Za facebookowe reklamy wyborcze Joanny Karpowicz, kandydatki PiS do PE, zapłaciła prywatna uczelnia, której jest rektorką. Karpowicz i jej uczelni grozi grzywna. Ale dzięki nowelizacji kodeksu wyborczego z 2017 roku może pozostać bezkarna. Przeoczone przez media zmiany w prawie otworzyły drogę do finansowania kampanii bez kontroli i do korumpowania polityków
Prywatna Uczelnia Jańskiego w Łomży sfinansowała co najmniej osiem facebookowych reklam swojej rektorki dr Joanny Karpowicz, kandydatki PiS do europarlamentu. Dzięki nowym przepisom Facebooka w tzw. bibliotece reklam każdy może sprawdzić, że reklamy na jej fanpage’u zostały opłacone za pośrednictwem fanpage’a uczelni.
Nie ma wątpliwości, że materiały wyborcze zostały przygotowane za wiedzą Karpowicz i po to, by agitować na jej rzecz:
są to krótkie filmy z jej udziałem, jest na nich wyeksponowane jej nazwisko, logo partii, numery okręgu, listy i miejsca na liście.
Choć dr Karpowicz jest rektorką uczelni, która sfinansowała reklamy, nie mamy pewności, czy wiedziała, że uczelnia wykupiła reklamy. Teoretycznie mógł je bez jej wiedzy wykupić ktoś, kto administruje fanpejdżem jej uczelni. Nie wiemy także, czy o reklamach został powiadomiony komitet wyborczy, z którego Karpowicz kandydowała.
W piątek, 24 maja, zapytaliśmy o to uczelnię za pośrednictwem maila i Facebooka oraz zostawiając wiadomość na automatycznej sekretarce. Napisaliśmy też osobno do samej Karpowicz. Do tej pory nie dostaliśmy odpowiedzi.
Informacja o tym, kto wiedział o reklamach i kto o nich zdecydował, jest kluczowa dla ustalenia, czy doszło do naruszenia kodeksu wyborczego i kto jest za to odpowiedzialny.
Zgodnie z ogólną zasadą finansowania kampanii wyborczych (art. 126 kodeksu wyborczego), komitety wyborcze powinny pokrywać wydatki na kampanię wyłącznie z własnych źródeł.
Za udzielenie komitetowi wymiernej korzyści w związku z kampanią wyborczą uczelni lub temu, kto zapłacił za reklamy w jej imieniu, na podstawie art. 507 kodeksu wyborczego grozi grzywna w wysokości od tysiąca do 100 tysięcy złotych.
Ta sama kara grozi za przyjęcie takiej korzyści, czyli może zostać nałożona na dr Karpowicz, o ile wiedziała o wykupieniu reklam.
Dodatkowo przyjęcie niedozwolonych świadczeń niepieniężnych skutkuje odrzuceniem sprawozdania finansowego z kampanii przez Państwową Komisję Wyborczą, a tym samym:
Według biblioteki reklam Facebooka 11 reklam Joanny Karpowicz kosztowało łącznie 1869 zł. Za osiem z nich jej uczelnia zapłaciła 1.626 zł. Trzy pozostałe, choć zachęcają do głosowania na rektorkę w eurowyborach, nie zostały zakwalifikowane jako polityczne, dlatego nie wiemy, kto za nie zapłacił. Łączne zmniejszenie dotacji i subwencji może więc sięgać od 9.756 do 11.214 zł.
Żeby jednak doszło do odrzucenia sprawozdania finansowego oraz pomniejszenia dotacji i subwencji, trzeba by wykazać, że o nielegalnych reklamach wiedział komitet wyborczy, z którego startowała dr Karpowicz. Możliwe, że zataiła to przed swoim komitetem. Sprawę zbada sąd i Państwowa Komisja Wyborcza.
Jeśli jednak nie uda się dowieść, że komitet wyborczy PiS i sama dr Karpowicz wiedzieli o finansowaniu jej reklam przez Uczelnię Jańskiego,
możliwe, że nikt nie poniesie za to kary. Taką możliwość wprowadziła nowelizacja kodeksu wyborczego z grudnia 2017 roku.
Zniosła ona obowiązek uzyskiwania zgody pełnomocnika wyborczego na prowadzenie agitacji (art. 106) i usunęła przepis (art. 499), według którego każdy, kto prowadził agitację bez takiej zgody, mógł zostać ukarany grzywną albo aresztem. Przed zmianą przepisów za każdorazowy akt agitacji bez pozwolenia groziło do 5 tysięcy złotych grzywny.
Ta zmiana przeszła bez większego echa. Jak sprawdziliśmy, w trakcie obrad sejmowej komisji, pracującej nad projektem, zwrócił na nią uwagę jedynie poseł PO Waldy Dzikowski. Alarmował:
”(...) sprowadza się to do tego, że fikcją jest sprawozdanie finansowe. Jest fikcją. Jest to obejście limitów wydatków. W połączeniu z wprowadzeniem katalogu wartości niepieniężnych tak naprawdę Państwowa Komisja Wyborcza nie ma żadnych narzędzi do kontrolowania sprawozdania finansowego. Nic, zero. Tak naprawdę transparentność w tych wyborach, panie pośle, skończyła się”.
Jego uwagi zbył Marcin Horała z PiS, twierdząc, że celem zmiany jest jedynie usunięcie “absurdu”, który zabrania namawiania sąsiada do głosowania na dany komitet.
Obawy posła Dzikowskiego podzielała jednak Fundacja Batorego, która zajmuje się m.in. monitorowaniem przebiegu wyborów. W swojej opinii o projekcie ustawy ostrzegała, że
usunięcie kar za agitację bez pozwolenia w praktyce oznacza "likwidację jawności finansowania kampanii wyborczej i zniesienie znaczenia limitowania wydatków komitetów wyborczych oraz kontroli zgodności finansowania z prawem”.
Mówiąc bardziej obrazowo, zmiana przepisów pozwala nie tylko na namawianie sąsiada przez sąsiada, ale także na sponsorowanie kosztującej miliony złotych kampanii przez dowolną osobę, która chce przeforsować swoich kandydatów, a dzięki nim zdobyć wpływ na kształt prawa i ochronę swoich interesów.
Wyobraźmy sobie, że pewien milioner - nazwijmy go Janem Jajecznym - jest potentatem w branży przemysłowej hodowli drobiu. W jego interesie jest zaniżanie standardów hodowli kur, osłabianie instytucji kontrolnych oraz utrudnianie życia konkurencji, czyli np. hodowcom ekologicznym.
Oczywiście to tylko przykład. W miejsce potentata jajecznego możemy podstawić plantatora soi, właściciela kopalni albo farm wiatrowych, amerykański koncern zbrojeniowy lub rosyjskiego oligarchę.
Zostańmy jednak przy Jajecznym. Gdyby chciał finansowo wesprzeć w wyborach wybraną partię - nazwijmy ją Partią Kogutów, przed nowelizacją kodeksu wyborczego z 2017 roku mógłby na jej komitet wpłacić co najwyżej 5-krotność minimalnego wynagrodzenia (19 755 zł). I to tylko jako osoba fizyczna.
Dzięki dopuszczeniu agitowania bez pozwolenia komitetów wyborczych Jajeczny może jednak zainwestować w Partię Kogutów miliony złotych i nie musi się z tym ukrywać.
Nawet jeśli jego zaangażowanie wyjdzie na jaw, nie może być za nie ukarany.
Mógłby nawet opłacać kampanię nie z własnego konta, lecz z kont swoich firm lub fundacji. Nie będzie to zgodne z prawem (agitować mogą komitety lub obywatele), ale za takie naruszenie przepisów nie grozi teraz żadna kara.
Podobnie jak uczelnia Joanny Karpowicz, Jajeczny może więc bezkarnie wykorzystywać logotypy i wizerunki partii i kandydatów. Jak wykazywaliśmy wyżej, komitet, kandydata lub ich sponsora mogłyby spotkać kary tylko wtedy, gdy udałoby się wykazać, że sponsor prowadzi agitację w porozumieniu ze sponsorowanymi. A na ujawnianiu takiego porozumienia nie zależy przecież żadnej ze stron.
Gdyby takie praktyki się upowszechniły, rozsadziłyby funkcjonujący w Polsce model finansowania partii. Po to finansujemy je z budżetu, by uniknąć niebezpieczeństwa korumpowania polityków przez wielki biznes. A, jak zauważyła Fundacja Batorego, nowelizacja z grudnia 2017 roku likwiduje:
Według Fundacji Batorego możliwość prowadzenia agitacji wyborczej na szeroką skalę bez udziału komitetów wyborczych i bez kontroli PKW,
może być niezgodna z Konstytucją, według której “finansowanie partii politycznych jest jawne” (art. 11 par. 2).
Także sama PKW w sprawozdaniu z ostatnich wyborów samorządowych zwróciła uwagę na niespójność przepisów kodeksu wyborczego. Według PKW nowelizacja dopuściła samowolne prowadzenie agitacji przez każdego obywatela, wciąż jednak art. 86 kodeksu mówi, że kampanię wyborczą na rzecz kandydatów “na zasadzie wyłączności” prowadzą komitety wyborcze.
PKW doradza rozważenie usunięcia tej “niespójności”. Może się jednak okazać, że już na to za późno, bo zgodnie z orzecznictwem Trybunału Konstytucyjnego istotne zmiany w kodeksie wyborczym mogą być wprowadzane najpóźniej sześć miesięcy przed rozpoczęciem procedur wyborczych.
Jeśli PKW nie uda się ukarać rektorki, jej komitetu ani uczelni, partie polityczne w nadchodzących wyborach parlamentarnych mogą wykorzystać tę lukę w prawie na wielką skalę.
Artykuł powstał dzięki sygnałowi od Czytelnika OKO.press. Dziękujemy za pomoc!
Apelujemy również do innych Czytelników i Czytelniczek: jeśli macie wiedzę o dziwnych wydatkach publicznych, przypadkach korupcji lub nepotyzmu w urzędach i spółkach państwowych – skontaktujcie się z zespołem śledczym OKO.press: [email protected].
Możecie również skorzystać z bezpiecznej i anonimowej skrzynki kontaktowej SYGNAŁ.
Od 2023 r. reporter Frontstory. Wcześniej w OKO.press, jeszcze wcześniej w Gazecie Wyborczej. Absolwent filozofii UW i Polskiej Szkoły Reportażu. Był nominowany do nagród dziennikarskich.
Od 2023 r. reporter Frontstory. Wcześniej w OKO.press, jeszcze wcześniej w Gazecie Wyborczej. Absolwent filozofii UW i Polskiej Szkoły Reportażu. Był nominowany do nagród dziennikarskich.
Komentarze