Minister Przedsiębiorczości i Technologii Jadwiga Emilewicz lansuje pomysł wyprowadzenia z Warszawy kilkudziesięciu urzędów centralnych. To zręczna strategia polityczna. Jeżeli jednak rząd jest realnie zainteresowany wzmacnianiem średnich miast, to taniej, szybciej i łatwiej jest dać więcej pieniędzy i samodzielności samorządom lokalnym
Jest kilka powodów, dla których pomysł minister Emilewicz wyprowadzki urzędów może kusić. Jako udręczony klient kolei państwowych, liczyłbym na to, że pracownicy przeniesionych urzędów - kursujący między nową siedzibą a Warszawą - będą w stanie wywrzeć na politycznych decydentach skuteczniejszą presję, żeby na kolei zaprowadzić minimalny europejski standard.
Ucieszą się również niektórzy interesanci przeniesionych urzędów, którzy będą mogli czekać krócej na rozstrzygnięcie ich spraw przez sąd administracyjny. Dziś do WSA w Warszawie spływa 1/3 wszystkich skarg trafiających do sądów administracyjnych, co przekłada się na najdłuższy czas oczekiwania na wyrok. Wyprowadzka urzędów poza Warszawę oznaczać będzie również przejęcie skarg na decyzje tych organów przez inne wojewódzkie sądy administracyjne.
Zadowolone powinno być też Ministerstwo Finansów. Dzięki relokacji powinna osłabnąć presja na zwiększenie wynagrodzeń w centralnej administracji rządowej. Dziś administracja rządowa z kretesem przegrywa rywalizację o najlepszych pracowników z sektorem prywatnym na warszawskim rynku pracy, głównie ze względu na niekonkurencyjne płace.
Dramatycznie spada zainteresowanie pracą w rządowym aparacie. Jeszcze w 2013 roku na każdy wakat w administracji rządowej zgłaszało się średnio 36 kandydatów, a w 2018 roku – już tylko sześciu. Może poza Warszawą łatwiej będzie o odpowiednią pulę kandydatów, którzy zadowolą się pensjami, które w stolicy mało kogo kuszą?
Przeniesienie urzędów na pewno stworzy też nowe miejsca pracy w miastach, do których te instytucje trafią. Optymistycznie można założyć, bazując na badaniach dotyczących efektów relokacji w Norwegii czy Niemczech, że na 100 urzędników przypadnie około pięćdziesiąt nowych miejsc pracy w sektorze prywatnym. Chodzi o personel techniczny obsługujący urząd, ale też np. nauczycieli w szkołach uczących dzieci urzędników czy pracowników lokalnego sektora usługowego – sklepów, restauracji, instytucji kultury.
Czy to efekt uzasadniający koszty przeniesienia urzędu? Weźmy pierwszy z listy ministerstwa Urząd Regulacji Energetyki. Zatrudnia on dziś około 300 osób. W swojej nowej lokalizacji może on więc przyczynić się do wytworzenia ok. 150 nowych miejsc pracy. To dużo, ale tylko w skali miasta kilku- czy kilkunastotysięcznego.
W perspektywie miast powyżej 100 tysięcy mieszkańców, a tam zapewne trafi tak ważny urząd centralny, to efekt pomijalny, który szybciej i bez tak istotnych kosztów ubocznych, może osiągnąć samorząd lokalny. Wystarczy, że będzie miał więcej pieniędzy i możliwości działania.
I tu docieramy do sedna problemu. Jeżeli za pomysłem relokacji urzędów kryje się postulat dowartościowania i wzmocnienia miast średniej wielkości, to doprawdy nie trzeba szukać kwadratowych jaj, tylko sięgnąć po rozwiązania sprawdzone i o znacznie szerszym oddziaływaniu.
Wystarczy, że w samorządach zostanie więcej pieniędzy i możliwości działania, żeby mogły samodzielnie kształtować i rozwijać strategie rozwojowe.
W raporcie „Polska samorządów”, który wydaliśmy właśnie w Fundacji Batorego, proponujemy kilkanaście konkretnych pomysłów na to, jak wzmocnić „Polskę powiatową” od dołu, a nie poprzez jednorazowe prezenty z Warszawy.
Nietrudno zgadnąć, dlaczego rząd woli relokację urzędów centralnych zamiast dać więcej narzędzi lokalnym społecznościom, aby mogły samodzielnie tworzyć i realizować strategie swojego rozwoju. Większe korzyści polityczne daje strategia rządu jako dobrego księcia czy szafarza darów, który swoją łaską obdarza lokalne społeczności.
Takie podejście jest zresztą znakiem rozpoznawczym polityki obecnej ekipy wobec samorządów.
Jednocześnie obcina się samorządom dochody z PIT, aby jeszcze bardziej uzależnić je od arbitralnie rozdzielanej kroplówki rządowej.
Pomysł relokacji urzędów niestety stanowi kolejne wcielenie tego mechanizmu. Ustawia samorządy w roli klienta rządu, który teraz będzie rozdzielał instytucje jako kolejny dar.
Wyobrażam więc już sobie delegacje samorządowców ustawiających się w kolejce po dary na świeżo wyremontowanym parkingu Ministerstwa Przedsiębiorczości i Technologii przy Placu Trzech Krzyży w Warszawie.
Kto w tej rywalizacji wygra? Obawiam się, że nie unikniemy w niej czystej polityki, czyli decyzji, które będą sprzyjały interesowi wyborczemu partii rządzącej. Skoro nie udało się uniknąć politycznych wyborów przy okazji relokacji instytucji w Norwegii czy Australii, to dlaczego miałoby się to udać w Polsce?
O politykę zahaczamy także w innym aspekcie całego pomysłu. Wyprowadzka ze stolicy ma objąć istniejące, a nie tylko nowo tworzone instytucje. I tu pojawia się pytanie, czy nie jest to sposób na niemal całkowitą wymianę kadr w białych rękawiczkach?
Doświadczenia innych państw pokazują bowiem, że przy okazji relokacji duża część, niekiedy większość pracowników, rezygnowała z pracy. W Szwecji po przeprowadzce ostał się tylko 1 proc. pracowników przeniesionych instytucji.
Spodziewam się więc, że i w Polsce tylko niektórzy będą skłonni wraz ze swoimi rodzinami przenieść się kilkaset kilometrów od dotychczasowego miejsca zamieszkania.
To prawda, że pomysł wyprowadzania urzędów poza stolicę był w ostatnich kilkunastu latach dyskutowany i częściowo realizowany w różnych krajach, choć nigdzie na skalę proponowaną w Polsce. Efekty są jednak słabo zmierzone, a istniejące analizy – zwłaszcza krajowych odpowiedników polskiej NIK – przynoszą raczej mieszany obraz.
Jeżeli rząd chce podążać za międzynarodowymi trendami, powinien jednak zacząć od innego ćwiczenia niż relokacja. Dużo bardziej potrzebny jest krytyczny przegląd istniejącego pogłowia instytucji rządowych, które w ostatnich latach wzrosło.
Warto podążyć tu śladem wielu państw europejskich i zaordynować wielkie sprzątanie administracji rządowej. W Wielkiej Brytanii czy Irlandii przyniosło ono efekt w postaci zredukowania liczby instytucji rządowych o ponad 200. Część z nich połączono, część zlikwidowano, a inne zadania przekazano samorządom.
Nie wiem, o ile za dużo urzędów i agencji centralnych mamy w Polsce, ale wydaje mi się, że zanim zaczniemy przenosić instytucje, powinniśmy się zastanowić, czy każdej z nich w ogóle potrzebujemy w obecnej formule organizacyjnej. Zanim zabierzemy się za wielką wyprowadzkę, pomyślmy więc najpierw o porządnym sprzątaniu.
Dodajmy na koniec jeszcze jeden wątek. Dziś na każdą inicjatywę w sferze polityki publicznej musimy patrzeć również z perspektywy zmian klimatycznych. Wyprowadzka urzędów nie wygląda w tym świetle najlepiej. Nie sądzę, by dało się uniknąć zwiększenia śladu węglowego administracji rządowej.
Liczba podróży samochodowych, kolejowych i zapewne także samolotowych się zwiększy. Kursować będą nie tylko urzędnicy (np. między siedzibą urzędu a ministerstwem zlokalizowanym w Warszawie), ale także interesanci, partnerzy czy goście zagraniczni. Mrzonką jest przeniesienie komunikacji całkowicie w świat wirtualny, szczególnie w kulturze organizacyjnej polskiej administracji.
dr hab. Dawid Sześciło - Kierownik Zakładu Nauki Administracji na Wydziale Prawa UW, ekspert organizacji międzynarodowych do spraw reform administracji publicznej. Kierował zespołem, który przygotował raport „Polska samorządów. Silna demokracja, skuteczne państwo” opublikowany przez Fundację im. Stefana Batorego.
Kierownik Zakładu Nauki Administracji na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Ekspert Fundacji im. Stefana Batorego do spraw samorządowych i członek Zespołu Ekspertów Samorządowych. Jako ekspert organizacji międzynarodowych do spraw reform administracji publicznej pracuje m.in. w Armenii, Albanii, Czarnogórze, Kosowie, Macedonii, Serbii, Turcji, Bośni i Hercegowinie, a także na Ukrainie. Stypendysta Fundacji na rzecz Nauki Polskiej w Instytucie Zarządzania Lokalnego na Uniwersytecie Ekonomicznym w Wiedniu (2014–2015). Visiting professor w Centrum Badań Porównawczych nad Rozwojem Metropolitalnym na Georgia State University w Atlancie (2019). Wykładał gościnnie na uczelniach w Austrii, Portugalii, Szwecji. Kierował zespołem badawczym, który przygotował raport „Polska samorządów. Silna demokracja, skuteczne państwo” (2019).
Kierownik Zakładu Nauki Administracji na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Ekspert Fundacji im. Stefana Batorego do spraw samorządowych i członek Zespołu Ekspertów Samorządowych. Jako ekspert organizacji międzynarodowych do spraw reform administracji publicznej pracuje m.in. w Armenii, Albanii, Czarnogórze, Kosowie, Macedonii, Serbii, Turcji, Bośni i Hercegowinie, a także na Ukrainie. Stypendysta Fundacji na rzecz Nauki Polskiej w Instytucie Zarządzania Lokalnego na Uniwersytecie Ekonomicznym w Wiedniu (2014–2015). Visiting professor w Centrum Badań Porównawczych nad Rozwojem Metropolitalnym na Georgia State University w Atlancie (2019). Wykładał gościnnie na uczelniach w Austrii, Portugalii, Szwecji. Kierował zespołem badawczym, który przygotował raport „Polska samorządów. Silna demokracja, skuteczne państwo” (2019).
Komentarze