiskowe.
Ponadto władze oświatowe powinny opracowywać zalecenia, które powszechnie obowiązywałyby w szkołach w sytuacji każdego z tych trzech scenariuszy, a wytyczne powinny mieć charakter algorytmu postępowania.
MEN nie zdecydował się na opracowanie takich zaleceń. "Sytuacja epidemiologiczna nie została uszczegółowiona ze względu na konieczność uwzględnienia zarówno pojedynczych zakażeń, jak i nagłego przyrostu zakażeń na danym obszarze (w gminie, regionie)" - stwierdza ministerstwo, tak jakby nie można było opracować ramowych czy wariantowych wytycznych.
MEN nie wydał żadnej decyzji o obowiązku noszenia maseczek w szkołach, choć uczniowie dowożeni do szkół muszą je zakładać w autobusie. Piontkowski zrzuca tę decyzję na dyrektorkę czy dyrektora: to ona/on może zdecydować o noszeniu maseczek w przestrzeni wspólnej, poza klasami.
MEN obronił datę 1 września oraz ustalił, że egzamin ósmoklasisty zostanie przeprowadzony dopiero w maju 2021. Resztę zostawił dyrektorom.
Dyrektor ma przygotować:
Jednym słowem dyrektor może i musi decydować o wszystkim, ale zgodę musi wydać powiatowy inspektor, który będzie miał pod sobą często ponad 100 placówek.
Jeżeli dyrektorka czy dyrektor zajrzy na stronę MEN do "odpowiedzi na najczęściej zadawane pytania", czeka go zaskoczenie - są one inne niż rozporządzenia. Kładą większy nacisk na opinię inspektorów Sanepidu.
"Decyzja przejścia na kształcenie w formie mieszanej (hybrydowej) będzie przedmiotem indywidualnej opinii powiatowego inspektora sanitarnego, na podstawie przedstawionych przez dyrektora szkoły konkretnych rozwiązań".
Okazuje się także, że "gdy przyczyną zawieszenia zajęć będzie sytuacja epidemiologiczna w powiecie (a nie w szkole) decyzję o nauczaniu na odległość może podjąć nie dyrektor, lecz zespół zarządzania kryzysowego".
Przy tak dużych uprawnieniach inspektora kluczowa jest dobra komunikacja, tymczasem... wiadomo, jak trudno dodzwonić się do Sanepidu.
MEN mógłby zadbać choćby o stworzenie kanałów komunikacji. Ale na stronie ministerstwa czytamy jedynie, że
"Nic nie stoi na przeszkodzie, aby w przypadku obciążenia telefonów alarmowych powiatowych stacji sanitarno-epidemiologicznych możliwe było udostępnienie dyrektorom szkół, placówek dodatkowych numerów, adresów email".
"Nic nie stoi na przeszkodzie" to trochę mało, jak na rozwiązanie kluczowego problemu komunikacji.
Jeśli w szkole wystąpi zakażenie ucznia czy nauczyciela, należałoby szybko przetestować, kto jeszcze został zakażony. Testy przesiewowe powinny objąć wszystkich zagrożonych, całą społeczność szkolną. To uporczywie powtarzane zalecenie WHO: testujcie, testujcie, testujcie.
Podobnie mówi Brusin (patrz wyżej). ZNP domaga się powszechnych badań przesiewowych i darmowych szczepień przeciwko grypie.
MEN widzi to inaczej. Stosuje ogólne standardy Sanepidu nie przewidując żadnej szczególnej procedury dla społeczności szkolnej, w której pojawiło się zakażenie:
"W przypadku zakażenia u uczniów lub pracowników szkoły inspektor (PPIS) przeprowadza dochodzenie epidemiologiczne. Osoby, które spełniają kryteria bliskiego kontaktu (tzw. styczności) z osobą chorą lub zakażoną, są obejmowane kwarantanną. Otrzymują one poprzez aplikację telefoniczną zaproszenie na pobranie w 10 lub 11 dniu kwarantanny wymazu z nosogardła w mobilnym punkcie pobrań (drive thru)".
I teraz najdziwniejsza, oburzająca zasada:
"W przypadku osób, które ze względu na brak samochodu lub z innych powodów nie mogą skorzystać z tego rozwiązania, kwarantanna automatycznie zakończy się maksymalnie po 14 dniach bez wykonywania badań".
A badania przesiewowe (mass testing)? "Nie są postępowaniem standardowym i są realizowane przede wszystkim w sytuacji wystąpienia ognisk o dużej liczbie zachorowań, W szczególności w zakładach pracy (np. kopalnie), w których nie jest możliwe wstrzymanie pracy stacjonarnej". Czyli w szkołach - nie.
MEN wysuwa dodatkowy argument: "Masowe wykonywanie badań przesiewowych u osób, które nie wykazują objawów chorobowych, zwiększa prawdopodobieństwo uzyskiwania wyników fałszywie dodatnich".
To wyraz jakiejś absurdalnej logiki systemu i dbałości o statystyki państwowe, ale podejście szkodliwe z punktu widzenia społeczności szkolnych, w interesie których jest jak najszybsze wykrycie osób zakażonych.
Na ratunek zostawionym samym sobie szkołom idą samorządy. Biuro Edukacji m. st. Warszawy 20 sierpnia opublikowało "Warszawskie wytyczne edukacyjne".
Dokument wytyka władzom, że "decyzje o formach realizacji kształcenia w nowym roku szkolnym powinny być podejmowane na szczeblu rządowym. Tymczasem regulacje prawne przenoszą odpowiedzialność za organizację pracy szkoły na dyrektorów placówek i organy prowadzące".
Zespół rekomenduje przestrzeganie kilku zasad:
Jak każdy kryzys, trudności szkoły wywołane epidemią, mogą posłużyć rozwojowi edukacji. Nauczanie zdalne wiosną 2020 r. uświadomiło rodzicom, a także samym nauczycielkom i nauczycielom, jak absurdalna jest przeładowana szczegółami podstawa programowa. Warszawskie Biuro Edukacji podsuwa dyrektorom, by nie ulegali obsesji przerobienia całego materiału:
"Porozmawiaj z nauczycielami o tym, że podstawa programowa to jeden z instrumentów wspierania rozwoju dzieci i młodzieży, a nie główny cel edukacji, to baza do tworzenia szkolnych programów. Zastanówcie się wspólnie nad możliwościami elastycznego podejścia".
Podobnie z ocenianiem. Nauczanie zdalne pokazało absurd "stopni", które rządzą polską szkołą. W wielu miejscach pojawiły się oceny opisowe, które mają prowadzić do rozwoju umiejętności, a nie karania i nagradzania uczniów.
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze