0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Dawid Zuchowicz / Agencja Wyborcza.plDawid Zuchowicz / Ag...

To wynik powszechnej praktyki omijania lub ignorowania przepisów regulujących planowanie i zagospodarowanie przestrzenne. Do chaosu i szkód w miejskiej przyrodzie przyczyniła się także specustawa covidowa, której „zawdzięczamy” osiedla budowane wbrew wszelkim normom, a nawet wbrew samej specustawie.

Do takich wniosków doszła Najwyższa Izba Kontroli, która skontrolowała 19 urzędów miast w siedmiu województwach oraz dwie warszawskie dzielnice, Bielany i Bemowo. „Jak pokazała kontrola przeprowadzona przez NIK, normy prawne regulujące od 18 lat planowanie i zagospodarowywanie przestrzenne, zamiast wspierać zachowanie i powiększanie systemów przyrodniczych dopuszczają do ich postępującego i nieodwracalnego osłabiania” – czytamy w raporcie pokontrolnym Izby.

Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, a tak zakłada plan…

Otóż – wcale nie zakłada. Miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego (mpzp) umożliwiają samorządom skuteczną ochronę terenów zielonych przed zabudową. Mpzp wskazują gdzie w przyszłości mogą powstać w gminie drogi, punkty usługowe, przychodnie, szkoły czy place zabaw i ostatecznie zabezpieczają miejsca przeznaczone na zieleń.

Brzmi znakomicie, ale jest haczyk: tworzenie planów mpzp nie jest nawet obowiązkowe! Włodarze polskich miast – z nielicznymi wyjątkami – nie przejmują się więc długofalowym uporządkowaniem rozwoju, szczególnie takim, który stawi czoła wyzwaniom kryzysu klimatycznego. W efekcie – pisze NIK – średnia krajowa pokrycia terenów miejskich mpzp to zaledwie nieco ponad 31 proc. Na koniec 2020 roku tylko jedno (sic!) z blisko 1000 polskich miast było pokryte mpzp w 100 proc. Jest to Chorzów. Dwa inne miasta, Mikołów i Zamość, były bardzo blisko całkowitego pokrycia mpzp. Ale już np. w Leżajsku pokrycie wyniosło poniżej 10 proc. powierzchni miasta.

Wuzetką do inwestycji

Im większe miasto, tym brak mpzp ma gorsze skutki dla środowiska i jakości życia mieszkańców z powodu presji inwestycyjnej za zabudowywanie każdego wolnego skrawka, nie tylko zieleni, ale także przeznaczonego np. pod budowę ważnych ulic. Jak to się dzieje? Poprzez słynne złą sławą decyzje o warunkach zabudowy (tzw. WZ). Przykład pierwszy z brzegu: na początku kwietnia stołeczna „Wyborcza” doniosła o planach dewelopera Matexi na budowę bloku mieszkalnego na 300 lokali w miejscu, gdzie miasto planowało budowę ulicy łączącej dwie duże warszawskie dzielnice, Wolę z Ochotą. Planowało, ale nic z tych planów prawdopodobnie nie wyjdzie, bo deweloper ma WZ-tkę, a ulica była tylko w tzw. studium zagospodarowania, ale nie w mpzp. Zamiast niej, pisze „Wyborcza”, będą mieszkania między ruchliwą ulicą, a torami…

W jednym z przykładów opisanych w raporcie NIK, jedna z warszawskich dzielnic zgodziła się na budowę „38 budynków jednorodzinnych na terenach zielonych związanych z przebiegiem cieku wodnego spełniającego istotną rolę retencji i odprowadzania wód”.

W innym stołecznym przypadku sprytny inwestor składał wnioski o decyzje WZ dla formalnie pojedynczych budynków wielorodzinnych. W trakcie kontroli NIK okazało się, że “choć stały na innych działkach, w rzeczywistości miały wspólny układ komunikacyjny i były powiązane ze sobą techniczne oraz gospodarczo tworząc osiedle”.

Z kolei władze Rzeszowa dopuściły do “budowy zespołu budynków wielorodzinnych (o wysokości od 10 do 55 m) na terenie przeznaczonym w studium na rekreację, turystykę i sport w zieleni urządzonej. Teren leży w dolinie rzeki, stanowiącej naturalny korytarz umożliwiający przepływ mas powietrza. Inwestycja znajdowała się w obszarze szczególnego zagrożenia powodzią”.

NIK podkreśla, że nawet mpzp nie musi być skuteczną barierą przed zabudową, ponieważ w owczym pędzie do inwestowania miasta są nawet w stanie zmieniać własne mpzp wbrew własnym strategiom rozwoju oraz wbrew interesom mieszkańców.

„W Lublinie w 2021 r. zmieniono jeden z planów dopuszczając powstanie stadionu żużlowego i innych obiektów w dolinie rzeki Bystrzycy, która stanowi główny korytarz ekologiczny miasta i korytarz o znaczeniu regionalnym. Do zmiany doszło, mimo, że nie była ona spójna ani z ustaleniami studium, ani ze strategią miasta, ani z planem adaptacji do zmian klimatu” – czytamy w raporcie. NIK dodaje, że władze miasta nawet nie zleciły analizy zgodności inwestycji z tymi dokumentami, w których dwukrotnie zapisano wyłączenie z zabudowy właśnie tego rejonu miasta.

Co gorsza, w kontrolowanych miastach, zwłaszcza największych, “nie monitorowano liczby decyzji WZ, a także pozwoleń na budowę wydanych dla terenów, które według studium podlegały ochronie przed zabudową i spełniały funkcje przyrodnicze”.

Patodeweloperka w walce z pandemią

O ile problemy z planowaniem to wieloletni problem Polski niezależnie od aktualnie sprawujących władzę, o tyle rząd PiS jest współodpowiedzialny za pogarszającą się sytuację.

Przyjęta w 2020 roku ustawa o zapobieganiu, przeciwdziałaniu i zwalczaniu COVID-19, „dopuszczała zabudowę, także obszarów przyrodniczych, z pominięciem przepisów regulujących planowanie i zagospodarowanie przestrzenne, a nawet przepisów budowlanych” – pisze NIK.

„Kontrola przeprowadzona przez NIK wykazała, że tylko do trzech urzędów miast (Krakowa, Tarnowa i Warszawy) wpłynęły informacje od inwestorów dotyczące 70 inwestycji, m.in. budynków mieszkalnych jedno- i wielorodzinnych, które miały być stawiane na terenach określonych w studium jako tereny zielone. W skali kraju organy nadzoru budowlanego otrzymały informacje o 585 inwestycjach realizowanych na podstawie ustawy COVID-19, ale nie są to pełne dane. W niemal połowie przypadków stwierdzono, że inwestycje nie były zgodne nawet z celami ustawy” – czytamy.

Według Marzeny Suchockiej, architektki krajobrazu z Wydziału Ogrodnictwa, Biotechnologii i Architektury Krajobrazu Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie, władze miast, nawet jeśli starają się kontrolować ich rozwój, to często nie są w stanie zapobiec wybiegom inwestorów.

„Miasta robią co mogą, ale ochrony miejskiej przyrody nie ma, a wynika to z niespójności przepisów i ich rozproszenia w najróżniejszych aktach prawnych. Ułatwia to omijanie przepisów. Na porządku dziennym są kruczki w rodzaju przeprowadzania oceny wpływu na środowisko tylko na fragmencie terenu przeznaczonego pod inwestycję bądź osiąganie odpowiedniego współczynnika powierzchni biologicznie czynnej przez nawierzchnie żwirowe a gatunki rodzime to karłowe brzozy w donicach” – krytykuje Suchocka.

Sadzić, dbać, nie wycinać

Miejski drzewostan to kolejny duży problem polskich miast, punktuje NIK. Według raportu, w 10 na 19 skontrolowanych miast władze nie zdołały nawet posadzić tyle samo drzew, ile wycięły. Z dużych miast w Warszawie, Krakowie, Rzeszowie i Gdańsku liczba nowych drzew przewyższyła liczbę tych wyciętych. W Warszawie za wyciętych blisko 37 tys. drzew – najwięcej wśród kontrolowanych miast – posadzono ponad 46 tys.

Ale takie proste porównanie nie oddaje złożoności problemu, mówi Marzena Suchocka.

„Należy, oczywiście, chwalić się sadzeniem nowych drzew, ale trzeba pamiętać, że drzewa 200-letniego czy nawet kilkudziesięcioletniego nie zastąpi się żadną liczbą młodych drzew. Nie mamy czasu, by czekać, aż młode drzewa wyrosną na tyle, by dostarczać nam tyle samo usług ekosystemowych, co drzewa dojrzałe” – mówi ekspertka.

Usługi ekosystemowe drzew to po prostu ich wpływ na otoczenie. Oprócz cienia i oczyszczania powietrza, które w naszym kraju jest jednym z najbardziej zanieczyszczonych na świecie, drzewa między innymi wzbogacają powietrze i glebę w wilgoć, chronią przed wiatrem, ograniczają hałas, dają korzyści biznesowe – np. wzrost sprzedaży w dzielnicach handlowych i mieszkaniowych, w których rosną drzewa – i korzystnie wpływają na estetykę przestrzeni miejskiej.

Wnioski

Według NIK, by chronić miejską przyrodę, należy wprowadzić szereg zmian ustawowych, w tym zmusić gminy pokrycia mpzp terenów wyłączonych z zabudowy ze względu na funkcje przyrodnicze. Wyłączenia takie są często zapisane w studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego, co, jak udowadnia raport NIK, nie jest wystarczającą ochroną.

NIK proponuje również wprowadzenie ograniczeń w stosowaniu decyzji WZ ze względu na ochronę środowiska i lepsze egzekwowanie przepisów dotyczących tzw. powierzchni biologicznie czynnej na terenie inwestycji. Należy także ukrócić praktyki omijania wymogu uzyskania oceny środowiskowej inwestycji przez jej podział na mniejsze etapy i uzyskiwania dla nich odrębnych decyzji WZ przez różne podmioty i osoby.

Udostępnij:

Wojciech Kość

W OKO.press pisze głównie o kryzysie klimatycznym i ochronie środowiska. Publikuje także relacje z Polski w mediach anglojęzycznych: Politico Europe, IntelliNews, czy Notes from Poland. Twitter: https://twitter.com/WojciechKosc

Komentarze