0:000:00

0:00

Swoje ustępstwa prezydent Francji Emmanuel Macron ogłosił w liczącym 12 minut i 51 sekund orędziu do narodu w poniedziałek wieczorem. Prezydent przyznał rację protestującym, zapowiedział "społeczny i ekonomiczny stan wyjątkowy", przedstawił scenariusz, w którym płaca

  • minimalna od stycznia wzrośnie o 100 euro (bez obciążania pracodawców),
  • przez cały rok nadgodziny będą nieopodatkowane i nieoskładkowane,
  • cofnięta zostanie podwyżka opodatkowania niskich emerytur (od 1200 do 2000 euro),
  • a jeszcze w tym roku pracodawcy będą mogli wypłacić bożonarodzeniową premię, która nie wejdzie do podstawy opodatkowania.

"Ten gniew może być naszą szansą" – nawoływał Macron, współczującym tonem opisując sytuację samotnych matek, emerytów czy osób z niepełnosprawnościami. Zapowiedział również powszechne konsultacje społeczne organizowane przez… burmistrzów miast. (To zaskakujący zwrot, biorąc pod uwagę konflikt z miejskimi włodarzami wokół zapowiadanej przez prezydenta reformy terytorialnej

Prezydent skrytykował też akty przemocy, zapowiadając, że ci, którzy się ich dopuścili, nie mogą liczyć na żadną pobłażliwość.

Przeczytaj także:

Demonstrujący oglądają poniedziałkowe wystąpienie Macrona

Protest się opłaca

Na pierwszy rzut oka deklaracje Macrona to poważne ustępstwa. Zaraz po opublikowaniu pozytywnie skomentował je np. Adam Rogalewski, przedstawiciel OPZZ na forum Europejskiego Komitetu Ekonomiczno-Społecznego, europejskiego ciała dialogu społecznego:

View post on Twitter

Jednak po bliższej analizie większość komentujących uznała, że ustępstwa są za małe i nie dotykają sedna problemów. Jednym z nich są nierównomiernie rozłożone obciążenia podatkowe, w tym preferencje dla bardzo bogatych.

Macron na samym początku prezydentury zlikwidował np. podatek od wielkich fortun. Analiza Thomasa Piketty’ego pokazała, że budżet Francji straci przez to ok. 5 mld euro w okresie od 2018 do 2022 roku.

Żądanie przywrócenia podatku od fortun

"Jeśli Macron chce ocalić swoją prezydenturę, musi natychmiast przywrócić podatek od fortun i przeznaczyć wpływy z niego na pomoc tym, których najbardziej dotknęły podwyżki podatku węglowego. Jeśli tego nie zrobi, będzie to znaczyło, że zamiast kampanii przeciwko globalnemu ociepleniu opowiada się za przestarzałą ideologią premiującą bogatych za wszelką cenę" – podsumował Piketty. Jego wpis na blogu osiągnął sporą popularność.

W podobnym duchu były też inne reakcje. Zwracano uwagę, że podwyżka płacy minimalnej jest w istocie przyspieszonym, zapowiadanym w kampanii, trzyletnim procesem podwyższania państwowych dopłat do niskich wynagrodzeń (premia za aktywność).

Fakt-checkingowa redakcja dziennika "Le Monde" zwróciła z kolei uwagę, że zapowiedzi ukrócenia uników podatkowych najbogatszych osób i korporacji są nierealistyczne.

"Biednym dostało się kilka okruchów ze stołu" – komentował lewicowy "Politis"

Wróciło często stosowane wobec poprzedniego prawicowego prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego określenie "prezydent bogatych" – zwłaszcza po tym, jak ustalono, że Macron konsultował się z Sarkozym przed ogłoszeniem swojego planu.

Lewicowa organizacja Attac France, dość widoczna w ruchu Żółtych Kamizelek, podsumowała, że w obliczu "ogromnych nadziei na równość społeczną i podatkową Emmanuel Macron wreszcie, po trzech tygodniach milczenia, zabrał głos, ale odmawia zmiany kierunku". Według działaczy zapowiedzi to "zasłona dymna", która "ilustruje pogardę i niezrozumienie trwającej mobilizacji przez rząd".

Attac zwrócił też uwagę na niekonkretne i w zasadzie niepasujące do reszty orędzia uwagi na temat tożsamości i migrantów, interpretując je jako "apel do skrajnej prawicy w kwestii imigracji " i próbę "przekierowania społecznego gniewu".

Ze względu na strukturę ruchu - brak przywództwa, kilku rzeczników, często nie uzgadniających swoich stanowisk, same Kamizelki nie wypracowały wspólnego stanowiska. Jednak prowadzone na grupach w mediach społecznościowych, głównie na Facebooku, sondy (np. "Czy nadal popierasz ruch Żółtych Kamizelek?" w grupie Gilet Jaune przynoszą jednoznaczne wyniki – po zapowiedziach prezydenta wykruszyło się niewiele zadeklarowanych członków ruchu).

Co z deficytem

Tymczasem raczej sprzyjający Kamizelkom (i reagujące jako pierwsze na wszystkie zapowiedzi ruchu) prawicowy dziennik "Le Figaro" pisze, że obietnice Macrona w odpowiedzi na żądania Kamizelek "pogłębią deficyt publiczny".

Koszty zapowiedzianych rozwiązań redakcja oszacowała na ok. 10 mld euro – co jest sporym problemem, bo zapowiadane tanie państwo Macrona już wcześniej wychodziło dość drogo i deficyt, nawet bez nowych obciążeń budżetowych, sięgał pułapu dozwolonych przez Brukselę 3 proc. Komisja Europejska już zapowiedziała, że przyjrzy się ze szczególną skrupulatnością ustawom budżetowym Włoch i Francji.

I choć nikt jeszcze nie zestawia wprost Francji z Włochami, kolejnym po Grecji "chorym człowiekiem Europy", to mnożą się analogie. Populistyczny rząd włoski zamierza zwiększyć deficyt budżetowy w przyszłym roku, by zrealizować obietnice wyborcze, czemu sprzeciwia się Komisja Europejska, która pierwszy raz w historii wspólnoty zgłosiła weto do projektu budżetu. Przypomnijmy, że Włochy, jak i Francja są członkami strefy euro.

Drogą włoskich populistów

"Le Monde" poprosił o komentarz włoski think tank Volta Italia, który zwrócił uwagę, że o ile Włochy pozostają "Doliną Krzemową populizmu", to mechanizmy działania opozycji wobec Emmanuela Macrona przypomina te, które pogrążyły socjaldemokratycznego premiera Włoch Matteo Renziego i otworzyły drogę do wygranej w ostatnich wyborach populistów z Ruchu Pięciu Gwiazd wraz z nacjonalistami pod wodzą Matteo Salviniego.

Polsko-francuska socjolożka Izabela Wagner-Saffray nie podziela jednak tego lęku przed populizmem Żółtych Kamizelek: "Z francuskiego punktu widzenia Kamizelki to właśnie oddolna demokracja. Tak działa w sytuacjach ekstremalnych społeczeństwo, kiedy władza zachowuje się jak Wersal Ludwika XVI. To właśnie oddolny głos ludu. Nigdy (a znam Francję od 1985 roku) nie było takiej agresji pod adresem władzy, która chroni milionerów, a dokłada obciążeń klasie średniej i biednym. Coraz większa polaryzacja, podwyżki i przesuwanie tego, co kiedyś było państwowe i społeczne w stronę sektora prywatnego - to wyjątkowe objawy niesprawiedliwości społecznej". Według dr hab. Wagner-Saffray, Kamizelki to nie są biedne dzielnice, które przyzwyczaiły się do wyzysku i problemów, "ale francuska klasa średnia – w tym wielu nauczycieli akademickich. To nie jest brak demokracji, to ekstremalne narzędzie demokracji" – podsumowuje.

Baner na jednej z demonstracji: Emerytury - Sarkozy 21 tys. euro, moja Mama - 400 euro.

I rzeczywiście, mobilizacja intelektualistów i dziennikarzy po stronie Żółtych Kamizelek, a także wciąż utrzymujące się poparcie społeczne dla ruchu, nie przypominają przebiegu protestów w innych krajach. Warto odnotować, że od kilku tygodni elektroniczne wydania «

"Le Monde", "Libération", "Le Figaro", "Le Nouvel Observateur" i wielu innych tytułów prasowych są dostępne za darmo, tak by debata publiczna objęła możliwie jak najszersze grupy obywateli.

W ten sposób analizy i przewidywania intelektualistów trafiają do szerszej grupy obywateli, a protestujący mogą o swoich trudnościach i problemach komunikować językiem zrozumiałym i dla polityków, i dla przeciętnego telewidza.

Francja dyskutuje

Protesty i krytyka nie tylko pod adresem samego Macrona, ale całego paradygmatu rządzenia są trwale obecne we francuskim dyskursie publicznym. Na ruch jednak ogromny wpływ miał wtorkowy terrorystyczny zamach na targu bożenarodzeniowym w Strasburgu, w którym zginęły 4 osoby, a 11 zostało rannych.

Zamachowiec, urodzony w Strasburgu, znany ze swojej przeszłości kryminalnej - przesiedział 7 lat w więzieniu za napady rabunkowe i napady z nożem, został zabity przez policję po dwudniowej obławie. Aresztowano też jego kilku wspólników.

Dla francuskiego społeczeństwa zamachy tego rodzaju oznaczają stan podwyższonej gotowości i mobilizację, która może pokrzyżować szyki Żółtym Kamizelkom. Sytuacja skomplikowała się do tego stopnia, że wiele Kamizelek przebąkiwało o możliwym spisku Emmanuela Macrona, który miałby posłużyć się zamachowcem do spacyfikowania ruchu.

Co ciekawe, tu właśnie widać wyjątkowy charakter obecnej mobilizacji ludzi. Po skoku nastrojów na początku, ruch zaczął prowadzić działania uspokajające i koncyliacyjne, a także wzywa do sceptycyzmu wobec krążących po grupach fake newsów.

Tymczasem międzynarodowa opinia publiczna zaczyna być coraz bardziej zainteresowana francuskim protestem, zwłaszcza od kiedy Egipt zakazał sprzedaży żółtych kamizelek co najmniej do 25 stycznia, czyli rocznicy wydarzeń na placu Tahrir.

Polscy rolnicy z Unii Warzywno-Ziemniaczanej wykorzystali ten symbol podczas środowej blokady autostrady A2. Jaskrawożółte protesty widać już też w Holandii i w Belgii.

Piąty weekend protestów

Ustępstwa Macrona nie uspokoiły protestujących. W sobotę 15 grudnia Żółte Kamizelki zwołały kolejny marsz w Paryżu i innych wielkich miastach, mimo apeli władz by po zamachu w Strasburgu ograniczyć masowe zgromadzenia. W centrum Paryża w sobotę rano zgromadzone były znaczne siły policji i żandarmerii.

"Nie możemy się zatrzymać" - powiedział w nagraniu wideo na swoim Facebooku Eric Drouet, jedna z ważniejszych postaci ruchu. "To, co Macron zrobił w poniedziałek, oznacza, że traci grunt pod nogami".

W chwili publikacji tego tekstu nie znaliśmy jeszcze przebiegu sobotniej demonstracji.

;

Udostępnij:

Agata Czarnacka

Filozofka polityki, tłumaczka, działaczka feministyczna i publicystka. W latach 2012-2015 redaktorka naczelna portalu Lewica24.pl. Była doradczynią Klubu Parlamentarnego SLD ds. demokracji i przeciwdziałania dyskryminacji oraz członkinią Rady Polityczno-Programowej tej partii. Członkini obywatelskiego Komitetu Ustawodawczego Ratujmy Kobiety i Ratujmy Kobiety 2017, współorganizatorka Czarnych Protestów i Strajku Kobiet w Warszawie. Organizowała również akcję Stop Inwigilacji 2016, a także obywatelskie protesty pod Sejmem w grudniu 2016 i styczniu 2017 roku. Stale współpracuje z Gazetą Wyborczą i portalem Tygodnika Polityka, gdzie ma swój blog poświęcony demokracji pt. Grand Central.

Komentarze