Z jednej strony Trump postawił Netanjahu pod ścianą. Zmusił go, by przeprosił Katar, narzucił mu swój pomysł na drogę do pokoju. Jednocześnie Hamas i Palestyńczycy dopiero zapoznają się z planem, który jest mało konkretny. A w Strefie Gazy codziennie giną ludzie
Przez ostatnie dni przecieki z Białego Domu sugerowały, że na dzisiejszej konferencji prasowej z Benjaminem Netanjahu amerykański prezydent ogłosi zawieszenie broni w Strefie Gazy. Nic takiego się nie stało. Zamiast tego Donald Trump zaprezentował 20-punktowy plan dla Gazy.
Gdy Trump i Netanjahu pojawili się na konferencji w Białym Domu, przedstawiciele administracji Trumpa wysłali plan dziennikarzom czekającym na premiera Izraela i prezydenta USA.
Poniżej można przeczytać go w całości:
Na początku swojego wystąpienia Trump powiedział, że zawieszenie broni jest „bardziej niż blisko”. Dziękował liderom krajów muzułmańskich, z którymi rozmawiał w ostatnich tygodniach. Kluczowym dla dalszych wypadków zdaniem Trumpa może być to, że jeśli Hamas odrzuci propozycję, „Izrael będzie miał moje pełne poparcie, by dokończyć zniszczenie zagrożenia ze strony Hamasu”.
Ze słów Netanjahu z ostatnich dwóch lat i Trumpa od początku jego obecnej kadencji wynika, że przez „ostateczne zniszczenie Hamasu” Netanjahu rozumieć będzie przyzwolenie na dalsze niszczenie palestyńskiej enklawy i bezkarne mordowanie tysięcy Palestyńczyków.
To oznacza też, że Hamas jeszcze tej propozycji nie przyjął. Na razie więc zamiast wielkiego przełomu mamy raczej potencjał na powtórzenie schematu z ostatnich dwóch lat. Wielokrotnie mieliśmy do czynienia z niemal gotową umową, w której jednak brakowało dogrania szczegółów. I przez te szczegóły strony wzajemnie oskarżały się o brak dojścia do porozumienia. Szczególnie w tym roku Izrael właściwie tylko pozorował rozmowy, jednocześnie prowadząc swoją destrukcyjną kampanię, głodząc tysiące Palestyńczyków. W tym miesiącu Izrael rozpoczął agresywną operację w mieście Gaza, równając z ziemią jego duże obszary.
Dwaj przywódcy po swoich wypowiedziach nie przyjęli żadnych pytań. I trudno im się dziwić, bo pojawia się ich wiele. Plan jest bowiem raczej szkicem niż faktycznym, gotowym projektem porozumienia, które można od razu podpisać. Miejscami jest niejasny, bywa wewnętrznie sprzeczny.
Zakłada on, że działania militarne zakończą się, jeśli obie strony (Hamas i Izrael) zgodzą się z planem. Ale jednocześnie w innym miejscu czytamy, że plan i tak będzie realizowany w „strefach wolnych od terroru”, nawet jeśli Hamas się na niego nie zgodzi. Hamas ma oddać władzę, a ta ma najpierw przejść w ręce technokratycznego, niezależnego komitetu palestyńskiego. Docelowo władzę miałaby przejąć rządząca na Zachodnim Brzegu Autonomia Palestyńska, ale dopiero po wprowadzeniu szeregu reform. Jakich – nie wiadomo. A to daje pole do przedłużania tego procesu i wiecznego odsuwania w czasie momentu przekazania władzy. Nie wiemy też, kim są być Palestyńczycy, którzy mieliby włączyć się w prace technokratycznego rządu. Nie mamy żadnych informacji, by jacykolwiek palestyńscy liderzy polityczni wiedzieli wcześniej o zaprezentowanym dziś planie. Przedstawiciele Hamasu tuż po prezentacji w Białym Domu przekazali mediom, że jeszcze nie widzieli planu.
Izrael miałby najpierw stopniowo przekazywać Gazę w ręce Międzynarodowych Sił Stabilizacyjnych (ISF). Te mają zostać rozmieszczone w Strefie Gazy „natychmiast”. Czyli – gdyby Hamas zgodził się na te zapisy jutro rano, ISF powinny pojawić się w Strefie Gazy chwilę później. Jak Trump wyobraża sobie, by natychmiast zorganizować skuteczne, międzynarodowe siły pokojowe? Tego się na razie nie dowiemy.
Niektóre punkty planu sugerują, że Netanjahu nie mógł być z nich zadowolony, a Trump mu je narzucił. Czytamy w nim o drodze do palestyńskiej państwowości. W pierwszej połowie września w Ma’ale Adummim – jednej z największych izraelskich miejscowości na Zachodnim Brzegu (według prawa międzynarodowego zbudowanych nielegalnie) Netanjahu ogłosił, że zamierza w krótkim czasie podwoić jego populację.
„Zamierzamy wypełnić obietnicę, zgodnie z którą nigdy nie powstanie palestyńskie państwo. To miejsce należy do nas” – mówił izraelski premier. To samo od miesięcy powtarzają inny izraelscy politycy.
Jednocześnie pamiętajmy, że mówimy o luźnym planie i jego jednym zapisie, który nie jest jasny. Gdyby faktycznie doszło do porozumienia na podstawie planu Trumpa, Netanjahu miałby sporo czasu, by wymyślić, jak takie zapisy zlekceważyć i jakich pretekstów tym razem użyć.
Plan nie gwarantuje nawet pełnego wycofania się Izraela ze Strefy Gazy. Jest w nim mowa o zamrożeniu linii frontu i ewentualnym dalszym ustaleniu warunków pełnego wycofania się. Łatwo więc wyobrazić sobie, że ostatecznie okaże się, że mamy do czynienia z sukcesem Netanjahu. Może zdarzyć się tak, że przy zasugerowanych tutaj warunkach, gdyby Hamas je przyjął, Izraelczycy otrzymają w końcu wszystkich swoich zakładników, a następnie i tak zostaną w Strefie Gazy. Jednocześnie trzeba dodać, że podczas konferencji izraelski premier nie prezentował charakterystycznej dla siebie pewności siebie. Scenę zdominował Trump, a Netanjahu ze wszystkim posłusznie się zgadzał.
Plan nie daje też Hamasowi terminu, w którym palestyńska grupa musi odpowiedzieć. Można się więc spodziewać, że na ich odpowiedź jeszcze trochę poczekamy. I trudno się dziwić – akceptacja tego planu oznacza praktyczny koniec Hamasu jako grupy, która ma wpływ na to, co dzieje się w Strefie Gazy.
Jednak nawet jeśli Netanjahu uznaje dziś, że plan może być dla niego korzystny, nie może być pewien ostatecznego zwycięstwa. Z Waszyngtonu wyjedzie jako klient, który został przez swojego patrona ustawiony do pionu. Wiemy też, że w trakcie spotkania z Trumpem, Netanjahu został zmuszony, by zadzwonić do emira Kataru i przeprosić za izraelski atak na przywódców Hamasu z 9 września. Był to warunek Katarczyków, by wrócili do rozmów. Tuż po rozmowie Katar ogłosił oficjalnie powrót do mediacji.
Przeprosiny od razu wykorzystują do wewnętrznej rozgrywki izraelscy politycy. Becalel Smotricz, minister finansów w rządzie Netanjahu i lider skrajnie antyarabskiego środowiska politycznego porównał je do układu Chamberlaina z Hitlerem z 1938 roku.
Netanjahu i tak już teraz stoi na czele rządu mniejszościowego, a najpóźniej w 2026 roku Izrael czekają wybory, w których może stracić władzę. Jeżeli premierem zostanie dzisiejszy faworyt, Naftali Benet, również zaakceptuje warunki Trumpa. Do tego momentu zostały jednak jeszcze długie miesiące.
Kluczowe wydaje się pytanie, jak stała jest dzisiejsza zmiana Donalda Trumpa. Na razie amerykański prezydent zachowuje się, jakby faktycznie stracił cierpliwość i do Putina, i do Netanjahu. Co jednak, jeśli Hamas zbyt długo, zdaniem Trumpa, będzie odmawiał odpowiedzi? Trump może szybko ponownie stracić zainteresowanie.
Pamiętajmy też, że chociaż Trumpa i Netanjahu często przedstawia się jako przyjaciół, to historia ich relacji wcale nie jest jednoznaczna. To dwa silne charaktery, które za wszelką cenę nie chcą przyznawać się do pomyłek, lub co gorsza – porażek.
Przez pierwszą kadencję Trumpa jego relacje z Netanjahu były bardzo dobre. Na początku 2021 roku, po wyborczej porażce z Joe Bidenem, Netanjahu pogratulował jednak zwycięzcy wyborów – Bidenowi. W grudniu 2021 roku Trump w rozmowie z izraelskim dziennikarzem Barakiem Rawidem powiedział: „Nie rozmawiałem z nim od tego czasu. Jebać go”.
Pod koniec kadencji Trump miał dojść do wniosku, że Netanjahu go wykorzystywał i oszukiwał w kwestii Palestyny i Iranu.
W tym roku jednak Trump pomógł Izraelowi w wojnie z Iranem (choć później wymusił na Izraelu jej zakończenie). A przede wszystkim służył niezachwianym wsparciem dla Izraela w jego zbrodniczej kampanii w Strefie Gazy. Nawet po blokadzie humanitarnej z wiosny tego roku, gdy przez ponad dwa miesiące do palestyńskiej enklawy nie trafiała żadna nowa żywność.
Dobrą wiadomością wynikającą z planu Trumpa jest to, że możemy chyba zapomnieć o jego pomyśle „Riwiery Bliskiego Wschodu”. Był to plan czystki etnicznej, dokonanej po to, by móc zbudować tam jak najwięcej infrastruktury turystycznej i wielopiętrowych wieżowców. Zmysł estetyczny Trumpa ma wiele wspólnego z estetyką bogatych krajów Zatoki Perskiej – Arabii Saudyjskiej, Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Kataru. Na podstawie jego licznych wypowiedzi o Palestynie, pokoju czy Bliskim Wschodzie można jasno stwierdzić, że Trump nie rozumie regionu, nie rozumie, czym żyją i czego potrzebują populacje krajów arabskich, a w szczególności Palestyńczycy.
Jego pomysł z początku tego roku odwoływał się do tego, co zna – luksusu, bogactwa, nieruchomości. Szczęśliwie ta wizja została już zapomniana (prawdopodobnie).
Benjamin Netanjahu od miesięcy pozorował rozmowy z Hamasem, które prowadzone były przy pośrednictwie Kataru i Egiptu.
9 września Izraelczycy przeprowadzili nieudany atak na kluczowych członków Hamasu w Katarze. Trudno dziwić się Katarczykom, że po takim ataku się zerwali wszelkie kontakty z Izraelczykami. Działają jednak dalej. A Trump chce się pochwalić, że zapewnił pokój.
Amerykanie podjęli więc próbę rozmów alternatywną ścieżką. Podczas zeszłotygodniowego Zgromadzenia Ogólnego ONZ w Nowym Jorku Trump spotkał się za zamkniętymi drzwiami z przedstawicielami państw muzułmańskich, w tym z prezydentem Turcji i z Emirem Kataru.
Na spotkaniu Trump miał przedstawić regionalnym liderom plan na zatrzymanie przelewu krwi. Amerykański plan ma poza uwolnieniem przez Hamas izraelskich zakładników, zakładać także przyszły rząd w Gazie bez Hamasu.
Państwa muzułmańskie mają zagwarantować, że plan ten się powiedzie. Na razie jednak zamiast wielkiego porozumienia mamy kolejny zestaw punktów, który wcale nie musi zostać zrealizowany. A nawet gdyby obie strony szybko go przyjęły i faktycznie chciały doprowadzić od jego implementacji – będzie to bardzo trudne.
Hamas może uznać, że jest to zła umowa, podobnie może myśleć wielu Palestyńczyków. Najprawdopodobniej jest to jednak dziś najlepsza szansa na to, że izraelskie zbrodnie w Strefie Gazy się zakończą, przynajmniej w krótkim terminie. Jeśli Hamas odrzuci umowę Trumpa, nie zmieni się nic. Jeśli ją przyjmie, istnieje szansa, że los setek tysięcy Palestyńczyków w Strefie Gazy odrobinę się poprawi, chociażby na jakiś czas. Ale w tej 20-punktowej liście trudno na dziś dopatrzyć się drogi do sprawiedliwego i trwałego pokoju.
Dziennikarz OKO.press od 2018 roku. Publikował też m.in. w Res Publice Nowej, Miesięczniku ZNAK i magazynie „Kontakt”. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu, arabistyki na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu i historii na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Autor reportażu historycznego "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022) o powojennych rozliczeniach wewnątrz polskiej społeczności żydowskiej. W OKO.press pisze głównie o gospodarce i polityce międzynarodowej oraz Bliskim Wschodzie.
Dziennikarz OKO.press od 2018 roku. Publikował też m.in. w Res Publice Nowej, Miesięczniku ZNAK i magazynie „Kontakt”. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu, arabistyki na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu i historii na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Autor reportażu historycznego "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022) o powojennych rozliczeniach wewnątrz polskiej społeczności żydowskiej. W OKO.press pisze głównie o gospodarce i polityce międzynarodowej oraz Bliskim Wschodzie.
Komentarze