0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Photo by Mandel NGAN / AFPPhoto by Mandel NGAN...

To już stuprocentowo jasne, że mamy do czynienia z wojną handlową. W odpowiedzi na decyzje Donalda Trumpa, chińskie Ministerstwo Finansów ogłosiło w piątek 4 kwietnia cła odwetowe w wysokości 34 proc. Z kolei Ministerstwo Handlu dodało 11 amerykańskich firm do tzw. listy podmiotów niegodnych zaufania. Z kolei chińska agencja celna dodała, że wstrzymuje import drobiu od części amerykańskich producentów. W 2023 roku USA odpowiadały za 20 proc. chińskiego importu drobiu, który warty był 767 mln dolarów.

W skrócie – w piątek 4 kwietnia 2025 Chiny wysyłają jasny sygnał, że nie zamierzają postąpić tak, jak sugerował całemu światu amerykański sekretarz skarbu Scott Bessent tuż po ogłoszeniu przez Trumpa stawek ceł dla większości państw na świecie: „Dziś wieczorem chciałbym powiedzieć: usiądźcie, weźcie głęboki oddech. Nie reagujcie natychmiast odwetem. Zobaczmy, dokąd to zmierza. Bo jeśli odpowiecie odwetem, to w ten sposób dojdzie do eskalacji”.

Chiny – co nie może zaskakiwać – zignorowały te pogróżki.

UE wyczekuje

Pamiętajmy, że amerykańskimi cłami silnie zostaje obłożona również Unia Europejska, Trump przewidział dla nas 20 proc. Europejska odpowiedź nie będzie jednak tak szybka i silna jak chińska. Choć europejscy liderzy zapowiadają, że nie zignorują kroku Stanów Zjednoczonych.

Prezydent Francji Emmanuel Macron powiedział wczoraj, że w wyniku wprowadzonych ceł ucierpi i amerykańska gospodarka, i amerykańscy konsumenci. Francuski prezydent zapowiadał, że UE odpowie dwuetapowo – najpierw ogłoszona zostanie odpowiedź na nałożone już wcześniej cła na stal i aluminium.

„Druga, bardziej masowa odpowiedź, ta na cła ogłoszone wczoraj, zostanie wydana pod koniec miesiąca, po szczegółowej ocenie, sektor po sektorze”.

Szefowa Komisji Europejskiej 3 kwietnia mówiła o tych samych krokach. I komentowała, że wpływ polityki Trumpa na globalną gospodarkę będzie „drastyczny”.

Przeczytaj także:

Złoty XIX wiek

„Dzień Wyzwolenia”, jak Trump nazwał moment ogłoszenia wysokich ceł na cały świat, był szokiem, ponieważ jest to olbrzymia zmiana w globalnej polityce handlowej. Przez ostatnie dekady przyzwyczailiśmy się do znoszenia barier i coraz swobodniejszego handlu międzynarodowego. Sama polityka nie powinna jednak być zaskoczeniem dla kogoś, kto uważnie słuchał Trumpa i jego ekipy przez ostatnie lata i w trakcie kampanii wyborczej w 2024 roku.

W październiku na wiecu wyborczym w Nowym Jorku obecny sekretarz handlu Howard Lutnick mówił:

„Kiedy Ameryka była wielka? Na początku [XX] wieku nasza gospodarka świetnie sobie radziła. […] Nie mieliśmy podatku dochodowego, wszystko, co mieliśmy, to cła”.

W ostatnim miesiącu kampanii Trump również mówił, że na koniec XIX wieku w USA nie było podatków dochodowych.

Trump, Lutnick podzielają pogląd, że był to czas, w którym Stany Zjednoczone Ameryki były najbogatsze i najpotężniejsze. Jeśli więc szukać okresu, do którego Trump chce wrócić, mówiąc, że należy ponownie uczynić Amerykę wielką, najpoważniejszym kandydatem jest przełom XIX i XX wieku.

To ważny okres w budowaniu legendy amerykańskiego snu i wyjątkowości tego kraju na scenie światowej. USA były wówczas wciąż rosnącą potęgą, to wówczas swoje imperia finansowe budowali tak znani bogacze jak Henry Ford czy John D. Rockefeller.

To nie cła zdecydowały o bogactwie USA

Trump wyraża częsty w USA pogląd, że podatki dochodowe to zło konieczne. Oraz że to dochody z ceł zdecydowały o budowie ekonomicznej potęgi USA. Tyle że badania ekonomistów pokazują, że wcale tak nie było. W 2000 roku ekonomista Douglas A. Irwin opublikował artykuł, w którym stwierdził, że „To, że cła zbiegły się w czasie z szybkim wzrostem pod koniec XIX wieku, nie oznacza związku przyczynowego”.

W swoich pracach Irwin i inni historycy gospodarki pokazują, że bardzo dużą rolę w ówczesnym amerykańskim wzroście gospodarczym odegrały, takie czynniki jak imigracja i zwiększona wydajność pracy.

Nie jest jednak wcale tak, że to pod koniec złotego według Trumpa okresu Amerykanie byli relatywnie najbogatsi w historii. Według danych z Madison Project w 1820 roku światowe PKB per capita stanowiło 42 proc. amerykańskiego. Przez kolejne 100 lat ten odsetek sukcesywnie spadał (1850 – 36 proc., 1870 – 32 proc., 1920 – 25 proc.), choć poziom ceł się zmieniał. Do 1870 roku był stosunkowo niski, później ostro wystrzelił do góry.

Jasne jest, w jakim celu Trump i jego ekipa postanowili wywrócić stolik. Nie podobają im się skutki globalizacji. Chcą produkcji przemysłowej w USA, zamiast tańszej produkcji w Wietnamie czy na Tajwanie. Chcą, by Ameryka wróciła do wyobrażonej przez nich potęgi z końca XIX wieku. MAGA w czystej postaci.

Problem w tym, że żyjemy w zupełnie innym świecie niż 125 lat temu.

Wyrównywanie bilansu z każdym

Dziś Douglas A. Irwin pisze o Trumpie w „The Economist”, że jest on „człowiekiem XX wieku, który zawiaduje gospodarką z XXI wieku i chce ją cofnąć do XIX wieku”. W tekście ekonomista zwraca uwagę, że jedną z kluczowych różnic między dzisiejszą sytuacją a tą z dekad po 1870 roku jest to, że dziś import towarów stanowi 11 proc. amerykańskiego PKB. Z tego powodu tak nagłe i agresywne cła na niemal cały świat, w tym przede wszystkim na swoich głównych partnerów handlowych, mogą wystrzelić amerykanom w twarz.

Irwin wskazuje, że dążenie do wyrównanego balansu handlowego (wartość importu równa wartości eksportu) w skali makro może mieć sens. Ale cła Trumpa dążą do tego, by wyrównać go z każdym państwem z osobna. A to, zdaniem Irwina, ma tyle samo sensu co dążenie do wyrównania indywidualnego balansu handlowego z własnym pracodawcą (z którym mamy sporą nadwyżkę) i z własnym sklepem spożywczym (gdzie mamy potężny deficyt).

Już za dwa lata

Trump ma jednak nadzieję, że jego polityka przyniesie efekty bardzo szybko. Podczas wypowiedzi dla prasy na pokładzie samolotu prezydenckiego powiedział, że ma nadzieję, że uda się przywrócić Ameryce produkcję przemysłową w ciągu dwóch lat. Trump chce przyciągnąć międzynarodowe firmy do produkcji w Stanach zamiast w Wietnamie, Chinach czy w Polsce. To, że stanie się to na zadowalającym Trumpa i Amerykanów poziomie w ciągu dwóch lat jest praktycznie niemożliwe.

Producenci samochodów albo czipów nie rzucą się nagle na szybką budowę swoich fabryk w Texasie czy w Michigan. To długotrwały, kosztowny proces. A Trump, działając jednostronnie i szybko wprowadził też bardzo duży element niepewności. Kto wie, jak będzie wyglądać jego polityka handlowa za pół roku? Kto wie, które kraje jakoś się z Amerykanami ułożą, a które pójdą na pełną konfrontację jak Chiny?

Z całą pewnością natomiast w krótkim terminie w USA wzrośnie inflacja, co odczują konsumenci. W tym ci, którzy w listopadzie 2024 roku wybierali Trumpa, bo kojarzyli rządy Joe Bidena z drożyzną. Trump uważa, że gra w długoterminową grę. Jednak podejmując decyzje, które są tak dotkliwe w krótkim okresie, ryzykuje, że zostaną przy nim głównie najwierniejsi.

Chiny, znany przeciwnik

Wojna handlowa z Chinami w jakiejś formie była niemal nieunikniona. Oba modele gospodarcze są niekompatybilne. Chiny postawiły na eksport i w ostatnich latach ich nadwyżka handlowa silnie rosła, szczególnie po 2020 roku.

W czasie gdy duża część świata pompowała pieniądze, by podnosić gospodarki, Chiny silnie z tego korzystały, sprzedając całemu światu produkowane przez siebie towary. Jak w lutym w „New York Time’sie” pisał Brad Setser, Xi Jinping wierzy, że stymulowanie konsumpcji w kraju w dłuższym okresie nie daje żadnego bonusu. Zamiast więc budować bardziej zbilansowaną gospodarkę i rozszerzać własny rynek, Chiny rozbudowywały eksport. To pogłębiało zależność części świata od Chin i erodowało produkcję w wielu miejscach – spowodowało to choćby poważne problemy europejskich producentów samochodów.

Trump mógł skupić się na Chinach. W jego logice byłoby to uzasadnione. Jak widać po chińskiej reakcji, Chińczycy byli na to gotowi i szykowali się na konfrontację. Ale Trump podjął jednocześnie walkę z całym światem. Jego działania uderzą w stosunkowo ubogie kraje, jak Sri Lanka, Wietnam, Kambodża. Część z tych krajów może w taki czy inny sposób ulec Amerykanom i ich żądaniom. Ale wyrównanie bilansu handlowego z Ukrainą, Serbią czy Mjanmą nie sprawi, że Xi Jinping zmieni swoje globalne ambicje. Nie przywróci też świetności sektorowi motoryzacyjnemu w Detroit. Trump wybrał jednak wojnę, szykujmy się na wstrząsy.

;
Na zdjęciu Jakub Szymczak
Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press od 2018 roku. Publikował też m.in. w Res Publice Nowej, Miesięczniku ZNAK i magazynie „Kontakt”. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu, arabistyki na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu i historii na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Autor reportażu historycznego "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022) o powojennych rozliczeniach wewnątrz polskiej społeczności żydowskiej. W OKO.press pisze głównie o gospodarce i polityce międzynarodowej oraz Bliskim Wschodzie.

Komentarze