Pierwsze reakcje po próbie zamachu na Donalda Trumpa sprowadzają się do prostego przesłania: Demokraci nie mają teraz szans pokonać byłego prezydenta, który tylko zyska na popularności. Czy tak jest rzeczywiście?
Nieudany zamach na Trumpa jest – jak każdy zamach na osobę publiczną – wydarzeniem, które porusza większość społeczeństwa. Tym bardziej że próba zamachu została uchwycona na kamerze, a krótko po wszystkim świat obiegło zdjęcie zakrwawionego Trumpa z uniesioną pięścią na tle amerykańskiej flagi.
Trudno o bardziej medialny obraz.
Jak zwykle w takich sytuacjach, natychmiast pojawiła się cała masa spekulacji. Większość to wyssane z palca teorie spiskowe: albo że za próbą zamachu stoją Demokraci, albo że zamach upozorowali sami Republikanie.
Prawda jest zapewne banalniejsza. USA ze swoim bardzo luźnym podejściem do posiadania broni to kraj, w którym często dochodzi do takich sytuacji. Także z udziałem głów państwa. Od słynnych morderstw prezydentów Lincolna i Kennedy’ego, po mniej znane próby zabójstwa prezydenta Roosevelta w 1912 roku czy prezydenta Reagana w 1981 roku.
Nawet w ciągu ostatnich kilku lat doszło do kilku sytuacji, w których zagrożone były wysoko postawione osoby w państwie. W 2020 roku kilku mężczyzn chciało porwać Gretchen Whitmer, gubernatorkę Michigan z Partii Demokratycznej. W 2022 roku złapano mężczyznę planującego zamach na nominowanego przez Trumpa sędziego Sądu Najwyższego Bretta Kavanaugha.
W amerykańskiej polityce przemoc to smutna reguła, a nie wyjątek.
Niemniej takie wydarzenia są potencjalnie politycznie wybuchowe, nawet jeśli wcale nie tak rzadkie, jak mogłoby się zdawać. Nie brakuje więc też spekulacji politycznych. A skoro w USA zbliżają się wybory prezydenckie, to większość krąży wokół nich.
Pierwsze reakcje po próbie zamachu na Trumpa sprowadzają się do prostego przesłania: Demokraci nie mają teraz szans pokonać byłego prezydenta, który tylko zyska na popularności.
Historycznie rzecz biorąc, są przesłanki ku takiej tezie. Po nieudanej próbie zamachu na prezydenta Reagana jego sondaże poparcia znacząco się poprawiły. Wśród wyborców Republikanów z 74 proc. do 92 proc., wśród Demokratów z 38 proc. do 51 proc., wśród wyborców niezależnych z 53 proc. do 70 proc.
Łatwo zrozumieć, dlaczego tak się dzieje.
Ludzie jednoczą się wokół polityka, którego życie było zagrożone. Nagle staje się on symbolem tego, co najważniejsze – państwa, bezpieczeństwa, jedności, demokracji.
Można spokojnie założyć, że w przypadku Trumpa będzie podobnie. Aczkolwiek najprawdopodobniej zmiany nie będą aż tak duże. Z prostego względu – amerykańska polityka jest dziś dużo bardziej spolaryzowana niż w czasach Reagana. Komentatorzy i analitycy amerykańskiej sceny politycznej od pewnego czasu wskazują na to, że tamtejsi wyborcy coraz rzadziej zmieniają swoje preferencje partyjne. Dlatego poprzednie wstrząsy w amerykańskiej polityce – od pandemii, po atak na Kapitol zwolenników Trumpa – nie wpłynęły znacząco na sympatie wyborcze
Część komentatorów wskazuje na to, że zyski Reagana były krótkotrwałe i jego sondaże poparcia szybko zaczęły dołować. Podobnie może okazać się ze wzrostem poparcia dla Trumpa. To prawda, ale trzeba dodać jedno duże „ale”.
Trump nie potrzebuje wielkiej zmiany preferencji wyborczych. Jeszcze przed zamachem radził sobie znacznie lepiej od Bidena w kluczowych stanach, które zdecydują o wyniku wyborów prezydenckich. Według różnych sondaży w Pensylwanii Trump miał przewagę nad Bidenem od 3 do 7 punktów procentowych, podobnie w Arizonie, w Georgii od 5 do 1 punktu procentowego, w Wisconsin ostatnie sondaże dawały Trumpowi 2 punkty procentowe przewagi.
Mówiąc krótko, Trump był i pozostaje zdecydowanym liderem w wyścigu po fotel prezydencki. Ostatnie wydarzenia po prostu umacniają go na tej pozycji.
Trudno więc tu mówić o wywracaniu do góry nogami amerykańskiej sceny politycznej. Przynajmniej w kontekście wyborów prezydenckich.
Osobne pytanie dotyczy tego, jak wpłynie obecna sytuacja na ogólne nastroje i relacje polityczne w Stanach Zjednoczonych?
Cynik mógłby powiedzieć, że były one tak złe, że nie bardzo mogą się pogorszyć. Różnego rodzaju badania pokazują, że Amerykanie mają coraz mniejsze zaufanie do polityków i wyborców przeciwnych partii.
Jeszcze w 1994 roku tylko 17 proc. wyborców Republikanów miało „bardzo złe” zdanie o partii Demokratycznej, w 2014 roku było to już 43 proc. wyborców, natomiast w 2024 aż 53 proc. Podobną drogę przeszli wyborcy Demokratów w stosunku do partii Republikańskiej.
Jakie daje to efekty, mogliśmy zobaczyć choćby po ogłoszeniu wyników wyborów prezydenckich z 2020 roku, które Trump przegrał. Nie chodzi tylko o to, że część jego zwolenników zaatakowała Kapitol. Badania sprzed dwóch lat pokazały, że aż 61 proc. wyborców Republikanów uważa ostatnie wybory za nieuczciwe.
Czy może być więc gorzej?
Tak, ostatnie wydarzenia mogą spolaryzować Amerykanów jeszcze bardziej, podbijając w nich nieufność do siebie samych i instytucji państwowych. Miliarder Elon Musk, właściciel platformy X, krótko po zamachu zdążył napisać post, w którym sugeruje, że agenci Secret Service albo byli niekompetentni, albo celowo dopuścili do zamachu. Niektórzy politycy partii Republikańskiej, jak Mike Collins i J.D. Vance, wprost winią Bidena za zamach. Tego typu reakcje będą tylko potęgowały uczucia nieufności i wrogości po obu stronach.
Wciąż daleko jednak do realizacji najbardziej apokaliptycznych scenariuszy, według których miałoby dojść w USA do czegoś w rodzaju wojny domowej. Przede wszystkim najważniejsze osoby w państwie, łącznie z prezydentem Bidenem, starają się tonować nastroje, jednoznacznie potępiając próbę zamachu na Trumpa. Podobnie wszystkie największe media, także te, które nie słyną z sympatii do byłego prezydenta, jak „New York Times”.
Badania wskazują też na to, że mimo narastającej polaryzacji większość Amerykanów jest przeciwko używaniu przemocy w polityce. W sondażu przeprowadzonym dwa lata temu na próbie ponad ośmiu tysięcy Amerykanów około 80 proc. ankietowanych stwierdziło, że przemoc nigdy nie jest usprawiedliwiona przy próbie realizacji swoich celów politycznych.
Sam Trump, w obliczu sprzyjających sondaży wyborczych, też nie ma wielkiej motywacji do tego, by nadmiernie podgrzewać nastroje i ryzykować, że sytuacja wymknie się spod kontroli.
A czy wykorzysta zamach już po ewentualnym wygraniu wyborów? Na przykład do umocnienia własnej władzy lub rozliczania nielubianych polityków? Czy będzie budował kult wokół własnej osoby, aby usprawiedliwić działania na pograniczu prawa albo jawnie poza to prawo wykraczające?
Trump od dawna budzi podobne obawy, to jeden z powodów, dla których jego przeciwnicy porównują go do takich polityków jak Viktor Orbán. Ostatnie wydarzenia też niewiele zmieniają w tym względzie.
Trump pozostaje takim samym zagrożeniem.
Wniosek z ostatnich wydarzeń jest więc tyleż uspokajający, co ponury. Czy próba zamachu na Trumpa pogrąży amerykańską politykę w głębokim chaosie? Nie, ponieważ ona już przedtem znajdowała się w głębokim chaosie. Mamy do czynienia nie z wywróceniem sceny politycznej do góry nogami, ale z narastającym pogłębianiem jej najbardziej charakterystycznych i patologicznych przejawów.
Filozof, autor książek „Język Neoliberalizmu” (Wydawnictwo Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, 2017) i "Gniew" (Wydawnictwo Czarne, 2020)
Filozof, autor książek „Język Neoliberalizmu” (Wydawnictwo Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, 2017) i "Gniew" (Wydawnictwo Czarne, 2020)
Komentarze