0:000:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

"Ona będzie musiała wygrać wybory parlamentarne" - podkreśla dr Błaszczak, specjalizujący się w polityce Wysp Brytyjskich. - "Długofalowym zadaniem Truss jest zapewnienie konserwatystom władzy. Obecne sondaże są niekorzystne, ona musi sięgnąć po wyborców o innym profilu niż członkowie Partii Konserwatywnej".

Czy zatem jej poza "zwykłej osoby" została stworzona na potrzeby polityczne? "Liz Truss jest bardziej przystępna dla ludzi, popełnia gafy, znane są jej problemy małżeńskie sprzed kilkunastu lat. Nie jest oderwana od przeciętnego wyborcy jak Boris Johnson" - ocenia ekspert. "Tylko on mógł w pożegnalnym przemówieniu powołać się na legendę o rzymskim przywódcy, który porzucił władzę dla pługa".

Wprawdzie obydwoje skończyli ten sam uniwersytet - w Oxfordzie, ale Truss zdaniem Błaszczaka reprezentuje po prostu klasę średnią. "Zanim zajęła się polityką, pracowała jako korporacyjna księgowa" - przypomina gość "Powiększenia".

"To jest taki klasyczny zawód, który mogą wykonywać dobrze wykształceni przedstawiciele klasy średniej. I moim zdaniem ona tego rodzaju wizerunek buduje w pewnym kontraście do chwilami przeintelektualizowanego Borisa".

Czy Liz Truss ma szansę stać się drugą Margaret Thatcher, czy raczej drugą Teresą May?

"To jest świetne zestawienie" - uśmiecha się dr Jarosław Błaszczak. A co odpowiada? Przeczytaj w rozmowie poniżej albo posłuchaj w tym odcinku "Powiększenia".

Przeczytaj także:

„Powiększenie” to podcast Agaty Kowalskiej, dziennikarki OKO.press. Dwa razy w tygodniu autorka zadaje doskonale przygotowane, precyzyjne pytania politykom, ekspertkom, a czasem uczestnikom wydarzeń. Postanowiliśmy publikować także zapis tekstowy podcastów, żeby podkreślić ich wartość, bo informują, objaśniają i skłaniają do myślenia. Liczymy także na to, że osoby, które wolą czytać niż słuchać, zachęcimy do zmiany tego nastawienia i sięgną po podcasty Kowalskiej. Czyta się je dobrze, ale słucha jeszcze lepiej.

Agata Kowalska: Dziennik "The Guardian” był bezlitosny. Napisał: „Jej przemówienie było drewniane, a treść nijaka. Nie powiedziała nic godnego zapamiętania poza tym, że następne wybory parlamentarne odbędą się jej zdaniem w 2014 roku”. Jak to możliwe, że taka polityczka zostaje premierem Wielkiej Brytanii, kraju słynącego z ciętych ripost i ostrych, choć dowcipnych, wymian parlamentarnych? Kim jest Liz Truss? Jakie są jej mocne strony? O tym dzisiaj w Powiększeniu! A naszym gościem jest dr Jarosław Błaszczak, specjalizujący się w polityce brytyjskiej, a także w polityce Australii i Oceanii. Dzień dobry!

Dr Jarosław Błaszczak: Dzień dobry.

Zacznijmy może od imienia. Liz Truss tak naprawdę nazywa się Mary Elizabeth Truss. Ale imię skraca. To jest ruch na potrzeby wizerunku? Czy też Wielka Brytania to nie jest kraj, który szczególnie ceni sobie pompatyczność i wielkie tytuły?

Do tego bym akurat jakiejś wielkiej wagi nie przywiązywał. Mamy długą tradycję zarówno w życiu publicznym, w mediach, w kulturze, ale też w polityce, osób, które przechodzą do historii pod zdrobnieniami.

Najbardziej znanym przykładem jest Tony Blair, który tak naprawdę miał Anthony. Albo były lider opozycji Ed Milliband. A Truss preferuje posługiwanie się drugim imieniem, w zdrobniałej formie. Może to jest decyzja wizerunkowa, może też osobista, może nie lubi swojego pierwszego imienia? Tylko spekuluję, ale to akurat wydaje mi się zupełnie rutynowe w świecie brytyjskiej polityki.

To teraz przyjrzyjmy się liczbom. 5 września dowiedzieliśmy się, kto ostatecznie wygrał dosyć długi proces wyborczy w Partii Konserwatywnej. Ostatecznie była to Liz Truss uzyskująca 57,4 proc. głosów, a jej przeciwnik, finałowy kontrkandydat Rishi Sunak 42,6 proc. głosów. Komentatorzy wskazywali, że jest to najsłabszy wynik dla lidera od lat. Ale czy to ma jakieś większe znaczenie? Ostatecznie liczy się ten, kto wygrał. Czy powinniśmy się zagłębiać w to 57 proc.?

To dosyć ważne, ale ja bym tego nie przeceniał. Ta liczba mówi o tym, jak głęboki jest podział partii. Z drugiej strony, trochę podobnie jak w Stanach Zjednoczonych, gdzie mamy prawybory, w Wielkiej Brytanii istnieją bardzo rozbudowane systemy wybierania liderów przez członków partii.

Ta procedura to trochę rytuał, ale i taki okres w cyklu życia partii, gdy dzieli się ona na frakcje. I te frakcje stają się bardzo publiczne, a potem one oczywiście nie zanikają zupełnie, ale starają się jednoczyć za zwycięzcą. I w powyborczych wypowiedziach polityków Partii Konserwatywnej wyraźnie było to widać.

Jeżeli chodzi o to niskie poparcie dla Liz Truss, to wg mnie problem polegał też trochę na jej programie, w szczególności ekonomicznym. Dla części członków Partii Konserwatywnej - pamiętajmy, że to oni wybierają swojego lidera - niektóre jej zapowiedzi, w szczególności dotyczące polityki fiskalnej, jej program cięcia podatków kosztem zwiększania długu publicznego, mógł być trochę za daleko idący. Konserwatyści mają opinię partii odpowiedzialnej fiskalnie, sami siebie też tak widzą. A to, co proponuje Truss, idzie w inną stronę.

Zachęcam wszystkich do zajrzenia do archiwum „Powiększenia”, do odcinków o zmianach w Partii Konserwatywnej i odejściu Borisa Johnsona. W nich opisujemy szczegółowo procedurę wyborczą, która rozpoczynała się w klubie parlamentarnym, czyli wśród samych posłów. Natomiast ostateczne starcie Liz Truss - Rishi Sunak rozstrzygnęło się w głosowaniu wszystkich członków partii.

Przyjrzyjmy się samej Liz Truss. Cytowałam już „Guardiana”, ale to nie jedyne źródło krytyki nowej pani premier. W mediach i social mediach pojawiło się bardzo dużo ostrych słów, memów, dokuczliwych żartów na temat nowej premierki. Zastanawiam się, czy one są sprawiedliwe? Przecież to następczyni Borisa Johnsona, czyżby zapomniano, jakiego rodzaju to był polityk i lider? Czy pana zdaniem to jest uczciwe, tak ostra krytyka Liz Truss?

Ja uwielbiam „Guardiana”, ale to jest fakt znany powszechnie, że ta gazeta niekoniecznie sympatyzuje z Partią Konserwatywną (śmiech) i miejmy to na uwadze. Co do Truss, to myślę, że to jest zupełnie inny model budowania publicznego wizerunku. Boris Johnson do ostatniej chwili, do pożegnalnego przemówienia na Downing Street, na każdym kroku eksponował to, że pochodzi z elit, w tym również z elit intelektualnych. Bo komu w dzisiejszej polityce przyszłoby do głowy, żeby powoływać się w zupełnie współczesnym wystąpieniu na postać historyczną z V wieku przed naszą erą? A dokładnie to zrobił Boris Johnson.

Liz Truss jest bardziej przystępna dla ludzi, którzy w efekcie mogą pomyśleć: „jest taka, jak my”. Popełnia gafy, znane są jej problemy małżeńskie sprzed kilkunastu lat, nie jest oderwana od przeciętnego wyborcy tak, jak Boris Johnson.

A pamiętajmy i to jest szalenie ważne, że o ile celem Truss była do tej pory wygrana w wewnątrzpartyjnych wyborach, to teraz jej długofalowym zadaniem będzie przedłużenie pozostawania konserwatystów u władzy. Ona będzie musiała wygrać wybory parlamentarne. I wtedy ten przekrój demograficzny, ten profil wyborcy, o którego względy będzie zabiegała, będzie zupełnie inny, niż wśród samych torysów.

Teraz przed nią dwa lata, w czasie których jako premierka będzie musiała co środę odpowiadać na pytania w Izbie Gmin. Te posiedzenia są transmitowane, wyimki później wielokrotnie kolportowane. Jak ona sobie poradzi, skoro ma kłopot nawet wtedy, gdy nikt pytań nie zadaje, jest tylko ona i mikrofon?

To prawda. Na pewno będzie musiała się bardzo starać, żeby dobrze wypadać w szczególności na tle swojego oponenta, którym prawdopodobnie aż do wyborów będzie Keir Starmer [lider Partii Pracy – przyp. red.].

Starmer jest doświadczonym politykiem, ale przede wszystkim bardzo doświadczonym prawnikiem. Ma dużą wprawę w publicznych wystąpieniach i w takim dociekliwym, wręcz prokuratorskim przesłuchiwaniu swoich oponentów, zwłaszcza podczas sesji premiera. Tyle że tutaj pojawia się pytanie, na ile tego typu elementy spektaklu politycznego, jak sesja pytań do premiera, są rzeczywiście istotne dla wyborcy?

W tej chwili obywatele Wielkiej Brytanii najbardziej się przejmują tym, że jeżeli rząd nie dokona ostrej interwencji, to rachunki tej zimy będą absolutnie mordercze. I myślę, że jeżeli Truss skutecznie w tej dziedzinie zadziała, to potknięcia w pojedynkach ze Starmerem zostaną jej w jakimś stopniu wybaczone.

Liz Truss ostatecznie jednak te wybory wewnątrzpartyjne wygrała. Ma swoje mocne strony, choć może nie są takie oczywiste, kiedy słucha się jej przemówień. Jedna z rzeczy, które mnie zadziwiają, to jej doświadczenie gabinetowe. Podkreśla się, że jest to najmłodsza premierka, a była to też najmłodsza ministra czy minister w dziejach Wielkiej Brytanii. Wypisałam sobie jej wszystkie funkcje gabinetowe, pomijając szczebel wiceministerialny. Truss była ministrą: spraw zagranicznych, skarbu, handlu, sprawiedliwości, środowiska, ministrą do spraw kobiet i równości, a nawet przez jakiś czas Lordem Kanclerzem. I zastanawiam się, dlaczego jedna osoba pełniła tyle różnorodnych funkcji. Czy to jest zwykła praktyka w brytyjskiej polityce?

Tak, pamiętajmy, że Wielka Brytania, jeżeli chodzi o funkcjonowanie rządu, a już w szczególności gabinetu, ma model, w którym ministrowie są politycznymi szefami resortów. I oni za te resorty odpowiadają przed parlamentem, a pośrednio też przed wyborcami.

Natomiast jednocześnie Wielka Brytania ma tradycje bardzo silnej i bardzo wpływowej służby cywilnej.

Nie wymienianej po kolejnych wyborach.

Tak, dokładnie. Zresztą w każdym brytyjskim ministerstwie jest taki urzędnik, który nazywa się stałym sekretarzem, to najwyższy rangą zawodowy urzędnik w danym resorcie. Jeżeli ktoś ma takie umiejętności, że umie nadać resortowi kierunek zgodny z polityczną wolą partii rządzącej czy premiera, a jednocześnie czerpać z kompetencji urzędników resortu, to wcale nie musi być ekspertem w danej dziedzinie, żeby sobie poradzić.

Tu bardziej chodzi o umiejętność zarządzania zespołem i bycia twarzą medialną danego obszaru polityki. Niekoniecznie trzeba, będąc na przykład Lordem Kanclerzem, mieć bardzo szczegółową wiedzę na temat wymiaru sprawiedliwości.

Wróćmy do mocnych stron Liz Truss. Pisze się, że jej główny atut i przewaga nad Rishim Sunakiem, to „niebycie milionerką”, tylko zwykłą osobą. Mówił Pan o tym przed chwilą, że dla szeregowych członków partii to mogło być ważne. Ale czy ona rzeczywiście jest zwykłą osobą, czy tylko dobrze udaje? Skończyła Oxford, przez lata pełniła te wszystkie funkcje gabinetowe. Kim naprawdę jest Liz Truss?

Oni oboje skończyli Oxford, zarówno Liz Truss, jak i Rishi Sunak.

No tak, ale on chodzi w butach od Prady, a ona ponoć w kolczykach za 3 funty, w jakiejś taniej biżuterii.

Tak, a oprócz tego w czasie kampanii wyborczej, kiedy ludzie, jak wspomniałem, naprawdę martwią się rosnącymi kosztami życia, to Rishi Sunak buduje w swojej rezydencji nowy basen. To też było mu wypominane tak jak te buty Prady noszone podczas wizyty na jakimś polu na wsi.

Czyli on nie udaje, tu mamy pewność. Jest bogatym człowiekiem, który swego bogactwa nie ukrywa. A jak jest z Liz Truss? Nie pytam o jej majątek, tylko o to „bycie zwykłą”.

Myślę, że ona reprezentuje po prostu brytyjską klasę średnią. W Wielkiej Brytanii mamy bez porównania większe tradycje klasy średniej, jej roli politycznej, jej roli społecznej niż na przykład w Polsce. Rishi Sunak był takim klasycznym przedstawicielem klasy wyższej, zwłaszcza ekonomicznie. Abstrahując od jego pochodzenia etnicznego [rodzice Rishiego Sunaka pochodzą z Indii – przyp. red.], które może trochę zakłóca ten obraz. On jest w tej kadencji najzamożniejszym członkiem parlamentu.

Natomiast Liz Truss ze swoją biografią, swoim sposobem bycia, właściwie całą swoją osobą reprezentuje klasę średnią. Zanim zajęła się polityką, pracowała jako korporacyjna księgowa. To jest taki klasyczny zawód, który mogą wykonywać dobrze wykształcenie przedstawiciele klasy średniej. I moim zdaniem ona tego rodzaju wizerunek buduje w pewnym kontraście do chwilami przeintelektualizowanego Borisa, mimo że generalnie stara się pokazywać, że jest jego godną następczynią.

Podaje się jeszcze jeden powód, dla którego Liz Truss wygrała wewnątrzpartyjne wybory. I to nie jest kwestia tego, że jej przeciwnikiem był milioner, tylko że jej przeciwnikiem była osoba o niebiałym kolorze skóry. Czy to jest możliwe, że Sunak przegrał z powodu rasizmu panującego w szeregach Partii Konserwatywnej?

To jest świetne pytanie, ale wydaje mi się, że możemy na nie odpowiadać tylko na poziomie intuicji.

Nikt się raczej nie przyzna, nawet w anonimowej ankiecie, że nie głosował na Sunaka, bo ten ma brązową skórę. Tak intuicyjnie myślę, że to na pewno był jakiś czynnik.

Bardzo trudno byłoby oskarżyć Partię Konserwatywną, że ona jest instytucjonalnie rasistowska, bo tam wśród czołowych polityków jest dużo postaci pochodzących z mniejszości etnicznych. I tak samo będzie w rządzie Truss. Jeżeli wierzyć przeciekom, to ministrą spraw wewnętrznych będzie bardzo konserwatywna, twarda zwolenniczka brexitu, której rodzina pochodzi z Indii. A z kolei kanclerzem skarbu będzie potomek imigrantów z Ghany.

[Rozmowa była nagrywana 6. września przed południem. Kilka godzin później Suella Braverman rzeczywiście otrzymała fotel ministry spraw wewnętrznych, a Kwasi Kwarteng został ministrem finansów - przyp. red.].

Papierkiem lakmusowym danego zjawiska społecznego może być to, co pisze się w tabloidach. Czy kwestia koloru skóry Sunaka była podnoszona w czasie tej partyjnej kampanii wyborczej na łamach takich gazet?

Ja się z tym nie spotkałem, ale przyznam, że tabloidy brytyjskie to nie jest moje pierwsze źródło informacji (śmiech), więc mogę się mylić w tej sprawie.

Bo one nie piszą o faktach, one piszą o nastrojach – to jest ta różnica.

Jasne. Warto też spojrzeć na dane demograficzne dotyczące członków Partii Konserwatywnej, Tam widać zasadnicze różnice między nimi a ogólnym przekrojem brytyjskiego społeczeństwa.

Według danych sprzed dwóch lat, zresztą nieujawnionych oficjalnie przez partię, tylko oszacowanych przez naukowców, 63 proc. torysów to mężczyźni, 39 proc. to osoby powyżej 65. roku życia, 80 proc. to są osoby z trzech górnych klas społecznych.

Tu warto zaznaczyć, że w Wielkiej Brytanii tradycyjnie socjologowie dzielą społeczeństwo na sześć klas.

Co jeszcze widać w tych danych? Że zaledwie 6 proc. torysów pochodzi ze Szkocji. I że 76 proc. głosowało za wyjściem z Unii Europejskiej.

[Cały projekt badający strukturę członkowską brytyjskich partii politycznych przeprowadzony w Queen Mary University of London znajduje się tutaj - przyp. red.]

I teraz ja na podstawie swoich intuicji, bo nie mamy na to twardych danych, jestem w stanie sobie wyobrazić, że dla tego typu osób wizja premiera z takim kolorem skóry jak Rishiego Sunaka jest trudna do przełknięcia.

O to też pytał jeden ze słuchaczy „Powiększenia”, pan Szymon: czy torysi są partią starych ludzi? Czy są partią pokolenia, które właściwie odchodzi?

Myślę, że Partia Konserwatywna na pewno będzie musiała poszukać jakiejś nowej tożsamości i o tym już się tam dyskutuje. Spotkałem się nawet z opinią, że akurat Liz Truss należy do tych polityków, którzy mają większą niż inni świadomość tego problemu.

Rzeczywiście z powodów biologicznych śmierć zabiera w wielu przypadkach najtwardszy elektorat Partii Konserwatywnej. Ale z drugiej strony w ostatnich wyborach, które, jak wiemy, zakończyły się rekordowymi wynikami konserwatystów, tej partii udało się zdobyć wiele mandatów na tzw. czerwonej ścianie.

Czyli tam, gdzie od wielu, wielu lat wygrywali labourzyści. To pokazuje, że w tej partii jest potencjał do poszerzania zasięgu, swojego grona wyborców. Natomiast rzeczywiście musi się ona zastanowić nad tym, jaki jest jej przekaz i czy nie rozmija się on z tym, co staje się mainstreamem.

I tutaj jako przykład podaje się kwestie obyczajowe. Wydaje się, że społeczeństwo brytyjskie, gdyby próbować wyciągnąć średnią, jest bardziej liberalne, bardziej progresywne w wielu kwestiach niż zwłaszcza prawe skrzydło Partii Konserwatywnej.

To już wątek na osobną dyskusję, czy w czasach recesji kwestie obyczajowe mają jakiekolwiek znaczenie. A jeśli tak, to czy nie są wykorzystywane, jako pewne hasła odwracające uwagę od problemów ekonomicznych, a nie jako prawdziwa, ważna część polityki. Wracam do pytań słuchaczek i słuchaczy i do kariery Liz Truss. Bardzo często zwraca się uwagę na to, że ona kiedyś popierała Liberalnych Demokratów, była członkinią tej partii, a potem przeszła do konserwatystów. I o to pyta pan Sebastian: „jak można przejść z jednej partii do drugiej, albo najpierw popierać zostanie w Unii Europejskiej, a później zachwalać brexit i spokojnie patrzeć sobie w twarz w lustrze”?

Na to trzeba spojrzeć z dwóch stron. Z jednej strony ona rzeczywiście jako młoda dziewczyna była bardzo prominentną członkinią młodzieżówki Liberalnych Demokratów. Do tego stopnia, że była szefową oddziału tej młodzieżówki, działającego na uniwersytecie oxfordzkim.

No właśnie, jako studentka. Ale również jeszcze jako studentka przeszła do konserwatystów. To był ten sam okres.

Tak, jeśli się nie mylę, miała wtedy 23 lata. To pytanie do nas wszystkich: czy kończąc studia, kończąc dwadzieścia kilka lat mieliśmy takie same poglądy polityczne jak teraz? W moim przypadku odpowiedź brzmi: nie. Myślę, że każdemu należy dać prawo do ewolucji poglądów. Ale z drugiej strony, i tutaj kłania się zdecydowanie stosunek do referendum brexitowego,

Liz Truss umie się bardzo dobrze adaptować do zmieniającej się sytuacji.

W tym momencie w brytyjskiej polityce, przynajmniej w mainstreamie, zapanował konsensus co do tego, że brexit przynajmniej w perspektywie jednego pokolenia jest raczej nieodwracalny i nie ma sensu kruszyć o to kopii.

Przecież to nie było tak, że nagle ci wszyscy politycy, którzy popierali pozostanie w UE, po przegranym referendum ogłosili, że kończą kariery polityczne i że już więcej ich nie zobaczymy w Izbie Gmin. Tego typu zmiana, dostosowanie się do realiów było stosunkowo powszechne, zwłaszcza w dwóch głównych partiach: Konserwatywnej i Pracy. Może w mniejszym stopniu u Liberalnych Demokratów, bo oni jednak twardo stoją na proeuropejskich pozycjach.

Kolejne pytanie słuchacza, które mnie trochę zdumiało, a trochę nie jest dla mnie jasne. Pan Jan pyta czy Liz Truss ma szanse stać się drugą Margaret Thatcher. Dlaczego to pytanie nie jest dla mnie jasne? Bo kiedy mówimy „Margaret Thatcher” to myślę, że każdy z nas ma zupełnie co innego w głowie, z czymś innym ją kojarzy. Nie wiemy więc, kim jest Margaret Thatcher dla pana Jana. Więc, jeśli można, ja rozwinę to pytanie. Czy Liz Truss ma szansę stać się drugą Margaret Thatcher, czy raczej drugą Teresą May?

To jest świetne zestawienie. Jeżeli chodzi o Margaret Thatcher, to Liz Truss będzie miała przede wszystkim problem z tym, żeby rządzić aż tak długo (śmiech). Biorąc pod uwagę obecne trendy sondażowe, to naprawdę dużym jej sukcesem byłoby przeprowadzenie Partii Konserwatywnej przez najbliższe wybory. Ona już w tym pierwszym przemówieniu po ogłoszeniu wyników dała do zrozumienia, że raczej jej się nie będzie spieszyło ze skracaniem kadencji Izby Gmin.

No tak, mówiła, że poczeka do 2014 (śmiech). To oczywiście była pomyłka. Chodziło jej o rok 2024.

Tak, a nawet, gdyby się bardzo uparła, to konstytucyjnie jest w stanie te wybory przeciągnąć do stycznia 2025. I myślę, że będzie się o to starała.

Nie mówię, że przeciągnie ten termin aż tak bardzo, ale gdyby wybory odbyły się dzisiaj, to Partia Konserwatywna miałaby ogromne kłopoty. To widać w sondażach i to też widać w codziennej, społecznej sytuacji; kryzys związany z kosztami życia jest bardzo obciążający dla jej partii.

Nie wiem też, czy Liz Truss na pewno chciała być jak Margaret Thatcher, bo to postać do dziś szalenie polaryzująca brytyjskie społeczeństwo. Jeżeli ona ma być liderką, która zdobędzie szersze poparcie, poszerzy grono wyborców swojej partii, to myślę, że nie chciałaby mieć aż tak ostrego konserwatywnego wizerunku.

A po drugiej stronie tej osi stoi Teresa May. Co z tym kierunkiem?

Teresa May to jest bardziej historia polityczki, która chciała dobrze, ale w pewnym momencie przegrała z frakcyjnymi rozłamami w swojej partii. To też jest możliwy scenariusz. Pojawiły się już pewne sygnały, że w Partii Konserwatywnej jakieś grupy, będące obecnie na marginesie, będą chciały bardzo szybko przeciwdziałać jej przywództwu.

Ostrożnie to pan ujął. Ja czytałam komentarze napisane bardzo wprost. Że zaraz wróci Boris Johnson. Że Liz Truss zostanie przez niego w sprytny sposób odsunięta i sobie z nim nie poradzi.

Ale Boris Johnson sam troszeczkę te spekulacje uciął. On tym pożegnalnym przemówieniu użył dwóch metafor. Z jednej strony powiedział, że jest jak taka rakieta, która wynosi statek kosmiczny i kiedy spełni swoją rolę to już sobie spokojnie spada do Pacyfiku. I że trzeba dać jej prawo, żeby opadła i utonęła.

To mogło wskazywać, że nie ma takich ambicji. Z drugiej strony, powołał się na wspomnianego już przeze mnie rzymskiego przywódcę Cyncynata. Zasłynął z tego, że kiedy przestał być potrzebny, kiedy uznał, że to koniec, kres jego rządów, to wrócił do pługa. Tyle że potem został dyktatorem ponownie, drugi raz. Nie wiadomo więc, której z metafor mamy się trzymać.

I myślę, wracając już do twardej rzeczywistości Izby Gmin, że

konserwatyści będą starali się dociągnąć do wyborów z Liz Truss w roli przywódczyni. To już naprawdę byłoby kompromitujące dla tej partii, żeby zmieniać przywódcę kolejny raz.

Już teraz zresztą się im zarzuca, że ostatnie osiem tygodni partia spędziła na zajmowaniu się sobą w sytuacji, kiedy jest tyle ważnych wydarzeń w kraju i w sytuacji międzynarodowej. A wydaje się, że premier Johnson, jak już został obalony i pełnił funkcję "tymczasowego premiera", to de facto zupełnie się wycofał. Zarzuca mu się, że w tym czasie dwa razy pojechał na wakacje, a przecież od jutra będzie miał tyle wakacji, ile dusza zapragnie.

À pro pos polityki zagranicznej, to mamy kolejne pytanie od słuchacza. Bardzo przy okazji dziękuję wszystkim, którzy korzystają z Twittera, dziękuję za pytania i komentarze do poszczególnych tematów "Powiększenia". Pan Artur chciałby wiedzieć, co z sojuszem Wielkiej Brytanii z Polską, z Ukrainą, czyli na ile może zmienić się polityka zagraniczna UK?

Myślę, że to jest taki obszar, gdzie zobaczymy na pewno bardzo, bardzo dużo kontynuacji. Pamiętajmy, że Liz Truss w rządzie Johnson była w ostatnim okresie ministrem spraw zagranicznych i współkształtowała chociażby brytyjską odpowiedź na wydarzenia w Ukrainie.

Poza tym zobaczymy [czy tak będzie], ale według przecieków zamierza poprosić Bena Wallace'a, który był ministrem obrony u Johnsona, żeby kontynuował swoją misję. Chodzi o to, by w tej dziedzinie zapewnić maksymalną ciągłość, więc tutaj akurat bym się nie spodziewał nowego kierunku.

[Rozmowa była nagrywana 6. września przed południem. Kilka godzin później Ben Wallace został powołany na stanowisko ministra obrony w rządzie Liz Truss - przyp. red.]

Wielka Brytania na tle innych państw europejskich jest zwolenniczką twardego, a nawet bardzo twardego kursu wobec Rosji i byłbym zdziwiony, gdyby tutaj cokolwiek się zmieniło. Poza tym ta wojna jest używana w brytyjskiej polityce jako wyjaśnienie, czy nawet wymówka, skąd się wzięły te trudności z cenami, z kryzysem ekonomicznym. Ale nie spodziewałbym się, żeby tutaj doszło do jakiś istotnych zmian.

Czy zatem którakolwiek z polityk prowadzonych przez Borisa Johnsona ulegnie jakiejś radykalnej zmianie?

Na pewno Liz Truss zapowiedziała radykalne obniżenie podatków i w kręgach partyjnych panuje zgoda, że trzeba to będzie zrobić za pożyczone pieniądze, Zobaczymy więc wzrost długu publicznego. Przy czym Liz Truss, czy szerzej jej obóz, argumentują, że poza wojną praprzyczyną obecnych trudności ekonomicznych była też pandemia.

Truss wręcz porównuje pandemię do II wojny światowej.

I jakkolwiek można by dyskutować, czy to jest fortunne porównanie, to chodzi o wydarzenie, które zdarza się raz na pokolenie. I że Brytyjczycy powinni dać sobie prawo, by w spokojnym, niespiesznym tempie, czyli - mówiąc wprost - długo, z tego wychodzić.

Prawdopodobnie nowa premierka ogłosi też bardzo daleko idącą interwencję rządu w ceny gazu i prądu.

Ale to jest zmiana w stosunku do Borisa Johnsona, czy raczej wymóg realiów, wymóg czasu?

To była jedna z tych polityk, w których Johnson się wstrzymywał czekając na następcę i prawdopodobnie bardzo szybko Truss ogłosi, że tak, robimy to.

[Rozmowa nagrywana 6 września. 8 września Liz Truss ogłosiła zamrożenie cen energii dla gospodarstw domowych do 2024 roku - przyp. red.]

To czekamy. Zobaczymy jakie będą pierwsze decyzje nowej pani premier, która właśnie skończyła audiencję u królowej Elżbiety, gdzie otrzymała misję stworzenia rządu. A właśnie, pojawiły się komentarze, że gabinet Liz Truss będzie najbardziej konserwatywnym gabinetem „od stu lat”. Czy to jest możliwe i co by to miało znaczyć?

Myślę, że pod względem światopoglądowym jest taka możliwość. Byłbym ostrożny z takimi szerokimi porównaniami od stu lat, bo zupełnie co innego znaczyło być konserwatystą sto lat temu.

Ale to nie ja wymyśliłam! (śmiech). Naprawdę pojawiają się takie dalekie porównania.

Rozmawialiśmy już o tym i ja przyznaję dużo racji temu argumentowi, że pozycja światopoglądowa jest nieszczególnie istotna, kiedy trzeba walczyć z drożyzną, czy z kryzysem energetycznym. Ale jeżeli byśmy jednak chcieli jakąś lupę na to nałożyć, to tematy, które są treścią dyskusji światopoglądowej w Wielkiej Brytanii są radykalnie inne niż w Polsce.

Nikt w mainstreamie partii konserwatywnej – pomijam jakieś marginalne grupy – nie kwestionuje prawa do aborcji, do równości małżeńskiej osób homoseksualnych.

Tutaj problemem, wokół którego toczy się dyskusja, jest kwestia osób transpłciowych. Liz Truss nieszczególnie się podoba koncepcja, żeby jedynym kryterium określania płci, zwłaszcza płci prawnej, była samoidentyfikacja.

Tak, chodziło o to, żeby móc wpisać do dokumentów swoje imię i nazwisko zgodne z płcią odczuwaną, bez przechodzenia całej procedury medycznej. Truss jest przeciw.

Tak, ona wyraziła kiedyś w takich prostych, żołnierskich słowach swoje poglądy na ten temat mówiąc, że jej zdaniem kobieta to jest ktoś, kto ma macicę. Zresztą w trochę podobnym nurcie, jak J.K. Rowling, którą bardzo za to krytykowano.

To widać na przykładzie kampanii Rishiego Sunaka, który rozpoczął ją z pozycji neutralnych światopoglądowo. A im dłużej trwał wyścig, tym musiał przechodzić bardziej na prawo i ostrzej mówić o pewnych kwestiach, bo widział, że tego oczekują partyjne doły.

I to nie dotyczyło tylko kwestii osób transpłciowych, ale też stosunku do dziedzictwa imperium brytyjskiego. Wiadomo, że osoby, które przyjeżdżają do Wielkiej Brytanii lub których rodzice czy dziadkowie przyjechali do Wielkiej Brytanii, będą inaczej patrzyły na historię obecności brytyjskiej w Afryce czy w Indiach, niż ujmuje to taka stara kolonialna narracja.

W tej kampanii pojawiały się też takie głosy, że nie możemy obrzydzać własnej historii, nie możemy niszczyć własnego patriotyzmu. Wracając do Liz Truss, to na pewno nie jest ona wielką zwolenniczką symbolicznego, a czasami zupełnie fizycznego, obalania pomników tych starych, kolonialnych bohaterów.

Czekamy zatem na sukcesy i porażki Liz Truss. A zrozumieć, kim jest nowa premierka Wielkiej Brytanii, pomagał nam dr Jarosław Błaszczak, specjalista ds. polityki brytyjskiej. Dziękuję!

;

Udostępnij:

Agata Kowalska

Autorka podcastów „Powiększenie”. W OKO.press od 2021 roku. Wcześniej przez 14 lat dziennikarka Radia TOK FM. Wielbicielka mikrofonu, czyli spotkań z ludźmi, sporów i dyskusji. W 2016 roku za swoją pracę uhonorowana nagrodą Amnesty International „Pióro Nadziei”.

Komentarze