Mówią, że czas się zatrzymał, ale to nieprawda. Czas przyśpieszył, popatrz na nasze kobiety, jak w te trzy tygodnie się postarzały. Wszystko przez strach. Płaczemy, gdy wstajemy i kiedy kładziemy się spać. Reportaż z ukraińskiego Żytomierza [ZDJĘCIA]
Stoimy z Ludmiłą Chebotarovą nad księżycowym kraterem, który wyżłobił pocisk rosyjskiej armii 1 marca w nocy. 58-letnia kobieta chwieje się nad krawędzią z dwoma reklamówkami, w jednej jedzenie dla bezdomnych staruszków, w drugiej karma dla psów, które biegają wygłodniałe po ulicy. – Mówią, że czas się zatrzymał, ale to nieprawda. Czas przyśpieszył, popatrz na nasze kobiety, jak bardzo w te trzy tygodnie się postarzały. Wszystko przez strach, serce kłuje, głowa boli. Płaczemy, gdy wstajemy i kiedy kładziemy się spać, bo nie wiemy, czy w nocy zaatakują nas bombami.
+ 2
Ludmiła sypia słabo, przytula się do kota, ale nad ranem, gdy syrena w Żytomierzu zaczyna wyć, przenosi się do piwnicy albo na korytarz kamienicy. Tam czuje się bezpieczniej niż w domu, sama nie może uwierzyć, że to mówi.
Ludmiła wypatruje dna, jakby szukała w nim zrozumienia dla tego świata. Albo dowodów dla kuzyna z Moskwy i innych krewnych z rosyjskiego Magadanu, którzy nie chcą zobaczyć, co stało się w Żytomierzu.
- Nie bój się, mówią rosyjscy kuzyni, ochronimy was przed nazistami i banderowcami. Niech ich ta propaganda pochłonie, oni naprawdę widzą w nas wrogów – irytuje się kobieta, gdy drepczemy po gruzowisku, w które zamieniły się domy i sklepy. To wszystko sto metrów od szpitala, w którym wybuch wybił szyby w oknach.
Naziści, barbarzyńcy, Ludmiła rzuca raz po raz pod nosem. Wywrócona lodówka, tu mieszkały zwykłe cywilne rodziny, wskazuje kobieta.
Wybebeszone puszki po konserwach, farbach, jakaś wiertarka – to dawny sklep.
Z jednego domu została tylko ściana, zginęła kobieta, zostawiła małe dziecko.
Wywrócone niebieskie auto pod drzewem, na którym wisi żółta chusta, kolory Ukrainy. Ale nie wiadomo, co stało się z rodziną, która mieszkała obok.
- Tu było życie, ludzie się nim cieszyli. Było dobrze, były plany na przyszłość. Moje dzieci zdobyły wykształcenie, podróżowały, a teraz w Polsce siedzą, uchodźcy – opowiada Ludmiła. – Putin wszystko zniszczył, faszysta. Modlę się za naszych chłopaków, ich krew się leje za naszą wolność. Walczymy nie tylko o kraj, ale o to, by nasze wnuki rozmawiały po ukraińsku i mogły oddychać wolnością.
Na drzwiach Muzeum Kosmonautyki w Żytomierzu wisi kłódka. Placówka nosi imię Siergieja Korolowa, urodzonego w Żytomierzu „ojca” radzieckiej kosmonautyki, który kierował projektem Sputnik. To jedno z najważniejszych „kosmicznych” muzeów na świecie, w środku można zobaczyć replikę statku Sojuz, próbki gleby księżycowej, a nawet barszcz i leczo w wersji dla astronautów.
Bo przecież jeszcze przed rokiem Żytomierz miał kosmiczne plany. Prezydent Władimir Zełenski oficjalnie zaprosił tu Elona Muska. Mieszkańcy pukali się po czołach. Jakiś dziennikarz przemierzył miasto z tekturową podobizną Muska, by dowieść, że Żytomierz nie jest gotowy na przyjęcie biznesmena i celebryty. Żartowano, że Musk nie poradziłby sobie w Żytomierzu z Teslą, bo utknąłby na poziomie formalności przy zakładaniu działalności. Ale dziś nikomu nie jest do śmiechu. Wojna wciągnęła Żytomierz w czarną dziurę. Kinoteatr Kosmos, sala bilardowa Mars, drukarnia Merkury, wszystko zamknięte. Tylko w parku Jurija Gagarina kręcą się przechodnie, łapią promienie słońca, zanim kolejny alarm każe im schować się w podziemiach.
Może kosmiczne plany miasta realizowaliby uczniowie ze szkoły nr 25, której absolwenci zawsze słynęli z dobrego przygotowania z matematyki i fizyki. Ale połowy szkoły nie ma, zawaliła się po ataku Rosjan. Mężczyźni sprzątają gruz, wyciągają z niego zeszyty i pomoce naukowe do nauki angielskiego.
- O tam, była moja klasa, co za wspomnienia, pierwsze prawdziwe przyjaźnie, świetni nauczyciele, chciałabym takiej młodości dla moich dzieci – Svetlana Yaropoviec jedną ręką trzyma 14-letniego Żenię, a drugą pokazuje kupę gruzu na wysokości trzeciego piętra.
Śpieszą się, właśnie w mieście wyje syrena. – Nie wiem, co zrobię. Chciałabym stąd uciec, ale mam w Żytomierzu rodziców i 92-letnią babcię. Nie chcą wyjeżdżać, twierdzą, że są już na to za starzy. Nie chcę ich zostawiać. Nawet jeśli ucieknę z dziećmi, to przecież strach o nich nadal nie będzie mi pozwalał spać.
I choć dziś w Żytomierzu spokojnie, to w obwodzie żytomirskim, który sięga Kijowa i granicy z Białorusią trwa regularna wojna. Miasto, które przed wojną liczyło 280 tysięcy mieszkańców, jest ważnym punktem logistycznym, stąd dociera pomoc humanitarna do Kijowa, czy choćby dostawy paliwa. Dlatego Rosjanie nie ustają w atakach, chcą odciąć stolicę od pomocy z zachodniej Ukrainy.
Svietlana: – Uratuje nas cud. Albo może ktoś wyśle Putina na inny świat.
Na razie walczą o to w Muzeum Kosmonautyki. Placówka działa tylko na facebooku, ale w jednym z ostatnich wpisów zachęca fanów do udziału w zbiórce, którą prowadzi ukraińskie ministerstwo transformacji cyfrowej. Zbiórka ma swoją stronę w internecie, nazywa się „Wyślij Putina na Jowisza”.
- Dary nieba – uśmiecha się gorzko Andriy. Niechętnie rozmawia, bo jako były wojskowy, na początek przetestował mnie z rodzajów pocisków, którymi Rosjanie bombardowali Żytomierz.
Dopiero potem przeczytam w oficjalnych danych, że od 24 lutego Rosjanie przeprowadzili ponad 57 ataków rakietowych i bombowych w obwodzie żytomierskim. „W wyniku tych aktów terrorystycznych zginęło 43 obywateli, w tym dwudziestu cywilów. Ponad 200 budynków zostało zniszczonych, z czego prawie połowę stanowiły domy” – brzmi komunikat.
Wystarczy poczytać o ostatnich dniach: 16 marca pirotechnicy zneutralizowali 500-kilogramową bombę samolotową, która spadła do jednego z ogródków (nie eksplodowała). 17 marca we wsi Jabluniwka, runęły dwa domy w wyniku ostrzału artyleryjskiego. 18 marca we wsi w lasach okręgu Korosteń okupant uszkodził dom i budynek gospodarczy.
Na razie testu Andriya nie zdałem, wyszedłem na laika, więc teraz mężczyzna pociera wąsa i tłumaczy z miną eksperta, że atak na jego dom został przeprowadzony z terytorium Białorusi przy użyciu pocisku manewrującego Kalibr. – Celem wroga była baza 95 Brygady w Żytomierzu – mówi mężczyzna. – Na szczęście kobiety z dziećmi wyjechały już wcześniej, zdawaliśmy sobie sprawę, że nie jest bezpiecznie mieszkać ściana w ścianę z wojskowym instytutem.
Kręcimy się przed kamienicą z końca lat 30. Jeszcze miesiąc temu w 63 mieszkaniach żyło prawie 180 osób. Wszystkie rodziny dostały kąt z przydziału, to byli głównie aktualni lub byli pracownicy armii.
Daewoo Matiz, który stał najbliżej, został rozerwany na strzępy. Jakaś dziewczynka zostawiła różową bluzę na ławce na placu zabaw. Skrzypi huśtawka. Na przerażający obraz zniszczenia patrzą z murów wymalowane dla dzieci rybki, zwierzaki i jajko-niespodzianka.
Wchodzimy do środka, chodzimy tylko mieszkaniach na parterze, po tym co z nich zostało, bo wyżej strach wchodzić, budynek grozi zawaleniem. W jakiejś kuchni bomba wywróciła kiszone ogórki. Z kranu w dawnej łazience kapie woda. W oknach nie ma szyb, w jednym wisi flaga Ukrainy. – Przyjechałem zabrać nasze rzeczy i jadę do matki do Lwowa – mówi Andriy. – Trudno patrzyć na budynek, w którym niedawno tętniło życiem. Dziś wygląda jak dom duchów.
Szymon Opryszek - niezależny reporter, wspólnie z Marią Hawranek wydał książki "Tańczymy już tylko w Zaduszki" (2016) oraz "Wyhoduj sobie wolność" (2018). Specjalizuje się w Ameryce Łacińskiej. Obecnie pracuje nad książką na temat kryzysu wodnego. Autor reporterskiego cyklu "Moja zbrodnia to mój paszport" nominowanego do nagrody Grand Press i nagrodzonego Piórem Nadziei Amnesty International.
Szymon Opryszek - niezależny reporter, wspólnie z Marią Hawranek wydał książki "Tańczymy już tylko w Zaduszki" (2016) oraz "Wyhoduj sobie wolność" (2018). Specjalizuje się w Ameryce Łacińskiej. Obecnie pracuje nad książką na temat kryzysu wodnego. Autor reporterskiego cyklu "Moja zbrodnia to mój paszport" nominowanego do nagrody Grand Press i nagrodzonego Piórem Nadziei Amnesty International.
Komentarze