0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: MACIEJ MOSKWAMACIEJ MOSKWA

We wtorek, 16 listopada 2021 ok. godziny 16:00 grupa osób w mundurach Wojska Polskiego zaatakowała trzech fotoreporterów: Macieja Nabrdalika, Macieja Moskwę i Martina Diviska podczas wykonywania przez nich obowiązków dziennikarskich.

Przeczytaj także:

Jak relacjonują zaatakowani, przed wykonaniem zdjęć dokumentujących obecność wojska w rejonie miejscowości Wiejki koło Michałowa (poza obszarem obowiązywania stanu wyjątkowego) podeszli do bramy, przedstawili się wartownikowi jako dziennikarze i uprzedzili, że będą z zewnątrz wykonywać fotografie.

Szlaban obozu
Fot. Maciej Moskwa/ Testigo

Po wykonaniu zdjęć wsiedli do samochodu i chcieli wrócić do Michałowa. Wtedy drogę zastąpiły im osoby w mundurach Wojska Polskiego, które następnie wyciągnęły fotoreporterów z samochodu, szarpiąc ich przy tym i używając wulgaryzmów. Pozbawionych kurtek dziennikarzy skuto kajdankami i przetrzymywano ponad godzinę, do przyjazdu policji.

Rozrzucone podczas przeszukania rzeczy fotoreporterów Fot. Maciej Moskwa / Testigo

W czasie zatrzymania żołnierze dokonali faktycznego przeszukania samochodu, przejrzeli także zawartość kart pamięci w aparatach fotograficznych pomimo wyraźnego poinformowania ich, że mogą naruszać w ten sposób tajemnicę dziennikarską.

Według zatrzymanych, działania osób w mundurach cechowała wyjątkowa agresja. Po przyjeździe policji dziennikarze zostali rozkuci.

Zamieszczamy fragment ponadgodzinnego nagrania tej interwencji dokonanego przez jednego z fotoreporterów.

[audio mp3="https://oko.press/images/2021/11/zatrzymanie-audio_sample.mp3"][/audio]

Wyraźnie słychać wulgarne i agresywne zachowania żołnierzy wobec fotoreporterów.

MON: Żadnej agresji ani przemocy nie było

MON w oświadczeniu zaprzecza relacji dziennikarzy. Twierdzi, że fotoreporterzy byli zamaskowani, nie mieli identyfikatorów prasowych i nie przedstawili się interweniującym żołnierzom.

"Na wezwanie do zaprzestania fotografowania panowie udali się do pojazdu i próbowali odjechać. W międzyczasie zostały powiadomione odpowiednie służby, w tym policja. Żołnierze otrzymali polecenie zatrzymania tych osób do wyjaśnienia sprawy przez uprawniony organ. Osoby te okazały dokumenty potwierdzające tożsamość, jednak legitymacje prasowe okazały dopiero po pewnym czasie" - pisze MON.

Reporter OKO.press rozmawiał z jednym z zatrzymanych, Maciejem Moskwą, który opowiada jak przebiegał ten incydent.

Igor Nazaruk: Dlaczego wasza relacja tak znacznie się różni od komentarza MON-u w tej sprawie?

Maciej Moskwa: Bo komentarz MON-u nie uwzględnia tego, co naprawdę się wydarzyło. Po tym, jak przyjechaliśmy do Wiejek, podeszliśmy z kolegami pod bramę obozu i przedstawiliśmy się, że jesteśmy z mediów. Powiedzieliśmy, że państwo jesteście w pracy i my też. Wykonaliśmy kilka zdjęć.

Wartownik powiedział, że mamy poczekać. Zapytaliśmy, czy jesteśmy zatrzymani, odpowiedział, że nie. Ja podziękowałem, powiedziałem, że skoro nie jesteśmy zatrzymani, to dziękujemy i wracamy do samochodu. Chcieliśmy wrócić do Michałowa.

Przed i za samochodem stanęły umundurowane i zamaskowane osoby z długą bronią. Podszedł do nas bardzo agresywny funkcjonariusz, który w bardzo wulgarny sposób kazał nam wysiąść z samochodu.

Co dokładnie mówił?

Do mnie mówił "won z samochodu". Do Maćka Nabrdalika krzyczał "wyłazisz, czy sam mam cię wyciągnąć?". Krzyki "kurwy" i inne bluzgi. Istnieje nagranie głosowe, które to dokumentuje, a ja nie chciałbym podawać więcej szczegółów, bo każde słowo jest tu bardzo istotne i może być w przyszłości wykorzystane w sprawie.

Co się wydarzyło później?

Zostaliśmy zabrani pod płot jakiegoś gospodarstwa. Rozdzielili nas, kazali wszystko wyciągnąć z kieszeni i zdjąć wierzchnie ubrania.

dokumenty zatrzymanych dziennikarzy
Wiejki, Podlasie, 16 XI 2021. Fot. Maciej Moskwa / Testigo

Zabrali nam rzeczy. Kazali patrzeć przed siebie, podnieść ręce do góry i po jakimś czasie skuli nam ręce z tyłu plastikowymi kajdankami.

Mnie skuli tak niefortunnie, że po chwili zaczęły mi cierpnąć dłonie. Zauważył to żołnierz, spytał, czy wszystko w porządku, powiedziałem, że kajdanki zostały źle założone. Zgłosił to przełożonemu, powiedziałem mu, że są za mocno zaciśnięte i mi krew nie odpływa, że bardzo mnie bolą ręce, że mi zdrętwiały i zaczęły mnie palić, jak przy odmrożeniu.

Otarcia po zdjęciu kajdanków. Fot. Maciej Nabrdalik

To zostało totalnie zignorowane. Musiałem podnosić ręce do góry za plecami. Później się okazało, że zacisnęli je tak mocno, że musieli je rozcinać dwoma narzędziami. W tym czasie przeszukali nasze materiały dziennikarskie.

Przeszukali wasz samochód?

I wszystko, co się w nim znajdowało. Wyciągnęli aparaty, przeglądali ich zawartość i próbowali przeglądać zawartość telefonów komórkowych.

Z telefonami im się udało?

Tego do końca nie wiem, bo staliśmy dość daleko pod płotem, ale wiemy o tym, bo istnieje nagranie głosowe z przeszukiwania samochodu. Przeszukujący widzieli, że przychodzą wiadomości na telefon kolegi. Znaleźli w naszych aparatach zdjęcia spoza strefy z interwencji humanitarnych i komentowali np. "Patrz, ciapatych mają".

Czy jakieś zdjęcia zostały skasowane?

Nie, żadne materiały nie zostały skasowane.

Ile czasu staliście pod tym płotem?

Łącznie wszystko zajęło ok. 1,5 godziny. Przyjechała policja. Spisali nas i nie przyjęli naszego zgłoszenia o tym, że ograniczono naszą wolność. Prosiliśmy, żeby wylegitymowali te osoby, oni tego nie zrobili, nie wezwali też żandarmerii wojskowej. Stwierdzili, że możemy złożyć skargę i zażalenie.

Czy udało wam się ustalić, co to byli za żołnierze?

Nie, nie mieli żadnych oznaczeń. Nie legitymowali się.

Regularne Wojsko Polskie, czy WOT?

Nie wiem.

Wasze dalsze kroki?

Chcemy zgłosić to do prokuratury. Mam nadzieję, że te osoby zostaną rozpoznane i poniosą konsekwencje. Jest nagranie, które dokumentuje przeglądanie naszych materiałów dziennikarskich i podważa wersję MON-u, że wartownicy nie mieli wiedzy, że mają do czynienie z mediami.

W komentarzu MON-u czytamy, że byliście zamaskowani i zakapturzeni i w związku z tym nie wiedzieli kim jesteście i stąd ta interwencja.

Powtarzam: Rozmawialiśmy z wartownikami, mieliśmy białe maski, bo są obostrzenia pandemiczne, nie byłem w żadnym kapturze. W naszym kraju nie ma zakazu fotografowania poza strefą obiektów wojskowych i funkcjonariuszy na służbie. Oni o tym doskonale wiedzieli. Przedstawiliśmy się i nie ukrywaliśmy się z naszą pracą. Policja prócz spisania naszych danych nie postawiła nam żadnych zarzutów, czyli nie zrobiliśmy niczego niezgodnie z prawem.

;

Komentarze