Szok spowodowany rosyjską agresją na Ukrainę obudził Niemców z głębokiego snu i pozwolił pożegnać się z szeregiem dogmatów niemieckiej polityki, które wydawały się nienaruszalne
"Nie boję się silnych Niemiec, lecz ich bezczynności”, powiedział przeszło dekadę temu ówczesny szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski. Przez następne lata Berlin pozostawał głuchy na to i podobne wezwania. Aż do teraz.
100 miliardów euro dla Bundeswehry, wypełnienie z naddatkiem NATO-wskiego celu przeznaczenia na wojsko 2 proc. PKB, dostawy broni na Ukrainę, całkowita rewizja relacji z Rosją – od decyzji o zamrożeniu gazociągu Nord Stream 2, po zgodę na ostre sankcje obejmujące wykluczenie rosyjskich podmiotów z systemu SWIFT. Wzmocnienie obecności wojskowej w państwach wschodniej flanki. To konkretne kroki, które podjął rząd w Berlinie w reakcji na rosyjską agresję na Ukrainę.
Praktycznie każde z tych posunięć pojedynczo, nie mówiąc o całym pakiecie, jeszcze 10 dni temu wydawało się całkowitą abstrakcją. Przez dekady Niemcy ze względów historycznych, ale także z chłodnej kalkulacji i pewnego wygodnictwa, pielęgnowały wizerunek mocarstwa cywilnego i pokojowego. Zapleczem niemieckiej dyplomacji miała nie być silna armia, ale książeczka czekowa, czy to w postaci pomocy humanitarnej, czy rozległej sieci kontaktów handlowych.
W teorii mogło to brzmieć szlachetnie, ale w praktyce Niemcy brudną robotę zrzucały po prostu na innych, przede wszystkim na Amerykanów.
Berlin korzystał z parasola bezpieczeństwa roztoczonego przez Waszyngton nad Europą i dobrodziejstw liberalnego porządku międzynarodowego podtrzymywanego amerykańską siłą, ale sam uchylał się od wzięcia odpowiedzialności adekwatnej do potencjału politycznego i gospodarczego Niemiec. Na nic zdawały się apele sojuszników od Waszyngtonu po Warszawę.
Berlin niechętnie wypełniał także formalne sojusznicze ustalenia lub po prostu je ignorował. Zobowiązanie państw NATO o przeznaczeniu 2 proc. PKB na armię powzięte zostało w 2006 roku, ale przez następne kilkanaście lat rząd Angeli Merkel, cieszącej się opinią liderki wolnego świata, nawet nie zbliżył się do jego wypełnienia.
Niemieckie społeczeństwo było zadowolone z tego stanu rzeczy. Pozwalał on zachować pewne poczucie moralnej wyższości i jednocześnie tkwić w stanie błogiej beztroski. Choć liberalny porządek światowy był coraz silniej kontestowany przez mocarstwa rewizjonistyczne z Chinami na czele, a Rosja co rusz podważała fundamenty bezpieczeństwa europejskiego, Merkel otoczyła Niemców szczelnym kokonem, do którego nie docierały sygnały alarmowe. Na tym tle ostrzegający przed sytuacją eksperci od polityki międzynarodowej wzywający do większej aktywności rządu federalnego jawili się niemal jak odklejeńcy, niemający kontaktu ze społeczeństwem.
Agresja Putina na Ukrainę odwróciła sytuację niemal z dnia na dzień.
Nord Stream 2 opisywany jako projekt biznesowy, na który niemiecki rząd miał nie mieć żadnego wpływu, został zatrzymany za sprawą wycofania jednej opinii niemieckiego ministerstwa gospodarki. Bałtycką rurę ostatecznie dobiły zaś amerykańskie sankcje.
Deklaracja wysłania na Ukrainę 5000 hełmów, która wystawiła Berlin na pośmiewisko, zamieniła się nagle w 1000 granatników przeciwpancernych i 500 pocisków przeciwlotniczych.
Bundeswehra, która przez lata nie mogła się doprosić niezbędnych inwestycji, nagle zostanie zasilona kwotą, o której nie śnili nawet najwięksi optymiści. Co więcej, fundusz celowy ma zostać umocowany w konstytucji, co świadczy jak poważnie rząd Olafa Scholza traktuje swoje zobowiązanie.
Nie mniej gwałtowny zwrot dokonał się w relacjach z samą Rosją. Przez dekady Berlin traktował Rosję jako trudnego, czasem wrogiego, ale jednak racjonalnego partnera. Ignorowano przy tym, że sięgające końca lat sześćdziesiątych koncepcje niemieckiej Ostpolitik, formułowane w czasach zimnowojennej odwilży, stawały się karykaturą samych siebie. „Wandel durch Annehrung”, czyli zmiana poprzez zbliżenie, dawno została zastąpiona koncepcją „Handel ohne Wandel”, czyli handlu bez zmiany. I choć w ostatnich latach wzajemne relacje z powodu coraz agresywniejszego kursu Putina wyraźnie się pogorszyły, to Niemcy nie planowali porzucać współpracy – zwłaszcza na strategicznym polu współpracy energetycznej. Rosyjski gaz stanowi 6 proc. niemieckiego miksu energetycznego, ale był traktowany jako kluczowe zabezpieczenie niemieckiej transformacji energetycznej, opartej na rozwoju odnawialnych źródeł energii.
Teraz to wszystko historia. Kanclerz Olaf Scholz ogłosił na nadzwyczajnym posiedzeniu Bundestagu epokową wręcz zmianę – Niemcy nie będą już pasażerem na gapę, ale liderem gotowym ponosić koszty w imieniu całej wspólnoty Zachodu. Szok spowodowany rosyjską agresją obudził Niemców z głębokiego snu i pozwolił pożegnać się z szeregiem dogmatów niemieckiej polityki, które wydawały się nienaruszalne.
W reakcji na przemówienie Scholza w Bundestagu Jeremy Cliffe z "New Statesman" napisał, że święte krowy niemieckiej polityki przerobiono na gulasz i trudno o trafniejszą metaforę. Ustami kanclerza, który swój urząd sprawuje zaledwie od trzech miesięcy, Berlin odpowiedział wreszcie na wezwanie Radosława Sikorskiego sprzed dekady, ale i ofertę „partnerstwa w przywództwie” sformułowaną przez George Busha seniora w okresie upadku żelaznej kurtyny i potem wielokrotnie ponawianą przez kolejnych amerykańskich prezydentów.
A co na tę zmianę społeczeństwo? Już wielka demonstracja solidarności z Ukrainą, która odbyła się w Berlinie równolegle z nadzwyczajnym posiedzeniem Bundestagu i zgromadziła nawet pół miliona ludzi, zwiastowała, że społeczeństwo gotowe jest na rewizję dotychczasowej polityki. Potwierdziły to sondaże. 78 proc. Niemców popiera plan utworzenia funduszu zbrojeniowego i tyle samo wysłanie broni Ukrainie.
Zbrodnicza wojna Putina uświadomiła Niemcom, że pokoju trzeba aktywnie bronić, a nie chować się za plecami innych, powtarzając jak mantrę „nigdy więcej wojny”.
Niemcy bez wątpienia z zadowoleniem przyjmą także fakt, że strategiczny zwrot w polityce bezpieczeństwa oznacza także przyśpieszenie transformacji energetycznej. Aby uniezależnić się od Rosji, rząd planuje przyśpieszenie rozwoju odnawialnych źródeł energii i pełne oparcie na nich niemieckiej energetyki już w 2035 roku. Ten krok powinien uświadomić także nam w Polsce, że unijna polityka klimatyczna, promująca odejście od kopalnych źródeł energii, stanowi ważny element polityki bezpieczeństwa i przeciwdziałania Rosji.
Jednocześnie, aby zrekompensować potencjalne braki energii, Niemcy dyskutują nad przedłużeniem życia energii atomowej. Ostatnie trzy reaktory miały zostać wyłączone z końcem roku. Teraz rząd na nowo oceni sytuację. Bez względu na ostateczną decyzję, zakwestionowanie dogmatu odejścia od atomu pokazuje, jak głęboka zmiana przetacza się przez Niemcy.
Strategiczny zwrot Berlina to także akt politycznej emancypacji Olafa Scholza. Nowy kanclerz nie tylko wychodzi z cienia Angeli Merkel, ale stawia jej rząd w złym świetle. Pani kanclerz przez lata wmawiała Niemcom i światu, że prowadzona przez nią polityka jest bezalternatywna. Scholz pokazał, że głębokie zmiany są możliwe, a redefinicja roli Niemiec w ramach wspólnoty Zachodu nie jest tylko mrzonką i pobożnym życzeniem analityków i publicystów.
Politolog, działacz społeczny i publicysta. Współzałożyciel i prezes think tanku Global.Lab. Ukończył studia w Instytucie Stosunków Międzynarodowych na Uniwersytecie Warszawskim. Studiował też na Uniwersytecie w Bonn oraz na Freie Universität w Berlinie. Współpracował m.in. z Fundacją im. Friedricha Eberta, Helsińską Fundacją Praw Człowieka i Polską Akcją Humanitarną. Członek Amnesty International.
Politolog, działacz społeczny i publicysta. Współzałożyciel i prezes think tanku Global.Lab. Ukończył studia w Instytucie Stosunków Międzynarodowych na Uniwersytecie Warszawskim. Studiował też na Uniwersytecie w Bonn oraz na Freie Universität w Berlinie. Współpracował m.in. z Fundacją im. Friedricha Eberta, Helsińską Fundacją Praw Człowieka i Polską Akcją Humanitarną. Członek Amnesty International.
Komentarze