0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: (Photo by Omar AL-QATTAA / AFP)(Photo by Omar AL-QA...

Niezależny izraelski magazyn +972 jest jednym z nielicznych lokalnych źródeł w Izraelu, z których mieszkańcy tego kraju mogą się dowiedzieć, jak naprawdę wygląda izraelska inwazja na Gazę.

8 lipca dziennikarz magazynu Oren Ziv opublikował artykuł, w którym przedstawia relacje sześciu żołnierzy, którzy walczyli w Gazie w ostatnich miesiącach. Obraz, jaki wyłania się z tego tekstu, jest przerażający i w fatalnym świetle pokazuje zachowanie izraelskich żołnierzy w Gazie oraz przyzwolenia dowództwa na dokonywane zbrodnie.

Żołnierze (pięciu z nich anonimowo) opowiadają o tym, że do ludzi strzela się tylko i wyłącznie dlatego, że weszli w strefę, która armia oznaczyła jako no-go, nawet jeśli nie stanowią bezpośredniego zagrożenia. Mówią też o tym, że ciała leżą na ulicach i rozkładają się, a sprząta się je tylko, jeśli w tym miejscu ma przejeżdżać międzynarodowy konwój humanitarny.

Strzelają z nudów

Jeden z rezerwistów opowiada, że żołnierze strzelają często dlatego, że się nudzą.

„Ludzie chcą tego doświadczyć w pełni. Sam wystrzeliłem trochę kul bez żadnego powodu, w stronę morza, w chodnik albo w opuszczony budynek. W raporcie czytamy, że to „normalne strzały”, co jest kryptonimem dla „nudzi mi się, więc strzelam” – mówi rezerwista, w tekście nazwany S.

Inny opowiada, że właściwie każdy strzał jest usprawiedliwiony. Jeśli żołnierz czuje się zagrożony, po prostu strzela do ludzi. „Jest przyzwolenie, by strzelać do każdego, do młodej dziewczyny, do starej kobiety”.

Jeden spośród rozmówców postanowił wypowiedzieć się pod nazwiskiem. To 26-letni rezerwista Yuval Green z Jerozolimy. Opowiedział między innymi o sytuacji, którą widział w grudniu w Chan Junus.

„Zobaczyliśmy jakąś niezidentyfikowaną masę przed domem. Zdaliśmy sobie sprawę, że to ciało, zauważyliśmy nogę. W nocy koty jadły to ciało. W końcu ktoś przyszedł i je usunął”.

Palone i niszczone domy

Żołnierze w tekście mówią otwarcie o paleniu domów Palestyńczyków, choć nie miały one znaczenia militarnego. Otwarcie opowiadają o niszczeniu mienia, szabrowaniu mieszkań, wypisywaniu obraźliwych napisów w mieszkaniach cywili. Wiele z tego, zdaniem Greena, dzieje się, ponieważ żołnierze się nudzą.

„Jeśli mieliśmy ochotę coś zniszczyć, niszczyliśmy to. Nie chodziło o samą chęć niszczenia, ale kompletne zobojętnienie na własność Palestyńczyków. Buldożery D-9 codziennie niszczą domy. Nie robiłem zdjęć przed i po, ale nigdy nie zapomnę bardzo ładnej dzielnicy, po której został tylko piach” – mówi Green.

Przytoczone tu relacje są spójne z pojawiającymi się regularnie w mediach społecznościowych zdjęciami żołnierzy, którzy pozują uśmiechnięci na tle zniszczonych budynków, sami pokazują, jak strzelają w próżnię lub niszczą mienie palestyńskich cywili.

Tu jest nasz dom

Pomimo takiej skali zniszczeń, przynajmniej część Palestyńczyków mieszkających w Strefie Gazy nie wyobraża sobie, by mieszkać gdzie indziej.

„Palestyńczycy nie chcą opuszczać swoich domów. Nie tylko dlatego, że nie mają się gdzie udać, ale także dlatego, że to część ich życia, ich codzienności, i dlatego, że nie chcą powtarzać 1948 i 1967 roku” – mówiła telewizji Al Dżazira palestyńsko-kanadyjska dziennikarka Mansur Szuman

W 1948 roku Izraelczycy proklamowali swoje państwo, a w trakcie wojny o niepodległość przymusowo wysiedlili około 750 tys. Arabów. W 1967 roku, po wojnie sześciodniowej, przymusowe przesiedlenia objęły około 300 tys. osób. Spora część z nich to uchodźcy z 1948 roku, byli przesiedlani kolejny raz ze swoich nowych domów.

Ciągłe przesiedlenia

Izraelska inwazja w Gazie to też ciągłe przesiedlenia dla mieszkańców palestyńskiej enklawy. 21-letni Maher Mamduh przekazał dziennikarzom magazynu +972, że w ciągu jednego weekendu był zmuszony przenieść się aż trzy razy.

„Uciekliśmy z domu w środku nocy. Biegliśmy we wszystkie strony i nikt nie wiedział, w którą stronę się udać. Wszędzie słychać było eksplozje, byliśmy otoczeni przez helikoptery i czołgi. Nie wiem, gdzie poszli członkowie mojej rodziny. To była noc z piekła” – wspomina jedno z trzech przesiedleń Mamduh.

„Ile razy musimy umrzeć? Izrael próbował już wszystkich sposobów, by nas zabić. Nikt na świecie nie jest w stanie poczuć tego, co w tym momencie czuje” – mówił dziennikarzowi Mamduh.

Z relacji Palestyńczyków wynika, że armia czasem wydaje nakaz ewakuacji, czasem jednak tego nie robi (albo wiadomość nie dociera do mieszkańców), a atak jest przeprowadzany i tak. Armia może oficjalnie przekazywać, że robi wszystko, by cywile nie ucierpieli. Ale po wielu miesiącach inwazji widać wyraźnie, że te działania – nawet jeśli są szczere, a nie tylko obliczone na uspokojenie tej części światowej opinii publicznej, która wciąż w oficjalne izraelskie zapewnienia wierzy – są w bardzo wielu przypadkach zupełnie nieskuteczne.

Fatalne warunki w obozach

Armia izraelska kieruje część cywili do teoretycznie bezpiecznej strefy w Al-Mauasi. Ale w maju bomby spadły na obóz, zginęło przynajmniej 21 osób. W czerwcu, w kolejnym ataku naliczono 25 ofiar śmiertelnych.

Mimo tego ludzie trafiają do obozu, bo nie mają alternatywy. W wielu miejscach strefy, jeśli zostaną w swoim domu, mogą zostać zabici za samo przebywanie w danej okolicy – choćby mieszkali tam od dekad. Jeśli dom opuszczą, istnieje spore ryzyko, że nie będą mieli do czego wracać. A w obozie czeka ich i tak względne bezpieczeństwo (co brzmi tragicznie, biorąc pod uwagę, że izraelskie pociski spadają nawet na obozy), oraz beznadziejna sytuacja humanitarna.

„Brakuje wody pitnej, nie ma jasnych ścieżek dla transportu, nie ma prądu – sytuacja jest bardzo trudna” – mówi Al Dżazirze Fidaa Al-Araj z brytyjskiej organizacji charytatywnej Oxfam.

Ile jest ofiar?

Najnowsze oficjalne dane o liczbie ofiar mówią o ponad 38 tys. ofiar śmiertelnych i ponad 88 tys. rannych. Z pewnością nie są to pełne dane, a doniesienia o rozkładających się na ulicach ciałach tę tezę uprawdopodabniają. Międzynarodowy Czerwony Krzyż podaje, że zarejestrował 6,4 tys. zaginionych, których los jest nieznany.

Liczby mogą być jednak znacznie wyższe. „The Lancet” – jedno z najbardziej prestiżowych medycznych pism naukowych – opublikował 5 lipca krótki list trójki autorów – Rashy Khatib, Martina McKee i Salima Yusufa, w którym próbują oni oszacować rzeczywistą liczbę ofiar izraelskiej inwazji. Ich zdaniem liczba ofiar śmiertelnych może sięgnąć 186 tys. osób. Byłoby to około 7-9 proc. przedwojennej populacji Strefy Gazy.

Ich metoda jest prosta. Autorzy opierają się na szacunku z raportu z 2008 roku, że w podobnych wojnach z powodów niebezpośrednio związanych z przemocą ginie od 3 do 15 razy więcej osób niż w wyniku walk. I przyjmują konserwatywne założenie, że liczba „niebezpośrednich” ofiar może być czterokrotnie większa niż bezpośrednich. 37,4 tys. (liczba oficjalnych ofiar podawana przez Ministerstwo Zdrowia Gazy w momencie wykonania obliczeń) pomnożona przez pięć daje 186 tys. osób. Nie chodzi jednak o liczbę ofiar dziś, ale w przyszłości – autorzy wskazują na to, że wiele chorób spowodowanych konfliktem może doprowadzić do śmierci w kolejnych miesiącach i latach.

Problem z szacunkami

„Lancet” podkreśla, że nie jest to recenzowany artykuł naukowy, a tekst listu zajmuje jedną, gęsto zadrukowaną stronę. Szacunek z listu obiegł media społecznościowe i część mediów tradycyjnych. Trzeba przyznać, że metoda jest bardzo prosta i nie jest to naukowy dowód na to, że ofiar izraelskiej inwazji będzie niemal 200 tys.

List wywołał jednak ważną dyskusję. Główne wnioski, jakie można z niej wyciągnąć, są następujące:

  • Ofiar izraelskiej inwazji na Gazę z dużym prawdopodobieństwem więcej niż oficjalne liczby Ministerstwa Zdrowia Gazy,
  • Izrael skutecznie ogranicza dostęp do palestyńskiej enklawy niezależnym badaczom i dziennikarzom, a przez to utrudnia dostęp do rzetelnej informacji o ofiarach i ich liczbie,
  • Zaufanie do oficjalnych liczb jest niskie – Izrael dalej podważa liczby z Gazy, a wiele osób nastawionych propalestyńsko jest przekonana, że ofiar jest znacznie więcej.

Faktycznej liczby ofiar nie poznamy jeszcze długo. W krytycznym czytaniu listu „Lancet” nie chodzi jednak o lekceważenie liczby ofiar w Gazie. Ona jest zdecydowanie za duża. Liczba ta pokazuje, w jak agresywny sposób Izrael atakuje Gazę i jak mało przejmuje się losem mieszkańców Strefy Gazy.

Klęska głodu

Jednocześnie nie można w pełni wykluczyć, że w momencie, gdy inwazja się zakończy, okaże się, że szacunek z listu opublikowanego w „Lancet” okaże się trafny. Liczba niebezpośrednich ofiar izraelskiej kampanii w Gazie rośnie. 9 lipca grupa ekspertów ONZ ogłosiła, że cała Strefa Gazy zmaga się z klęską głodu – nie tylko, jak dotychczas, jej północna część. W oświadczeniu wymieniono trójkę dzieci:

  • sześciomiesięczną Fajez Ataję,
  • trzynastoletniego Abdulkadera As-Serhiego,
  • dziewięcioletniego Ahmada Abu Reidę,

Które na przełomie maja i czerwca zmarły z powodu niedożywienia, choć podejmowano próby leczenia.

„Ogłaszamy, że izraelska intencjonalna kampania głodzenia Palestyńczyków jest formą ludobójczej przemocy i spowodowała klęskę głodu w całej Strefie Gazy. Apelujemy do społeczności międzynarodowej o dostarczenie wszelkimi środkami pomocy humanitarnej drogą lądową, o zakończenie izraelskiego oblężenia i o ustanowienie zawieszenia broni” – czytamy w oświadczeniu ekspertów ONZ.

Decyzja po stronie Netanjahu

Jakie są szanse, że w najbliższym czasie zobaczymy w końcu długo wyczekiwane zawieszenie broni? Ruch jest po stronie Izraela. Hamas zgodził się niedawno na mniej korzystne dla siebie warunki, z brakiem gwarancji, że zawieszenie broni daje gwarancję końca wojny. Za przyjęciem porozumienia publicznie opowiedzieli się minister obrony Joaw Galant i szef sztabu Sił Obrony Izraela Hercl Halewi.

Osoba, która ostatecznie podejmuje w tej sprawie decyzje, wciąż jest jednak niechętna, by podjąć ten krok i uwolnić w ten sposób przynajmniej 33 zakładników. W izraelskim dzienniku „Haarec” Amos Harel przewiduje, że premier Benjamin Netanjahu zamierza oddalić swoją decyzję do momentu, aż wróci z USA, gdzie 24 lipca ma przemawiać przed Kongresem. Później najpewniej – przekonuje Harel – premier znajdzie jakąś wymówkę, by rozmowy zerwać.

Netanjahu walczy w ten sposób o własne przetrwanie polityczne. Jego koalicja opiera się na skrajnie rasistowskich posłach partii, którym przewodzą Becalel Smotricz i Itamar Ben Gwir. Obaj stawiają sprawę jasno – porozumienie z Hamasem oznacza zerwanie koalicji. To oznacza nowe wybory, to z kolei oznacza utratę władzy, a wówczas Netanjahu nie będzie mógł tak łatwo unikać swoich procesów za korupcję.

Ben Gwir przez długi czas miał w swoim mieszkaniu portret Barucha Goldsteina, który w 1994 roku w Hebronie zamordował 29 Palestyńczyków. Tacy ludzie decydują o tym, że masakra Palestyńczyków w Gazie ma trwać jak najdłużej.

W tej decyzji Netanjahu nie ma już za sobą Izraelczyków. Według sondażu wykonanego na zlecenie publicznego Kanału 12, 67 proc. respondentów uważa, że powrót zakładników jest ważniejszy niż kontynuowanie wojny (przeciwnego zdania jest 26 proc. pytanych). To jasno pokazuje, że dla Netanjahu nic nie liczy się już dziś tak bardzo, jak trwanie na swoim stanowisku. Jego upór kosztuje życie tysiące osób.

;
Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.

Komentarze