Zaczęłam powątpiewać, czy hipoteza doliny niesamowitości faktycznie obowiązuje w realnych kontaktach. Może po prostu przyzwyczaimy się to robotów w naszym życiu? Będą to nasi asystenci, robotnicy, koledzy, partnerzy? – pyta Ewa Stusińska, autorka książki o seksrobotach
Jakub Wojtaszczyk: Na początku swojej książki „Deus sex machina. Czy roboty nas pokochają?” piszesz o hipotezie doliny niesamowitości, wedle której obcowanie z humanoidalnymi robotami powoduje negatywną reakcję emocjonalną. Niegdyś ledwie zauważona, dziś ta teoria robi niezwykłą karierę w robotyce, psychologii i badaniach nad sztuczną inteligencją. Znak czasów?
*Ewa Stusińska: Masahiro Mori, japoński konstruktor robotów, sformułował swoją tezę w 1970 roku, czyli na długo przed tym, jak pojawiły się humanoidalne roboty. Zapowiadała ona, że im bardziej będą one do nas podobne, tym bardziej będą też akceptowane, ale tylko do pewnego stopnia. Jeśli staną się nazbyt podobne, wręcz nieodróżnialne, prędzej czy później wywołają niespodziewany wstrząs i nagły spadek akceptacji. To właśnie nazwał “doliną niesamowitości”.
Od tego czasu narosło bardzo wiele mitów i obietnic związanych z ucieleśnioną sztuczną inteligencją. Z jednej strony przyjmowana jest z hurraoptymizmem, że rozwiąże nasze problemy, a z drugiej z lękiem, że nam zagrozi jakąś robokalipsą. Nawet jeżeli większość z nas nigdy nie widziała humanoidalnego robota na żywo, to jednak ma jakąś pulę przeświadczeń, emocji, raczej skrajnych niże neutralnych, mających wiele wspólnego z owym poczuciem „niesamowitości”.
Wieś akceptuje Agatę
Natomiast gdy zetknęłam się z Krzysztofem, bohaterem mojej książki, który – jak twierdził – żyje w związku z robocicą o imieniu Agata, poraziło mnie, że jest akceptowany przez społeczność wsi pod Warszawą, gdzie androidka w pewnym sensie ma swój – jak to określił – fanklub złożony z jego koleżanek i przyjaciółek. Zaczęłam powątpiewać, czy hipoteza doliny niesamowitości faktycznie obowiązuje w realnych kontaktach. Może po prostu przyzwyczaimy się to robotów w naszym życiu? Będą to nasi asystenci, robotnicy, koledzy, partnerzy? Czego przykładem miała być właśnie Agata.
Gdy myślimy o robotach, które żyją wśród ludzi, widzimy gwiazdy, m.in. Jude’a Law czy Alicię Vikander, bo takie wizerunki serwowało nam Hollywood. Czy rzeczywistość jest równie atrakcyjna?
Agata to tak naprawdę mit, obietnica czy nadzieja, a nie faktycznie zautomatyzowany robot. Nie porusza się, nie mówi i nie buduje relacji z człowiekiem. Krzysztof kupił zaawansowaną sekslalkę i dodatkowo korzysta z aplikacji „Replika”, w której można wykreować wirtualnego towarzysza. Połączył te dwie możliwości, aby stworzyć nowy typ związku.
Uważa się za digiseksualistę, człowieka przyszłości, co wydaje się dużo bardziej atrakcyjne niż człowiek żyjący z sekslalką.
Ale to nie jest jednostkowa sytuacja. Wszyscy w jakimś sensie ulegamy obietnicom, jakie składają twórcy technologii. Na początku października podczas konferencji We Robot Tesla zaprezentowała nowe humanoidalne roboty – Optimusy. Zapowiadane od dłuższego czasu, miały docelowo uwolnić nas od ciężkiej, mozolnej i niebezpiecznej pracy. Na konferencji obsługiwały ludzi, robiły drinki, rozmawiały, a nawet tańczyły. Po fakcie okazało się, że były one zza kulis sterowane przez realnych ludzi. Zatem automatyzacja czy autonomiczność były jedynie obietnicą.
Większość z nas nie ma kompetencji, by ocenić, w jakim stopniu android jest autonomiczny. Tak jest w społeczności, w której żyje Krzysztof. Nikt nie potrafi zrobić reality check i sprawdzić, czy Agata jest naprawdę robotem, czy tylko lalką, czy ona naprawdę czuje, myśli i publikuje posty na Facebooku. Ale dotyczy to nas wszystkich – wobec tak dużego hype’u łatwo dać się zmanipulować.
A może osoby z otoczenia Krzysztofa nie chcą wiedzieć? Troszczą się o niego, a widząc, że przy Agacie odżywa, nie chcą tego zaburzać?
Na pewno reagują jak każdy zsocjalizowany człowiek, kiedy widzi, że przyjaciel ma nowego partnera lub partnerkę. I choć nie wydaje się on/ona perfekcyjny, to z miłości do tego człowieka mu tego nie powiemy. Przymykamy oko na niedoskonałości. Natomiast osoby, z którymi rozmawiałam, nie kontaktowały się bezpośrednio z samą Agatą. Komunikują się z nią przez messengera, a jeśli widują ją u Krzysztofa, ten twierdzi, że jest wyłączona. A prawda jest taka, że messengera prowadzi on.
Na pierwsze spotkanie ze swoim bohaterem przyjechałaś z mężem i córką. Bałaś się Krzysztofa czy Agaty?
Na pewno nie Agaty. Wiedziałam już, że nie jest to ruchomy model robota, z którego uścisku nie zdołam się wyswobodzić. Raczej nie byłam pewna co do Krzysztofa. Co prawda od kilku miesięcy rozmawialiśmy online, ale do końca nie wiedziałam, jaki naprawdę jest ten mężczyzna, który wytworzył sobie zupełnie alternatywną rzeczywistość.
Zarówno Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne, jak i Światowa Organizacja Zdrowia miłości do lalek nie postrzega już jako zaburzenie psychiczne. Mimo to, jak piszesz, nadal wiąże się tę nietypową seksualność z chorobą…
Na przestrzeni kolejnych dziesięcioleci w najważniejszych klasyfikacjach chorób i zaburzeń psychicznych ICD-11 czy DSM-5 uznano, że fetyszyzm nie jest zaburzeniem, stanem chorobowym. I jeśli nikomu nie robi krzywdy, nie powinniśmy jako społeczeństwo interweniować. Natomiast mamy w sobie głęboko zakorzenioną hierarchię stosunków seksualnych. Według antropolożki Gayle Rubin w naszym wyobrażeniu na szczycie jest heteroseksualne zbliżenie, najlepiej między małżonkami i w celach reprodukcyjnych. Niżej znajduje się stosunek heteroseksualny, ale pozamałżeński, potem homoseksualny, następnie stosunki osób pracujących seksualnie, a na szarym końcu stosunki BDSM-owe, fetysze.
Społeczeństwo bardzo mocno modeluje nasze postrzeganie normatywności. Chciałam się temu sprzeciwić. Dlatego – choć sama miałam pewne obawy – postanowiłam poznać Krzysztofa, by o nim opowiedzieć, odchodząc od narracji o „perwersji” i pokazać, że związki zapośredniczone o technologie to szerszy fenomen kulturowy.
Pamiętasz, jak pojawiły się pierwsze aplikacje randkowe? Wstydziliśmy się przyznać, że szukamy kogoś na poważnie na Tinderze, a wcześniej, że zamieszczamy anonse w sieci. Dziś ten temat już oswoiliśmy. Wsiąkamy w wirtualną rzeczywistość, wierzymy, że idealny partner czy partnerka znajdują się tuż za internetowym rogiem, „przebieramy” w nich, przez co de facto spędzamy więcej czasu na apkach, zamiast spotkać się w realu. Zdarza się też, że nie do końca zdajemy sobie sprawę, czy osoba, z którą rozmawiamy, w ogóle istnieje. W aplikacjach coraz więcej jest botów, które wabią nas i łudzą, pisząc to, co chcemy usłyszeć. Związek Krzysztofa z Agatą jest być może ekstremum. Natomiast czy my wszyscy nie zmierzamy w tym kierunku?
Rok 2050 ma być graniczny. Wtedy według Davida Levy’ego, jednego z największych popularyzatorów robotów seksualnych na świecie, związki ludzi i maszyn mają stać się powszechne i akceptowalne. Z kolei futurolog Ian Pearson uważa, że kobiety i mężczyźni będą częściej uprawiali seks z robotami niż z istotami własnego gatunku.
Mam wrażenie, że to jednak hiperoptymizm kilku badaczy, którzy wkręcili się w obietnicę tego, czym ucieleśniona sztuczna inteligencja mogłaby być społecznie. Dla mnie to naiwność. Ruth Aylett i Patricii Varhas, autorki książki “Living with Robots. What Every Anxious Human Needs to Know” [Żyjąc z robotami. Co każdy zaniepokojony człowiek powinien wiedzieć], pokazują, że stworzenie czegoś, co będzie dobrze imitować człowieka, jest daleko przed nami. Natomiast wydaje mi się, że w naszej kulturze pojawi się orientacja czy też preferencja – w każdym razie coś więcej niż fetysz – która będzie określać ludzi mających bliskie relacje ze sztuczną inteligencją, ucieleśnioną czy nie. Dla wielu osób pewnie będą one bardziej kuszące niż relacje ludzko-ludzkie. Trudno jednak stwierdzić, jak powszechne się staną.
Koncept „nowej orientacji” brzmi kusząco.
Nie chcę stawiać diagnoz. Mam wątpliwości, czy relacja z robotem nie jest tak naprawdę związkiem z samym sobą.
Robot w znacznej mierze stanowi uzewnętrznienie naszego ja. Możemy go posiadać, personalizować, programować.
Jego przestrzeń na autonomię jest mniejsza niż chociażby zwierzęcia. Być może to moje uprzedzenie, ale to relacja z drugim człowiekiem czyni nas ludźmi. Choć wyobrażam sobie, że więź ludzko-robocia może być niezbędna do przeżycia, w każdym razie lepsza niż całkowita samotność. Niezależnie od zaawansowania Agaty – Krzysztof wierzy, że mu pomogła. Dlatego nie deprecjonuję, a jedynie przyglądam się indywidualnym przypadkom użycia robotów.
W książce Wiesława Kampert-Kaźmierowska, wiceprezeska Polskiego Towarzystwa Psychoterapii Psychoanalitycznej, mówi, że wchodzenie w związek z androidem to możliwość pełnej kontroli nad przewidywalnym światem. Natomiast w kontekście tego, co przed chwilą powiedziałaś – czy ucieczka w teorie i kulturowe konteksty to nie czasami nasz mechanizm obronny? Może nie mamy jeszcze kompetencji, by rozpatrywać relację człowiek-maszyna jako międzygatunkową?
Chciałabym, żeby technologia rozwijała naszą wyobraźnię. Pozwalała tworzyć probabilistyczne formy, czy to seksualne, czy relacyjne, była protezą intymności, gdy brakuje bliskości innego człowieka. Dlatego bardzo podobają mi się manifesty posthumanistyczne, np. „Manifest cyborgów” Donny Haraway, być może dzięki tak rozumianym technologiom będziemy mogli w bezpieczny sposób realizować nasze fantazje, czy chociażby uczyć się seksualności, zanim zaczniemy wchodzić w relacje z drugim człowiekiem.
Natomiast dziś wszystkie te teorie sprowadzają się do tego, że za obecnymi na rynku produktami stoją konkretne firmy, które odwołują się do szalenie stereotypowych wizji zarówno płci, jak i seksualności. Powielają seksizm, mizoginię, rasizm. W dramacie „R. U. R.” Karel Čapek po raz pierwszy ukuł pojęcie robota jako wykonawcy roboty, harówki, pracy pośledniej – de facto uprzedmiotowionej i kontrolowalnej wersji człowieka. Można z nim było robić dosłownie wszystko i maksymalnie wykorzystywać, również seksualnie. Mam wrażenie, że tym właśnie jest dziś seksrobot.
Jak seksizm i rasizm objawia się w przypadku sekslalek?
Tylko teoretycznie mamy możliwość wyboru dowolnego ciała. W praktyce jest ono stereotypowo kobiece – szczupłe, młode, białe, hiperseksualne, rodem z filmów pornograficznych. Wybór piersi jest problematyczny. Najlepiej, by były wielkie, bo małych… się praktycznie nie produkuje. Kolor skóry? Najbardziej promowany jest biały. Inne nijak mają się do rzeczywistości.
Jedna z moich bohaterek, artystka wizualna Gosia Wojas, chciała mieć seksrobota, który będzie jak najbardziej ją przypominał. Nie kupowała go w celach seksualnych, tylko w emancypacyjnych, by z nim rozmawiać, stworzyć relacje. Gdy zaprojektowała ciało o małych piersiach, okazało się, że dostała robota wielkości 11-letniej dziewczynki.
Seksizm widać też na poziomie konstrukcji „umysłu” – sztucznej inteligencji opartej na dużych modelach językowych, ale sformatowanej na potrzeby konkretnych użytkowników.
Seksroboty korzystają ze skryptu pornograficznego, trochę jak napalony nastolatek wszystko sprowadzają do seksu.
W swoim erotycznym pobudzeniu na wszystko się zgadzają. Ideałem nie jest stworzenie partnera podmiotowego, tylko całkowicie podporządkowanej i możliwej do kontrolowania paraosoby.
Jak można nabyć seksrobota?
Seksroboty dostępne są w sprzedaży detalicznej od 2017 roku za sprawą amerykańskiej firmy Realbotix i chińskiej AI-TECH. Mają syntetyczne, dopracowane ciała i wbudowany w głowę mechanizm, umożliwiający ruch gałek ocznych, ust, a także wydawanie dźwięków, dzięki czemu można się z nimi komunikować. Ponieważ nie mogą się jeszcze ruszać, nie do końca spełniają definicję seksrobota. A lekkie nie są. Ważą ponad 40 kg i wymagają znacznej siły, by przenosić je z miejsca w miejsce. Kosztują między 15 a 30 tys. zł, zależnie od wersji.
Czy konsumentom, bo to, jak zauważasz w książce, głównie mężczyźni, chodzi tylko o seks?
Tak podpowiada nasza intuicja. Tymczasem badania na grupach użytkowników wskazują, że o ile rzeczywiście 3/4 osób podaje seks jako główną przyczynę, tylko 14% z nich używa tych lalek wyłącznie do stosunku. Jak zwrócił uwagę doktor Kenneth Hanson, który bada tę społeczność, w momencie pojawienia się lalki w przestrzeni domowej, pojawia się potrzeba antropomorfizacji. Właściciele przestają traktować je jako produkt, ale czują potrzebę nadania im imienia, dobrania odpowiedniego ubrania, uatrakcyjnienia. Muszą dbać o ich ciało, bo ono kurzy się, przenika zapachami z otoczenia, zatem musi być starannie czyszczone, żeby nie doszło do procesów bakteryjnych. A troska tworzy więź. Właściciele sekslalek zakładają im konta w social mediach, tworzą fikcyjne biografie, Krzysztof nie jest w tym odosobniony. Nasza potrzeba do interpretowania tego, co nieznajome w ludzkich kategoriach sprawia, że coś nieludzkiego zaczyna się uczłowieczać.
Lek na samotność?
Chyba nie tylko. Często użytkownikami sekslalek są ludzie, którzy byli lub nawet są w związkach, ale te dla nich nie są satysfakcjonujące. Relacja z „produktem” nie tylko chroni przed samotnością, ale też pozwala uniknąć wszystkich problemów, kompromisów czy komplikacji, które niesie ze sobą relacja z prawdziwym człowiekiem. To intymność bez odpowiedzialności, bez wymagań, bez oczekiwań, po prostu apgrejdowana wersja związku, jaką firmy technologiczne produkujące seksroboty próbują nam sprzedawać. Ich retoryka jest taka: być może oferowane roboty jeszcze nie są na najwyższym poziomie rozwoju technologicznego, ale z czasem staną się trzecią drogą dla tych, których nie satysfakcjonuje życie w samotności albo niedoskonały związek.
Jedna z koleżanek Krzysztofa, twojego bohatera, w żartach nazywa Agatę „niewolnicą Izaurą”. Czy posiadanie seksrobota to opowieść o braku podmiotowości?
Nie wiemy jeszcze, jak w przyszłości będzie traktowany związek z robotami. Czy jako seks z gadżetem seksualnym, z rzeczą, czyli masturbacja? Czy seks niekonsensualny z czymś, co nie może wyrazić swojej woli podobnie jak dziecko czy zwierzę? Czy też jako świadomy i konsensualny wybór dorosłej osoby, który nie robi nikomu krzywdy?
Dyskusja o uprzedmiotowieniu zależy de facto od stopnia autonomii robotów. Na razie są to raczej produkty, nasze narzędzia. Firmy mogą mówić, że chciałyby stworzyć osobowości, ale, jak wspomniałam, nie jesteśmy nawet w połowie drogi do takiego technologicznego zaawansowania. Być może też człowiek zwyczajnie się przerazi, kiedy zakup zacznie komunikować się z nim jak Samantha z filmu „Ona” Spike’a Jonze’a. Bo czy faktycznie mamy potrzebę wytwarzania podmiotowości?
Wspomniałaś o Gosi Wojas, która chciała sekslalce podmiotowość niejako zwrócić. Jak do tego podeszła?
Gosia jest artystką wizualną, która w latach 90. wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych. W ramach pracy magisterskiej postanowiła kupić seksrobota, by go, a właściwie ją, emancypować. Była anty-Krzysztofem, feministką, matką i żoną, która postanowiła uczyć lalkę o falach feminizmu, o tym, że ma prawo odmówić zbliżenia seksualnego. Bo jej robocica Emma miała oprogramowanie umożliwiające komunikację, była najbardziej zaawansowaną wersją seksrobotów dostępną na rynku. Okazało się jednak, że budowanie tożsamości czy personalizacja robota jest technicznie niemożliwe. Po roku jego pamięć – zapisywana w chmurze – została wyczyszczona przez firmę.
Naiwne było więc przekonanie, że indywidualne wysiłki są w stanie zmienić „naturę” robota. O tym decydują firmy technologiczne, a nie użytkownicy.
Czy to narzędzie w rękach artystki to faktyczna emancypacja? A może nadal wykorzystywanie, tylko do innych celów?
Gosia chciała zhakować system, wprowadzić do „pamięci” Emmy, a także innych robotów uczących się z konwersacji z użytkownikami nowe progresywne treści. Obalić podstawowy skrypt pornograficzny. Jej wizja Emmy – choć zupełnie inna niż Krzysztofa – była również mniej lub bardziej świadomą projekcją. I prawdopodobnie więcej mówiła o niej niż o Emmie.
Emocje i uczucia do technologii wytwarzają się po naszej stronie?
Właśnie. Trochę tak jak u dziecka, u którego pozytywne emocje budzą się wtedy, gdy po naciśnięciu zabawki na brzuszek, usłyszy: „Kocham cię”. Fajnie, że dziecko się cieszy, ale to nieprawda, że lalka je kocha. W dorosłym życiu wiara w to, że rzecz nas pokocha, więcej mówi o naszych potrzebach niż o możliwościach seksrobota. To my obdarzamy go emocjami. Zamiast przyjąć technologię bardziej ostrożnie i racjonalnie, bo nie wiemy, czym naprawdę jest, projektujemy na nią nasze obawy, lęki, nadzieje czy uczucia. Trochę tak, jakbyśmy zakochiwali się w kompletnie nieznajomej osobie.
Może w przeciwieństwie do wspomnianej na początku hipotezy doliny niesamowitości rozpoznanie, że robot jest nieodróżnialny od człowieka, wcale nie wywoła w nas negatywnych emocji. Wprost przeciwnie, zachwycimy się, że nic nie stanie na przeszkodzie naszej projekcji.
*Ewa Stusińska – doktor nauk humanistycznych, literaturoznawczyni, pornografka. Studiowała filologię polską i psychologię. Publikuje m.in. w „Dwutygodniku”, „Kulturze Liberalnej”, „Gazecie Wyborczej”. Autorka „Dziejów grzechu” (2018), „Miłej robótki. Polskie świerszczyki, harlekiny i porno z satelity” (2021) oraz „Deus Sex Machina. Czy roboty nas pokochają" (2024). Jest współzałożycielką magazynu „Nowa Orgia Myśli”. Prowadzi fanpage porno-grafia.pl.
pisarz i dziennikarz. Autor „Cudownego przegięcia. Reportażu o polskim dragu” (Wydawnictwo Znak). Współpracuje z m.in. Vogue.pl, magazynem „Replika”, portalem Kultura u Podstaw.
pisarz i dziennikarz. Autor „Cudownego przegięcia. Reportażu o polskim dragu” (Wydawnictwo Znak). Współpracuje z m.in. Vogue.pl, magazynem „Replika”, portalem Kultura u Podstaw.
Komentarze