"W tym momencie Ukrainie grozi przede wszystkim eskalacja wojny w Donbasie - ale całkiem realną perspektywą są także ataki rakietowe na cele rządowe i wojskowe w Kijowie i Charkowie w celu zastraszenia Ukraińców" - mówi OKO.press Łukasz Adamski, badacz Rosji i Ukrainy
O możliwych scenariuszach rozwoju agresji Rosji przeciw Ukrainie rozmawiamy z dr. Łukaszem Adamskim, ekspert ds. polityki zagranicznej, badacz Rosji i Ukrainy, wicedyrektor Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia.
"Nie mamy pełnego obrazu tego, jak wygląda tam realnie tryb podejmowania decyzji. Jeżeli okaże się, że pozycja Putina jest porównywalna do tej, jaką osiągnął Stalin, czy carowie, to musimy pamiętać, że w Rosji były też tradycje przeprowadzania zmiany władzy w drodze czy to przewrotu pałacowego, czy nawet zabójstwa. Myślę, że Putin doskonale to rozumie, obawia się o własne życie - i także dlatego jest aż tak zdesperowany" - ostrzega dr. Adamski.
Witold Głowacki, OKO.press: Co dokładnie - w kategoriach prawa międzynarodowego - zrobił Putin, uznając obie "republiki" separatystów we wschodniej Ukrainie i wprowadzając tam wojska rosyjskie?
Dr Łukasz Adamski*: Samo uznanie istnienia tzw. Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych było - by użyć odpowiedniej kategorii prawa międzynarodowego - tak zwanym przedwczesnym uznaniem.
Nie można bowiem uznawać za niepodległe dowolnych terytoriów, lecz tylko te, które zorganizują się jako faktyczne państwa o trwałym i rodzimym charakterze.
Akt prawny, który wydała Rosja, jest przede wszystkim rezygnacją z pozorów. Z punktu widzenia prawa międzynarodowego Rosja była bowiem już od 2014 roku okupantem tych terytoriów, tyle że ona sama to negowała.
W zachodniej debacie publicznej najczęściej pomijano rosyjską okupację Donbasu - mówiąc znacznie częściej o okupacji samego Krymu. Tymczasem według obowiązującej od 1933 roku - czyli jeszcze od czasów przedwojennych - konwencji londyńskiej definiującej to, kogo w danym konflikcie należy uznać za agresora, za akt agresji należy uznawać nie tylko inwazję regularnych wojsk na terytorium innego państwa, czy np. blokadę portów.
Także udzielanie wsparcia dla band zbrojnych zorganizowanych i kierowanych przez jedno państwo i wysłanych na terytorium innego państwa. A dokładnie to od 2014 roku nieprzerwanie robiła putinowska Rosja na terenie zajętym przez tzw. separatystów.
Tak więc definicja agresji z konwencji londyńskiej doskonale odpowiada faktycznej sytuacji, która zaistniała w Donbasie. DRL i ŁRL były od początku fikcją prawną, mająca maskować faktyczną rosyjską okupację tego skrawka terytorium Ukrainy.
Putin zerwał więc z pozorami. Ale właściwie po co?
Niemal jednocześnie z uznaniem za podmioty prawa międzynarodowego DRL i ŁRL Putin zgłosił też pretensje terytorialne do pozostających pod kontrolą władz w Kijowie części obwodu ługańskiego i donieckiego - czyli między innymi do takich miast jak Mariupol, Kramatorsk, Słowiańsk, czy tak związany z dramatyczną polską historią Starobielsk.
Oczywiście to nie oznacza, że zbrojna konfrontacja Rosji z Ukrainą na terytorium Donbasu jest już nieunikniona, ale to jest jak miecz wiszący nad Ukrainą. Putin może po niego sięgnąć w każdym momencie, kiedy tylko uzna, że potencjalna reakcja Zachodu będzie niewystarczająco twarda.
Ale to jeszcze nie koniec. Bo Putin, a chwilę po nim minister spraw zagranicznych Ławrow, zaczęli też bardzo jednoznacznie podważać samo prawo Ukrainy do suwerenności. Rosja od poniedziałku tak naprawdę odmawia państwu ukraińskiemu podmiotowości prawno-międzynarodowej.
Moskwa twierdzi, że Ukraińcom nie przysługuje prawo do samostanowienia i samodzielnego, suwerennego decydowania o swojej polityce zagranicznej. A to przecież absolutne, fundamentalne podstawy prawa międzynarodowego - czyli tych elementarnych zasad, które łączą wszystkie cywilizowane państwa.
Putin całkiem wprost, a Ławrow za pośrednictwem słownej ekwilibrystyki, stwierdzili, że państwo ukraińskie jest sztuczne, nie reprezentuje faktycznej woli narodu ukraińskiego. Do tego pozostaje pod "zarządem" Zachodu i Stanów Zjednoczonych - a jego rząd jest nielegalny, bo został wyłoniony w wyniku rzekomego zamachu stanu.
Taka retoryka to oczywiście także instrument nacisku politycznego - ale zarazem pośrednia groźba użycia siły przeciwko Ukrainie - zabroniona w Karcie Narodów Zjednoczonych.
Jakie mogą być dalsze zamiary Putina? Czy Rosja zamierza poprzestać na obecności w DRL i ŁRL, a następnie być może ich aneksji z pomocą "referendum" jak to przeprowadzone na Krymie? Czy nastąpi próba zajęcia całości obwodów ługańskiego i donieckiego? Albo może powrót do idei "Noworosji" z 2014 roku - obejmującej Ukrainę Południową i Wschodnią? I wreszcie - czy nadal możliwa jest także inwazja na pełną skalę - zmierzająca do umieszczenia w Kijowie marionetkowych władz i zupełnego podporządkowania Rosji Ukrainy czy większości jej terytorium?
Nikt chyba nie ma w tej chwili wystarczającej wiedzy i narzędzi analitycznych, by rozstrzygnąć, jaki może być ten ostateczny cel Putina.
Sytuacja jest zaś bardzo dynamiczna - i wszelkie próby przewidywania jej dalszego rozwoju mogą się błyskawicznie zdezaktualizować. Skłaniałbym się jednak ku tej interpretacji, że każda z tych opcji jest w grze. I że rosyjski dyktator rozważa każdą z nich, stale analizując warunki, w jakich przyszło mu działać.
Znając zaś modus procedendi Putina i nieco wiedząc na temat tego, jak on myśli i działa, dochodzę do wniosku, że on nie podjął jeszcze tej ostatecznej decyzji co do wyboru wariantu.
Spróbujmy więc przeanalizować te możliwe warianty.
Ten pierwszy zakładałby, że wojska rosyjskie jako "siły pokojowe" zostają na terenie "republik" Donbasu, ale dalej się już nie ruszają. Za to roszczenia terytorialne obu parapaństewek do części terytoriów Ukrainy pozostają stałą groźbą wiszącą nad Kijowem i mającą skłaniać ukraińskie elity do uwzględniania przynajmniej części dalszych żądań Rosji.
Tak - już to byłoby z punktu widzenia Kremla postępem w jego dążeniu do podporządkowania sobie Ukrainy i zyskania wpływu na politykę tego kraju.
Co z kolei z możliwością sięgnięcia przez Rosję po całość obwodów ługańskiego i donieckiego?
To też jest zdecydowanie możliwe, choć grozi błyskawicznym rozlaniem się konfliktu do pełnej skali. Bo jeśli wyobrazimy sobie nagły atak - pod pretekstem np. rzekomego ukraińskiego ostrzału - sił separatystów wspieranych przez Rosjan na silnie obsadzone pozycje obronne ukraińskiej armii na linii rozgraniczenia, to prawdopodobieństwo, że taka konfrontacja przerodzi się w regularną wojnę, jest bardzo wysokie.
I wtedy łatwo o nagłe przejście do którejś z wersji wariantu trzeciego - czyli zajęcia znacznie większej części wschodniej Ukrainy niż sam Donbas. Wówczas możemy sobie wyobrazić, że na przykład wojska rosyjskie dążą do stworzenia korytarza lądowego łączącego terytorium Rosji z Krymem, a żeby zastraszyć ukraińskie społeczeństwo i ukraińskie elity, przeprowadzają też ataki rakietowe na cele wojskowe i rządowe w rejonie Charkowa czy Kijowa.
Pamiętajmy, że rosyjska propaganda nieustannie przypomina ostatnio o prowadzonych przez NATO bombardowaniach serbskich obiektów w 1999 roku
A to, co budzi największe przerażenie Zachodu, czyli możliwość pełnoskalowego ataku na Ukrainę?
To oczywiście ten najgorszy wariant - w którym kierunkiem ofensywy byłby także Kijów a jego głównym celem stworzenie marionetkowego państwa zapewne na terytorium ok. 2/3 obecnej Ukrainy.
Przedstawiciele rosyjskich elit powtarzają bowiem często, że Stalin zrobił swego rodzaju błąd, odbierając Polsce Lwów i Wołyń, i "zaszczepiając w ten sposób w zdrowe jądro narodu ukraińskiego banderowską zarazę".
Nie sądzę więc, żeby celem takiego ataku miała być również zachodnia część Ukrainy. Z drugiej jednak strony Putin przebywa w tej chwili w stanie zbliżonym do obłędu, czym zresztą są przerażone nawet kremlowskie elity. Widać to było po posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa - po jawnie upokorzonym Naryszkinie, czy po zdezorientowanym Miedwiediewie, który dukał jakieś wyuczone formułki, ale wyraźnie się nie cieszył.
Pamiętajmy jednak, że prezydent Rosji zagroził pokazaniem Ukrainie, czym jest "prawdziwa dekomunizacja" - czyli odebraniem jej większości terytoriów, które kiedyś należały do państwa rosyjskiego. A to może oznaczać nawet pragnienie pozbawienia Ukrainy ponad 80 procent obszarów - zostałoby tylko kilka obwodów - lwowski, tarnopolski i iwanofrankiwski, zakarpacki i czernowiecki.
Który z tych wariantów można właściwie uznać za najbardziej prawdopodobny?
Jeszcze raz podkreślam, że mogę o tym względnie poważnie mówić tylko na podstawie aktualnych informacji - mamy właśnie środek dnia, w środę 23 lutego. I w tym momencie Ukrainie grozi przede wszystkim eskalacja wojny w Donbasie.
Ale całkiem realną perspektywą są także ataki rakietowe na cele rządowe i wojskowe w Kijowie i Charkowie w celu zastraszenia Ukraińców i skłonienia ukraińskich elit do ustępstw.
Putin w zasadzie powiedział, jak on sobie wyobraża pokój. Miałby on polegać na pozbawieniu Ukrainy prawa do wybierania sobie sojuszników, demilitaryzacji kraju i wyrażeniu zgody na zabór Krymu i Donbasu.
Jakie właściwie mogą być motywacje Putina? Chodzi o odbudowę imperium? A może o jakąś niekoniecznie zrozumiałą dla człowieka Zachodu pragmatykę utrzymania władzy?
Putin nawet nie tylko jest imperialistą, ale także czymś znacznie gorszym: wszechruskim nacjonalistą. A zatem człowiekiem, który szczerze wierzy w to, że naród rosyjski składał się historycznie z Wielkorusinów, Białorusinów i Małorusinów.
To zaś, że Małorusini, czyli Ukraińcy, uznali się za osobny naród, ma być według tej ideologii skutkiem polskiej, niemieckiej agitacji i niedalekowzroczności bolszewików. To są poglądy, które reprezentowała przed I wojną światową Czarna Sotnia, po rewolucji zaś część rosyjskiej emigracji.
Te poglądy, w których ogromną rolę odgrywa Kijów jako "matka grodów ruskich" - by zacytować Puszkina - są niestety dość głęboko zakorzenione w świadomości zarówno rosyjskich elit, jak i zwykłych Rosjan. I Putin szczerze i żarliwie wierzy w ideę wielkiej, historycznej Rosji.
Właśnie dlatego więc wstąpił na tę samą drogę, na którą wcześniej wstąpił inny historyczny przywódca, który wierzył w podobną ideę, tyle że Wielkich Niemiec. Ukraińcy jako naród są teraz - obok Czeczenów - głównymi ofiarami zbrodni Putina.
Czy Zachód ma narzędzia, by Putina powstrzymać albo nawet zmusić do cofnięcia się? Czy sankcje nałożone przez Stany Zjednoczone i Unię Europejską jest wystarczająco mocna?
Tak. Tym razem sankcje zmierzają w zdecydowanie dobrym kierunku. Uważam, że ta odpowiedź jest bardzo dobra.
Mocniejsza, niż można było przewidywać, prawda? Zwłaszcza w wypadku Stanów Zjednoczonych.
Nie tylko. Bardzo mocnym ciosem dla Kremla jest też zawieszenie przez Niemcy certyfikacji gazociągu Nord Stream 2. Przypuszczam, że rosyjskie elity były niemal pewne, że Niemcy na to nie pójdą.
Ta polityka sankcji oznacza dla Putina znaczne podniesienie kosztów agresji. To jest wywieranie nacisku na wszelkie elity kremlowskie i okołokremlowskie, to jest też wywieranie nacisku na społeczeństwo rosyjskie - które te sankcje odczuje - i bardzo dobrze.
Można sobie wyobrazić, że te sankcje idą jeszcze dalej - na przykład obejmują wyrzucenie Rosji z międzybankowego systemu SWIFT, natomiast wtedy powstawałoby pytanie, jak wyglądałaby właściwa odpowiedź na kolejną eskalację rosyjskiej agresji na Ukrainę.
Dobrze więc, że w arsenale sankcji zostały jeszcze niektóre z najbardziej radykalnych opcji do ewentualnego zastosowania w razie kolejnych ruchów Putina. A jeszcze lepiej, że jak dotąd odpowiedź Zachodu na działania Rosji jest w zasadzie jednogłośna. Co obejmuje również państwa Unii Europejskiej dotąd bardziej pobłażliwe wobec Kremla - jak na przykład Austrię i Włochy.
Można więc spodziewać się sytuacji, w której kolejny pakiet jeszcze ostrzejszych sankcji będzie gotowy do użycia w ciągu dosłownie kilkunastu godzin po ewentualnej próbie eskalacji konfliktu przez Putina.
A czy Zachód ma do dyspozycji coś więcej niż sankcje wobec Rosji i wsparcie finansowo-sprzętowe dla Ukrainy?
Można się oczywiście zastanawiać nad opcją, która nie była dotąd głośno rozważana, czyli na ewentualnym udzieleniu pomocy zbrojnej Ukrainie. Problem polega jednak na tym, że to już grozi wojną między NATO a Rosją, czyli wojną między państwami dysponującymi bronią jądrową.
To, że wszyscy chcą tego uniknąć, jest całkowicie zrozumiałe. Tragizm tej sytuacji polega jednak na tym, że jeśli Ukraina się nie obroni, to tak naprawdę legnie w gruzach cały porządek międzynarodowy. Inne państwa - na przykład takie jak Chiny - stwierdzą, że podboje znowu stały się instrumentem polityki zagranicznej.
I wówczas koszty ewentualnego powstrzymywania Putina - grożącego np. tym razem Estonii czy wszystkim państwom bałtyckim - staną się potwornie wysokie.
Czy można sobie wyobrazić sytuację, w której Putina powstrzymają sami Rosjanie? Nie mówię tu o społeczeństwie - bo społeczne poparcie dla putinowskiej ekspansji w Ukrainie jest wśród Rosjan raczej wysokie - tylko o kremlowskich elitach bojących się o własne interesy i własną przyszłość?
Oczywiście. Przynajmniej część kół wojskowych i służb specjalnych jest przeciwna eskalacji konfliktu. Znamienny jest tu list generała Iwaszowa, który nie tylko w swoim imieniu ostrzegał Putina, że wojna przeciwko Ukrainie grozi wręcz rozpadem rosyjskiego państwa.
Widać, że nie ma tam zbyt wielkiego entuzjazmu.
Problem otoczenia Putina polega na tym, że w warunkach domkniętego dyktatorskiego systemu panującego na Kremlu, jego władca popada w obłęd i zaczyna podejmować działania skrajnie ryzykowne dla samej Rosji.
Nie mamy pełnego obrazu tego, jak wygląda tam realnie tryb podejmowania decyzji. Jeżeli okaże się, że pozycja Putina jest porównywalna do tej, jaką osiągnął Stalin, czy carowie, to musimy pamiętać, że w Rosji były też tradycje przeprowadzania zmiany władzy w drodze czy to przewrotu pałacowego, czy nawet zabójstwa. Myślę, że Putin doskonale to rozumie, obawia się o własne życie - i także dlatego jest aż tak zdesperowany.
Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.
Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.
Komentarze