0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Spanish Prime Minister and Socialist Party (PSOE) candidate for re-election Pedro Sanchez and PSOE members celebrate after Spain's general election at the Spanish Socialist Party (PSOE) headquarters in Madrid on July 23, 2023. - The Spanish right is only just slightly ahead of the socialists of Prime Minister Pedro Sanchez, who maintains a chance to stay in power through the game of alliances, according on partial results following Spain's general election. (Photo by JAVIER SORIANO / AFP)Spanish Prime Minist...

Na zdjęciu: Hiszpański premier i kandydat Partii Socjalistycznej (PSOE) na reelekcję Pedro Sanchez i członkowie PSOE świętują po wyborach parlamentarnych w Hiszpanii w siedzibie Hiszpańskiej Partii Socjalistycznej (PSOE) w Madrycie 23 lipca 2023 roku. Hiszpańska prawica tylko nieznacznie wyprzedza socjalistów premiera Pedro Sancheza.

Hiszpańska noc wyborcza była pełna emocji i wolt. Tuż po zamknięciu lokali wyborczych, o 20:00, opublikowano dwa sondaże, które dawały zdecydowane zwycięstwo prawicowej Partii Ludowej (PP). Zdobyć miała nawet 150 z 350 miejsc w parlamencie, czyli mniej niż większość bezwzględna potrzebna do rządzenia (176), ale osiągnąć ją miała razem z radykalnie prawicowym, populistycznym Vox. Według jednego z sondaży obie partie wahałyby się na progu wystarczającym do rządzenia (174 – 180 miejsc), drugi dawał im łącznie 181 mandatów.

Media odtrąbiły już zdecydowane zwycięstwo prawicy i wielu Hiszpanów poszło spać z myślą, że populiści wejdą do rządu – a wraz z nimi projekty zakazu aborcji, zniesienia ustaw antyprzemocowych i ultraliberalne fantazje gospodarcze.

Ale sondaże bardzo się myliły. Po zliczeniu wyników z komisji wyborczych, które zakończyło się ok. 01:30, okazało się, że zwycięstwo prawicy jest dużo mniej spektakularne – uzyskała jedynie 136 miejsc w parlamencie. Vox, zgodnie z przewidywaniami otrzymał 33 mandaty.

Do większości absolutnej, która jeszcze chwilę wcześniej była pewnikiem, zabrakło aż 7 mandatów.

Gdzie podziały się prognozowane głosy prawicy?

Wygląda na to, że trafiły jednak do Partii Socjalistycznej (PSOE), której sondaże dawały 108-112 mandatów, a ostatecznie uzyskała 122. Lepszy od przewidywanego wynik uzyskała także koalicja progresywnych partii lewicowych Sumar, która zamiast spodziewanych 24-27, otrzymała 31 mandatów. Łączny wynik PSOE i Sumar (153), które przez ostatnie cztery lata sprawowały koalicyjne rządy, również nie daje im większości, ale jest znacznie lepszy od zakładanego.

Lewica żyje, „faszyzm nie przeszedł”

Tak naprawdę, jedynym prawdziwym przegranym tych wyborów jest ultraprawicowa, populistyczna partia Vox.

Owszem, PSOE, główna partia rządząca Hiszpanią w ostatnich latach wybory przegrała. Ale socjaliści osiągnęli wynik lepszy niż w 2019 – dostali niemal milion więcej głosów i dwa mandaty więcej niż w poprzedniej kadencji.

Zwycięskiej centroprawicy (PP) przybyło 3 miliony głosów i 47 mandatów. Jest to raczej nie tyle jej sukces, ile efekt upadku centrowej Ciudadanos, która cztery lata temu podebrała jej wielu wyborców, ale stopniowo traciła znaczenie, a w obecnych wyborach nawet nie wystartowała. PP przybyło także nieco byłych wyborców Vox – wczorajszy wynik ultraprawicy był gorszy o 3 punkty procentowe niż w 2019 roku; radykałowie stracili aż 19 mandatów.

Vox dostało jedynie 20 tysięcy głosów więcej od Sumaru, a Partia Ludowa – ledwie 300 tysięcy więcej niż Partia Socjalistyczna. Jest to w praktyce zwycięstwo niewielkie i mocno odbiega od wyniku, którego się spodziewali.

Nie sprawdził się zapowiadany scenariusz radykalnego skrętu w prawo.

Ucieszy to Unię Europejską i wielu przywódców krajów zachodnich, którzy z niepokojem patrzyli na możliwość wejścia do rządu partii Vox. Zmartwi na pewno Orbána i Kaczyńskiego, obaj wygłosili w ostatnich dniach mowy poparcia dla Vox i jej lidera Santiago Abascala. Nagrane przez nich filmiki Vox rozpowszechniał w swoich mediach społecznościowych.

Jarosław Kaczyński mówił o „powrocie do wielkiej Hiszpanii”, używając narracji, której unikają nawet sami politycy Partii Ludowej.

Bo „wielka Hiszpania” to bezpośrednie nawiązanie do epoki Franco, a od dziedzictwa tejże demokratyczna jednak i proeuropejska PP stara się raczej odżegnywać. Vox, które nie ukrywa swoich autorytarnych inklinacji, swobodnie odwołuje się do dawnej „wielkości”, uruchamiając u lewicowej części społeczeństwa hasła „No pasaran!” (Nie przejdą!). To słynne hasło wykrzykiwali wczorajszej nocy Hiszpanie zgromadzeni pod siedzibą PSOE.

Partia Ludowa: dajcie rządzić zwycięzcom!

Pod siedzibą Partii Ludowej w Madrycie również było gorąco. Lider PP Alberto Feijóo kilkakrotnie wychodził wczorajszej nocy na balkon i zgromadzonym na ulicy ludziom obiecywał, że „jako zwycięzca wyborów, utworzy rząd”. Choć nawet z Vox nie ma potrzebnej do tego większości, to na pewno podejmie próbę uzyskania wotum zaufania. Apelował do swoich politycznych przeciwników, by uznali jego wygraną i nie głosowali przeciwko niemu.

Szanse PP na utworzenie rządu są jednak nikłe – potrzebowałoby do tego poparcia którejś z separatystycznych partii Katalonii lub Kraju Basków. Jest to scenariusz równie prawdopodobny, jak koalicja Mentzena z Zandbergiem, bo interesy prawicy i regionalnych partii nacjonalistycznych są dokładnie przeciwne. Lider baskijskiego EH Bildu komentował wczoraj, że „jest szczęśliwy, bo wygrał antyfaszyzm”; a choć nieliczni komentatorzy sugerowali, że jest szansa na porozumienie PP z katalońską ERC, to nie wiadomo, co takiego prawica musiałaby im obiecać, by Katalończycy zgodzili się ją poprzeć. Na pewno nie są możliwe ich wspólne rządy z Vox, które otwarcie zwalcza regionalne autonomie i jest w ich oczach największym zagrożeniem.

Czy partie separatystyczne poprą lewicę?

W obecnym układzie centroprawica nie ma większości absolutnej i raczej nie może liczyć nawet na większość zwykłą w powtórce głosowania nad wotum zaufania. Jest duża szansa, że spełni się scenariusz, na który niemal nikt nie liczył – o reelekcję będzie ubiegał się obecny premier Pedro Sanchez.

Koalicja PSOE z Sumar potrzebowałaby poparcia partii baskijskich i katalońskiej ERC oraz wstrzymania się od głosu katalońskiej Junts. To jednak może być bardzo skomplikowane. Jasno domagająca się katalońskiej niepodległości partia Junts, już teraz oświadczyła, że jest świadoma stawki, o jaką toczy się gra i na pewno „nie uczyni Sancheza premierem za darmo”.

Frustracja w prawicowym bloku, lewica świętuje

Politycy PP są rozczarowani złym wynikiem i w nieoficjalnych rozmowach z dziennikiem El Pais mówili, że nie liczą na wotum zaufania, które jeszcze dwa tygodnie temu wydawało się oczywistością. Ostatni tydzień kampanii był fatalny dla ich lidera Alberta Feijóo, który spędził go głównie na tłumaczeniu się ze swoich kłamstw. Najpierw próbował zatrzeć złe wrażenie po wywiadzie z telewizją TVE, w którym podał nieprawdziwe informacje o dokonanej przez poprzednie rządy prawicy rewaloryzacji emerytur. Od dziennikarki, która wypunktowała mu kłamstwo, kilkakrotnie domagał się przeprosin; potem powtórzył swoją wersję jeszcze w dwóch innych wywiadach, a gdy opublikowano dane sprzeczne z tym, co mówił – tłumaczył się, że „nie kłamał, ewentualnie wyrażał się nieprecyzyjnie”.

Feijóo odmówił również udziału w ostatniej przedwyborczej debacie, a Pedro Sanchez i liderka Sumar Yolanda Díaz umiejętnie wykorzystali jego nieobecność, by sugerować, że „Feijóo jest tu reprezentowany przez lidera partii Vox, z którym zamierza zbudować koalicję”.

Ostatni dzień kampanii Feijóo spędził tłumacząc się ze swojej niegdysiejszej przyjaźni z handlarzem narkotyków, Marcialem Dorado. Ten skandal, o którym hiszpańskie media pisały już dekadę temu, został ponownie wyciągnięty na światło dzienne w drugiej połowie lipca i w ostatnim tygodniu przed wyborami lider PP co chwila zmieniał wersję tego, co właściwie łączyło go z Dorado. Teraz lider PP będzie próbował za wszelką cenę skłonić Sáncheza, by pozwolił mu rządzić, ale szanse na to ma minimalne.

PSOE świętowało niespodziewanie dobry wynik, który jeszcze niedawno wydawał się nieosiągalny. Wygląda na to, że ryzykowna decyzja Sancheza o przyspieszeniu wyborów zadziałała, a po pierwszych, niekorzystnych tygodniach kampanii udało mu się odwrócić trend. Radosne poruszenie panowało też w siedzibie Sumaru, który również uzyskał więcej mandatów, niż zakładały to sondaże. Yolanda Díaz zakończyła kampanię mocnym wystąpieniem w środowej debacie, gdzie zapędziła w kozi róg lidera Vox Santiago Abascala, wytykając mu seksizm, niekompetencję i kuriozalne punkty w programie wyborczym. „Wielu ludzi się martwiło, myślę, że dziś będą spać spokojniej. Demokracja wygrała, wyszła z tego silniejsza. Wygraliśmy”, powiedziała po opublikowaniu ostatecznych wyników.

Zamiast spodziewanego skrętu w prawo, Hiszpania wybrała polityczny remis. Ale może on również zakończyć się impasem, bo jeśli żadnej koalicji nie uda się zdobyć większości, to wybory trzeba będzie powtórzyć.

;

Udostępnij:

Małgorzata Tomczak

Socjolożka, kulturoznawczyni i dziennikarka freelance. Publikowała m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku" i "Balkan Insights". Na stałe mieszka w Madrycie.

Komentarze