W niedzielę w Rosji - według oficjalnych danych - przeciw wojnie w Ukrainie protestowało 5200 osób. Zatrzymano 3500. Niektórzy Rosjanie, w geście poparcia dla Putina publikują filmiki, jak rozwalają młotkiem swoje sprzęty marki Apple. Inni piszą #nietwojnie. Większość jednak odwraca głowę
Czego się boicie? - pyta Rosjan reporterka OKO.press.
Z Andriejem z Moskwy rozmawiam w nocy. Właśnie skończył mielić mięso na kotlety, zaparzył czaj i siedzi w kuchni. Mimo że jestem ponad tysiąc kilometrów od niego, czuję, jakbym przeniosła się do sowieckiego świata i prowadziła długą nocną zakazaną rozmowę na kuchnie. Nie tylko to przypomina mi filmy z poprzedniej epoki. Andriej opowiada radziecką anegdotę. A idzie tak:
W drewnianym wychodku z serduszkiem zawaliła się podłoga. Dwaj mężczyźni zadzierają wysoko głowy, bo gówno dochodzi im do ust. Stoją długo i zaczynają się przyzwyczajać. Jest w końcu ciepło, miękko i cicho. Jeden zasypia, a gdy się budzi, krzyczy:
Wania, jesteśmy w gównie! A Wania na to: nie rób fal, Pietia. Nie rób fal.
Andriej mówi, że anegdota wydaje się coraz bardziej aktualna.
Kiedy w czwartek wybuchła wojna, hasło „Rosjanie! Zatrzymajcie go!” szybko obiegło internet. Krzyczy Ameryka. Krzyczy Europa. Krzyczy Ukraina. Żeby wyszli, że się postawili, żeby wiosna 2022 roku była w Rosji przebudzeniem ze snu, podniesieniem głowy. Ale Rosjanie są sparaliżowani.
Chciałam pojechać do Rosji, żeby usłyszeć, co Rosjanie myślą o agresji na Ukrainę. Dlaczego się tak boją. Miałam pojechać do najbardziej zaangażowanych politycznie miast – Moskwy, Petersburga i Jekaterynburga. Ale nie wyszło.
Od początku pandemii wjazd do Rosji jest bardzo ograniczony. Wiz turystycznych ambasada FR nie wydaje. Na oficjalny wyjazd dziennikarski w ogóle nie ma szans: „pismaki” z Zachodu nie są Rosji do niczego potrzebni. Inne opcje też zawiodły.
Musiałam więc znaleźć Rosjan, którzy zgodzą się porozmawiać przez telefon. Niepokoiło mnie, że od 24 lutego na profilach facebookowych moich rosyjskich znajomych działo się niewiele. Zmiana awatara na hasło #nietwojnie, czy czarne tło, to stosunkowo słaba reakcja przeciwników zbrojnej agresji. Od czasu do czasu pojawiały się informacje, że ludzie wyszli na ulice w ramach sprzeciwu. Ktoś napisał post. Ale wszystko to za mało, za mało, za mało.
Kira, nauczycielka z Jekaterynburga, napisała na Facebooku post, ale już go nie przeczytacie. Usunęła go, bo bardzo się boi.
4 marca Duma Państwowa uchwaliła, że za publikowanie informacji niezgodnych z komunikatami ministerstwa obrony grozi nawet 15 lat więzienia albo mandat do 5 milionów rubli. Tego dnia Duma przedstawiła także projekt ustawy o poborze do służby wojskowej w Donbasie uczestników protestów antywojennych. Jeśli ją przegłosują, to dadzą broń w ręce wrogów narodu. Historia jak z upiornej komedii.
Postu Kiry nie przeczytacie też dlatego, że kiedy piszę te słowa, Facebook w Rosji jest już zablokowany przez Roskomnadzor.
A post Kiry brzmiał tak: „Nasz kraj otwarcie głosi, że chce zniszczyć Ukrainę jako państwo – słowo „demilitaryzacja” i „neutralizacja” to właśnie oznacza. I są w trakcie. Jesteśmy dosłownie w przededniu wojny jądrowej. I mamy tylko dwie alternatywy.
Pierwsza – Zachód odda Ukrainę ze strachu przed wojną nuklearną i ograniczy się tylko do sankcji. A my będziemy żyć w przyjacielskim słowiańskim obozie koncentracyjnym. W upiornej wersji Korei Północnej.
I druga – Ukraina wejdzie w skład Unii Europejskiej i Zachód przyłączy się do wojny z Rosją. Ta droga zakończy się albo wojną nuklearną, albo ciężką wojną światową. Spokojnie, w Rosji mamy dużo mięsa armatniego.
Okej, jest jeszcze trzecie wyjście.
Rosja zabierze te tereny Ukrainy, które już wcześniej były sporne. To na pewno byłby najmniej krwawy wariant, ale wydaje się mało prawdopodobny. Jednak w tym wypadku wrócimy do czasu pokoju, choć z nieistniejącym rynkiem. Wtedy też będziemy żyć w lajtowej wersji słowiańskiego obozu koncentracyjnego. A, i z odłożoną na chwilę wojną przeciw kolejnemu państwu, w którym mieszka wielu rosyjskojęzycznych.
Jest jeszcze czwarta opcja, najlepsza. Miliony ludzi będą płakać ze szczęścia. Ale nie będę jej nazywać, bo chciałabym jednak żyć jeszcze, choćby w obozie.
Jesteśmy jak chorzy w fazie terminalnej, których czeka jedna z alternatyw: wojna nuklearna, wojna światowa albo obóz koncentracyjny z odłożoną na później wojną. Jak sobie to uświadomicie, to od razu zrobi się lżej”.
Ta czwarta opcja Kiry to likwidacja, o której coraz więcej w social mediach. W piątek Lindsey Graham, amerykański senator powiedział w telewizji, że w Rosji powinien pojawić się jakiś Brutus.
W czwartek Andriej z Moskwy - ten od anegdoty o dwóch Rosjanach w gównie - poszedł do pracy w koszulce z 2012 roku z napisem: Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej Polska - Ukraina.
Cały dzień był spięty, ale nikt nie zareagował. Nie powiedział ani słowa. Cisza. Kolega wysłał mu mail na służbową pocztę i zaczął, zwyczajowo, od „dzień dobry”.
"Odpisałem, że nie jest dobry, bo nasze rakiety spadają na Charków. Też mi nie odpowiedział. Cisza. Chwilę później wezwał mnie dyrektor i kazał nie dolewać oliwy do ognia. Mam nie poruszać tematu, bo prawda nie istnieje. A my teraz musimy odpłacić ukrofaszystom za to, co przez osiem lat robili z naszymi na Donbasie. Nie nado, Andriej, powiedział".
Potem wysłali go na pracę zdalną, choć w ostatnich dniach drastycznie zmalała w Moskwie liczba zakażonych koronawirusem i ludzie wrócili do biur. A Andriej po kilku dniach w biurze, wrócił do domu. Żeby milczał.
"A dziś zostałem nazwany faszystą. Zadzwonił kolega, z którym dawno się nie słyszałam. Zapytał, co u mnie. Powiedziałem, że lepiej niż u mieszkańców Kijowa, na których spadają nasze bomby. Usłyszałem, że wierzę induskiej propagandzie. Bo u nas na Amerykańców mówią indusy podkreślając pomyłkę Kolumba. Potem kolega się rozłączył. Takich jak on jest więcej.
U nas ludzie przywykli nienawidzić Ameryki. Ale chodzą w butach Nike, dzwonią z iPhonów, kupują na Amazonie, piją Coca Colę, oglądają amerykańskie filmy. Masowo korzystają z Twittera, Facebooka, Instagrama. Uwielbiają cadillaki, motory Harley Davidson i chevrolety.
Ale Ameryki nie lubią. Niektórzy Rosjanie, w geście poparcia dla polityki Putina nagrywają filmiki, jak rozwalają młotkiem swoje sprzęty marki Apple. Potem publikują to w social mediach. Inni zaś piszą #nietwojnie. Większość jednak odwraca głowę".
"Dziś minął kolejny dzień wojny. Już przywykam – mówi Andriej. – Na ulicach Moskwy nic się nie zmienia. Świeci słońce, ludzie siedzą w kawiarniach, piją kawę, czytają gazety, śmieją się, całują. I milczą. W czwartek, 24 lutego, nie mogłem uwierzyć, że oni tak mogą. Ale też milczałem. Gdybym zaczął mówić głośno, wzięli by mnie za ulicznego szaleńca, a policja zaprowadziłaby na komisariat. Jaka wojna? To specoperacja".
Lena, żona Andrieja, która co chwilę przyłącza się do naszej nocnej rozmowy, mówi, że jej rosyjskie obywatelstwo stało się przekleństwem. Urodziła się w Ukrainie, z ukraińskich rodziców, ale prawie całe swoje życie mieszka w Moskwie. Lena też milczy.
"Boję się o swoją rodzinę. Gdybym wyszła na ulicę i dostała kilka razy pałą, to w moim wieku mogłoby się to skończyć śmiercią. I dobrze, mogłabym swoje życie poświęcić, gdybym wiedziała, że to coś zmieni. Ale wiem, że tak nie będzie.
Rosyjskie więzienia są pełne politycznych więźniów, a Rosja pęka w szwach od takich, którzy mają złamane życia, stracili sprawność fizyczną, przepadli bez wieści. Ich rodziny są cały czas na widelcu służb. A zagranica pełna jest tych, którzy musieli uciekać. Te ofiary nic nie dają. Nic nie zmieniają".
Andriej czeka, aż zapukają do jego drzwi, bo pisał na Facebooku, że jest wojna. A to zakazane.
Codziennie pozbawiane są licencji kanały radiowe, telewizyjne, prasowe. Nie działa już Tajga info, Echo Moskwy, telewizja Dożd. Nie działa BBC, Meduza, Deutsche Welle i Radio Swoboda. Idzie szybko. Po użyciu sformułowania „wojna” w eterze następuje blokada. Władza robi wszystko, by społeczeństwo nie wiedziało, co się dzieje. Blokuje, spowalnia, zakłóca.
"Najpierw nazywali to Specjalną Operacją Denazyfikacji Ukrainy, a teraz, z racji, że nie udał im się blitzkrieg, zmienili ton i mówią o przeciwstawianiu się kolektywnemu Zachodowi – mówi Andriej. - To nie jest już walka wyzwoleńcza spod jarzma banderowców, a starcie w stylu: oni wsje siejczas protiw nas. To okrutna, bezczelna wojna. Boję się i wstydzę jednocześnie. Wstydzę się, że jestem tchórzem. Boję się, że mnie na demonstracji zabiją. To fizjologiczny lęk. Nigdy mnie nie aresztowali, nie dostałem nawet mandatu, ale wiem, że oni po mnie przyjdą. Przyjdą po nas wszystkich. Po kolei".
Marina jest szefową jednej z petersburskich organizacji pozarządowych, która podpisała list do Prezydenta Rosyjskiej Federacji z żądaniem zaprzestania działań wojennych na terenie Ukrainy. Wzywają głowę państwa do zatrzymania ognia i rozpoczęcia negocjacji. List podpisało blisko 600 rosyjskich NGO'sów.
Też się boi. Na jej Facebooku, zamiast zdjęcia profilowego, widnieje czarne tło.
Też rozmawiamy nocą. Słyszę, że jest bardzo zmęczona. Mówi cicho i czasem muszę prosić, by powtórzyła.
"Jeszcze nie ruszają ludzi, którzy piszą w sieci, bo pewnie nie mają mocy przerobowych. Nie mam jednak wątpliwości, że to się zaraz zmieni. Teraz są skupieni na pracownikach instytucji kultury i artystach, którzy także masowo występują przeciw wojnie. I na nauczycielach ze szkół państwowych, na których mają wpływ. Ruszyły już zwolnienia z pracy i wywalanie z ważniejszych stanowisk. Mają jeszcze na głowie codzienne demonstracje. Każdego dnia o 19:00 w centrum Petersburga zbierają się ludzie. Zbierają się też w innych miastach".
Ale Marina z nimi nie chodzi. Boi się, bo widmo spędzenia reszty życia w kolonii karnej jest dziś bardzo realne.
27 lutego rosyjska prokuratura generalna wydała oświadczenie, że w czasie trwania "specoperacji" w Ukrainie pomoc innym państwom będzie traktowana jak zdrada stanu. I grozi za to 20 lat pozbawienia wolności. Nie precyzuje jednak, co rozumie przez pomoc. Może być jeszcze gorzej, bo dzień wcześniej były prezydent Dmitrij Miedwiediew powiedział, że wykluczenie Rosji z Rady Europy to dobra okazja, by przywrócić w kraju karę śmierci.
"I nikt im nie zabroni wrócić do najwyższego wymiaru kary. Teraz najbardziej widocznych aktywistów biorą z domów pod byle pretekstem i wsadzają do aresztów. Prewencyjnie.
Jeszcze w 2014 roku, po zajęciu przez Rosję Krymu, można było wyrażać swój sprzeciw, nosząc choćby wstążkę w kolorach flagi ukraińskiej. Dziś to niemożliwe i można za to realnie trafić za kratki. I nikt ci nie pomoże. Oni nie blefują. Wiem, że Ukraińcy mają nam za złe, że nic nie robimy. Ale weź podejmij taką decyzję, że wyjdziesz z domu i nie wiesz, czy wrócisz dziś, za dziesięć dni, czy za sześć lat. Masz złożyć z siebie ofiarę? W imię czego? A to więzienie to nie koniec. Zostaje jeszcze twoja rodzina. Po tym kraju można się spodziewać naprawdę wszystkiego".
Iwan chodził na wszystkie protesty w 2014 roku. Nie opuścił żadnego. Publikował w social mediach informacje o prawdziwym stanie rzeczy, mówił otwarcie, co myśli o zajęciu Krymu i obecności tam rosyjskich żołnierzy. Ostatni raz był na marszu po zabójstwie Borysa Niemcowa w 2015 roku.
"Od tego czasu bardzo wiele się w Rosji zmieniło. Boję się. Chodzenie na demonstracje jest bardzo niebezpieczne. To jest trochę tak, że dziś na protesty wychodzą ludzie, którzy właśnie zrozumieli, gdzie żyją. Mają neoficką parę, żeby walczyć. I wiarę, że coś zmienią. Ale jak minie parę lat, to przestaną.
Jak ja i wielu moich znajomych. Wtedy znów pojawią się neofici. I tak to się kręci. Tylko że ciągle nie widać rezultatów tego naszego protestowania. To jednak działa psychologicznie. Idziesz, bo chcesz zobaczyć, że są ludzie, którzy myślą tak samo jak ty. Że oni istnieją. Czyścisz też swoje sumienie. Tylko że nie widzisz rezultatów swojej walki. A dziś masz prawie stuprocentową pewność, że trafisz do aresztu. I będziesz »wrogiem narodu«. I jak będą chcieli, to udowodnią ci wszystko".
Jednak nie tylko władzy trzeba się bać na ulicach rosyjskich miast. Też zwykłych ludzi, bo nie wiadomo, jakie kto ma poglądy i jak zareaguje na protest.
Koleżanka Mariny wyszła na jednoosobową pikietę z plakatem przeciw wojnie w Ukrainie. Tylko takich jednoosobowych demonstracji w Rosji nie trzeba zgłaszać. Zanim jednak zainteresowała się nią policja, miała już wokół siebie wianuszek popierających specoperację petersburżan. Grozili jej w otwarty sposób, a potem znaleźli ją na Facebooku i wysyłali wiadomości z pogróżkami. Agresja w społeczeństwie rosła już od dawna. Jeszcze w 2015 roku Iwan słyszał na demonstracji, że dostanie kosę w żebro jak się tylko oddali od tłumu protestujących.
"Ludzie są nieobliczalni" – mówi Iwan.
Lena wstydzi się za swój wielki kraj, choć stara się nad tym panować. Tłumaczy sobie, że przecież nigdy na niego nie zagłosowała, nigdy nie popierała jego polityki i jego wojen. Jego, czyli Putina. To samo słyszę od Andrieja, Iwana i Mariny. Ale wszyscy się wstydzą i mają poczucie winy. Czują też bezsilność.
Andriej cytuje mi do słuchawki słowa poety, Siergieja Platowa:
„A w środku, w duszy, tam gdzie była pionierska duma, Został tylko wstyd za Ojczyznę. Tylko wstyd. Tylko jebany wstyd”
I bardzo się boi. Że ich odgrodzą, że zamkną w więzieniu, że ogłoszą pełną mobilizację, że on naciśnie ten czerwony guzik.
"Na to, jak się zachowujemy, mamy nawet określenie – wyuczennaja bezpomosznost, wyuczona bezradność. Coś może drgnie, jak zaczną przywozić trupy z wojny. Ale na to też jest rozwiązanie, które już przećwiczyli po 2014 roku.
Razem z martwym synem dawali matkom do podpisania kontrakt, który zobowiązywał je do milczenia. Pieniądze za ciszę. To jest bandycki kraj, więc ten wariant jest bardzo prawdopodobny.
I może ludzie się ockną, jak zabiorą i tak marne emerytury, bo nie będzie z czego ich wypłacić. Jak nie będzie za co kupić nawet kartofli. To już się zaczęło. Dziś w moskiewskich sklepach z techniką komputerową widziałem zamiast cen oznaczenie ye, uslownaja jedinica, czyli cena zależy od kursu dolara. A ten zdrożał o ponad sto procent. Taki opis ostatni raz widziałem w 1993 roku.
Na to, że lodówka zwycięży z telewizorem i ludzie przejrzą na oczy, liczą też inni moi rosyjscy rozmówcy. Ale nie mają żadnych złudzeń, a w sobie ani grama optymizmu.
Lena: Jestem zła na Rosję. Czuję lęk, pod skórą. Taki stary, który siedzi w człowieku od zawsze. Już przeżyłam żelazną kurtynę i bardzo bym nie chciała za nią wracać, ale rozumiem sankcje. I wiem, że na nie zasłużyliśmy.
Andriej: Ukraińcy mają pełne prawo nas nienawidzić. Nie tylko tę przeklętą literę Z, za którą stoi ta diabelska machina, ale całą Rosję. On się nie zatrzyma. Sprzeciwiać się Putinowi to skazać ludzi na śmierć. Nie sprzeciwiać się – to pozwolić stworzyć wielki Donbas we wschodniej Ukrainie. Tego się bardzo boję.
Iwan: Czujemy się tak, jak byśmy prowadzili te słynne nocne rozmowy w sowieckiej kuchni, które i tak do niczego nie prowadzą, a reszta siedzi w pokoju i patrzy w telewizor.
Wszystkie imiona zostały zmienione na prośbę bohaterek i bohaterów. Bo się boją.
Stasia Budzisz, tłumaczka języka rosyjskiego i dziennikarka współpracująca z "Przekrojem" i "Krytyką Polityczną". Specjalizuje się w Europie Środkowo-Wschodniej. Jest autorką książki reporterskiej "Pokazucha. Na gruzińskich zasadach" (Wydawnictwo Poznańskie, 2019).
Stasia Budzisz, tłumaczka języka rosyjskiego i dziennikarka współpracująca z "Przekrojem" i "Krytyką Polityczną". Specjalizuje się w Europie Środkowo-Wschodniej. Jest autorką książki reporterskiej "Pokazucha. Na gruzińskich zasadach" (Wydawnictwo Poznańskie, 2019).
Komentarze