0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja GazetaSlawomir Kaminski / ...

Przez ostatnie lata obóz prawicy krok po kroku realizował plan przebudowy ustroju Polski. Czynił to wbrew konstytucji, fortelami, metodą faktów dokonanych. W czasie pandemii erozja państwa przyspieszyła.

Dotąd wszystkie te zmiany wydawały się dla przeciętnego obywatela abstrakcją, dziś ich efekty możemy odczuć już na własnej skórze. PiS zdołał wyłączyć wszystkie bezpieczniki chroniące nas przed autorytarnymi zapędami władzy. A koronawirus staje się pretekstem, żeby ośmieszyć i zniszczyć ostatnią demokratyczną instytucję – wolne wybory.

Przeczytaj także:

Polska to organizm bez odporności na wirusa autorytaryzmu

W 2015 roku PiS wygrał, ale nie zdobył większości pozwalającej na zmianę konstytucji. Dlatego natychmiast po wyborach zaatakowano Trybunał Konstytucyjny. Jarosław Kaczyński doskonale wiedział co robi. Tylko kontrolując Trybunał mógł zrealizować plan zmiany ustroju poprzez uchwalanie zwykłych ustaw.

Partyjni nominaci w Trybunale są gwarantem, że nawet najgłupsza ustawa przyjęta przez większość parlamentarną zostanie uznana za zgodną z konstytucją.

Trybunał jest dziś jak urząd pocztowy – służy do stemplowania partyjnych decyzji Nowogrodzkiej i wysyłania ich do obywateli.

Ostatnie orzeczenia TK legitymizujące izbę dyscyplinarną wbrew konstytucji i zabezpieczeniu wydanemu przez Trybunał Sprawiedliwości UE to tylko jeden z wielu przykładów tej praktyki.

W 2016 roku zmieniono także system sądownictwa powszechnego. Wymieniono prezesów większości sądów. Na powrót połączono urzędy ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego pozbawiając prokuratorów jakiejkolwiek autonomii.

Dokonano też zmian w mediach publicznych. Nie mogąc pozbyć się konstytucyjnego organu, jakim jest Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, obcięto jej kompetencje przekazując je nowo utworzonej Radzie Mediów Narodowych, która jest pod całkowitą kontrolą partyjnych nominatów.

PiS wyłączył system immunologiczny państwa upartyjniając sąd konstytucyjny, wymiar sprawiedliwości i media publiczne.

Pamiętamy całonocne obrady Sejmu i Senatu, zgłaszanie projektów rządowych jako projektów poselskich po to, żeby uniknąć konsultacji społecznych i „niepotrzebnych” dyskusji o zagrożeniach dla demokracji, naruszeniach praw człowieka i obywatela.

Wydawało się wówczas, że partyjny walec rozjeżdżający konstytucyjne normy i demokratyczne wartości jest jak wyścigówka. Ale do całkowitego paraliżu Trybunału Konstytucyjnego udało się przecież doprowadzić dopiero po ponad roku, kiedy zakończyły się kadencje większości niezależnych od PiS sędziów.

Część zmian w sądownictwie spowolniły, albo powstrzymały wielotysięczne demonstracje i wyroki TSUE. Reorganizacja w sądach powszechnych właściwie trwa do dziś jeśli uznać, że kwestia odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów nie jest jeszcze zamknięta.

Ale pandemia zlikwidowała wszelkie hamulce. PiS jedzie dziś walcem bez trzymanki nie zważając ani na standardy demokratyczne, ani na zdrowie i życie Polaków.

Republika odkryć towarzyskich prezesa Kaczyńskiego

Trybunał Konstytucyjny kontroluje mgr Julia Przyłębska, odkrycie towarzyskie prezesa PiS, jak sam o niej powiedział w telewizji śniadaniowej. Dzielnie wspierają ją inni partyjni koledzy Kaczyńskiego, były prokurator z okresu PRL Stanisław Piotrowicz i Krystyna Pawłowicz, którzy do Trybunału trafili niemal wprost z ław poselskich.

Pod ich okiem nie ma najmniejszych szans stwierdzenia niekonstytucyjności żadnej ustawy, która PiS-owi jest niezbędna do utrzymania władzy. W tym oczywiście tzw. „ustaw antykoronawirusowych”, którymi wprowadzono „stan nadzwyczajny bez stanu nadzwyczajnego”.

Te specustawy stworzyły wiele rozwiązań charakterystycznych dla opisanych w konstytucji stanów klęski żywiołowej i stanu wyjątkowego, bez konieczności ich ogłaszania, jak ograniczenia w przemieszczaniu się, zakaz zgromadzeń, czy zamknięcie szkół i przedszkoli.

Ale co najważniejsze dzięki antykoronawirusowym przepisom obóz rządzący może manipulować terminem wyborów prezydenckich – może zrobić je 10., 17., albo 23 maja. Jak będzie wygodniej dla partii.

Sędziowie Sądu Najwyższego nie wskazali też kandydatów na pierwszego prezesa. Dzięki temu Kaczyński może przejąć kontrolę w Sądzie Najwyższym, który stwierdza ważność wyborów.

To już nie abstrakcja. PiS pod przykrywką pandemii stworzył układ, w którym może doprowadzić do wyborów w warunkach zagrażających zdrowiu i życiu wyborców oraz osób organizujących głosowanie (listonoszy, członków komisji i urzędników wyborczych).

W dodatku może to zrobić z pominięciem Państwowej Komisji Wyborczej, która powinna strzec konstytucyjnych zasad wyborów i pogwałceniem naszego prawa do ochrony prywatności, bo Urzędem Ochrony Danych Osobowych kieruje były radny PiS, który nie widzi tu żadnego problemu.

A skoro sprawy zaszły tak daleko, to czy ktoś jeszcze się łudzi, że kontrolowany przez partię rządzącą Sąd Najwyższy zakwestionuje wynik wyborów zorganizowanych w ten skandaliczny sposób, jeśli wygra je partyjny kolega Kaczyńskiego Andrzej Duda? Albo, że je zatwierdzi, gdyby jakimś cudem wygrał ktoś inny?

Żaden organ władzy znajdujący się pod kontrolą kolegów i koleżanek Jarosława Kaczyńskiego nie ruszy palcem. A jeśliby ruszył, to taki palec zostanie mu odcięty. Tak jak w niespełna trzy godziny umorzono postępowanie wszczęte przez niepokorną prokurator Ewę Wrzosek, która rozpoczęła śledztwo w sprawie możliwości popełnienia przestępstwa przy organizacji wyborów prezydenckich. Dziś ma dyscyplinarkę.

Nie będzie więc śledztwa w sprawie sprowadzenia zagrożenia dla zdrowia i życia wielu ludzi poprzez wybory kopertowe.

Pandemia bezprawia

Nie musimy czekać na wyniki pseudowyborów, żeby obudzić się w państwie bezprawia. Żyjemy w nim już od dobrych kilku lat. Tyle że dotąd nieliczni mogli tego doświadczyć bezpośrednio. Przez pandemię doświadczamy tego już wszyscy.

Wszak to na podstawie niekonstytucyjnych ustaw antykoronawirusowych wprowadzono drakońskie kary za naruszenia opisanych w nich ograniczeń, dotyczących przemieszczania się, czy korzystania z przestrzeni publicznej, lasów, czy terenów rekreacyjnych.

Nie trzeba być nawet magistrem prawa, żeby dojść do wniosku, że te przepisy są niekonstytucyjne. Tylko że co z tego?

  • Co z tego, że przepisy tworzone naprędce po nocach są niejasne i dziurawe?
  • Co z tego, że są oddawane w ręce policjantów i urzędników sanepidu, którzy korzystając z ich niechlujności dowolnie je interpretują?

Dziś więc od oceny policjanta na ulicy i urzędnika za biurkiem, a nie od Trybunału Konstytucyjnego czy sądu zależy, czy opuszczając mieszkanie, żeby zmienić opony w samochodzie albo kupić żarówkę popełniliśmy czyn karygodny, czy też wyszliśmy po prostu jak każdy wolny człowiek, żeby zaspokoić swoje podstawowe potrzeby życiowe.

Nie zaprotestujemy na ulicy przeciwko tym niesprawiedliwym karom, bo ustawa wprowadziła zakaz zgromadzeń. Za jego złamanie, choć jest niekonstytucyjny, zapłacimy przecież grzywny.

To błędne koło bezprawia.

Co więcej, nie dowiemy się ani od ministra zdrowia, ani od Głównego Inspektora Sanitarnego, jaka jest realna skala zagrożenia i czy te obostrzenia w ogóle są zasadne. Pan minister Szumowski i pan główny inspektor sanitarny Pinkas także są kolegami Jarosława Kaczyńskiego.

To lekarze, ale zdają się być wierni partyjnej linii bardziej niż przysiędze Hipokratesa. Jeszcze w lutym twierdzili, że w Polsce nie będzie żadnej pandemii i zalecali dziennikarzom wkładanie lodu w majtki.

Dziś natomiast z jednej strony rekomendują podtrzymanie zamknięcia szkół i przełożenia matur, a z drugiej popierają przeprowadzenie wyborów kopertowych zagrażających zdrowiu setek tysięcy ludzi.

O rzeczywistości w czasie pandemii nie powie nam też rządowa telewizja, którą stworzył Jacek Kurski, bulterier Kaczyńskiego, wespół z innymi jego kolegami, Maciejem Łopińskim, czy byłym działaczem PZPR Krzysztofem Czabańskim.

Upartyjniona telewizja zamiast informować o zagrożeniu, czy dawać głos sygnalistom z personelu medycznego domagającym się polepszenia warunków pracy, poświęca czas na rządową propagandę, demonizowanie opozycji i walkę z prywatnymi mediami.

Demokracja bez wolnych wyborów umrze jak chory bez tlenu

Demokracja w Polsce jest dziś jak cierpiący na koronawirusa schorowany osiemdziesięciolatek. Pilnie potrzebuje tlenu w postaci wolnych wyborów. Rokowania są jednak fatalne zarówno dla państwa, jak i dla każdego obywatela z osobna.

W ustroju, który stworzył Jarosław Kaczyński, nie ma gwarancji ani wolności, ani prawa i sprawiedliwości.

Żeby odwołać się od wspomnianych grzywien i mandatów, musimy zaczekać aż zaczną działać sądy wyłączone przez niekonstytucyjne przepisy antykoronawirusowe. Ale nawet jak zaczną działać, zaczekamy miesiące zanim zajmą się naszymi skargami, bo PiS zamiast zająć się ich usprawnieniem zajmował się latami ich upartyjnianiem.

Dlatego nawet jak w końcu doczekamy się rozpraw, nie będziemy mieć gwarancji, czy sędzia będzie jeszcze kierować się konstytucją, czy już tylko tym, co każe mu prezes sądu z nadania Zbigniewa Ziobry, również kolegi Jarosława Kaczyńskiego.

Tak będzie z każdym kolejnym przepisem uchwalonym przez tę władzę i z każdą inną decyzją, czy pandemia się skończy czy nie. To ustrój oparty na widzimisię Kaczyńskiego, permanentnej niepewności, kłamstwie i zastraszaniu. Można byłoby go zmienić w wolnych wyborach, ale tych zaraz też już może nie być.

Wybory, jeśli się odbędą z pogwałceniem konstytucyjnych zasad powszechności, równości, bezpośredniości i tajności, nie będą wolne. Przypieczętują system bezprawia, który PiS konsekwentnie budował przez ostatnie lata, a korzystając z pandemii już prawie domknął.

Wybory to ostatnia instytucja demokratycznego państwa, która nam jeszcze pozostała. Jeśli i ona zostanie zepsuta, naszemu państwu nie pomoże już żadna kuracja.

Tekst pochodzi z blogu forumIdei Fundacji im. Stefana Batorego

Udostępnij:

Grzegorz Makowski

Doktor habilitowany socjologii, adiunkt w Kolegium Ekonomiczno-Społecznym SGH, ekspert forumIdei Fundacji im. Stefana Batorego. Zajmuje się między innymi zagadnieniem korupcji i polityki antykorupcyjnej, problematyką społeczeństwa obywatelskiego i organizacji pozarządowych. Autor książek, artykułów naukowych i publikacji prasowych.

Komentarze