0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Konrad SkotnickiFot. Konrad Skotnick...

Razem z Gretą Thunberg i dwiema innymi aktywistkami napisała petycję do światowych przywódców. „New York Times” nazwał to, co robi, nowym rodzajem aktywizmu. Rozmawiała z prezydentem Francji, Polski i szefową KE. Dominika Lasota pochodzi z Bydgoszczy, ma dopiero 21 lat, ale jako działaczka na rzecz sprawiedliwości klimatycznej przyciągnęła uwagę międzynarodowych mediów, takich jak „Guardian” czy CNN.

Jest współzałożycielką inicjatywy Wschód i członkinią globalnego ruchu młodzieżowego Fridays For Future. Od 24 lutego 2022 roku, razem z aktywistami z Ukrainy, walczy o wprowadzenie pełnego embarga na rosyjskie paliwa kopalne. Polskich polityków wzywa do transformacji energetycznej, a młodych ludzi do głosowania w nadchodzących wyborach.

Lasota: Ekscytacja sprawia, że chcesz być częścią zmiany

Anna Mikulska, OKO.press: Co, jak nie będzie wiało?

Dominika Lasota: Jakoś to ogarniemy! (śmiech).

To pytanie brzmi jak żart, ale właśnie tymi słowami odpowiedział ci prezydent Andrzej Duda na szczycie klimatycznym, gdy zapytałaś go o blokowanie rozwoju zielonej energii.

Powiedziałam mu wtedy, że poradzimy sobie, jeżeli polski rząd wreszcie zacznie podchodzić na poważnie do kwestii transformacji energetycznej. Jeżeli zrozumie, że potrzebujemy takich technologii, jak magazynowanie energii i że konieczny jest rozwój OZE (Odnawialnych Źródeł Energii – przyp. red.), żeby było co magazynować. Wtedy brak wiatru nie będzie problemem.

Tamta rozmowa tylko uświadamia nam, jak dużo mamy jeszcze do zrobienia – jeżeli są dziś rządzący, którzy stawiają takie pytania, to znaczy, że nie mają pojęcia, co zrobić w kwestii kryzysu klimatycznego.

Przeczytaj także:

Przedstawiłaś prezydentowi konkretne argumenty na to, że transformacja jest potrzebna już teraz, odniosłaś się przy tym do konkretnych ustaw, po czym zostałaś potraktowana jak pięciolatka, która nie ma pojęcia, o czym mówi. Zresztą to nie jedyny raz, kiedy polityk czy biznesmen traktuje cię z góry, bo jesteś młodą aktywistką.

Przypomina mi się sytuacja, gdy robiliśmy protest w dniu zjazdu inwestorów PKN Orlen. Dyrektor komunikacyjny podszedł do nas wtedy i powiedział, że jest do naszych usług, że może chcemy ciasteczka albo herbatę i że chętnie nam pomoże. Powiedziałam mu, że nie chcemy jego ciastek, tylko żeby przestali, na przykład, podpisywać kontrakty na dostawy gazu z Rosji. Skwitował to: „Oj, pani Dominiko”, bo najwyraźniej mnie znał.

To pokazuje, jak bardzo czują się w porządku z tym, że prowadzą biznesy na naszą szkodę. Dla nich wszystko jest w porządku, a dla mnie to absurd.

Młoda dziewczyna trzyma transparent Orlen? Narody cyrk
Fot. Marek Antoni Iwańczuk

Nie masz wtedy poczucia, że zderzasz się ze ścianą i w takim razie dyskusja nie ma sensu?

Chyba nigdy nie czułam, że to, co robię, jest bez sensu. Mimo wszystko są to dla mnie wyjątkowe momenty zderzenia dwóch światów – naszego z tym, który nazywam „dziadocenem”. Ten drugi ma swoje stare, utarte schematy i kompletnie nie rozumie naszej rzeczywistości. My chcemy zmian, mamy pomysły, jak ich dokonać i będziemy o nie walczyć.

Ta konfrontacja z prezydentem była naprawdę niezaplanowana, ale myślę, że pokazała wielu osobom jego niekompetencję, a jednocześnie siłę, jaka drzemie w młodych osobach. Nie mamy już barier, żeby podejść do osoby, która jest przez wielu uważana za najważniejszą w naszym państwie, i powiedzieć: „Nie zgadzam się z panem”. Dzięki takim sytuacjom poszerzamy wyobrażenia o tym, co jest możliwe.

Mówisz „my”, ale może to tylko kwestia twojego charakteru, który pozwala ci na odważne konfrontacje, a nie cecha młodych aktywistów i aktywistek.

Tylko że ja nigdy nie należałam do odważnych osób. W liceum byłam szarą myszką, bez przyjaciół, która ciągle siedziała w książkach, bo to było jej jedyne bezpieczne miejsce i cel w życiu. Ale potem zaczęły się strajki klimatyczne. Poznałam ludzi, których interesowało to samo, co mnie, razem odkrywaliśmy swoją siłę, uczyliśmy się od siebie. Zaczęłam czuć wsparcie i pewność, że możemy działać i robić szalone rzeczy.

Alexandria Ocasio-Cortez, amerykańska kongresmenka, zrobiła kiedyś spot wyborczy z ruchem Sunrise Movement (walczącym na rzecz klimatu – przyp. red.), gdzie mówiła, że odwagę widzimy dopiero po czasie. U nas w ruchu jest dokładnie tak – w momentach, w których podejmujemy działania, robimy to na fali ogromnej złości, frustracji. Dopiero później widzimy że ej, to było faktycznie odważne. Na przykład, gdy na jednym z paneli na COP27 (szczycie klimatycznym ONZ – przyp. red.) wykrzyczałyśmy do rosyjskich delegatów, że są zbrodniarzami wojennymi i nie mają prawa tu być. Miałyśmy w sobie tyle gniewu, że jedyne, co mogłyśmy zrobić, to stanąć tam i wygarnąć im prosto w twarz. Potem, gdy emocje zeszły, cała się trzęsłam, ale czułyśmy, że mamy naprawdę dużo mocy.

Młoda dziewczyna trzyma transparent
Archiwum prywatne Dominiki Lasoty

Przerywacie oficjalne spotkania, a inni wylewają farbę na „Słoneczniki” Van Gogha w muzeum albo krzyczą „wypierdalać” na ulicach. Pojawiają się głosy, że dzisiejsze protesty stały się agresywne. Może grzeczne protesty przekonałyby do siebie więcej ludzi?

Takie „kulturalne w wyrazie” protesty cały czas istnieją. I spoko, ale te kryzysy w których tkwimy i decyzje, które nasi politycy podejmują na co dzień są tak skandaliczne, że często jedyna adekwatna forma protestu wymaga działań, które będą poruszać, będą kontrowersyjne.

Inaczej nie wyrwiemy ludzi z obojętności, w której większość z nas tkwi.

Ten spokój może być zabójczy. Statystyczny Kowalski musi zdawać sobie sprawę z tego, jak tragiczne i niebezpieczne są decyzje naszego rządu. Przyjaciele Orlenu zarabiają miliony, paliwa kopalne rozwalają ekosystemy, nie ma mowy o bezpieczeństwie energetycznym. W porównaniu z tym, farba czy przekleństwa na ulicy nie powinny oburzać.

Jak byś nazwała swoją formę protestu?

Nie mam na to prostej nazwy. Myślę, że moja forma to ta, która daje mi poczucie siły, dużo dobrej energii i szaleństwa. Ta forma ma być fajna, jak ten cyrk przed zgromadzeniem ludzi z Orlenu w Płocku, przez który wyśmiałyśmy ich fatalne działania. Czuję, że aktywizm nie powinien być tylko o mesjanizmie i niesieniu krzyża całego świata. Raczej jest to coś, co przyciąga, ekscytuje i sprawia, że chcesz być częścią tej zmiany.

Działania na rzecz klimatu pochłaniają twój czas, do tego stopnia, że musiałaś przerwać studia. Nie czujesz, że zostałaś okradziona z młodości?

Myślałam nad tym ostatnio i zastanawiałam się, co by było, gdybym nie była aktywistką.

Co wymyśliłaś?

Wyobrażałam sobie, że pewnie spokojnie studiowałabym i robiłabym to, co dawniej wychodziło mi najlepiej, czyli siedzenie w książkach. Pewnie też pisałabym jakieś teksty, miała czas na hobby, żyłoby mi się miło i spokojnie. Ale tak naprawdę byłaby to iluzja, że wszystko jest dobrze.

Aktywizm jest dla mnie tak naturalny, jak jedzenie śniadania. Jem, żeby żyć, i tak samo robię aktywizm, żeby móc przetrwać, żeby dać sobie szansę na bezpieczną przyszłość. Bez obaw, że w wakacje zamiast odpoczywać będę się zastanawiała, jakie ekstremalne zjawisko atmosferyczne uderzy w nas w tym tygodniu. Już teraz nasza rzeczywistość tak wygląda. Po miesiącach odkładania pieniędzy, żeby wyjechać na urlop, przychodzi fala upałów, burze, powodzie i trzeba siedzieć w środku, bo jest niebezpiecznie.

Gdybym więc nie żyła w czasach katastrofy klimatycznej i w których na moich znajomych spadają bomby, to moje życie wyglądałoby inaczej. Ale jest jak jest i jeśli zrozumiemy, w jakim bagnie tkwimy, to aktywizm okazuje się czymś, co paradoksalnie daje więcej spokoju niż trwanie w naiwnej bezczynności.

Opowiadasz o tym tak, jakbyś stale była pełna energii do działania, ale jest też mnóstwo ludzi, którzy przejmują się klimatem tak samo jak ty, tylko czują się wypaleni albo cierpią na depresję klimatyczną i nie są w stanie działać.

Ja to doskonale rozumiem, sama przechodzę kryzysy regularnie. Po stanach, w których tryskam energią, następuje moment załamania, kiedy muszę się zatrzymać i odpocząć.

Zawsze jestem ogromnie wdzięczna każdej osobie, które robi cokolwiek, bo jej zależy. Przecież rozumiem, że nie każdy może sobie pozwolić na aktywizm całą dobę. I też rozumiem pytania „ale co ja sama mogę zmienić”, bo chyba wszyscy od tego zaczynaliśmy. Ale często to jest ten jeden podpis pod petycją czy wrzucenie zdjęcia z jakimś hasłem do działania, które dają początek ruchom takim jak Fridays For Future. A dziś są nas miliony.

Aktywizm to najczęściej te małe rzeczy, które kolektywnie mają ogromne znaczenie. To na przykład zagłosowanie w wyborach na polityków i polityczki, które chcą coś zmienić.

Do czego namawiacie w ramach inicjatywy Wschód. Opowiedz, na czym ona polega.

Wschód zrodził się w zeszłym roku jako jako reakcja na koszmar, jakim była rosyjska inwazja Ukrainy. Domagałyśmy się wtedy, aby UE przestała finansować dyktatorów, nałożyła embargo na rosyjskie paliwa kopalne i w zamian postawiła na rozwój pokojowej, zielonej energii. Ale teraz Wschód to coś więcej niż działania wokół wojny – to inicjatywa, która ma łączyć osoby z całej Polski, które chcą odważnie stawać twarzą w twarz z politykami i walczyć o szerszą zmianę w naszym kraju.

Razem z Wiktorią Jędroszkowiak, aktywistką klimatyczną, zaczęłyście pokazywać związek pomiędzy wojną w Ukrainie a kryzysem klimatycznym. To bardzo innowacyjne podejście, do tego stopnia, że „New York Times” nazwał was “nowym typem aktywisty”.

Zdałyśmy też sobie sprawę, że nasz region to miejsce, które może i dotychczas opóźniało politykę klimatyczną, ale jednocześnie teraz ta Europa Wschodnia może być źródłem zmian i ogromnej siły. Najpierw ten upór pokazała nam Ukraina. My chcemy tą siłą być tu w Polsce. Jako młode kobiety ze Wschodu niesiemy nadzieję i nowe możliwości. Wschód to też wschód Słońca.

Chcemy, żeby Polska przestała być kojarzona z brudną energią i brudną polityką, a stała się krajem w pełni demokratycznym i bezpiecznym dla każdego. I dlatego, jak już wspomniałaś, namawiamy młode osoby do głosowania w wyborach. Przeraża mnie, że tylko 50 proc. młodych kobiet zamierza wziąć w nich udział. To pokazuje, że nie widzą dla siebie w tym kraju żadnej opcji. Te wybory muszą być też o nas. Mamy swoje marzenia i musimy wywalczyć je sobie jesienią.

Mam wrażenie, że ta odpowiedzialność jest w pewnym sensie zrzucana na wasze pokolenie. Pamiętam twój wywiad w TVN24, gdzie zostałaś zapytana, czy zamierzasz wziąć udział w wyborach i co w ogóle proponujecie jako młodzi ludzie, skoro nic wam się nie podoba.

To jedno z pytań, które ostatnio słyszę najczęściej – skoro polska scena polityczna jest tak zła, to dlaczego sama nie wystartujesz. Za każdym razem odpowiadam, że jeśli moja kandydatura lub którejkolwiek z moich aktywistycznych przyjaciółek zmieniłaby tę scenę, to już byłybyśmy daleko w naszej kampanii. Tylko, że to nie jest nasza odpowiedzialność.

Ludzie mają jakieś naiwne myślenie, że jeśli jakaś aktywistka wystartuje, to nagle fundamenty partii politycznych się zmienią. To tak nie działa.

Oczywiście, jeśli któraś chce to zrobić – super, pierwsza będę roznosić ulotki. Tylko że aktywistki bardzo szybko zderzają się z partyjnym betonem. Lider partii mówi – zapraszamy, tylko będziesz kandydować z 58. miejsca i nie dostaniesz żadnych pieniędzy na kampanię. Ale za to będziesz naszym kwiatkiem do kożucha i dzięki tobie będziemy mogli powiedzieć, że reprezentujemy młodych.

W ogóle nie lubię tego ciągłego podkreślania, że jesteśmy młodzi. Zależy nam na transformacji naszej gospodarki, która będzie miała wpływ na wszystkich, bez względu na wiek. Chciałabym, żeby te żądania były głoszone jednocześnie przez nas i przez polskie babcie, wujków czy gospodynie domowe.

Uważasz, że międzypokoleniowa walka o sprawiedliwość klimatyczną jest możliwa?

Tak. Są badania, które pokazują, że jedną z grup, które najbardziej przejmują się kryzysem klimatycznym, są emeryci. Widzą, że sytuacja zmieniła się na gorsze i często mają ogromne poczucie winy, że zostawiają świat w takiej kondycji. To jest świetny grunt pod budowę współpracy, tylko trzeba pomyśleć, jak to zrobić.

Myślę, że doskonała okazją do tego będą wybory i głosowanie na odpowiedzialnych polityków, no bo co tu dużo mówić, demograficznie emerytów jest w Polsce znacznie więcej niż nas, młodych, więc to po ich stronie leży siła. A potem może wspólne kampanie, protesty – jest tu ogromny potencjał. Dużo rozmawiam ze starszymi mieszkańcami kamienic w Warszawie czy regionów górniczych w ramach walki o OZE i widzę, że często są zajarani rozwiązaniami, bo obserwują te problemy z bliska.

Gdzie widzisz siebie za dziesięć lat?

Nie umiem wyobrażać sobie swojej przyszłości. Najwyżej co będzie za rok, za dwa lata i tutaj raczej wiele się nie zmieni. Wybrałam taką ścieżkę i nadal będę ją wybierać. Wątpię, żebym za dziesięć lat mogła usiąść wygodnie w fotelu i powiedzieć – dobra, moja służba się zakończyła. Nie jestem naiwna. Wiem, że kryzys klimatyczny będzie trwał nadal i nie możemy się spodziewać diametralnej zmiany. Naukowcy mówią, że będzie się tylko pogłębiał.

Rozumiem, że ludzie myślą, że w końcu trzeba pójść do „normalnej” pracy. Tylko co to znaczy? Praca od 9 do 17? My już to robimy – Wschód to mnóstwo administracyjnej roboty, szukanie grantów i tak dalej. I mam nadzieję, że będzie się dalej rozwijał. Chcę budować tę Polskę na nowo i liczę na to, że tę zmianę zobaczę jeszcze za mojego życia.

Konfrontacje z politykami i strajki klimatyczne są formą protestu. Tekst powstał w ramach projektu Stowarzyszenia Amnesty International. Więcej informacji tutaj.

;

Udostępnij:

Anna Mikulska

Dziennikarka i badaczka. Zajmuje się tematami wokół praw człowieka, głównie migracjami i uchodźstwem. Publikowała reportaże m.in. z Lampedusy, irackiego Kurdystanu czy Hiszpanii. Przez rok monitorowała sytuację uchodźców z Ukrainy w Polsce w ramach projektu badawczego w Amnesty International. Laureatka w konkursie Festiwalu Wrażliwego. Współtworzy projekt reporterski „Historie o Człowieku".

Komentarze