Polski rząd zapowiada nadanie Polakowi w śpiączce statusu dyplomaty, żeby wyjąć go spod brytyjskiego prawa i nie dopuścić do zaprzestania terapii. Brytyjski sąd nie zgadza się na dalszą terapię, co oznacza śmierć, ale też na wywiezienie do Polski – bo to zagraża… śmiercią.
Świętość życia, czy świętość godności? Oba stanowiska traktowane fundamentalistycznie powodują niehumanitarne skutki.
Godność czy życie? Gdy człowiek staje się „rośliną”
Sprawa wpisuje się w trwający od lat spór, co ważniejsze: godność czy życie, w sytuacji, gdy człowiek w wyniku choroby czy wypadku zostaje zredukowany do ciała poddawanego zabiegom medycznym i pielęgnacyjnym, a jego mózg co najwyżej zawiaduje czynnościami życiowymi. Takie osoby nazywane są „roślinami”.
Jedni uważają, że utrzymywanie ich ciał przy życiu uwłacza godności osób, którymi byli. Drudzy, że świadomość nie ma nic do rzeczy, bo podstawowym prawem, ale też obowiązkiem jest życie (zasada „świętości życia”) rozumiane w tym przypadku jako nakaz podtrzymywania funkcji ciała za wszelką cenę.
Zasada „świętości życia” była także powodem, dla którego – za pomocą Trybunału Julii Przyłębskiej – władza wprowadziła prawny nakaz rodzenia dzieci skazanych na szybką śmierć.
Sprawę Polaka – o inicjałach R.S. – wyciągnęły i nagłośniły prawicowe portale, traktując walkę o jego życie jak misję. Polski Episkopat zaapelował do brytyjskiego o pomoc w ratowaniu życia R.S., a marszałek Elżbieta Witek napisała „osobisty list” do swego odpowiednika w Izbie Gmin.
Polski rząd natychmiast tę misję podchwycił.
Sprawę podjął – z urzędu – Rzecznik Praw Obywatelskich. Zwrócił się 15 stycznia do rządu o informacje o sprawie, których do tej pory nie dostał. A także do brytyjskiej Krajowej Komisji Bioetycznej i do Rady ds. Równości i Praw Człowieka – brytyjskiego odpowiednika Rzecznika Praw Obywatelskich.
Brytyjski sąd: zaprzestać uporczywej terapii w „najlepszym interesie” R.S.
Około 40-to letni mężczyzna od kilkunastu lat mieszkający w Wielkiej Brytanii doznał 6 listopada 2020 zatrzymania akcji serca. Był niedotleniony przez ok. 40 minut co spowodowało znaczące zmiany w mózgu. Szczegółów nie znamy, bo obowiązuje tajemnica lekarska.
Brytyjski sąd, na wniosek szpitala w Plymouth i żony mężczyzny, zarządził zaprzestanie uporczywej terapii. W jego przypadku oznacza to zaprzestanie pojenia i odżywiania, bo – po odłączeniu od respiratora – oddycha samodzielnie.
Pojenie i odżywianie jest w Wielkiej Brytanii traktowane jak uporczywa terapia, czyli stosowanie procedur, których jedynym celem jest podtrzymanie organizmu przy funkcjach życiowych, co wydłuża tylko proces umierania.
Polskie prawo nie reguluje kwestii uporczywej terapii w ustawie. Odnosi się do niej jedynie Kodeks Etyki Lekarskiej, zwalniając lekarza od stosowania uporczywej terapii. Jednak za uporczywą terapię nie jest w tym kodeksie uznane pojenie i odżywianie.
Jeśli pacjent jest zdolny do wyrażenia woli może zakazać stosowania wobec siebie uporczywej terapii (tu często przywołuje się Jana Pawła II i jego słowa „pozwólcie mi odejść do Pana”). Jeśli nie jest zdolny i nie zostawił tzw. testamentu życia, czyli wyrażonej na piśmie zgody na przyszłość (w Polsce nie ma takiej możliwości – a szkoda) – wtedy decydują lekarze. Najczęściej kierują się głosem rodziny. Kiedy jest rozbieżność, zasadnicze znaczenie ma raczej głos małżonki, małżonka i dzieci.
W Wielkiej Brytanii pytają o zgodę sąd opiekuńczy. W wypadku pana R.S. sąd zdecydował, że w „najlepszym interesie” R.S. jest zaprzestanie terapii. Sam R.S. nigdy nie mówił, jak chciałby być potraktowany w takiej sytuacji. Jego żona uważa, że wolałby nie żyć, niż być skazany na wegetację jako ciało poddawane zabiegom pielęgnacyjnym. Jego mieszkające w Polsce matka i siostry twierdzą, że jest praktykującym katolikiem, a więc w jego przypadku należy zastosować zasadę świętości życia.
Ponieważ pan R.S. nie wyraził zdania – decyduje sąd. Tak samo byłoby, gdyby R.S. był w Polsce, a nie w Wielkiej Brytanii. Różnica polega na tym, że w Polsce sąd nie mógłby zarządzić zaprzestania odżywiania i pojenia.
Polski rząd chce odbić pana R.S. Brytyjczykom
Polski rząd, odpowiadając na oczekiwania prawicowych mediów i Kościoła (abp Stanisław Gądecki stwierdził, że „Polaka de facto skazano na śmierć przez zagłodzenie”), postanowił odbić Polaka Brytyjczykom. Stąd pomysł, żeby wyjąć go spod jurysdykcji brytyjskiej za pomocą nadania mu statusu dyplomaty.
Ten pomysł to prawna sztuczka. Wiceminister Marcin Warchoł objaśniał, że taki dokument wyłączy R.S. spod brytyjskiej jurysdykcji karnej, cywilnej, administracyjnej i egzekucyjnej. Wszystkie te decyzje sądów brytyjskich dotyczące odłączenia go od aparatury podtrzymującej życie będą po prostu bezskuteczne. To sądy polskie będą w tym momencie brały pod uwagę jego sytuację.
Transport R.S. do ojczyzny miałby się odbyć helikopterem. Czeka on już na naszego rodaka – informują władze.
Pomysł, żeby przyznać taki status panu R.S. bez jego wiedzy i woli jest absurdalny, a taki akt nie byłby prawnie ważny. Wątpliwe więc, by brytyjski sąd go honorował.
Skoro nie znamy woli pana R.S.
Decyzja sądu o zaprzestaniu odżywiania i pojenia jest zgodna z brytyjskim prawem. Ale zgoda na transport do Polski – o co wnosiła polska rodzina pana R.S. – też byłaby z tym prawem zgodna. Polski rząd oferuje pomoc, a klinika „Budzik”, zajmująca się rehabilitacją osób w śpiączce, przygotowała dla niego miejsce. Pytanie, jaka decyzja jest w tej sprawie bardziej humanitarna?
Gdyby mężczyzna za przytomnego życia wyraził wolę, aby nie podtrzymywano go w stanie wegetatywnym – nie byłoby wątpliwości, że należy tę decyzję uszanować. To dyktuje zasada poszanowania godności i autonomii.
Ale skoro nie wiemy czego chciał, jakie było jego rozumienie godności, czy nie jest jednak bardziej słuszne dać pierwszeństwo prawu do życia?
Niewiele wiemy o stanie jego mózgu, bo zdrowie R.S. chroni tajemnica lekarska. Wiemy jednak, że nieprzytomny jest dopiero od niespełna trzech miesięcy. Nie jest to więc sprawa podobna do słynnej historii Theresy Schiavo, gdzie batalia o zaprzestanie podtrzymywania jej przy życiu odbyła się po piętnastu latach przebywania w śpiączce. Tam było podobnie: mąż chciał odłączenia, rodzice się sprzeciwiali. Gdy zaprzestano odżywiana i pojenia – w marcu 2005 roku – sekcja wykazała, że jej mózg był praktycznie pozbawiony kory mózgowej i skurczył się o połowę objętości. To badanie wykluczyło, by – jak twierdzili jej rodzice na podstawie tego, że wodziła oczami – była zdolna do nawiązania kontaktu z otoczeniem. Sekcja dowiodła, że Terry Schiavo nie było od piętnastu lat. Było tylko jej ciało.
W przypadku R.S. to dopiero niespełna trzy miesiące. Nie da się całkowicie wykluczyć, że jego stan może ulec takiej poprawie, że w jakimś choćby stopniu „wróci” jako osoba. Choć, zapewne, prawdopodobieństwo nie jest znaczące, skoro lekarze wnioskowali o zaprzestanie terapii. Ale dlaczego nie dać szansy, skoro nie sprzeciwia się temu wola R.S.?
Sąd nie godzi się na przewiezienie R.S., bo… to byłoby zagrożenie życia
Jednak brytyjski sąd nie zgodził się na przewiezienie R.S. do Polski z powodu zagrożenia dla jego życia, jakie stworzyłaby podróż. Jak zrozumieć ten paradoks?
Być może po stronie brytyjskiego sądu mamy do czynienia z „naturalną” skłonnością do stawania po stronie „wyższości godności”, symetrycznie do „naturalnej” skłonności stawania polskiego rządu po stronie „świętości życia”.
Dwa lata temu, w lutym 2018 roku, brytyjski sąd, na wniosek szpitala i wbrew rodzicom, zgodził się na odłączenie od respiratora Alfiego Evansa, dwuletniego chłopca cierpiącego na nieznaną chorobę powodującą gwałtowny zanik mózgu. Podobnie jak w sprawie R.S. uznał, że zakończenie terapii (nie zakazał odżywiania i pojenia) leży w jego „najlepszym interesie”.
Gotowość leczenia chłopca wyraził włoski szpital, interweniował papież Franciszek, a włoskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych przyznało Alfiemu włoskie obywatelstwo, by mógł przyjechać na leczenie. Brytyjski sąd jednak podtrzymał decyzję o zaprzestaniu terapii i nie zgodził się na wywiezienie chłopca. Alfi zmarł w kwietniu 2018 roku.
Nie ma już miejsca na empatię
Znamienne, że w sprawie Alfiego, podobnie jak w przypadku R.S., nie pada argument cierpienia – fizycznego czy psychicznego. Gdyby można podejrzewać, że utrzymywanie przy życiu takie cierpienie powoduje, sądowy nakaz zaprzestania terapii byłby bardziej zrozumiały.
Tak zaś wygląda na rodzaj biurokracji, gdzie standardem jest rozstrzyganie przeciwko terapii, gdy szansa poprawy jest znikoma.
W obu sprawach to właśnie taki standard wydaje się podstawowym argumentem.
W czasie, gdy ludzie umierają z powodu niewydolności systemu opieki zdrowotnej w pandemii, zwolnienie szpitalnego łóżka i aparatury dla kogoś, kto ma większe szanse, jest normą. To się po prostu dzieje, i nikomu nie przychodzi do głowy zwracać się do sądu po zezwolenie np. na odłączenie od respiratora. R.S. nie zachorował jednak na COVID.
Za to wpisał się w światopoglądowy spór, do którego z chęcią przystąpiły polskie władze. W takim sporze obie strony stoją na fundamentalistycznych pozycjach. Nie ma miejsca na empatię, przestaje chodzić o człowieka.
Niech oszołomy dadzą mu odejść. Wygląda to na kolejny Pisowski cyrk. "Ratują" człowieka niezdolnego do życia. W tym samym czasie przez zaniedbania rządu umierają tysiące…
Bardzo dobre podsumowanie, pani Ewo.
I oczywiście na zdrowiu pacjenta najlepiej znają się politycy. Esh…
>Świętość życia, czy świętość godności? Oba stanowiska
>traktowane fundamentalistycznie powodują niehumanitarne skutki.
Świętość życia, czy świętość godności? A może po prostu świętość klikalności???? Osobiście jestem zdziwiony, że najpoważniejsza w Polsce dziennikarka od zagadnień prawnych nie ogranicza się do przedstawienia czytelnikom sprawy od strony czysto formalnej. Tym bardziej, że jest ona zupełnie jasna i nie pozostawia żadnych wątpliwości ani co do obowiązującej procedury ani co do szans na jej ewentualne podważenie. W UK interes osoby mentalnie niezdolnej do samodzielnego podjęcia decyzji reprezentuje jedynie specjalny sąd – Court of Protection i tego zdaje się nie kwestionuje nawet sam Warchoł (nomen omen). Obywatelstwo pacjenta niczego tu nie zmienia, decyzja byłaby identyczna nawet gdyby pacjent zachorował w czasie odwiedzin w UK (zakładając, że do stanu wegetatywnego doszłoby po podobnie długim pobycie w brytyjskim szpitalu). Warchoł (nomen omen) musi wiedzieć, że posiadacz paszportu dyplomatycznego immunitet dyplomatyczny ma jedynie w kraju akredytacji, czyli potrzebne byłoby formalne uznanie go przez UK jako dyplomatycznego reprezentanta Polski i to w określonej roli (ambasador, attache etc.etc). Podobnie "dyplomatycznie" absurdalne było wezwanie "na dywanik" w tej sprawie ambasador UK przez prezydenckiego doradcę Szczerskiego bo przecież nie może ona wpływać na decyzje niezawisłego sądu. O ile zrozumiałe, a nawet usprawiedliwione, jest zainteresowanie polskiego rządu swoim obywatelem o tyle Warchoł musi wiedzieć, że jedynie od wymienionego już sądu Court of Protection zależy, czy polskiej stronie, rodzinie etc.etc. zostanie przyznany status strony mającej "interes" w sprawie. Tak się najwyraźniej nie stało a odmowa zajęcia się sprawą przez Europejski Trybunał Praw Człowieka potwierdza jedynie, że brytyjska procedura nie naruszyła praw pacjenta.
W PiS nie funkcjonuje termin "praworządność". U nich prawo nagina się ad hoc do potrzeby chwili. Nie ma co się dziwić Warchołowi (adekwatne nazwisko).
Obrzydliwy tekst obrzydliwej redaktor. Nie wiem kto jest bardziej obrzydliwy, redaktorka nazywając kogoś człowiekiem rośliną i Panem R.S jak kryminalistę, czy PiS próbując wozić go i przedłużając stan pacjenta i wegetacje. Jedno i drugie powinno być na marginesie społecznym…
Znowu symetryzowanie. Złe dwie strony sporu, a prawda leży po środku. A co jest prawdą/środkiem wyznacza oczywiście Pani redaktor.
Tu jedna strona ma racjonalne uzasadnienie dla swojego przekonania, a druga religijne (czyli niemerytoryczne).