0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Krzysztof Cwik / Agencja Wyborcza.plKrzysztof Cwik / Age...

W sobotę ulicami Warszawy przejdzie Parada Równości. Patronat nad wydarzeniem po raz kolejny objął prezydent miasta Rafał Trzaskowski. W tym roku marsz idzie "dla pokoju".

"Wiele i wielu z nas wspierało ukraińską społeczność LGBTQ+ od pierwszych dni tej okrutnej wojny. Nie zatrzymujemy się. Dla nas, w Paradzie Równości, społeczność oznacza stawanie w obronie innych. Społeczność oznacza tworzenie przestrzeni dla głosów, które nie są słyszane. Społeczność oznacza maszerowanie ramię w ramię dla bezpieczeństwa i wolności tych, którym ją odebrano" — czytamy w opisie wydarzenia.

Po co w zasadzie dziś paradować?

Przeczytaj także:

"Matka Polka" na Marszach Równości

Joannę Koptoń spotkałem w tłumie na Marszu Równości we Wrocławiu. Niosła największą tęczową flagę na kilkunastotysięcznym pochodzie. Miała też koszulkę z napisem: "Mój syn Natan nie jest ideologią". Gdy spytałem, czemu wychodzi na ulicę, bez wahania odpowiedziała: "Dla mojego dziecka".

Joanna mieszka w małej miejscowości pod Kędzierzynem-Koźle. Jest kierowczynią autobusu. Przed coming outem syna, nie wiedziała nawet, że marsze równości są organizowane w miastach w całej Polsce. "Widziałam obrazki z Warszawy, słyszałam coś o kontrmanifestacjach, ale nie zwracałam na to uwagi. Myślałam, że to mnie nie dotyczy" — mówi.

Jej transpłciowy syn najpierw wyoutował się jako lesbijka. To słowo Joanna rozumiała. Wcześniej przez kilka lat pracowała w Holandii. "Tam pary lesbijek, czy gejów to codzienność. Z dwoma chłopakami mieszkałam nawet w pokoju, o co mój były mąż miał wówczas pretensje. Bo jak można spać z obcymi facetami? Śmiałam się i tłumaczyłam mu, że nigdy bezpieczniej się nie czułam" — opowiada Joanna.

Potem Natan powiedział, że jest biseksualny. "I tu już Matka Polka zgłupiała. Naprawdę nie wiedziałam, co to znaczy. Musiałam sprawdzać w internecie. W końcu napisał, że jest też transpłciowy. I wtedy pierwszy raz się przestraszyłam. Nie przerażało mnie, co pomyślą inni, tylko jakie będzie miał życie. Mieszkamy w Polsce, która nie traktuje osób trans dobrze. Ale gdy zobaczyłam, jak zmienia się w trakcie tranzycji, jaki jest szczęśliwy i uśmiechnięty, zupełnie mi puściło" — mówi.

Wśród rodziców osób transpłciowych przyjęło się powiedzenie: "Wolę mieć żywego syna, niż martwą córkę". "I tak właśnie jest. Dobrze pamiętam nasz najgorszy moment. To mogło skończyć się tragedią" — dodaje.

Nawet "szaraczek" poczuje się, jak w domu?

Na pierwszy Marsz Równości, do Krakowa, pojechała w tym roku, ale bez przekonania. "Nikogo nie znałam, byłam kompletnie sama. Szczerze mówiąc, trochę się bałam, że sytuacja mnie przytłoczy" — opowiada. Było zupełnie inaczej. "Szybko znalazłam blok tęczowych rodziców, poznaliśmy się, rozmawialiśmy. Gdy zobaczyłam tę atmosferę, po prostu się zakochałam".

11 lipca na Marsz Równości we Wrocławiu przyjechała z synem. "To było dla mnie jedno z najlepszych wydarzeń w życiu. Po pierwsze, miałam u boku moje szczęśliwe dziecko. Po drugie, zobaczyłam coś, czego nie mam w codziennym życiu — każdy może być sobą, mimo różnic. Żadnych krzywych spojrzeń, żadnych ocen, żadnej nienawiści" — mówi.

"Przyznam, że byłam w szoku, bo pierwszy raz zobaczyłam drag queens. Dobrze, że syn był obok, bo nie wiedziałam nawet, jak się do nich zwracać. Natan szybko zabrał mnie do nich na wspólne zdjęcie. Ot, tak. Nawet ja, taki szarak, mogę czuć się tu sobą, w pełni przyjęta, akceptowana.

To było dla mnie niesamowite, że ja, 40-letnia Aśka, matka osoby LGBT z małej miejscowości" — dodaje.

We Wrocławiu Joanna postanowiła, że pojedzie też do Warszawy. "Natana nie będzie, ale będą inne dzieciaki. One podchodzą do mnie na marszach, płaczą i przytulają się, bo rodzice ich nie akceptują. Nie wiem, czego tu się wstydzić? Wszędzie, gdzie mogę mówię, że mam trans syna. Mam tęczową smycz, naklejkę na portfel, skarpetki, koszulki, a wczoraj syn pisze, że kupił mi kolorowy odświeżacz, zawieszkę do samochodu. To jest forma pokazywania, że tacy ludzie są wśród nas.

Ludzie w małych miejscowościach często myślą, że to tylko Warszawa i Poznań, że naszej społeczności to nie dotyczy. Ale to nieprawda" — mówi.

Trzy dni przed Paradą, Joanna pisze, że ma kontuzję kolana. "Jestem wściekła. Flaga naszykowana, koszulka wyprana, a ja nie mogę wysiąść z autobusu. Jak nie uda się Warszawa, to będę w Bielsku-Białej, czy Katowicach".

Ukraiński aktywista LGBT na wojnie informacyjnej

Edward jest ukraińskim aktywistą LGBT, osobą niebinarną. W tym roku szykował się do organizacji 10. Marszu Równości w Kijowie. Przygotowania przerwała wojna, a on w marcu wyjechał do Kopenhagi.

"Chciałem zostać w Kijowie, ale stwierdziłem, że muszę dokończyć tranzycję. 27 lutego miałem przejść mastektomię w lokalnym szpitalu. Pieniądze na zabieg odkładałem przez dwa lata. Wybuchła wojna i przekreśliła wszystkie plany. Mój lekarz wyjechał, a ja udałem się do kraju, który wspiera osoby LGBT" — mówi.

"Szybko zdałem sobie sprawę, że nie muszę walczyć zbrojnie, żeby pomagać.

Jestem codziennie na wojnie informacyjnej. Udzielam setek wywiadów, by ludzie w Europie zrozumieli, że Ukraina broni nowoczesnej wizji świata przed barbarzyńskim średniowieczem, które reprezentuje Rosja.

Zbieram też fundusze, by ci, którzy zostali, mogli walczyć, przeżyć" — dodaje.

Edwarda łapię na lotnisku w Malmö, w drodze do Warszawy. Gdy pytam, czego spodziewa się po wspólnej, ukraińsko-polskiej Paradzie, odpowiada, że przede wszystkim spotkania z bliskimi.

"To będzie słodko-gorzkie doświadczenie. Cały mój zespół z The Kyiv Pride, który dziś jest rozrzucony po całej Europie, w końcu się spotka. Wiem, że będziemy dużo płakać, przytulać się, ale jestem też przekonany, że już niedługo, po zwycięstwie Ukrainy, zaprosimy was wszystkich do Kijowa, na kolejne tęczowe wydarzenie" — mówi Edward.

Czemu queer chwyta za broń?

O zawiłej sytuacji społeczności LGBT w trakcie wojny nie chce mówić za dużo. "Szczególnie irytują mnie pytania zachodnich dziennikarzy o to, jak my, osoby queer z Ukrainy, odnajdujemy się w »heterocispatriarchalnej« wojnie.

Wojna nie wybiera tożsamości — dotyka wszystkich, niezależnie od płci, seksualności, koloru skóry, stopnia sprawności.

Przed 2014 rokiem faktycznie większość z nas nie czuła, że jest częścią Ukrainy. Przez osiem lat kluczową kwestią stała się dla nas wolność od Rosji, obrona naszej ukraińskiej tożsamości i kultury, bo bez niezależnej Ukrainy, nie będzie ukraińskich osób LGBT. Dlatego takie wielu z nas chwyciło za broń, wstąpiło do armii lub wojsk obrony terytorialnej. Nie obrażamy się na państwo, które nie było najbardziej przyjazne na świecie, bo to jedyne państwo, jakie mamy" — mówi.

Według Edwarda ukraińskie społeczeństwo, w kwestii akceptacji osób LGBT, nie różni się wiele od unijnych sąsiadów z regionu.

"Osoby LGBT są coraz bardziej widoczne, nasze postulaty przebijają się do agendy politycznej, a kolorowe marsze gromadziły już kilka tysięcy osób. W lutym i marcu mieliśmy jeździć z wykładami i pokazami filmowymi do Mariupola, Słowiańska, Bachmutu. To miejscowości, które dziś są w ruinie, bo spadły na nie bomby. Ale przed wojną wszędzie tam czekały na nas osoby LGBT i ich bliscy, którzy chcieli budować bardziej otwartą, europejską Ukrainę" — mówi.

Edward planuje wrócić do Kijowa jesienią. Przez całe lato będzie odwiedzał Parady Równości w Europie, by przypomnieć o walce, którą toczy Ukraina.

Gdy pytam, czy nie jest zmęczony, śmieje się: "Jestem zmęczony, gdy słyszę pytanie, co stanie się, jeśli Rosja wygra wojnę? Jestem zmęczony, gdy słyszę, a co z dobrymi Rosjanami? Nie interesuje mnie to. Rosja musi przegrać, a ludzie, którzy dziś wyjechali, przestraszeni skalą okrucieństwa, przez ostatnie osiem lat wspierali zbrodniczy system płacąc podatki. To niewybaczalne".

Polski Gen Z jak fabuła Netflixa

Florian, rocznik 2003, wychował się małej miejscowości w lubuskim. Od roku mieszka w Łodzi, gdzie studiuje kreatywne pisanie. Jego historia odkrywania swojej tożsamości brzmi jak fabuła popularnego wśród nastolatków, brytyjskiego serialu (i zarazem komiksu) "Heartstopper". Kto oglądał ten wie, że gdy bohater mówi mamie, że jest biseksualny, ta nie reaguje złością i przerażeniem, lecz odpowiada wzruszona: "Dziękuję za zaufanie".

Florian powiedział mamie, że jest transpłciowy, gdy wracali z koncertu. "Zastanawialiśmy się, co byśmy zrobili, gdyby któreś z nas dostało nagły zastrzyk gotówki. »10 tysięcy? Proste, idę na mastektomię« — rzuciłem. Mama zapytała w konwencji żartu, czy "zmieniam piec?" [red. — nawiązanie do incydentu we Wrocławiu, gdy mężczyzna zniszczył stoisko akcji antysmogowej z napisem „zmień piec”, bo miał przeczytać „zmień płeć"]

Wedy kompletnie się rozleciałem, zacząłem szlochać. Mama mnie uspokoiła, zapewniła, że kocha, spytała, czy wybrałem już imię i jak może mi pomóc. To było cudowne" — opowiada chłopak.

Gdy pytam Floriana o pierwsze doświadczenie Parady, odpowiada, że nieświadomie wziął w niej udział, gdy był w trzeciej klasie szkoły podstawowej. "Byliśmy akurat z mamą na wycieczce w Warszawie i przechodziliśmy obok. Nie rozumiałem, co się dzieje. Nikt ze mną o tym nie rozmawiał, ale pamiętam, że było kolorowo i radośnie" — mówi.

Pierwszą osobę LGBT Florian spotkał na wakacjach, pod koniec gimnazjum. "Malwina była otwarcie biseksualna, nie bała się o tym mówić. Po powrocie podrzuciła mi grupkę dyskusyjną w internecie dla osób LGBT. Szybko sam zacząłem "googlać", spędziłem wiele godzin na Youtubie oglądając trans chłopaków, którzy opowiadali o swoich doświadczeniach".

Dlaczego bierze udział w Paradzie? "Dla poczucia zbiorowości. Każda Parada to zastrzyk energii, poczucie świetnie spędzonego czasu i przypomnienie, że nie jestem osamotniony. To wydarzenie daje mi radość z przynależności do większej grupy, do takiej innej, queerowej rodziny. To też szansa, by poznać kogoś ciekawego. Według mnie nie ma lepszego sposobu, by poczuć silne, pozytywne emocje" — odpowiada.

O swoim pokoleniu, które na marszach zdecydowanie dominuje, mówi wprost: "odważne". "Młodzi ludzie nie boją się poruszać trudnych tematów. Nie wiem, czy zawsze tak było, bo nie mam porównania.

Myślę, że powoli odchodzimy od formuły paradowania, w której musimy przypominać, że istniejemy.

Coraz rzadziej musimy martwić się o to, czy ktoś nas nie zaatakuje w drodze do domu. Na końcu jest po prostu zabawa i czas z ludźmi. Czy nie o to nam wszystkim chodzi?"

Jak odkryć się w sieci?

Patrycja ma 20 lat. Pochodzi z Wrocławia, od 1,5 roku mieszka w Warszawie. Gdy miała trzy lata dopytywała rodziców, co znaczy "transseksualny". Skąd znała takie słowo?

"Gdybym miała strzelać, powiedziałabym, że świat otworzyła mi pierwsza transpłciowa posłanka, Anna Grodzka" — odpowiada.

Ale odkryła siebie dzięki internetowi. "Mój tata jest informatykiem. Komputer był w domu od zawsze. Mam nawet zdjęcie, jak siedzę, jako mały prypeć, na kolanach ojca i wpatruję się w ekran. W wieku 11 lat byłam już oblatana, znalazłam stronkę Niebieskie Forum, gdzie były informacje o transpłciowości. Może trochę przestarzałe, ale przynajmniej wiedziałam, że nie jestem sama. Znajomych szukałam w internecie, do świata wyszłam trochę później".

O tym, że jest dziewczyną i źle czuje się w swoim ciele powiedziała rodzicom osiem lat temu.

"Na początku nie było łatwo, rodzice nie wiedzieli, co z tym zrobić. Pewnie się martwili, ale przetrawili i teraz jest spoko. Mama jest po Akademii Zaangażowanego Rodzica KPH, sama stała się aktywistką" — opowiada Patrycja.

Medyczną tranzycję dziewczyna rozpoczęła w liceum. Pierwszego seksuologa, którego musiała odwiedzić, by dostać receptę na hormony, wspomina nie najlepiej.

"Zajął mi pół roku, maglował mnie na każdą stronę, a w końcu powiedział, że nie da mi recepty, bo jestem przed maturą i dostanę depresji. Jakoś nie wziął pod uwagę tego, że i tak byłam w depresji, bo dojeżdżała mnie dysforia. A matura i tak poszła mi fatalnie" — mówi.

W Warszawie znalazła innego specjalistę. Proces poszedł sprawniej, ale nie bez wpadek. "Pamiętam testy psychologiczne, w których musiałam odpowiadać na idiotyczne pytania. Czy fantazjuję o seksie ze zwierzętami? W jakich pozycjach uprawiam seks? O czym myślę podczas masturbacji?" — opowiada.

Jestem kobietą, transpłciowość to tylko doświadczenie

Patrycja uważa, że w ostatnich dwóch, trzech latach świadomość queeru w Polsce poszła bardzo do przodu.

"Już nie tylko geje i lesbijki, ale też osoby trans. Dla mnie kluczowa były wydarzenia wokół Tęczowej Nocy, a także postać Margot ze Stop Bzdurom. Dzięki niej ludzie zobaczyli prawdziwą transpłciowość — nie taką, która jest żartem o facecie przebranym za babę, albo wyidealizowanym fetyszem. Pamiętam, jak ludzie patrząc na Margot śmiali się, że kobieta może mieć włosy na rękach. Tak, trans kobiety i cis kobiety mają włosy na rękach.

Myślę, że nawet te głosy, które były nieprzychylne wyniosły temat tak wysoko, że chyba pomogło nam to pokazać się społeczeństwu takimi jakimi naprawdę jesteśmy. Bez żadnego przycinania".

Transpłciowość traktuje jednak jako doświadczenie, a nie tożsamość. "Jestem po prostu kobietą. Transpłciowość to coś, co mi się przytrafiło. I jest to doświadczenie słodko-gorzkie. Z jednej strony, masz dysforię i źle czujesz się w swoim ciele. Z drugiej strony, jest euforia, bo wychodzisz poza normy i jesteś częścią większej rodziny.

Z jednej strony, przez wiele lat izolowałam się, bo nie chciałam pokazywać się światu. Z drugiej strony, w tym trudnym czasie nauczyłam się wielu rzeczy, z których dziś jestem dumna" — tłumaczy.

Wcześniej nie chciała chodzić na marsze równości, bo bała się, że ktoś ją rozpozna. "Warszawa pozwala mi na większe poczucie anonimowości. We Wrocławiu bałam się, że wpadnę na kogoś znajomego i będę musiała się tłumaczyć" — dodaje.

Pierwszy raz na warszawską Paradę poszła rok temu.

"Nie będę opowiadać o tym doświadczeniu, jak o czymś metafizycznym. Powiem tak: nogi bolą, jest gorąco, ale jest super muzyka, można poznać fajnych ludzi w tłumie, dostać fajne gadżety, a potem pójść na after i dalej się bawić" — mówi.

A po co to robić? "Żeby przypomnieć, że jesteśmy. Nie uciekniecie od nas" — żartuje Patrycja.

;

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze