0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. DENIS CHARLET / AFP)Fot. DENIS CHARLET /...

W poniedziałek 1 stycznia przez kilka godzin Google podawał bardzo zaskakujące informacje o kursie złotego. Chociaż w ostatnich miesiącach złoty wobec euro się znacznie umocnił, to w największej wyszukiwarce internetowej dowiadywaliśmy się, że złoty w bardzo szybkim tempie się osłabia.

Chociaż przez cały grudzień kurs euro do złotego wynosił około 4,30-4,35 zł, nagle w najpopularniejszej wyszukiwarce internetowej można było się dowiedzieć, że euro przekroczyło 5 zł i idzie w górę. W pewnym momencie sięgnął nawet 5,73 zł, co oznaczałoby wzrost o niemal jedną trzecią.

Problemy dotyczyły także dolara, funta i franka szwajcarskiego.

Minister uspokajał

Dla osób choć trochę zainteresowanych tematem było jasne, że coś tu nie gra – w dniu, w którym nic szczególnego się nie dzieje, jest ekstremalnie mało prawdopodobne, że waluta będzie traciła tak dynamicznie.

Ale większość z nas nie musi się znać na rynku walut. A to może prowadzić do bardzo nieprzyjemnych sytuacji, gdy sprawdzało się kurs polskiej waluty w ciągu dnia.

Minister Finansów Andrzej Domański uspokajał:

View post on Twitter

„Nie wiemy, co się stało, ale to nie były prawdziwe kursy – rynki były zamknięte” – tłumaczy nam Hubert Stojanowski, z firmy inwestycyjnej DI Xelion, członek Polskiej Sieci Ekonomii – „Nawet gdyby to była noc, i rynek w Azji byłby już otwarty – skok złotego, jaki prezentował Google, byłby ekstremalnie mało możliwy”.

Monopolista z USA

Google jest najpopularniejszą na świecie wyszukiwarką, używaną przez zdecydowaną większość z nas. W 2022 roku aż 96 proc. użytkowników sieci w Polsce korzystało właśnie z Google. Amerykańska firma ma więc pozycję monopolisty. Wyszukiwarka Googla ma wiele opcji, tak jak na przykład wykresy kursów walut. Gdy wpiszemy hasło „kurs euro”, powinniśmy otrzymać tam dane bez konieczności wchodzenia na jakąkolwiek dodatkową stronę. To wygodne, ale jednocześnie niebezpieczne – co pokazała wpadka z 1 stycznia.

Choć nie tragiczne – Google wprowadzało w błąd, ale nie wpłynęło to na transakcje kupna i sprzedaży waluty.

Stojanowski: „Transakcje nie odbywają się za pomocą kursu z Google. Nawet gdyby rynki były otwarte, a w danych z Google wystąpiłaby taka pomyłka, i tak nikt nie dokonywałby transakcji na podstawie kursów z Google”.

Kurs euro i dolara do wyszukiwarki Google na razie nie wrócił. Co więcej – Google chwilowo wyłączył taką prezentację danych również dla innych walut w polskiej wersji przeglądarki. Dalej po wpisaniu w nią „kurs euro”, „kurs korony czeskiej” czy „kurs jena” nie dostajemy wykresów z bieżącymi i przeszłymi danymi.

Google: winni dostawcy zewnętrzni

„Ministerstwo Finansów zwróciło się oficjalnie do Google Polska o udzielnie informacji: – o przyczynach wczorajszej nieprawdziwej publikacji dotyczącej kursu złotego oraz – o tym, jakie działania podejmie, aby uniknąć podobnych sytuacji w przyszłości” – napisało 2 stycznia w mediach społecznościowych Ministerstwo Finansów.

O wyjaśnienia zwróciło się także Ministerstwo Cyfryzacji.

W odpowiedzi na post Ministerstwa Cyfryzacji Google Polska odpisało:

„Jak przekazaliśmy już w odpowiedzi do Ministerstwa Finansów, funkcje wyszukiwania, jak wyświetlanie kursu wymiany walut, opierają się na danych z zewnętrznych źródeł. Google nie weryfikuje danych od dostawców, nie ingeruje w ich treść i nie może zagwarantować aktualności prezentowanych kursów walut. Dane wyświetlane są w tej samej postaci, w jakiej zostały dostarczone. W przypadku zgłoszenia błędów, kontaktujemy się z dostawcą danych, aby jak najszybciej je skorygować. Tymczasowo wyłączyliśmy też funkcję wyświetlania kursów walut. Przepraszamy za tę sytuację”.

Czyli – amerykański gigant cyfrowy umywa ręce. A odpowiedzialność za wprowadzenie w błąd dużej grupy osób zrzuca na nienazwanych tutaj dostawców zewnętrznych.

Ekspert: Google manipuluje

Ekonomista Jan Zygmuntowski, ekspert od gospodarki cyfrowej, jest sceptyczny wobec takich tłumaczeń:

„To manipulacja firmy Google. Wybierając jakieś źródło do wyświetlania w formie »fragmentu z odpowiedzią« lub »grafu wiedzy« wskazuje ona na to źródło jako rzetelne. Nie jest to zwykłe wyszukanie, ale preferowanie, często na bazie partnerstwa i realizowane dla zysku.

Wykresy podawane przez Google to nie jest wyszukanie, tylko preferowana odpowiedź na bazie tego z kim Google zawiera współpracę, albo z jakiej bazy uważa, że może tak wyświetlać dane”.

Jak modelowo powinna wyglądać prezentacja takich danych?

„Podstawowym sposobem mogłoby być ujawnienie, jaka forma współpracy łączy Google z podawanym źródłem i przedstawienie go większą czcionką, u góry, z informacją, że nie biorą za to odpowiedzialności”.

Google tłumaczy się mętnie, nie podaje szczegółów awarii. Problem polega więc na monopolu amerykańskiego giganta i braku przejrzystości. Nie wiemy, dlaczego błąd w rzeczywistości wystąpił, nie wiemy, jakie algorytmy stoją za wyświetlanymi danymi.

A my nadmiernie polegamy na danych podawanych przez giganta. Dane z Google wykorzystuje na swoich stronach na przykład „Wall Street Journal”. A w Polsce portale często przepisują dane podawane przez Google. Polska Agencja Prasowa stworzyła depeszę na podstawie błędnych danych podawanych przez Google.

Czas na przerwanie cyfrowych monopoli?

Próby narzucenia wielkim firmom technologicznym prawnych ograniczeń i rozbijania monopoli wciąż trwają. We wrześniu 2023 w USA rozpoczął się proces, jaki amerykański Departament Sprawiedliwości wytoczył przeciwko Google, oskarżając firmę o nielegalny monopol przez uczynienie swojej wyszukiwarki jako domyślnej na większości urządzeń mobilnych.

W „New York Times’ie” możemy przeczytać, że proces ten pokaże, czy antymonopolowe prawa z 1890 roku, napisane, by rozbić monopole cukrowe, kolejowe i stalowe, mogą działać w dzisiejszej gospodarce cyfrowej.

Przykład awarii z 1 stycznia pokazuje nam kilka rzeczy. Widzimy tutaj, czym może skutkować monopol informacyjny Googla. Reakcja firmy mówi nam też, że giganci cyfrowi nie biorą dziś na poważnie odpowiedzialności, która idzie za monopolistyczną pozycją. Oraz: jeśli informacje podane automatycznie przez Google są wątpliwe, warto sprawdzić je w innych, sprawdzonych i oficjalnych źródłach. W przypadku kursów walut może to być NBP. Lub niezależny od Google Bloomberg, który w poniedziałek 1 stycznia podawał poprawne dane.

;

Udostępnij:

Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.

Komentarze