0:000:00

0:00

Oto trzy najbardziej prawdopodobne wyniki amerykańskich wyborów - pisze dla OKO.press Josh Pacewicz (1980), profesor socjologii na Brown University. W ostatniej książce „Partisans and Partners: The Politics of the Post-Keynesian Society” opisuje radykalną polaryzację amerykańskiej sceny politycznej spowodowaną oddolną zmianą w partiach

Najbardziej oklepanym zdaniem (cliché) w obecnej kampanii wyborczej w USA jest twierdzenie, że to najważniejsze wybory w całym naszym życiu. Po czterech latach rządów Trumpa i ośmiu miesiącach pandemii, to stwierdzenie wydaje się jednak trafne.

Wybory 3 listopada 2020 mogą przynieść trzy możliwe wyniki, z których każdy może spowodować przełom w amerykańskiej polityce - od trwałej utraty władzy przez Partię Republikańską do wielkiego kryzysu konstytucyjnego.

9 pkt przewagi Bidena, to mniej niż się wydaje

Są też pewniki. Na przykład to, że Donald Trump jest znacznie mniej popularny od swoich poprzedników. W 2016 przegrał w głosowaniu powszechnym z kandydatką Demokratów Hilary Clinton o 2,8 mln głosów czyli o 2,1 pkt. proc. Ale amerykańscy prezydenci wybierani są systemem elektorskim, w którym „zwycięzca bierze wszystko” w poszczególnych stanach. Trump uzbierał sobie zwycięstwo w kolegium elektorów niewielkimi przewagami w Pensylwanii, Michigan i Wisconsin.

W przeszłości, tuż po wyborach prezydenci cieszyli się krótkimi okresami poparcia obu wielkich partii - Demokratycznej i Republikańskiej, ale Trumpowi nigdy nie udało się przekroczyć czterdziestukilku procent. Jeszcze słabiej było podczas pandemii, gdyż wyborcy obu partii kiepsko oceniali reakcję Trumpa na ten kryzys.

Według uśrednionych sondaży RealClearPolitics czy BBC - Joe Biden, reprezentujący partię Demokratów, wyprzedza Trumpa 9 punktów procentowych.

Mimo tak dużej sondażowej przewagi przegrana Trumpa wcale nie jest pewna. Ma on nadal poparcie wśród swojego kluczowego elektoratu w regionach wiejskich i ludzi w trudnej sytuacji ekonomicznej.

Chociaż Biden ma większą przewagę w sondażach ogólnokrajowych niż Hilary Clinton miała w 2016, to w kilku kluczowych stanach ta przewaga jest kilka dni przed wyborami mniejsza niż wtedy.

Co więcej, w 2016 sondaże nie doszacowały ogólnokrajowego poparcia dla Trumpa o 4 pkt. proc., a w tych stanach, w których wygrał z minimalną przewagą - aż o 7 pkt proc.

Podobna sytuacja może nas czekać w tych wyborach: Trump przegra w głosowaniu powszechnym, ale zwycięży poprzez utrzymanie małej przewagi we właściwych stanach.

Tak więc niewielkie wahania liczby głosów w poszczególnych stanach mogą przełożyć się na radykalnie odmienne losy amerykańskiej polityki.

Oto analiza trzech najbardziej prawdopodobnych wyników:

  • zwycięstwo Trumpa z małą przewagą,
  • minimalna różnica między Trumpem i Bidenem, która zostanie zakwestionowana,
  • zdecydowane zwycięstwo Joe Bidena.

Przeczytaj także:

Scenariusz 1: Trump zwycięża. Cd. schizofrenii covidowej, straży obywatelskich itp.

Chociaż ten scenariusz byłby najbardziej zaskakujący, jest też najłatwiejszy do analizy.

Republikanie utrzymaliby najprawdopodobniej Senat (choć nie jest to do końca pewne, bo równocześnie z wyborami prezydenckimi wybierana jest jedna trzecia Senatu i cała Izba Reprezentantów), ale Demokraci zachowaliby kontrolę nad Izbą Reprezentantów, ponieważ miejsca w niej przyznawane są zgodnie z liczbą mieszkańców.

Ten scenariusz, znany jako „podzielone rządy”, najprawdopodobniej sparaliżowałby proces legislacyjny. Trump mógłby dalej atakować i odbierać finansowanie ciałom wykonawczym, których zadaniem jest ochrona i regulacja środowiska, praw obywatelskich i praw konsumenckich.

Jego administracja mogłaby dalej praktykować drakońską politykę imigracyjną z rozdzielaniem dzieci imigrantów od rodziców na granicy.

Pozostałaby "twitterowa" polityka zagraniczna, a rząd dalej krytykowałby NATO, podczas gdy Trump pozowałby do zdjęć z władcami, takimi jak Władimir Putin czy przywódca Korei Północnej Kim Jung II. Byłby to polityczny odpowiednik domu pogrążonego w chaosie, ale nie nastąpiłaby żadna zmiana w konstytucyjnej strukturze Stanów Zjednoczonych.

W tym scenariuszu Trump kontynuowałby najprawdopodobniej swoją schizofreniczną strategię dotyczącą pandemii COVID-19, która oscyluje pomiędzy zaprzeczaniem, że wirus to poważny problem, obiecywaniem cudownych lekarstw i szczepionek, i wspieraniem strategii osiągnięcia „odporności stadnej” poprzez niepohamowane rozprzestrzenianie się wirusa.

Zatem to gubernatorzy poszczególnych stanów byliby nadal pierwszą linią obrony przed koronawirusem, tak jak przez ostatnie osiem miesięcy, co oznaczać będzie kontynuację różnych strategii antykowidowych i ich nierówne rezultaty.

Największy długofalowy wpływ miałoby to na polityczną kulturę Stanów Zjednoczonych. Amerykańscy politycy już od dawna mobilizują białych wyborców za pomocą obietnic ("dog whistles" - gwizdki na psy) - że zajmą się likwidowaniem społecznych patologii jak przestępczość czy miejskie zamieszki, które, chociaż są teoretycznie niezależne od kwestii rasowych, wyborcy kojarzą z Czarnymi Amerykanami lub Latynosami.

Trump jednak wzniósł tę retorykę na nowy poziom nazywając imigrantów z Meksyku mordercami i gwałcicielami, oraz sugerując, że policjanci mogliby strzelać do demonstrantów Black Lives Matter, protestujących przeciwko policyjnej brutalności.

Taka retoryka już stworzyła sytuację typową dla niestabilnych demokracji, w której samozwańcze "straże obywatelskie" uciszają rządowych krytyków przemocą, przy milczącym wsparciu Trumpa, który odmawia potępienia ich taktyk.

Członkowie jednej z tak zwanych „milicji” strzelali niedawno z karabinów automatycznych do protestujących w stanie Wisconsin, gdzie zabili dwóch i poważnie ranili wielu demonstrów. Członkowie innej grupy zostali zatrzymani za planowanie porwania i zamordowania Gretchen Whitmer, gubernator Michigan, która często krytykuje Trumpa.

Ponowny wybór Trumpa oznaczałby więc jeszcze więcej tego, co znamy już z tej kadencji. Jednak z drugiej strony, podstawowe struktury amerykańskiej demokracji pozostałyby nienaruszone i dałyby Partii Demokratycznej wiele możliwości do ograniczania władzy federalnej na poziomie stanowym i lokalnym.

Scenariusz 2: Minimalna różnica. Pocztą wygrywa Biden, a Trump to kwestionuje

Jest to najniebezpieczniejszy scenariusz ze wszystkich, ponieważ zarówno Demokraci jak i Republikanie zakwestionowaliby wtedy wynik wyborów.

W Stanach Zjednoczonych rząd federalny nie odgrywa żadnej roli w organizacji wyborów. Amerykańscy prezydenci wybierani są przez Kolegium Elektorów, a elektorów wybiera się w każdym stanie oddzielnie. Mamy więc praktycznie 50 oddzielnych kampanii wyborczych.

W danym stanie wszystkie głosy elektorskie bierze ten kandydat, który zwycięża. A organizacja wyborów rozdzielana jest pomiędzy władze stanowe, okręgowe i municypalne. A te są kontrolowane przez przeciwne sobie partie i nie zgadzają się ze sobą co do legalności poszczególnych procedur wyborczych.

W kluczowych stanach, takich jak Pensylwania, Georgia i Teksas, republikańskie władze stanowe nadzorują wybory, ale lokale wyborcze w dużych miastach zarządzane są przez urzędników wyznaczonych przez Demokratów.

Ci urzędnicy często prowadzą politykę mającą na celu ułatwienie dostępu do głosowania, między innymi poprzez ustanawianie dodatkowych lokali wyborczych i wydłużanie godzin ich otwarcia. Przeciwstawiają się temu Republikanie, gdyż większa liczba wyborców oznacza większy udział młodych ludzi, wyborców o innym kolorze skóry oraz innych przedstawicieli kluczowego dla Demokratów elektoratu.

Tę sytuację zaostrzyła pandemia koronawirusa, ponieważ niektóre jurysdykcje rozszerzyły możliwość głosowania korespondencyjnego, które było do tej pory ogólnodostępne tylko w paru amerykańskich stanach.

Trump bagatelizował zagrożenie jakim jest COVID-19 i zachęcał swoich zwolenników do głosowania osobiście, więc to zwolennicy Demokratów wysłali najwięcej głosów pocztą.

Oznacza to, że wiele stanów doświadczy „niebieskiego przesunięcia” (od kolorów reprezentujących partie, czerwony to Republikanie, a niebieski Demokraci) po dniu wyborów:

Donald Trump może prowadzić po zliczeniu głosów oddanych osobiście, ale gdy zaczną schodzić głosy oddane pocztą, wynik zacznie zmieniać się na korzyść Joe Bidena.

Donald Trump już zapowiedział, że w takim przypadku jego prawnicy zakwestionują wybory i zażądają, aby stany unieważniły pozostałe karty do głosowania.

Na przekór faktom twierdzi, że głosowanie korespondencyjne jest podatne na oszustwa i często powtarza dawno już obaloną historię o przewoźnikach pocztowych wrzucających karty do głosowania do rzeki.

W Houston, największym mieście stanu Teksas, Republikanie zażądali, by sąd unieważnił ponad 100 tysięcy głosów oddanych z samochodów w lokalu wyborczym „drive-through”, zorganizowanym przez należące do Demokratów okręgowe władze w celu zachęcania do głosowania tych, którzy obawiają się zarażenia koronawirusem.

(Podczas wyborów do Senatu w 2018 roku, o zwycięstwie w Teksasie zadecydowało zaledwie 220 tysięcy z 8 milionów głosów).

W wielu innych stanach Republikanie też poprzez pozwy sądowe chcą powstrzymać władze okręgowe przed zliczaniem głosów, które nadejdą po dniu wyborów.

Jeśli wyniki w jednym z kluczowych stanów będą niejednoznaczne, całe wybory mogą zależeć od tego, co sądy zdecydują w tych sprawach.

W przeszłości takie impasy były rozstrzygane przez Sąd Najwyższy, tak jak na przykład podczas wyborów w 2000 roku, kiedy to właśnie sąd ogłosił zwycięstwo Republikanina George'a Busha nad Demokratą Alem Gorem, gdy zdecydował, że nie będzie powtórnego przeliczenia głosów na Florydzie. Jednakże tym razem Demokraci kwestionują legalność rozstrzygnięć sądowych.

Tuż przed tegorocznymi wyborami, w październiku 2020, Trump nominował do Sądu Najwyższego Amy Coney Barret na miejsce zmarłej Ruth Bader Ginsburg (sędziowie zasiadają w tym sądzie dożywotnio). Senat, w którym większość mają Republikanie, zatwierdził tę nominację.

Wszystko jest zgodne z prawem, ale złamany został obyczaj, że w roku wyborczym urzędujący prezydent powstrzymuje się przed nominowaniem nowych sędziów do Sądu Najwyższego.

W 2016 Barack Obama nominował sędziego Merricka Garlanda do Sądu Najwyższego, dziewięć miesięcy przed wyborami, ale Republikański Senat zablokował tę nominację. Wielu Demokratów, w tym sam Joe Biden, publicznie dawało do zrozumienia, że może nastąpił czas, by „dopakować Sąd Najwyższy” (więcej o tym za chwilę).

Łącznie z Amy Coney Barett Republikanie nominowali już sześciu z dziewięciu sędziów Sądu Najwyższego. Jeśli wynik wyborów nie będzie jednoznaczny, Demokraci raczej nie zaakceptują sądu jako bezstronnego arbitra, co wytworzy kryzys konstytucyjny bez jasnego rozwiązania.

Scenariusz 3: Biden wygra znaczną przewagą. Republikanie upadają na zawsze

W takim wypadku partia Republikańska stanęłaby przed kryzysem egzystencjalnym. Przewaga 9 punktów procentowych to przytłaczająca większość według amerykańskich standardów i najprawdopodobniej oznaczałoby to też, że Demokraci mieliby większość zarówno w Senacie jak i Izbie Reprezentantów, co stanowiłoby rzadką okazję do przeprowadzenia własnej legislacji.

Pod pewnymi względami zwycięstwo Bidena oznaczałoby powrót do spokojniejszej polityki i atmosfery z czasów rządów Obamy, podczas których Biden obejmował stanowisko wiceprezydenta.

Joe Biden zobowiązał się ponownie umocnić relacje z tradycyjnymi sojusznikami takimi jak NATO i przywrócić społeczny liberalizm - mówiąc jego słowami, idzie o odzyskanie „Duszy Ameryki”.

Ale nowe programy społeczne są mało prawdopodobne, gdyż Biden wygrał prawybory Demokratów jako kandydat umiarkowany i obiecuje jedynie stopniowe reformy.

Przytłaczająca wygrana Bidena mogłaby też być zapowiedzią upadku partii Republikanów.

Elektorat wyborczy Trumpa składa się prawie całkowicie z białych Amerykanów, zwłaszcza tych z mało zamożnych regionów, którzy okazali się wyjątkowo otwarci na apele Trumpa odwołujące się do nostalgii, anty-kosmopolityzmu, ksenofobii i teorii spiskowych.

Tymczasem w Stanach Zjednoczonych dochodzi do demograficznej przemiany - obecnie nie biali obywatele to 25 procent populacji, a demografowie przewidują, że

do roku 2050 Afroamerykanie, Latynosi i Amerykanie pochodzenia azjatyckiego będą stanowić połowę populacji.

To sugeruje naturalny przyrost elektoratu Demokratów, który składa się z wyborców o innym kolorze skóry niż biały, pracujących zawodowo białych mieszkańców miast i ciągle malejącego odsetka białych związkowców w kilku stanach.

Znaczna wygrana Bidena byłaby prawdopodobnie punktem zwrotnym. W trakcie wyborów do Senatu i Izby Reprezentantów w 2018, Republikanie ledwo wygrali w stanach takich jak Georgia (wygrana o 1 pkt proc.) czy Teksas (3 pkt.), w których rozwijające się miasta takie jak Atlanta, Houston i Austin zapełniają się migrantami zawodowymi.

Przy znaczącej wygranej Bidena, Georgia i Teksas przeszłyby prawdopodobnie w ręce Demokratów, możliwe, że już na zawsze.

Bez silnej kontroli nad południowymi stanami, Republikanie nie mieliby szans na wygranie kolejnych wyborów prezydenckich. A zwycięstwo Joe Bidena w tych stanach wiązałoby się z wyborem takich oficjeli stanowych, którzy będą ułatwiać dostęp do głosowania, co zacementowałoby przewagę Demokratów.

Co więcej, Demokraci otwarcie planują stosowanie ostrych taktyk konstytucjonalnych. Jedną z możliwości jest dodanie dwóch nowych stanów - Puerto Rico i Waszyngtonu w Dystrykcie Kolumbii - które obecnie nie mają przedstawicieli w Kongresie. To stworzyłoby cztery nowe miejsca w Senacie, które prawie na pewno trafiłyby w ręce Demokratów, tym samym eliminując przewagę Republikanów w wyżej izbie ustawodawczej.

Demokraci otwarcie mówią również o “dopakowaniu” Sądu Najwyższego poprzez dodanie nowych sędziów lub ograniczenie kadencji sędziów obecnie w nim zasiadających. Joe Biden popierał w przeszłości ten pomysł, ale ostatnio odmawia opinii.

Jednak nawet bez takich taktyk, przytłaczająca wygrana Joe Bidena zmieniłaby krajobraz amerykańskiej polityki na zawsze. Sprowadziłaby partię Republikanów do roli partii mniejszościowej na stałe.

Tłumaczenie: Victoria Vogt

Here are the Three Most Likely Outcomes of the American Election

The most common cliché in American politics is that this is the most important election of our lifetimes. But after four years of the Trump administration and eight months of the pandemic, the sentiment fits. And Tuesday’s election could yield three plausible outcomes that suggest major turning points in American politics—they range from a permanent loss of power for Trump’s Republican party to a full blow constitutional crisis.

What is certain is that Donald Trump is relatively unpopular compared to prior American presidents. In 2016, he lost the popular vote to Democrat Hilary Clinton by 2.1%. But because American presidents are selected by a winner-takes-all system in states, he squeaked to victory with narrow margins in Pennsylvania, Michigan, and Wisconsin. Past presidents have enjoyed brief periods of bipartisan support after election, but Trump’s approval rating never rose out of the 40s. It has declined further during the pandemic, with voters in both parties grading Trump’s response poorly. Current polls have Joe Biden, Trump’s Democratic challenger, leading by 9%.

But Trump’s defeat is not guaranteed. He maintains a loyal core of supporters in America’s rural and economically depressed regions. Though Biden’s national polling lead is larger than Clinton’s in 2016, it is closer in many contested states. And in 2016, the polls understated Trump’s national support by 4% and by 7% in several of the states he narrowly carried. A similar polling error could produce a 2016 repeat: Trump loses the popular vote, but wins reelection with by maintaining a small lead in the right states.

Such marginal differences in votes would spell radically different futures for American politics. I consider the three most plausible outcomes: a narrow Trump victory, a close and contested election, and a comfortable victory by Joe Biden.

Scenario #1: Polls are extremely wrong-- Trump wins

Prepare for four more years of Donald Trump! Though this scenario would be the most surprising, it is also the most easily predictable. Republicans would likely hold the Senate, but Democrats retain the House of Representatives, because seats in the latter are apportioned more evenly by population.

This scenario, known as “divided government,” would likely paralyze the legislative process.

Trump could continue to bully and defund executive agencies tasked with protecting and regulating the environment, civil rights, and consumer protections. His administration could continue draconian immigration policies like separating undocumented immigrant children from their parents at the border. Foreign policy “by tweet” remains the status quo, and the administration continues bad mouthing NATO while TRUMP poses for photographs with strongmen like Vladimir Putin and North Korea’s Kim Jung Il. This is the political equivalent of a political house in disarray, but not a change in the basic constitutional structure of the USA.

In this scenario, Trump would likely continue a schizophrenic COVID-19 strategy, which alternates between denial of the seriousness of the virus, promises of miracle cures and vaccines, and support for a policy of achieving “herd immunity” via uncontrolled spread.

Therefore, the governors of states would continue as the primary line of response to the Covid-19 virus, as they have done for the last 8 months, with predictably uneven results.

The biggest long term impacts would be on the political culture of the United States. American politicians have long mobilized white voters via so-called “dog-whistles”—promised to crack down on social pathologies like crime and urban disorder that, while nominally race-neutral, voters associate with black or Latino Americans. But Trump has taken the rhetoric to another level by, for instance, referring to Mexican immigrants as murderers and rapists and suggesting that police officers shoot “Black Lives Matter” protestors of police brutality.

Such rhetoric has already created a dynamic, common in precarious democracies, where vigilante groups silence administration critics with violence—nominally spontaneously, but with tacit support from Trump who refuses to condemn their tactics. Members of one so-called “militia” recently discharged automatic rifles at a recent protest in Wisconsin, killing two marchers and critically wounding others. Members of another group were arrested for plotting to kidnap and murder Gretchen Whitmer, the governor of Michigan and frequent Trump critic.

A Trump re-election would mean more of the same. But, on the other hand, the basic structures of American democracy would remain intact and allow the Democratic party many opportunities to blunt federal power at the state and local level.

Scenario #2 Polls are a little wrong and the election is close

This is the most dangerous scenario of the three, because both Democrats and Republicans would probably contest the legitimacy of the election.

In the United States, the federal government plays no role in election administration, which can create ambiguity about the winner. American presidents are selected by the so-called Electoral College—a system that assigns the winning candidate electors in each state on a winner-take-all basis. And within each state, election administration is divided between state, county, and municipal officials. These officials are often partisan appointees of opposing parties and disagree over legitimate election procedures.

In critical states like Pennsylvania, Georgia, and Texas, for example, Republican state officials oversee elections, but polling sites in large cities are administered by Democratic officials. The latter frequently pursue policies that make it easier to vote like more poll sites and extended voting hours, which are opposed by Republican state officials since an expanded franchise usually means greater participation by young people, nonwhite voters, and other key Democratic constituencies.

This situation is aggravated by COVID-19, because jurisdictions have extended options for voting by mail, a method previously common in just a few American states. Trump has downplayed the dangers of COVID-19 and urged his supporters to vote in person, so Democrats have cast most of the mail ballots. Therefore, many American states will see a “blue shift” after Election Day: Donald Trump may lead after in-person votes are counted first, but the election will swing towards Joe Biden as more Democratic mail-in ballots arrive.

Donald Trump has already said that, in this scenario, his attorneys will contest the election and demand that states invalidate remaining ballots. He claims, against the evidence, that voting by mail is ripe for fraud and often repeats a debunked story about mail carriers dumping ballots in rivers. And disagreements between election officials are already before the courts. In Houston, Texas the Republican party has requested that the courts invalidate over 100,000 ballots cast from cars in a drive-thru voting, a voting system designed by the Democratic County Clerk to encourage those wary of contracting COVID-19 (during the 2018 midterm elections, Texas’s Senatorial election was decided by just 220,00 out of 8 million votes). And in many states, Republicans have brought suit to prevent county clerks from counting mail ballots that arrive after election day.

If the outcome is close within a critical state, the election may hinge on how courts rules in some of these pending cases.

Historically, such impasses were decided by the Supreme Court, as during the 2000 election when the court effectively declared Republican George Bush the winner over Democrat Al Gore by stopping a recount in Florida. But, this time, Democrats question the legitimacy of the court.

Just this month, Trump nominated a new justice, Amy Barrett, after the death of Ruth Ginsburg, a Democratic appointee. The Republican Senate confirmed Barrett last week. Barrett’s nomination is legal, but it breaks with the convention that presidents not make new Supreme Court appointments during an election year. In 2016, for example, Barack Obama nominated Judge Merrick Garland to the Supreme Court nine months before the election, but Republican Senate blocked the appointment. Many Democrats, including Joe Biden himself, have publically hinted that it may be time to “pack the court” (more on this below).

With Amy Barrett on the Supreme Court, Republican appointees have a 6-3 edge over Democratic appointees. If the outcome of the election is unclear, the Democrats would likely not view the court as an impartial broker, producing a constitutional crisis without clear resolution.

Scenario #3 The polls are right and Biden wins in a landslide

In this scenario, the Republican party would face an existential crisis. 9% is considered a “landslide” by American standards and would likely also produce a Democratic Senate and House of Representatives, a rare opportunity for new legislation.

In some respects, Biden’s victory would mean a return to the tamer policy and tenor of the

Obama administration, which he served as vice president. Joe Biden pledges to recommit to traditional allies like NATO and promises to return social liberalism to the White House—in his words, he wages a campaign for, “The Soul of America.” In policy terms, new social programs are unlikely, because Biden won the Democratic primary as a moderate and promises only incremental reform.

But a Biden landslide would could also upend American party politics, spelling the end of the Republican party. Trump’s Republican coalition consists almost exclusively of white Americans, particularly those in poorer regions who have proved especially receptive to Trump’s appeals to nostalgia, anti-cosmopolitanism, xenophobia, and conspiracy theory.

But United States is undergoing a demographic transition, is currently 25% nonwhite, and demographers project that African Americans, Latinos, and Asian Americans will comprise half the population by 2050. This suggests natural growth for the Democratic coalition, which consists of nonwhite voters, white urban professionals, and an ever-shrinking segment of the unionized white working class in several states.

A Biden landslide would probably be a tipping point. During the 2018 midterm election, Republicans narrowly won states like Georgia and Texas-- where growing cities like Atlanta, Houston, and Austin have swelled with professional migrants—by, respectively, 1% and 3%. In a Biden landslide, Georgia and Texas would probably flip to the Democrats, maybe forever.

Without a solid grip on the southern states, it is unclear how the Republican party can win another presidential election. And a Joe Biden victory in these states would coincide with the election of state officials who make it easier to vote, thus cementing the Democratic advantage.

Moreover, Democrats openly plan for hardball constitutional tactics. One possibility is the addition of two new states—Puerto Rico and Washington DC-- which currently have no representatives in Congress. This would add four Senators, seats almost certain to go to the Democrats, thus eliminating the Republican advantage in the upper chamber of the legislature.

And Democrats also talk openly of packing the Supreme Court—either by adding new justices or imposing term limits on those already seated. Joe Biden has endorsed the idea in the past, but has recently declined to state an opinion. But even without such tactics, a Joe Biden landslide reshapes American politics for good. The future sees Republicans reduced to permanent minority status.

;

Komentarze