"Od zawsze nas uczono: jeśli są wirusy, trzeba na dwór iść, trzeba się naoddychać, wietrzyć pomieszczenia. A co zrobiliśmy? Zapędziliśmy ludzi do tych pomieszczeń" - Aleksandr Łukaszenka nie przejmuje się koronawirusem i swoim obywatelom zaleca to samo
Od początku maja na Białorusi każdego dnia stwierdza się ok. tysiąca nowych zakażeń. 25 maja było ich 946. Według białoruskiego ministerstwa zdrowia zarażone COVID-19 są 37 144 osoby w całym kraju.
Białoruś jest na 17. miejscu pod względem liczby wykrytych przypadków na milion mieszkańców (Polska - dopiero na 76. miejscu) oraz na 32. miejscu pod względem liczby przeprowadzanych testów (Polska - na 62. miejscu). Zmarły w sumie 204 osoby. Przynajmniej takie są oficjalne dane.
Tymczasem w niedzielę 24 maja 2020 na ulice Mińska wyszło około tysiąca osób. Wiele z nich trzymało w rękach kapcie. To symbol używany przez jednego z opozycyjnych kandydatów: bloger Siarhej Cichanouski prowadzi kampanię pod hasłem „Precz z karaluchem". 9 sierpnia na Białorusi mają się odbyć wybory. Wystartuje w nich, po raz szósty, Aleksandr Łukaszenka.
Białoruski prezydent od początku lekceważy pandemię. Nazywa ją „korona-psychozą". Nie wprowadził restrykcji, które obowiązują w innych krajach. Zapewnia, że na wirusa najlepsza jest wódka i sauna. Zezwolił na to, by 9 maja w Mińsku odbyła się parada wojskowa z okazji zakończenia II wojny światowej z udziałem tysięcy żołnierzy i weteranów.
Granicę z Białorusią zamknęła Rosja.
Publikujemy reportaż z białoruskiej wsi autorstwa Mariny Huli - działaczki społecznej, która od ponad 20 lat pomaga rodzinom uciekającym z Czeczenii. Jest laureatką nagrody im. Ireny Sendlerowej.
„U nas na wsi paniki nie ma. Mamy silny antybiotyk - samogon. I drugi, sadło na zakąskę” - poważnie doradza dojarka Natasza. Mieszka we wsi Gwozdnica na Białorusi. Wiejska kawiarnia, zarazem pub i restauracja, jest otwarta. Na wystawie - butelki z wódką i kiełbasa na zagryzkę. Za dnia jest pusto, wszyscy w pracy.
„Jeśli urzędnik lub bankier jakiś nie pójdzie do pracy - nic się nie stanie. Jeśli rolnik nie pójdzie - to koniec. Ludzie pozostaną bez chleba, bez mleka, bez wszystkiego. Sama pracuję przy krowach. Nie pozwolę, żeby głodne stały. Trzeba pracować, nas kwarantanna nie bierze” - wzdycha Natasza i udaje się na farmę.
Tam traktorzyści rozrzucają karmę dla krów i cieląt. Baba Luba uśmiecha się i żartobliwie osłania usta niebieską chustą.
„Pracujemy. Spokojnie. Naszych krów nie porzucamy na pastwę losu. Może ten wirus nas ominie? Samogon trzeba pić” - rzuca radą i bierze się do zamiatania siana na farmie.
„Zamykać w mieszkaniach - to nie jest metoda. Zabijamy w ten sposób ludzi. Od zawsze nas uczono: jeśli są wirusy, trzeba na dwór iść, trzeba się naoddychać, wietrzyć pomieszczenia. A co zrobiliśmy? Zapędziliśmy ludzi do tych pomieszczeń. A skąd wiemy, czy oni nie są chorzy?”
Słucham wypowiedzi białoruskiego prezydenta Aleksandra Łukaszenki. Dziennikarka przeprowadzająca wywiad posłusznie kiwa głową, przytakuje. „Nie ma żadnych podstaw do paniki. Uprzedzałem na zjeździe związków zawodowych, że nie trzeba biegać po aptekach i wykupywać jakieś leki niepotrzebne. Nie trzeba zaopatrywać się w maski.
Jednak pobiegli, wykupili. A teraz zrozumieli, że niepotrzebnie się nadwyrężyli, no, kupili, to kupili. Żartowaliśmy, że przemysł nas dźwignęli w tej dziedzinie. Maseczki szyje kilka przedsiębiorstw - niech kupują.
Ale teraz wszyscy zrozumieli, nawet lekarze z całego świata to potwierdzają, że maskę trzeba wciągać, jak się choruje - żeby nie roznosić tej zarazy” - kolejna wypowiedź prezydenta-eksperta.
We wsi Gwozdnica nikt nie kupił ani maseczek, ani leków. Tu rzeczywiście paniki nie ma.
Wieś Gwozdnica liczy około 400 mieszkańców. Jest sklep spożywczy, przychodnia, klub, cerkiew, przedszkole i szkoła. Jest też rodzina uchodźców z Czeczenii - Seda i jej ośmioro dzieci.
We wsi dzieci się nie rodzą.
Wasilij, dobrotliwy bezzębny traktorzysta prosi Sedę: „Nie wyjeżdżaj, Swieto! Jak swoje dzieci zabierzesz, to szkołę nam zamkną. Jak szkołę zamkną, to kołchoz padnie. Jak kołchoz padnie, to i nam życia nie będzie. Może popatrzą na ciebie nasze kobitki i też zaczną rodzić?”
Na wsi Sedę zwą Swietą, po swojsku.
Pytam o dzieci, o zdrowie, o wirusa. Seda wzdycha:
„Mam ośmioro, martwię się osiem razy więcej. Codziennie proszę Allaha, żeby wirus nas oszczędził. Dokka, Daud i Mursalin kaszlą, zostawiłam ich w domu. Mamy teraz rozporządzenie: jeśli dzieci nie chodzą do szkoły, mają codzienne odwiedziny ratownika medycznego. Sprawdza ich stan, mierzy temperaturę. Kiedy uzna, że wyzdrowiały, wystawia zaświadczenie i mogą wracać do nauki”.
Szkoły na Białorusi są otwarte. Seda opowiada, że uczniowie narzekają: „W sąsiedniej Polsce dzieci od dwóch miesięcy są w domach, a nam zabrali wiosenne ferie”.
Przedszkole też czynne, dzieci bawią się w grupie, siedząc na dywanie. Jasnowłosa Ania chętnie pozuje do zdjęcia. W tym roku poszła do zerówki, która mieści się na terenie przedszkola.
„Oj, robisz zdjęcia, to może trochę sprzątnę” - krząta się wychowawczyni. -„Aniu, pomożesz mi?"
„Nie trzeba” - uśmiecha się Seda. - „Przecież to zabawki, nie śmieci. Niech maluchy się bawią”. Seda odbiera bliźniaczki Makkę i Medinę. Dziewczynki ubierają się powoli, wcale nie spieszy im się do domu. Lubią swoje przedszkole, koleżanki, wychowawczynię.
Tuż za cerkwią, w małym drewnianym domku mieszkają dwie staruszki - siostry. Baba Nastia cieszy się, że ma do cerkwi blisko. Chodzi z trudem, noga boli. Cieszy się też, że w Gwozdnicy były przymrozki:
„Zarazki zginą, powietrze się oczyści. Może nie czepi się nas ten nowy wirus? Mamy starych chorób pod dostatkiem” - wzdycha baba Nastia.
Od Gwozdnicy do przygranicznego Brześcia jakieś dwie godziny marszrutką. W Brześciu nic się nie zmieniło: działają kina, teatry, restauracje.
„Nawet mecz futbolowy się odbył” - opowiada Nina. - „Spokój i na razie żadnych ograniczeń”.
Nina wynajmuje pokoje rodzinom czeczeńskim, koczującym w Brześciu.
„Niewiele ich zostało, może z 30 osób. Jakieś 5-6 rodzin. U mnie mieszka samotna Czeczenka i druga z dwójką dzieci. Czekają aż granice otworzą. Wtedy znowu będą próbować jechać do Europy. U mnie jest tanio - niecałe 4 dolary za noc. I one są zadowolone, i ja czuję, że pomagam”.
Pytam, czy oglądają wiadomości, czy słyszeli jak koronawirus pustoszy Włochy, Francję, Hiszpanię. Jak źle się dzieje w pobliskiej Polsce.
„Do tej pory żyliśmy tak, jakby wirusa nie było. Nas to nie dotyczy i już. Dopiero wczoraj, w niedzielę, przyszła do mnie sąsiadka Tania. Mieszka w Gwozdnicy od 2015 roku, jest uciekinierką z Donbasu. Wie, co to jest wojna. I ja wiem. Zastanawiałyśmy się, czy nie kupić więcej zapałek, świec, mydła, na wszelki wypadek” - uśmiecha się Seda. - „Choć wirusa świecą się nie wypłoszy”.
Czytam liczne komentarze pod wypowiedziami prezydenta.
„Niech Allah da dużo zdrowia. Oto chłop - wytrzymuje naciski z całego świata.”
„Poszczęściło wam, Białorusini, z prezydentem! Prawdziwy patriota swojej ojczyzny!”
Może i poszczęściło.
Moja przyjaciółka Białorusinka Marina Starowojtowa, która od lat mieszka w Polsce opowiedziała mi popularny dowcip. „Powieszono Białorusina. Po dwóch tygodniach okazało się, że żyje. - Nie do wiary! - zdziwił się kat. - Jak tego dokonałeś? - Na początku trochę uciskało, a potem już się przyzwyczaiłem - spokojnie odpowiedział skazaniec”.
Komentarze