0:000:00

0:00

Frekwencja wyborcza spadła znacząco: podczas gdy w kwietniu wyniosła ponad 75 procent, tym razem prawdopodobnie nie przekroczy nawet 70.

"Dla nas, urodzonych w beznadziejnych czasach dyktatury generała Franco, wybory to zawsze było emocjonujące wydarzenie. Ale Hiszpania jest już tym zmęczona, to kolejne wybory w bardzo krótkim czasie. Trudno się ekscytować"

– stwierdziła w studiu wyborczym „El País” pisząca dla tego dziennika Berna González Harbour.

Tracą socjaliści i Podemos

Największą partią w parlamencie pozostaną socjaliści z PSOE.

W miarę liczenia głosów partia p.o. premiera Pedro Sáncheza miała nadzieję na utrzymanie bądź nawet na minimalną poprawę swojego stanu posiadania w 350-osobowym Kongresie Deputowanych. Sondaże takich nadziei do tej pory nie dawały. Ale wieczór wyborczy skończył się gorzko: ze 123 mandatów PSOE zostało 120.

PSOE jest więc bardzo daleko od samodzielnych rządów, które dałaby bezwzględna większość 176 mandatów.

Do utworzenia większościowego, lewicowego rządu pod przewodnictwem największej partii w Kortezach konieczne byłoby ułożenie się ze wszystkimi pozostałymi siłami lewicowymi: byłym koalicjantem Unidas Podemos, nową progresywną partią Más País (Więcej Kraju), utworzoną przez dawnego założyciela Podemos Íñigo Errejona i byłą burmistrzynię Madrytu Manuelę Carmenę, a zwłaszcza z ERC (Katalońską Lewicą Republikańską), partią regionalną o poglądach separatystycznych.

Kilka mandatów straciła lewicowo-progresywna koalicja Unidas Podemos. Jednak pod względem ideologicznym i programowym tuż obok wyrosła Más País, prawdopodobnie ledwo prześlizgnąwszy się powyżej trzyprocentowego progu wyborczego – co nie pozwoli jej na utworzenie własnego klubu parlamentarnego.

Klapa Ciudadanos

Należy zaznaczyć, że hiszpański system wyborczy jest różny od tego, który znamy w Polsce. Istnieje pewne minimum mandatów przypisane na stałe poszczególnym prowincjom. To około jednej trzeciej wszystkich miejsc. Oprócz tego prowincjom przydziela się liczbę mandatów proporcjonalną do liczby uprawnionych do głosowania.

W Hiszpanii nie ma również progu wyborczego w skali kraju, istnieje jedynie trzyprocentowy próg na poziomie prowincji, dlatego swoich deputowanych w izbie niższej mają również partie regionalne.

Kompletną klapą zakończyła się kampania dla Ciudadanos (Obywateli), centroprawicowej partii pod przewodnictwem Alberta Rivery. W poprzednim rozdaniu zajęli 57 miejsc w Kortezach; tym razem mogą otrzymać zaledwie 10. Ciudadanos miała ambicje być języczkiem u wagi dużych koalicji, jednak wyborcy ocenili ją surowo.

"Być może to już koniec systemu dwupartyjnego i małych partii „zawiasowych”. A nasza kultura polityczna nie jest przyzwyczajona do takich wielopartyjnych koalicji, które dziś zdają się konieczne"

– oceniła wicenaczelna dziennika „El País”, Montserrat Domínguez.

Wyborcza matematyka jest bezlitosna

Aby zbudować większościowy rząd lewicy, PSOE będzie potrzebowało nie tylko wsparcia Unidas Podemos, ale też głosów separatystów i nacjonalistów. A to recepta na więcej tego samego i kolejne wybory za kilka miesięcy.

P.o. premiera Pedro Sánchez nie był do tej pory skłonny ani do kompromisów programowych wobec bardziej lewicowych koalicjantów, ani tym bardziej do układania się z katalońskimi separatystami. Dziś pojawiają się głosy, że gdyby PSOE uzyskała mniej mandatów niż w poprzednich wyborach, Sánchez powinien odejść.

Choć nikt zdaje się nie traktować poważnie takiego rozwiązania, w teorii możliwa jest prawicowo-lewicowa koalicję PSOE-PP.

PP, czyli Partia Ludowa, utworzona w końcu lat 70. przez byłych polityków frankistowskich, nieco odbudowała się po wyborczej katastrofie w kwietniu i prawdopodobnie zdobędzie o prawie 20 mandatów więcej.

– Być może przewodniczący Pablo Casado powinien rozważyć rządzenie z PSOE. Nie z Pedro Sanchezem, który poniósł sromotną klęskę, ale z socjalistami, owszem – spekuluje Salvador Sostres, komentator prawicowego dziennika ABC. Byłaby to jedyna opcja koalicyjna, która stanowiłaby znaczącą większość ponad 200 mandatów.

Jednak prawdziwym triumfatorem tych wyborów jest skrajnie prawicowa partia VOX. Z 10-procentowego poparcia w kwietniu i 24 mandatów w Kongresie Deputowanych, dziś może liczyć na ponad dwukrotnie wyższą ich liczbę, przy aż 15 procentach poparcia. Po przeliczeniu 90 procent głosów ma 53 mandaty.

To czyni z VOX trzecią siłę w parlamencie i ugruntowuje pozycję skrajnej prawicy w głównym nurcie. Przed 2019 rokiem była ona praktycznie nieobecna na hiszpańskiej scenie politycznej. Hiszpanie czują, że dołączyli w ten sposób do sąsiadów z Włoch i Francji, gdzie partie nacjonalistyczne i ksenofobiczne stały się częścią parlamentarnej panoramy, czego do tej pory im udało się uniknąć.

VOX chce zakazać aborcji, wsadzać do więzień bądź deportować nielegalnych imigrantów i stłamsić separatystów – de facto likwidując dotychczasowe autonomie regionalne w Katalonii czy Kraju Basków. I choć to socjaliści wygrali w większości hiszpańskich prowincji, VOX po raz pierwszy udało się zdobyć dla siebie jedną z nich: Murcję, na południowo-wschodnim wybrzeżu.

;

Komentarze