0:000:00

0:00

Sejm przyjął zmiany w ordynacji wyborczej. Zrobił to w nocy 14 listopada 2017, głosując blokiem poprawki, które ujawniono zaledwie kilkanaście godzin wcześniej. Taki tryb pracy nad ordynacją wyborczą nie mieści się w demokratycznych standardach stanowienia prawa. Jednak to nic nowego w praktyce PiS: im ważniejszy dla ustroju państwa dokument, z tym większą nonszalancją jest traktowany przez rządzącą partię.

Teraz ustawą zajmie się Senat, a my sprawdzamy, co wynika z poprawionego projektu ordynacji. Zmiany w ordynacji można podzielić na trzy kategorie:

  • neutralne,
  • szkodliwe i
  • groźne.

Limit dwóch kadencji

Sejm wprowadził kilka zmian, które wpłyną na kształt lokalnej polityki. O ich sens można się spierać, ale przynajmniej stoją za nimi racjonalne argumenty. Chodzi przede wszystkim zmiany w długości kadencji władz samorządowych.

  1. Będzie limit dwóch kadencji wójtów burmistrzów i prezydentów, począwszy od wyborów samorządowych w 2018. Wbrew wcześniejszym spekulacjom nie będziemy mieli do czynienia ze "wsteczną dwukadencyjnością". Obecni długoletni włodarze będą mogli startować w tych i następnych wyborach.
  2. Kadencja władz samorządowych zostanie wydłużona z 4 do 5 lat.

Okręgi po staremu

Ponadto pozostawiono jednomandatowe okręgi wyborcze w gminach do 20 tys. mieszkańców. Obecnie funkcjonują w gminach do 40 tys. mieszkańców.

Wbrew wcześniejszym planom nie zmienia się wielkość okręgów w wyborach do sejmików wojewódzkich. Taka zmiana przeorałaby polską scenę polityczną - zyskałby większe partie, a mniejsze praktycznie by znikły jako samodzielne byty.

Przy wyborach do sejmików wojewódzkich każde województwo podzielone jest na okręgi wyborcze, w których wybieranych jest od 5 do 15 radnych. PiS chciał tu stworzyć nowe, mniejsze okręgi wyborcze (od 3 do 7 mandatów). Co w tym było złego?

Mniejsze okręgi oznaczają większą spodziewaną nagrodę dla zwycięzcy. Im mniej miejsc dzieli się w danym okręgu, tym mniejsza szansa, że uzyskanie nawet sporego poparcia przełoży się na mandat w skali całego województwa. Im mniejszy okręg, tym większe prawdopodobieństwo, że głos się zmarnuje, a słabsza partia nie dostanie mandatu.

Potwierdza to analiza dr. hab. Jarosława Flisa z UJ przygotowana dla Fundacji Batorego. Flis przeanalizował projekt PiS bazując danych z wyborów powiatowych z 2010 roku. Co z nich wynika?

W okręgach 3-mandatowych może się zdarzyć, że partie pomimo wysokiego poparcia, nawet zbliżającego się do 25 proc., nie otrzymają żadnego mandatu. Średnie poparcie dla tych partii, które nie zdobyły mandatu, chociaż przekroczyły 5-procentowy próg wyborczy, wynosi 12 proc.

Sprzeciw wywołał też pomysł likwidacji jednomandatowych okręgów w wyborach do rad gmin niebędących miastami-powiatami. Miałby być one zastąpione okręgami z ordynacją proporcjonalną. Tutaj ocena pomysłu jest trudniejsza, bo JOW-y rzeczywiście prowadzą do nieproporcjonalnych wyników.

Według dr. Flisa ta nieproporcjonalność ulega sporej korekcie tam, gdzie JOW-y funkcjonują przez dłuższy czas. W większych okręgach z proporcjonalną ordynacją część gmin mogła z kolei nie mieć swojego reprezentanta.

Mamy zatem do czynienia alternatywnymi systemami, z których żaden nie jest pozbawiony istotnych mankamentów. Ale to właśnie hasło likwidacji JOW-ów w gminach wywołało gwałtowny sprzeciw zwłaszcza niepisowskiej prawicy.

Prawa niepełnosprawnych przegrywają z podejrzliwością PiS

Chcąc uniemożliwić fałszerstwa wyborcze, PiS przy okazji uniemożliwił niezależne głosowanie osobom z niepełnosprawnościami. Posłowie zlikwidowali bowiem możliwość głosowania korespondencyjnego.

"W 2015 roku z głosowania korespondencyjnego skorzystało ok 50 tys osób." - mówi OKO.press dr Krzysztof Kurowski ze stowarzyszenia Kolomotywa działającego na rzecz osób niepełnosprawnych i zagrożonych wykluczeniem społecznym. "Nie wiadomo, ile z nich to osoby z niepełnosprawnością. Jak na rozwijającą się formę głosowania to wysoki wynik".

Politycy PiS twierdza jednak, że głosowanie korespondencyjne - którego rozszerzenie rekomendowała OBWE - rodzi ryzyko fałszerstw. Dlatego osoby z niepełnosprawnością powinny głosować przez pełnomocnika albo osobiście, bo lokale wyborcze będą dostosowane do osób z niepełnosprawnością. Z jednym i drugim jest jednak poważny problem.

"Znaczna cześć osób z niepełnosprawnością zdecydowanie preferuje głosowania korespondencyjne, bo w przeciwieństwie do pełnomocnika umożliwia to samodzielne oddanie głosu. Trzeba dać możliwość głosowania bez osoby trzeciej" - mówi Kurowski.

Gwarancja niezależnego głosowania jest zresztą zapisana w podpisanej przez Polskę Konwencji ONZ o prawach osób z niepełnosprawnościami.

"Konwencja określa obowiązek Państwa zapewnienia ochrony praw osób niepełnosprawnych do tajnego głosowania w wyborach i referendach publicznych bez zastraszania" - twierdzi Kurowski. "Posłowie mogliby zamiast głosowania korespondencyjnego zaproponować »wędrującą« urnę czy głosowanie przez internet (pomijając techniczną wykonalność i inne trudności). Jednak tego nie robią".

"Zostawienie jedynie pełnomocnika nie zagwarantuje stanu w pełni zgodnego z Konwencją o prawach osób niepełnosprawnych".

Poseł Łukasz Schreiber z PiS, który reprezentuje autorów nowelizacji kodeksu wyborczego, twierdzi, że lokale będą dostępne dla osób z niepełnosprawnością. To założenie jest jednak nadmiernie optymistyczne, choć w kodeksie wyborczym przyjętym w 2014 roku zapisano zwiększający się odsetek takich lokali (od 2017 roku połowa lokali miała być dostępna).

"Wszystko zależy od miasta i gminy. Lokalnej historii i związanej z tym zabudowy" - mówi Kurowski. "Sprawdzając przez wyborami lokale widziałem też takie dostosowane tylko teoretycznie. Np. osoba na zwykłym wózku by tam wjechała, ale na elektrycznym już nie".

Zmiany przyjęte przez Sejm ekspert ocenia jako krok w tył we wdrażaniu Konwencji, bo wybory to obszar, gdzie byliśmy nawet jednym z liderów.

"Regres spowoduje, że na forum międzynarodowym w zakresie wdrażania Konwencji już niczym nie będziemy mogli się pochwalić" - podsumowuje dr Kurowski.

Wybory pod specjalnym nadzorem (Mariusza Błaszczaka)

"Zmiany w kodeksie wyborczym świadczą o lekceważeniu Państwowej Komisji Wyborczej" - skomentował zmiany w ordynacji wyborczej szef PKW sędzia Wojciech Hermeliński. "Wkraczamy w system rządowy".

Nowe przepisy dają bowiem dużą władzę Ministrowi Spraw Wewnętrznych i Administracji. Będzie on wskazywał kandydatów na komisarzy wyborczych i szefa Krajowego Biura Wyborczego.

W pierwotnym projekcie komisarzy miało być 396 i mieli oni również wyznaczać granice okręgów wyborczych. PiS przestraszył się jednak chaosu, do jakiego mogło to doprowadzić przy najbliższych wyborach samorządowych. Uprawnienia do wyznaczania granic okręgów pozostaną w samorządach.

Choć komisarze będą mieli mniejszą władzę, zaproponowany właśnie tryb ich powoływania budzi poważne zastrzeżenia właściwie wszystkich z wyjątkiem posłów PiS.

Jeżeli PKW w ciągu dwóch miesięcy nie wybierze komisarzy, powoła ich minister. Jeżeli PKW uzna, że któryś z kandydatów jest nieodpowiedni, to szef resortu i tak będzie mógł go powołać. "Trudno zaakceptować sytuację, że pełnomocnicy, z którymi mamy pracować, i za których bierzemy odpowiedzialność, będą nam narzucani" - mówił Hermeliński.

"Minister spraw wewnętrznych tworzy sobie z PKW parawan, który ma legitymizować wybory czynione przez ministerstwo" - podsumował.

Sejm zdecydował też o wygaszeniu kadencji Państwowej Komisji Wyborczej po wyborach parlamentarnych 2019 roku oraz zmianie sposobu wyboru PKW. Siedmiu na dziewięciu jej członków ma być powoływanych przez Sejm. Do tej pory byli to sędziowie delegowani przez TK, NSA i SN.

Udostępnij:

Bartosz Kocejko

Redaktor OKO.press. Współkieruje działem społeczno-ekonomicznym. Czasem pisze: o pracy, podatkach i polityce społecznej.

Komentarze