Niemcy wybierają nowy Bundestag. Po raz pierwszy od 1990 roku na liście wyborczej nie znajduje się nazwisko Angeli Merkel, która odchodzi na polityczną emeryturę. Nieznacznym faworytem do przejęcia schedy po niej jest socjaldemokrata Olaf Scholz - Raport Berliński Adama Traczyka
Na ostatniej prostej kampanii SPD o włos prowadzi przed koalicją chadeckich partii CDU/CSU. Według sondaży na socjaldemokratów swój głos oddać planuje 25 proc. Niemców, a chadecy cieszą się poparciem 22 proc. badanych. Za dwójką liderów plasują się Zieloni, którym zaufać chce ok. 16 proc. Niemców.
Niemiecką kampanię wyborczą dla OKO.press opisuje Adam Traczyk*, autor cotygodniowego podcastu „Raport Berliński”, w którym Traczyk przygląda się sytuacji politycznej w Niemczech przed wrześniowymi wyborami do Bundestagu. „Raport Berliński” jest projektem Fundacji Global.Lab wspieranym przez Fundację Współpracy Polsko-Niemieckiej. Partnerem projektu jest Polis 180.
Badania opinii publicznej nie oddają jednak w pełni burzliwego przebiegu kampanii wyborczej pełnego zwrotów i sondażowych przetasowań. Na jej początku na czele plasowali się wyraźnie chadecy, ale już pod koniec kwietnia wyprzedzili ich Zieloni. Miesiąc później chadecy odzyskali prowadzenie, ale w sierpniu stracili je znowu – tym razem na rzecz socjaldemokratów, którzy dotychczas oglądali plecy swoich konkurentów długo wegetując na poziomie 15 proc. Kampanijną przejażdżkę kolejką górską szczegółowo opisałem w poprzedniej korespondencji dla OKO.press.
Jednocześnie wszelkie zmiany sondażowe przypominały mieszanie zupy bez dodawania nowych składników. Przepływy poparcia nie świadczyły o radykalnych zmianach nastrojów wśród niemieckiego społeczeństwa, ale były wyznacznikiem tego, która z trzech centrowych partii w danym momencie najlepiej obsługuje niezmienne oczekiwania.
A te dotyczyły zdolności zapewnienia stabilności i spokoju, czyli dokładnie tego, co wyborcy otrzymywali od Angeli Merkel. Cała kampanię toczyła się więc wokół rywalizacji o centrowych „wyborców Merkel”.
Na finiszu kampanii wygląda na to, że najskuteczniejszy w tym był Olaf Scholz, który udanie imitował styl ustępującej pani kanclerz i prezentował się jako niemal naturalny dziedzic tronu, choć pochodzi przecież z innej partii. Skorzystał do tego na błędach i wpadkach kandydata chadeków Armina Lascheta, który w zamyśle miał być kandydatem uosabiającym kontynuację, oraz kandydatki Zielonych Annaleny Baerbock.
O ile socjaldemokraci spisali się w kampanii powyżej oczekiwań, to chadeków czeka bolesna konfrontacja z rzeczywistością wyborczą. Ich wynik – nawet w przypadku wygranej – będzie z pewnością gorszy niż ich dotychczasowy najsłabszy rezultat z 1949 roku, kiedy zdobyli 31 proc. głosów. Fakt, że mimo katastrofalnej kampanii Laschet ciągle liczy się w wyścigu o fotel kanclerski, chadecy zawdzięczają faktowi, że są ugrupowaniem o największym żelaznym elektoracie. To też powód, dla którego Scholz, murowany faworyt, gdyby Niemcy mogli wybierać kanclerza w wyborach bezpośrednich, musi drżeć o swoją przewagę.
Ścisk na czele sondaży i spodziewana niewielka różnica między socjaldemokratami i chadekami sprawiają, że rzeczywistego triumfatora wyborów niekoniecznie musimy poznać o godzinie 18, kiedy zamknięte zostaną lokale wyborcze, a telewizje opublikują swoje prognozy. Kanclerza nie nominuje bowiem automatycznie największa partia, ale ta, której uda się stworzyć koalicję dysponującą większością głosów w Bundestagu. Prześledźmy więc możliwe scenariusze.
Jeśli Scholz i SPD dowiozą przewagę, będą mieli najmocniejsze karty, aby stworzyć rząd. Najbardziej prawdopodobną opcją będzie wówczas zawiązanie koalicji z Zielonymi i liberalną FDP. Iluzoryczne są bowiem szanse, aby SPD i Zielonym po wyborach starczyło mandatów, aby rządzić bez trzeciego koalicjanta. Zdecydowanie mniejsze – bliskie zera – szanse są natomiast na zawarcie koalicji czerwono-czerwono-zielonej, w której obok socjaldemokratów i Zielonych pojawiłaby się lewicowa Die Linke. Ze wszystkich możliwych trójczłonowych koalicji taki układ byłby co prawda najspójniejszy programowo na polu polityki wewnętrznej, ale nie do przeskoczenia byłyby raczej różnice w sprawach międzynarodowych. Die Linke jest bowiem sceptycznie nastawiona do członkostwa Niemiec w NATO. Do tego Lewica balansuje obecnie tuż nad progiem i nie jest wcale pewne, że znajdzie się w kolejnym Bundestagu.
Socjaldemokraci oprócz zwycięstwa w wyborach do Bundestagu mają szansę na wyborczy hat-trick. Równolegle do wyborów federalnych odbywają się również wybory landowe w Meklemburgii-Pomorzu Przednim i Berlinie. W landzie na północnym wschodzie Niemiec murowaną faworytką z poparciem sięgającym 40 proc. jest aktualna premierka socjaldemokratka Manuela Schwesig. W stolicy Niemiec natomiast na czele sondaży plasuje się Franziska Giffey, ale tu przewaga SPD nad Zielonymi i CDU wynosi zaledwie kilka punktów procentowych.
Jeśli jednak na ostatniej prostej CDU/CSU uda się prześcignąć socjaldemokratów, to największe szanse na zostanie kolejnym kanclerzem będzie miał Armin Laschet. Będzie on chciał stanąć na czele koalicji „jamajskiej". Nazwa ta pochodzi od kolorów potencjalnych koalicjantów: czarnego w przypadku chadeków, żółtego liberałów i zielonego. Już cztery lata temu Angela Merkel negocjowała taki układ, ale ostatecznie liberałowie zerwali rozmowy. Tym razem lider FDP Christian Lindner nie będzie już wybredny – liberałowie chcą po ośmiu latach przerwy znowu współrządzić.
Chadecy mogą mieć chęć na stworzenie rządu nawet jeśli słupek symbolizujący wysokość ich poparcia zatrzyma się poniżej tego socjaldemokratów. Zasygnalizował to już sam Laschet, a poparł go premier Hesji i potężny partyjny baron Volker Bouffier. Motywacja stojąca za tym pomysłem jest jasna – Laschet ubezpiecza się na wypadek porażki i próbuje uprzedzić próby utrącenia go ze stanowiska szefa partii. W końcu trudniej rozpocząć rebelię przeciwko przewodniczącemu, który ciągle walczy o władzę. Do tego Laschet może powoływać się na historię. W latach w 1969, 1976 i 1980 chadecy zostawali najsilniejszą frakcją, ale za każdym razem rząd tworzyła koalicja SPD i FDP. W 1976 roku pod wodzą Helmuta Kohla chadecy zdobyli nawet 48,6 proc., a i tak wylądowali w opozycji. Byłby to więc sposób na słodką zemstę po latach.
Do swojego planu awaryjnego CDU łatwo będzie przekonać liberałów – tym bardziej, że Lascheta i Lindnera łącza dobre relacje. Zieloni są natomiast w sprawie ewentualnej koalicji z chadekami podzieleni. Annalena Baerbock wyraźnie preferuje z koalicją z SPD na czele, ale drugi współprzewodniczący Zielonych Robert Habeck jest zwolennikiem czarno-zielonego układu, który z konieczności trzeba uzupełnić liberałami. Przynętą na Zielonych mogą być daleko idące ustępstwa w zakresie polityki klimatycznej i wybory prezydenckie dokonywane przez Zgromadzenie Federalne. Odbędą się one w lutym przyszłego roku. Jak donosi niemiecka prasa chadecy w zamian za wyniesienie Lascheta na kanclerza byliby gotowi poprzeć w nich kandydata lub kandydatkę Zielonych.
Problem w tym, że ten plan szturmu urzędu kanclerskiego tylnymi drzwiami nie podoba się siostrzanej partii CDU, czyli bawarskiej CSU. Jej lider Markus Söder przegrał z Laschetem batalię o nominacje kanclerską i o ile nie może otwarcie życzyć mu porażki, to nie ma też żadnego interesu w tym, aby wspierać jego machinacje w wypadku przegranej. Jeśli okazałby się skuteczne, zatrzasnęłyby mu bowiem drzwi do ubiegania się o urząd kanclerski za cztery lata.
Ostatnią opcją koalicyjną, o której jednak nikt głośno nie mówi, jest kontynuacja wielkiej koalicji chadeków i socjaldemokratów. Trudno jednak sobie wyobrazić, aby którakolwiek z tych partii była zainteresowana kontynuacją tego układu. Należy ją więc traktować podobnie jak cztery lata temu, czyli jako absolutne wyjście awaryjne.
Wszystko wskazuje więc na to, że po raz pierwszy od okresu bezpośrednio po II wojnie światowej nowy rząd Republiki Federalnej stworzą aż trzy ugrupowania.
Skład tej koalicji i przede wszystkim to, kto stanie na czele gabinetu, są jednak jeszcze niewiadomą. Wyraźna, a więc sięgająca 4-5 punktów procentowych, wygrana jednej lub drugiej partii może już dziś wieczorem przeciąć wszelkie spekulacje. Jeśli jednak różnica miedzy socjaldemokratami a chadekami będzie minimalna, to przeciąganie liny i próby kuszenia mniejszych partnerów mogą trwać wiele tygodni. A przecież wyniki na styk nie są niczym nadzwyczajnym w niemieckiej polityce. W 2002 roku socjaldemokraci pokonali chadeków różnicą… 6000 głosów.
Politolog, działacz społeczny i publicysta. Współzałożyciel i prezes think tanku Global.Lab. Ukończył studia w Instytucie Stosunków Międzynarodowych na Uniwersytecie Warszawskim. Studiował też na Uniwersytecie w Bonn oraz na Freie Universität w Berlinie. Współpracował m.in. z Fundacją im. Friedricha Eberta, Helsińską Fundacją Praw Człowieka i Polską Akcją Humanitarną. Członek Amnesty International.
Politolog, działacz społeczny i publicysta. Współzałożyciel i prezes think tanku Global.Lab. Ukończył studia w Instytucie Stosunków Międzynarodowych na Uniwersytecie Warszawskim. Studiował też na Uniwersytecie w Bonn oraz na Freie Universität w Berlinie. Współpracował m.in. z Fundacją im. Friedricha Eberta, Helsińską Fundacją Praw Człowieka i Polską Akcją Humanitarną. Członek Amnesty International.
Komentarze