Białystok ma dziś najniższe w kraju stawki za odbiór śmieci. To efekt dziewięciu lat pracy nad stworzeniem zintegrowanego systemu gospodarki odpadami, m.in. za pieniądze unijne. W innych gminach w Polsce stawki są nawet kilka razy wyższe i wszystko wskazuje na to, że większość Polaków będzie się musiała przyzwyczaić do stale rosnących opłat za śmieci
Problem ze śmieciami w Polsce gwałtownie narasta. Opłaty za ich odbiór od mieszkańców rosną w całym kraju, coraz częściej słyszymy o pożarach na składowiskach, a w lasach przybywa dzikich wysypisk, niekontrolowanych przez żadne służby. Niestety, tego problemu nie da się rozwiązać szybko.
Wiedzą o tym w Białymstoku. Jak wynika z najnowszego raportu UOKiK, to w tym mieście są dziś najniższe stawki opłat za śmieci ze wszystkich gmin miejskich w kraju. Sprawdziliśmy jak to możliwe.
Okazuje się, że to nie przypadek, tylko efekt długofalowego myślenia, kosztownych inwestycji oraz współpracy samorządu z mieszkańcami. Dzięki nim w Białymstoku powstał system, w którym poziom recyklingu odpadów jest wyższy niż obowiązujące normy, składowanie śmieci jest w miarę bezpieczne dla środowiska, a mieszkańcy nie muszą obawiać się podwyżek opłat co kilka miesięcy.
Pod koniec sierpnia Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów opublikował wyniki „Raportu z badania rynku usług związanych z gospodarowaniem odpadami komunalnymi w gminach miejskich w latach 2014-2019". https://www.uokik.gov.pl/aktualnosci.php?news_id=15715
Wynika z niego, że od 2017 roku stawki za odbiór śmieci od mieszkańców stale rosną, i to z roku na rok coraz bardziej.
Największe podwyżki były na Mazowszu. Mieszkańcy Otwocka, Marek czy Józefowa, w których opłaty są najwyższe w kraju, za odbiór odpadów segregowanych płacą aż 32 zł, a niesegregowanych - 65 lub 63 zł.
(UOKiK na potrzeby raportu uśredniał stawki, wyliczając opłatę na 1 osobę w 4-osobowym gospodarstwie, w mieszkaniu o pow. 80 m kw.).
Według UOKiK-u gminy, pytane o przyczyny podwyżek, najczęściej podawały wyższe ceny w przetargach na odbiór odpadów (gminy same nie odbierają śmieci, muszą więc ogłaszać przetargi wśród firm komercyjnych). Inne powody to: wzrost opłat za składowanie śmieci na wysypiskach, nieprawidłowa segregacja śmieci przez mieszkańców oraz zwiększenie liczby tzw. frakcji, czyli rodzajów odpadów, które muszą być segregowane.
Dochodzi do tego wprowadzony przez Chiny zakaz importu odpadów, który odbił się na całej Europie. Wcześniej Chiny były największym na świecie odbiorcą opadów plastikowych i papierowych, dziś nie ma ich komu sprzedać.
A jednak, mimo tych wszystkich przeszkód, są gminy, w których opłaty za śmieci nie tylko nie rosną drastycznie, ale też są zwyczajnie niskie.
5 zł - tylko tyle za odbiór odpadów segregowanych płacą dziś mieszkańcy Białegostoku. Za niesegregowane muszą zapłacić 11 zł.
To sześciokrotnie mniej niż w wymienianych wcześniej gminach mazowieckich, przy czym stawki te nie zmieniły się od 2015 roku. Niskie opłaty mają również mieszkańcy gmin: Stalowa Wola (Podkarpackie), Gliwice i Stoczek Łukowski (lubelskie).
Sprawdziliśmy, jaki patent ma Białystok na utrzymywanie tak niskich opłat. Odpowiedź na pozór jest prosta: miasto ma nowoczesną spalarnię i sortownię odpadów. To dzięki nim spełnia wszystkie wymogi krajowe i unijne co do poziomu segregacji odpadów, znacznie ogranicza ilość odpadów składowanych na wysypisku (są to głównie żużel i popioły pozostałe po spaleniu), a do tego jeszcze podczas spalania śmieci produkuje energię cieplną i elektryczną.
"Od lat staramy się nie obciążać mieszkańców nadmiernymi wydatkami na usługi komunalne. Możemy utrzymywać atrakcyjne dla białostoczan ceny za odbiór odpadów, bo mamy własne instalacje – zbudowaliśmy nowoczesną spalarnię przekształcającą śmieci w energię cieplną, sortownię, kompostownię i własne składowisko. Nie musimy płacić pośrednikom" – podkreśla Anna Kowalska, zastępca dyrektora Departamentu Komunikacji Społecznej Urzędu Miasta w Białymstoku.
Brzmi za dobrze, żeby było prawdziwe? Dołóżmy więc łyżkę dziegciu: te dwie inwestycje (sortownia i spalarnia) kosztowały miasto ponad 400 mln zł. Nie wystarczyła nawet solidna dotacja unijna, niezbędna była także pożyczka z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska oraz wkład własny gminy. Do tego długie konsultacje z mieszkańcami i ich protesty, przedłużające się procedury oraz zmieniające się w trakcie realizacji inwestycji przepisy. Nie było łatwo.
Prace nad stworzeniem systemu gospodarki odpadami zaczęły się już w 2009 roku. Spalarnia ruszyła dopiero 31 grudnia 2015, sortownia - 1 października 2016 roku. Ale i tak było warto. Dzięki tym inwestycjom już w 2018 roku w Białymstoku poddawano recyklingowi więcej odpadów niż nakazuje norma, którą wg przepisów gminy miejskie w Polsce muszą osiągnąć dopiero w 2020.
Poważny problem ze składowaniem odpadów pojawił się tu już w 2007 roku – kończyło się miejsce do składowania śmieci na miejskim wysypisku odpadów w podbiałostockich Hryniewiczach. Miasto podejmowało działania, by zwiększyć powierzchnię pól składowych, ale wiadomo było, że nawet jeśli uda się to zrobić, będzie to tylko chwilowy by-pass, a nie rzeczywiste rozwiązanie problemu. W którymś momencie miejsca było tak mało, że odpady z Białegostoku wożono do Mławy (wygrała przetarg na odbiór odpadów). To właśnie wtedy opłaty za śmieci rosły najszybciej, a regionalne media donosiły o podwyżkach dosłownie co kilka miesięcy.
Problem nabrzmiewał, a mieszkańcy gminy, w której znajdowało się miejskie wysypisko, nie zgadzali się na jego rozbudowę. Wtedy pojawił się pomysł na zbudowanie spalarni. Nie był nowy, władze miasta wracały do niego co jakiś czas, ale w 2008 roku zapadła decyzja o rozpoczęciu inwestycji. W połowie tamtego roku rozpoczęto konsultacje społeczne w sprawie lokalizacji spalarni. To nie był czas, gdy stanem środowiska i problemem śmieciowym interesowała się duża liczba ludzi. Groźniejsze niż śmieci wydawało się potencjalne zanieczyszczenie powietrza przez spalarnię. To właśnie z tego powodu zrezygnowano z jednej z lokalizacji – mieszkańcy nieodległego osiedla protestowali przeciw takiemu pomysłowi. Ostatecznie zdecydowano się na budowę w dzielnicy przemysłowej, choć i tam decyzji sprzeciwiali się mieszkańcy z sąsiednich dzielnic.
Dopiero na początku 2011 roku Urząd Miasta otrzymał pozytywną decyzję środowiskową dla tej inwestycji. Instytucje wydające decyzję postawiły przy tym istotne warunki: miasto musiało m.in. zapewnić pas zieleni wokół spalarni, zainstalować odpowiednie zabezpieczenia i filtry, oraz ograniczyć hałas - tak, by szkodliwość spalarni zamykała się w granicach działki, na której będzie zlokalizowana. Jesienią tego samego roku Białystok otrzymał dotację unijną na kompleksowy system gospodarki odpadami, przeznaczony nie tylko dla stolicy województwa podlaskiego, ale dla całej aglomeracji, czyli też gmin sąsiadujących z miastem. Była więc już część niezbędnych pieniędzy. Jednak dopiero rok później rozstrzygnięto przetarg, łączący prace projektowe z budową. Pierwsze roboty budowlane ruszyły pod koniec 2013 roku. Dwa lata później, w ostatnim dniu 2015 roku wreszcie uruchomiono spalarnię, a dziesięć miesięcy później – sortownię odpadów. W ramach inwestycji powstało też nowe pole składowe na miejskim wysypisku, zrekultywowano również stare składowiska.
Kiedy spalarnia ruszyła, okazało się, że nie przeszkadza sąsiadom. Działa od ponad trzech lat, a w Białymstoku nie słychać skarg czy narzekań mieszkańców.
"Zastosowana technologia naprawdę minimalizuje poziom zanieczyszczeń w spalinach. Nasza spalarnia spełnia wszystkie obowiązujące normy, a te są ostrzejsze niż na przykład dla zakładów spalających węgiel" – przekonuje Zbigniew Gołębiewski, rzecznik prasowy miejskiej spółki „Lech”, która odpowiada za zagospodarowanie odpadów.
Spalarnia wytwarza też energię elektryczną i cieplną.
"Produkujemy 360 tysięcy GJ (gigajuli) ciepła rocznie i około 46 tysięcy MWh (megawatogodzin) energii elektrycznej. Taka ilość wystarcza do zasilenia w prąd 23 tysięcy gospodarstw domowych, a w ciepło – 10 tysięcy gospodarstw, czyli zaspokaja ok. 8-9 proc. zapotrzebowania Białegostoku w tzw. ciepło systemowe" – wylicza Gołębiewski.
Mimo inwestycji uruchomienie selektywnej zbiórki odpadów wśród mieszkańców nie było wcale proste, głównie ze względu na zmieniające się przepisy. Najpierw wprowadzono obowiązkową dla wszystkich mieszkańców segregację na odpady suche (bez podziału na papier, metal i plastik), mokre, szkło i odpady zielone. Instalacje w nowej sortowni są bowiem tak dokładne, że segregują śmieci na wymagane dziś tzw. frakcje niezależnie od tego, w jakim stanie przyjadą. Inaczej mówiąc: sortownia poradzi sobie z właściwym podziałem odpadów suchych prawie bez udziału mieszkańców. Na białostockich osiedlach postawiono więc stosowne pojemniki, przeprowadzono akcję informacyjną. I wtedy pojawiło się rozporządzenie Ministra Środowiska (z 29 grudnia 2016, weszło w życie 1 lipca 2017), w którym wskazano gminom szczegółowe zasady segregowania odpadów, wraz ze zbieraniem ich u źródła (czyli bezpośrednio u mieszkańców) z podziałem na: papier, szkło, metale, tworzywa sztuczne, bioodpady oraz (co istotne dla mieszkańców domów jednorodzinnych) odpady zielone. W Białymstoku w budynkach wielorodzinnych oznaczało to o jeden pojemnik więcej niż wcześniej, a w domach – o dwa więcej. Przy czym ministerstwo zobowiązało gminy do wprowadzenia tych zasad segregacji w momencie podpisywania nowych umów z firmami odbierającymi odpady, a w Białymstoku umowa właśnie się kończyła.
Od 1 października 2018 trzeba było więc od początku uczyć mieszkańców, jak mają segregować śmieci, ustawiać nowe pojemniki. Nie wszyscy białostoczanie byli zadowoleni. Gdzie zmieścić pięć koszy na śmieci w małej, blokowej kuchni? – to było chyba najczęściej zadawane pytanie. Po kilku miesiącach mieszkańcy się jednak przyzwyczaili. Dziś spalarnia i sortownia działają, większość białostoczan segreguje odpady, można korzystać też z wytwarzanej przez spalarnię energii. To wszystko sprawia, że udaje się zachować niskie stawki za odbiór śmieci.
Czy władze miejskie planują w najbliższym czasie jakieś podwyżki?
"Miasto stale monitoruje koszty i analizuje wydatki na ten cel pod kątem realności stawek. Jednak należy pamiętać, że o wysokości opłat za wywóz odpadów decydują radni i to do nich należy ostateczny głos w tej sprawie" – podkreśla Anna Kowalska z Departamentu Komunikacji Społecznej Urzędu Miasta w Białymstoku. Nieoficjalnie jednak wiadomo, że na razie nie ma mowy o podwyżkach, przynajmniej do końca obecnie obowiązującej umowy na odbiór odpadów.
Inaczej jest w wielu gminach miejskich w kraju, gdzie opłaty za odbiór śmieci wciąż rosną.
W Polsce działa dziś tylko kilka spalarni: poza Białymstokiem jeszcze w Bydgoszczy, Krakowie, Szczecinie, Koninie, Poznaniu i Rzeszowie. Trwa budowa takiego zakładu w Gdańsku, rozbudowywana jest też spalarnia warszawska. Reszta gmin musi nadal tradycyjnie składować znaczną część odpadów na wysypiskach, a opłaty za to stale rosną.
Coraz wyższe stawki wprowadzają także firmy transportujące śmieci – skoro sortuje się pięć rodzajów śmieci, trzeba po nie częściej przyjeżdżać, a to podnosi koszty transportu.
Trudno oczekiwać, że gminy, które do tej pory nie znalazły sposobu na rozwiązanie problemu odpadów, teraz szybko się z nim uporają. W Białymstoku stworzenie obecnego rozwiązania zajęło dziewięć lat i było możliwe wyłącznie dzięki zewnętrznym dotacjom. Wszystko wskazuje na to, że większość Polaków będzie się musiała przyzwyczaić do stale rosnących opłat za śmieci.
Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press
Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press
Komentarze