Patryk Szczepaniak
Konrad Szczygieł
Patryk Szczepaniak
Konrad Szczygieł
Doktorantka i byli studenci oskarżają prof. Mirosława Żelaznego, filozofa i etyka z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, o molestowanie seksualne i nadużywanie władzy. Na korytarzach Instytutu Filozofii mówiło się o tym od lat, ale nikt nie reagował. "Profesor już taki jest" - uspokajał dyrektor Instytutu
Strach był powszechny. „Na wykładach oceniał wygląd studentek, kształt biustu. Mówił, że może to robić, bo jest nauczycielem estetyki. Przechwalał się, że ma kontakty seksualne z pracowniczkami instytutu i nieślubne dzieci. Był ekscentryczny, ale przekraczał granicę dobrego smaku” - ocenia były student.
Jak reagowali słuchacze wykładów? „Nie pamiętam, by ktoś zaprotestował. Po zajęciach było mnóstwo dyskusji. Ale wszyscy bali się zwrócić uwagę Żelaznemu. Jego ulubionym powiedzeniem było: „Jestem profesorem i nic mi nie można zrobić” - mówi była studentka.
Alicja, doktorantka: „Profesor Żelazny doprowadził mnie na skraj załamania nerwowego. Nie mogę spać, mam napady lękowe. Nie chcę iść do sądu, nie jestem w stanie przeżywać tego na nowo w sali rozpraw. Ale chcę, żeby profesor został ukarany. I żeby system, który działa tu od 20 lat, przestał istnieć”.
Toruń, Uniwersytet Mikołaja Kopernika.
Instytut Filozofii mieści się w trzypiętrowym, modernistycznym budynku, stojącym w cieniu aresztu śledczego na toruńskiej starówce. Pofałdowana elewacja pokryta jest pionowymi, betonowymi płytami. Torunianie nazywają budynek „harmonijką”.
Na trzecim piętrze „harmonijki”, na wysokości połowy korytarza, jest pokój 315. Gabinet profesora Mirosława Żelaznego. Tam, za zamkniętymi drzwiami, profesor od kilku lat miał molestować seksualnie doktorantki i studentki.
Alicja, doktorantka w Instytucie Filozofii: „To było w 2017 roku. Koniec września. Profesor zaprosił mnie do gabinetu, żeby omówić szczegóły mojego doktoratu. Weszłam do środka, a on zamknął drzwi i z całej siły chwycił mnie za nadgarstki. Potem przyciągnął mocno do siebie, aż straciłam równowagę. Posadził mnie sobie na kolanach. Zanim się zerwałam, zdążył złapać mnie za biust. On jest silny, a ja drobna, nie było łatwo mi się wyrwać. Powiedział, że zrobił tak, bo bardzo za mną tęsknił. Gdy wyszłam z gabinetu, wymiotowałam w łazience w Instytucie.”
To nie pierwszy raz, kiedy dotknął Alicję. Ale ostatni. Po blisko dwóch latach napastowania przez prof. Mirosława Żelaznego, w styczniu 2018 roku złożyła u rektora uczelni zawiadomienie. Opisała w nim, jak profesor molestował ją seksualnie i poniżał. Załączyła relacje innych studentek, doktorantek oraz absolwentów filozofii, którzy dodatkowo oskarżają profesora o nadużywanie władzy i niestosowne zachowanie podczas wykładów i egzaminów.
Zawiadomieniem Alicji zajęła się najpierw komisja antymobbignowa, następnie dyscyplinarna. Pierwsza stwierdziła, że z pięciu przesłanek potrzebnych do stwierdzenia mobbingu, zachowanie profesora spełniało dwie. Ale zleciła komisji dyscyplinarnej zbadanie, czy doszło do molestowania seksualnego. Oraz czy profesor uchybił zasadom etyki akademickiej. 20 czerwca komisja dyscyplinarna zebrała się po raz pierwszy, żeby przesłuchać świadków.
Wcześniej profesor Żelazny został przez rektora zawieszony na trzy miesiące. W maju wrócił do pracy.
Alicja jest asystentką w Instytucie Filozofii. Pracę zaczęła w październiku 2016 roku. Profesor Żelazny był jej przełożonym. „Zaczęło się niegroźnie, od komplementów. Mówił: »ładnie dziś wyglądasz«. Albo: »masz ładną buzię«. Mówił tak tylko w swoim gabinecie, za zamkniętymi drzwiami. Rzucane ot tak uwagi, za każdym razem, gdy się z nim widywałam” - mówi Alicja.
Profesor wzywał Alicję do swojego gabinetu pod pretekstem dyskusji na tematy naukowe.
„Nie mogłam mu odmówić, był moim przełożonym. Traktował mnie jak swoją asystentkę i tak mnie nazywał, choć wcale nią nie byłam”. Gdy rozmawiali w jego gabinecie, przekonywał Alicję, że jest zdolna, choć jeszcze wiele musi się nauczyć. „Mówił, że bez niego sobie nie poradzę. Najpierw z troską, potem zmieniał ton. Nazywał mnie idiotką albo kretynką. Na moją głupotę miał radę - on mnie wykształci. I powinnam być wdzięczna. Kiedy poprosiłam, żeby nie odnosił się do mnie w taki sposób, odpowiadał, że wcale nie miał tego na myśli i zmyślam. Potem przepraszał”.
Schemat powtarzał się wielokrotnie - profesor krzyczał, przepraszał, obiecywał, że „to” się więcej nie powtórzy.
„Gdy przychodziłam do gabinetu, często prosił, żebym coś mu skopiowała. Potem wchodził za mną do pokoju, w którym stało ksero. Dotykał moich pleców. Gdy mówiłam, żeby tak nie robił, odpowiadał: „swojemu chłopakowi też nie pozwalasz się dotykać?” Zaczęłam się bać”.
Przestała przychodzić do profesora. „Kiedy nie odbierałam jego telefonów, wysyłał maile i sms-y. Pisał: »twoim obowiązkiem jest odbieranie ode mnie«. Pisał też, że »ładnie mu się śniłam«. Albo, że mój doktorat będzie śliczny, jak moja buzia”.
By uniknąć kontaktu, dyżury dla studentów organizowała po kryjomu, wieczorami. Sprawy służbowe załatwiała w weekendy. „Bałam się, że powie dyrektorowi Instytutu, że nie wypełniam jego poleceń, dlatego nie mogłam ciągle odmawiać przychodzenia do jego gabinetu. Mówiłam, że chcę z nim pozostać w czysto zawodowej relacji. Odpowiadał, że jestem niewdzięczna i chcę go wykorzystać naukowo. A on się tak dla mnie poświęca”.
Z czasem ton rozmów zmienił się. „Zadawał mi osobiste pytania. Ciągle poruszał tematy dotyczące mojego życia seksualnego. Bardzo mnie to krępowało. Mówiłam, że nie chcę o tym rozmawiać. Denerwował się, kiedy unikałam odpowiedzi. Mówił, że bez szczerych rozmów nigdy mi nie zaufa” - opowiada Alicja.
Pokój 315 jest ciemny i duszny. Do drzwi prowadzi wąskie przejście. Po lewej stół, który ugina się od brudnych kubków po kawie. Przy nim cztery zapadające się fotele. Po prawej - regał z książkami. W głębi dwa biurka. „Kiedy chciałam wyjść, to faktycznie, on musiał najpierw wstać i stanąć obok drzwi, żeby mnie przepuścić. Za to kiedy rozmawialiśmy na stojąco i w czymś się z nim nie zgadzałam, podchodził do drzwi, przytrzymywał je ręką i nie wypuszczał tak długo, aż nie przyznam mu racji” - wspomina Alicja.
Po słownych zaczepkach, dążył do kontaktu fizycznego. Próbował się przytulać. „Gdy wychodziłam, stawał w przejściu tak, żeby ocierać się o mnie. Raz próbowałam bardzo szybko opuścić gabinet, zanim zdąży wstać z fotela. Wtedy powiedział: „teraz ci nic nie zrobię, a nawet gdyby, to przecież nic złego się nie stanie. Jestem profesorem i wszystko mi wolno” - wspomina Alicja, a jej głos drży.
Mirosław Żelazny ma 63 lata. Na pierwszy rzut oka: prawdziwy filozof. Posiwiałe włosy, kolorowe oprawki okularów, słuszna waga.
W Instytucie Filozofii mówią o nim: ekscentryk. „Przechadzał się po korytarzu i śpiewał pod nosem. Zawsze z głową w chmurach” - mówi o prof. Żelaznym jeden z pracowników Instytutu.
Gdy 41 lat temu Żelazny zaczynał pracę na UMK Instytutu Filozofii jeszcze nie było. Najpierw skończył filozofię na Uniwersytecie Warszawskim, potem w Toruniu bronił doktorat. Od 1990 roku jest profesorem zwyczajnym i kierownikiem Zakładu Estetyki. Pomagał tworzyć Instytut, który powstał rok później. Jego konikiem jest filozofia niemiecka, a zwłaszcza Immanuel Kant. „Gdyby obudzić profesora w środku nocy, wyrecytowałby »Krytykę czystego rozumu« w tę i z powrotem” - mówi była studentka.
„Bardzo dużo dawał studentom. I to było godne podziwu. Często walczył o nich, żeby zostali na studia doktoranckie, dostali pracę na uczelni” - wspomina prof. Aleksandra Derra, wykładowczyni w Instytucie Filozofii. I dodaje: „Dlatego też wiele osób ma powód do wdzięczności wobec profesora”.
Józefina Bartyzel, jedna z byłych studentek, która złożyła zawiadomienie razem z Alicją, wspomina, że legenda profesora wyprzedzała go. „Jedni mówili, że to niezwykły ekspert, niesamowity naukowiec i zakochamy się w tym, co mówi i jak pracuje. Inni mówili, że jest to człowiek trudny i wybuchowy i będziemy się go bali jako studenci” - mówi.
Następnego dnia po tym, jak profesor siłą posadził sobie na kolanach Alicję, doktorantka zgłosiła dyrektorowi Instytutu, że profesor na nią krzyczy, wyzywa od idiotek i straszy zwolnieniem. „Dyrektor zignorował to. Powiedział: »Profesor Żelazny już taki jest. Nie ma sensu robić z tego problemu«” - wspomina Alicja.
Od tamtego czasu Alicja ma problemy ze snem i napady lękowe. „Gdy wchodziłam na wydział, miałam odruch wymiotny i silne bóle brzucha” - mówi.
Po tygodniu profesor Żelazny wezwał Alicję na przesłuchanie. Miał w zwyczaju urządzać je wcześniej: pytał podczas nich, co myśli o poszczególnych pracownikach instytutu. „Oczekiwał też, że będę donosić, co na jego temat mówią doktoranci. Podczas ostatniego przesłuchania, próbował skłócić mnie z moim narzeczonym, w którego pracę naukową chciał ingerować. Powiedział, że nie powinnam męczyć się w związku z nim. Bardzo się pokłóciliśmy”.
Widząc zdenerwowanie Alicji, profesor przeprosił. Usprawiedliwiał się, mówiąc, że cała rozmowa była nieporozumieniem. Wysyłał sms-y i dzwonił. Twierdził, że jest mu żal.
Kilkanaście dni później po raz kolejny zwabił Alicję do gabinetu - chciał rozmawiać o filozofii. Znowu krzyczał. „Powiedział, że muszę wybrać z kim chcę być - z nim, czy z moim narzeczonym. Krzyczał, że zawiódł się na mnie i nazwał mnie niewdzięcznicą. To była jedna z najgorszych rzeczy, jakich doświadczyłam w życiu”.
Po powrocie do domu Alicja dostała ataku paniki. Nie mogła złapać oddechu. Zemdlała. „Mój narzeczony wezwał pomoc medyczną. Przestałam pojawiać się na uczelni” - mówi Alicja. Za namową promotorki, w grudniu 2017 po raz drugi zgłosiła się do dyrektora Instytutu. „Powiedziałam, że profesor blokuje moją pracę naukową. Dodałam, że panicznie się go boję” - wspomina Alicja.
Dyrektor znowu ją ignoruje. „Mówił, że profesor Żelazny cieszy się nieposzlakowaną opinią i jeśli mam z nim jakiś problem, to jest to moja wina. Chciałam powiedzieć dyrektorowi o molestowaniu. Po tym, co usłyszałam - zrezygnowałam”.
Alicja zgłosiła się też do instancji wyżej - czyli do dziekana Wydziału Humanistycznego UMK. Opowiedziała mu o molestowaniu i mobbingu. Podczas dwóch spotkań: w listopadzie i grudniu 2017 roku, poinstruował ją, jak postąpić.
W ten sposób w styczniu do rektoratu, a stamtąd do uczelnianej komisji antymobbingowej, trafiło zawiadomienie - w nim relacja Alicji oraz innych studentów i doktorantów, oskarżających prof. Żelaznego o molestowanie, mobbing i niestosowne zachowanie. W sumie, razem ze skargami nadesłanymi w trakcie postępowania, przeciwko profesorowi wystąpiło kilkunastu byłych studentów i doktorantów.
Hania, była studentka filozofii, która złożyła zawiadomienie razem z Alicją: „Od początku zajęć profesor okazywał mi zainteresowanie. Kiedy spotykał mnie na korytarzu, mówił mi, że jestem bardzo ładna, śliczna, a mój uśmiech jest niczym słońce. Czułam zakłopotanie. Nie miałam śmiałości, żeby zwrócić uwagę profesorowi. Pewnego razu po zajęciach pokazał mi swoje zdjęcie z lat młodości. Nalegał, bym powiedziała, czy uważam, że był przystojny. Pytał, czy w moim życiu jest jakiś mężczyzna. Jakiś czas później wręczył mi swoją inną fotografię. Powiedział, że chce, żebym ją miała. Wyrzuciłam ją do kosza.
Nalegał, żebym odwiedziła go w jego gabinecie. Odmawiałam, wymawiając się innymi zajęciami. Profesor nie ustępował, twierdząc, że student może pozwolić sobie na opuszczenie zajęć, jeśli profesor zaprasza do swojego gabinetu. Gdy przyszłam, miał przygotowany prezent, który leżał na biurku - chustę, arafatkę. Stwierdził, że przywiózł ją z myślą o mnie z jednej ze swoich podróży i chce pokazać mi, jak powinno się ją nosić. Odmówiłam, ale nie zważał na mój sprzeciw. Założył mi ją na głowę i zakrył nią moje usta. W międzyczasie dotykał moich włosów i twarzy. Na odchodnym powiedział, że będzie mu miło, jeśli będę nosiła chustę na co dzień”.
Inne byłe studentki wspominają w zawiadomieniach o żartach z podtekstem erotycznym, opowiadanych na wykładach przez prof. Żelaznego. O wulgarnych słowach wypowiadanych za zamkniętymi drzwiami gabinetu. Do jednej z doktorantek mówił: „czy kiedyś mi dasz?” Albo: „bardzo chciałbym zobaczyć cię nago”. Mówił też: „dziś się pierdolić nie będziemy, ale może jutro?”. Józefina Bartyzel: „Raz odebrałam od niego telefon i usłyszałam: to, co ja pani teraz powiem, to jest tak jakby pani ze mną poszła do łóżka. O tym się nikomu nie mówi”.
W zawiadomieniu pojawiają się również relacje studentów, którym profesor zablokował przyznanie stypendium, pokazał obraźliwy gest podczas egzaminu na studia doktoranckie i zakazał publikowania w jednym z czasopism naukowych, którego wydawcę i założyciela miał nazwać „organizacją półprzestępczą”.
Klatka schodowa, prowadząca na ostatnie piętro „harmonijki”, dzieli korytarz na pół. Granica, którą wyznacza, pokrywa się z podziałem w Instytucie. Po prawej - stronnicy prof. Żelaznego. Po lewej - ci, których prof. Żelazny nazywa wrogami.
Do zwolenników należy dyrektor Instytutu Filozofii - prof. Adam Grzeliński. Mirosław Żelazny był promotorem jego pracy magisterskiej oraz doktorskiej.
Gdy „Gazeta Pomorska” na początku kwietnia 2018 pisze o postępowaniu dyscyplinarnym toczącym się przeciwko prof. Żelaznemu, Grzeliński broni siebie i jego: „To jakiś absurd. Sprawa w ogóle nie jest w mojej mocy, bo to komisja oceni, jak było. Znam go wiele lat, to wspaniały człowiek, wybitny umysł”. Alicja: „Jak mam się czuć, gdy złożyłam oficjalne zawiadomienie do władz uczelni, a dyrektor Instytutu mówi oficjalnie w mediach, że sprawa jest absurdem?” Zwolennicy profesora pracujący w Instytucie również zabierają głos. I odwracają kota ogonem. Twierdzą, że w całej sprawie chodzi o przejęcie władzy w Instytucie przez prof. Aleksandrę Derrę, która pomaga ofiarom profesora.
Na początku marca, gdy prof. Żelazny jest już zawieszony przez rektora, Instytut Filozofii organizuje konferencję naukową. Jednym z zaproszonych mówców jest prof. Żelazny. Mimo zawieszenia daje wykład. Na facebookowym profilu Instytutu Filozofii pojawia się krytyczny komentarz wobec decyzji Instytutu o pozwoleniu na wystąpienie zawieszonego profesora. Komentarz lubi 10 osób, w tym kilku doktorantów Instytutu Filozofii. Kilka dni później dyrektor Grzeliński wzywa doktorantów na dywanik. Przez blisko godzinę wykłada im, jak ważną postacią dla Instytutu jest prof. Żelazny.
Prof. Grzeliński nie odebrał od nas telefonu. Nie odpowiedział również na pytania przesłane mailem.
„Profesor Żelazny współtworzył Instytut. A kolejne osoby, które były zatrudniane, były też z nim związane - naukowo i prywatnie. Często w przyszłości zajmowały funkcje kierownicze. Wsparcie dla profesora, może też wynikać z sympatii do niego - on ze swoimi współpracownikami wchodził w pozytywne relacje. Dlatego być może nie mogli uwierzyć, że jest zdolny do tego, o co się go oskarża” - mówi prof. Derra.
Filozofka uważa, że Instytut nie działa właściwie, skoro Alicja znalazła pomoc dopiero u dziekana. Również komisja antymobbingowa w uzasadnieniu swojej decyzji, do której dotarło OKO.press, uznała za naganny brak reakcji dyrektora Instytutu na skargę Alicji. „Nie możemy się spodziewać, że pewne patologie zdemaskuje grupa, która jest najsłabsza. Która nie ma żadnej władzy” – mówi prof. Derra. I dodaje, że nie wierzy, że nikt wcześniej nie wiedział o zachowaniu profesora. „W wielu rozmowach zakulisowych sygnalizowałam, że zachowanie profesora nie jest właściwe i tak nie powinno być. Reakcja? „Ale on już taki jest i zawsze taki był”. Poza tym, przecież nie wystąpimy przeciwko osobom, które współdecydują o pieniądzach na badania albo o losach doktorantów. Na uczelni działa system powiązań. Jeśli pójdę na skargę, mogę zaszkodzić na przyszłość sobie i osobom z mojego bliskiego otoczenia. Pracuję tu od 19 lat. Wiele o profesorze słyszałam, wiele sama widziałam. I dlatego wierzę studentom”.
Agnieszka, jedna z ofiar: „Profesorowie wiedzieli o sytuacji swoich doktorantów i nie byli w stanie nic z tym zrobić. Jeśli chodzi o mnie, nie wierzę, abym otrzymała od kogokolwiek pomoc, jeżeli bym o nią poprosiła”.
Mimo że ściany mają uszy, a Instytut jest niewielki, inni pracownicy Instytutu w rozmowie z nami nabierają wody w usta. „Wszystko było za zamkniętymi drzwiami, nic nie słyszeliśmy ani nie widzieliśmy” - mówią. Ale dodają: „Skoro poszło zawiadomienie do rektora, to chyba studenci nie zmyślili tego?”.
Czy zanim Alicja złożyła oficjalną skargę, do władz uczelni docierały sygnały o niewłaściwym zachowaniu prof. Mirosława Żelaznego? „Nigdy wcześniej nie wpływały informacje dotyczące takich zachowań” - zapewnia rzecznik UMK Marcin Czyżniewski.
Profesor Mirosław Żelazny w rozmowie telefonicznej zaprzeczył, że molestował pracownicę Instytutu Filozofii oraz studentki. Nie zgodził się na spotkanie, nie chciał również komentować szerzej sprawy. „Poczekam na rozstrzygnięcie komisji dyscyplinarnej. Mam przykre doświadczenia z mediami” - zakomunikował, po czym odłożył słuchawkę. Nie odpowiedział również na późniejsze pytania, które przesłaliśmy mailem. Gdy w maju wrócił na uniwersytet, zrzekł się wszystkich funkcji kierowniczych. Rzecznik UMK: „Profesorowi grozi kara od upomnienia do zakazu wykonywania obowiązków nauczyciela akademickiego”.
Imiona niektórych ofiar oraz szczegóły dotyczące złożonych przez nich zeznań, zostały zmienione na ich prośbę.
Kontakt do autorów:
Dziennikarz "Superwizjera" TVN
Dziennikarz "Superwizjera" TVN
Dziennikarz FRONTSTORY.PL. Wcześniej w OKO.press i Superwizjerze TVN. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Czterokrotnie nominowany do nagrody Grand Press.
Dziennikarz FRONTSTORY.PL. Wcześniej w OKO.press i Superwizjerze TVN. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Czterokrotnie nominowany do nagrody Grand Press.
Komentarze