0:000:00

0:00

W analizie umów kredytowych Rzecznik Finansowy (urząd powołany do ochrony praw klientów instytucji finansowych) stawia poważny zarzut: naciągali klientów, czasem wręcz naruszając prawo. "Oko" wyjaśnia, jakie grzechy popełniły banki w umowach z frankowiczami.

1. Ani kredyty, ani walutowe

Kredyty frankowe nie były w rzeczywistości kredytami walutowymi. Na żadnym etapie banki nie przekazywały klientom żadnej kwoty w obcej walucie. Obie strony dokonywały operacji wyłącznie w złotówkach. Kredyty były jedynie waloryzowane w obcej walucie. Innymi słowy: kurs franka wobec złotego był tylko wyznacznikiem wysokości kredytu, i to nie we frankach kredyt był zaciągany. Teoretycznie więc banki mogły udzielać „kredytów frankowych”, nie mając w kasie ani jednego franka.

Rzecznik Finansowy uznał w raporcie, że kredyty frankowe w formie, która powszechnie występowała w Polsce, nie mogą być nawet nazywane kredytami. W świetle prawa kredyt powinien opiewać na jasno określoną kwotę. Tymczasem tutaj kwota nie była zdefiniowana – zmieniała się wraz z wahaniami kursu franka. Nagłe skoki wartości szwajcarskiej waluty sprawiły, że wysokość zobowiązań rosła nawet kilkukrotnie. Wielu kredytobiorców, mimo kilku lat spłacania, miało i ma nadal do zwrócenia więcej niż w dniu zaciągnięcia „kredytu”.

Lepiej pasuje tu więc określenie „instrument finansowy” niż „kredyt walutowy”. Dotyczy to zresztą wszystkich kredytów walutowych, choć te we frankach były w Polsce najpopularniejsze.

2. Bank jedzie na spreadzie

Bank zarabia na kredycie dzięki oprocentowaniu, czyli cenie, jaką klient płaci za możliwość pożyczenia pieniędzy. W kredytach walutowych głównym źródłem dochodu był jednak tzw. spread. To różnica kursowa między dniem zaciągnięcia kredytu, a dniem spłacania raty. Zobowiązania polskich kredytobiorców rosły wraz z kursem franka, a za nimi szły zyski banków. Mechanizm przypominał trochę obstawianie wyniku meczu. Zwiększenie lub zmniejszenie wysokości kredytu zależało od wydarzeń losowych, niezależnych od klientów. Polki i Polacy ten zakład przegrali.

Od lata do jesieni 2008 r. kredyty we frankach w przeliczeniu na złote zyskały na wartości nawet 70 proc. Co więcej, ich wartość przeliczano według tabel kursowych ustalanych arbitralnie przez każdy bank, a nie np. według tabeli NBP. Jeśli dany bank chciał ustalić przelicznik franka o kilka groszy wyższy niż NBP czy inne banki, to nic nie stało na przeszkodzie.

Zysk osiągany na spreadzie nie tylko wielokrotnie przekraczał standardowe oprocentowanie kredytów złotowych. Pozwalał też reklamować kredyty jako „nisko oprocentowane”. Większość klientów, zaciągając kredyt, nie miała świadomości ryzyka kursowego, a umowy były tak skonstruowane, że konsekwencje w całości spoczywały na ich barkach.

Co więcej, skoro banki często franków nie miały i pożyczały w złotych, na przewalutowaniu nie traciły nic. Mimo to obciążały kosztami wymiany swoich klientów.

3. Za biedny na złote, dość bogaty na franki

Każdy bank przed udzieleniem kredytu wylicza tzw. zdolność kredytową. Na podstawie majątku, zarobków i zadłużenia klienta/tki ustala, czy stać go/ją na zaciągnięcie kredytu. Banki tak ustalały zasady, że kredyt frankowy można było dostać znacznie łatwiej niż złotowy.

Kredyty we frankach były więc przyznawane ludziom, którzy kredytów złotowych nigdy by nie dostali. Było to możliwe, bo oprocentowanie tych pierwszych było niższe – pozornie do oddania było mniej pieniędzy. Ale wysokość zadłużenia windowały rosnące kursy, czyli spread.

4. Oprocentowanie – dobre dla nas, gorsze dla was

Oprocentowanie kredytów często zmienia się w czasie, bo zależy m.in. od wysokości stóp procentowych określanych przez banki centralne. Stopy procentowe spadają czasem poniżej zera. Wtedy oprocentowanie powinno się czasowo obniżyć. W przypadku kredytów frankowych tak jednak nie było. Konstrukcja umów kredytowych dopuszczała wzrost oprocentowania, gdy zarobić miał bank. Nie pozwalały jednak na jego obniżenie. Klienci mogli tylko tracić.

;

Udostępnij:

Szymon Grela

Socjolog, absolwent Uniwersytetu Cambridge, analityk Fundacji Kaleckiego. Publikował m.in. w „Res Publice Nowej”, „Polska The Times”, „Dzienniku Gazecie Prawnej” i „Dzienniku Opinii”.

Komentarze