0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Siarhei HudzilinSiarhei Hudzilin

Mówiło się o drugim Majdanie, obaleniu władzy i wprowadzeniu na Białorusi zachodniej demokracji. Ludzie skrzykiwali się i wychodzili falami na ulice miast. Ale rząd Łukaszenki postarał się, żeby uniemożliwić Białorusinom przeprowadzenie demonstracji.

1.

Tego dnia Kasia zabrała swoją córkę Kirę do mamy. Stęskniona wnuczka bawiła się z babcią, dosłownie wchodząc jej na głowę. Kasia poszła do kuchni po herbatę i krówki dla córki. Zadzwonił Raman, jej mąż, powiedział: - Przyszli po mnie. Trzech ubranych po cywilnemu. Są z KGB. Wzięła głęboki oddech. Oparła się o kuchenne kafelki. Na ile można było, przygotowała się do tego. Dzień wcześniej zaaresztowali kilkoro ich znajomych. – Woleliśmy, żeby Kira nie oglądała, jak aresztują tatę i przeszukują mieszkanie – tłumaczy Kasia. Raman schował telefon do kieszeni spodni. A ona słuchała: jak przeszukują mieszkanie, jak przesłuchują męża, aż w końcu sygnał zakończonego połączenia.

Do ostatniej chwili żyłam nadzieją, że będziemy mieli szczęście, że to nas ominie – mówi Kasia. Wieczorem zadzwonili do niej z KGB. Agent powiedział, że mąż jest w areszcie, oskarżony z artykułu 293 paragraf 3 białoruskiego kodeksu karnego: przygotowywanie oraz uczestnictwo w masowym proteście. Grozi mu za to do 6 miesięcy aresztu albo do 3 lat pozbawienia wolności.

Od rozmowy telefonicznej z KGB czuję się jak maszyna. Wszystkie mięśnie mam spięte. Muszę być skoncentrowana. Zorganizować prawnika, spróbować nadać paczkę do Ramana, zajmować się córką. Kira daje mi siłę. Solidarność naszej społeczności też pomaga. Ludzie przynoszą kwiaty, jedzenie, pomagają opiekować się córką – opowiada Kasia.

Raman jest członkiem organizacji Młody Front, jednej z największych opozycyjnych organizacji na Białorusi, zajmującej się m.in. promowaniem wartości demokratycznych. Tydzień przed obchodami białoruskiego Dnia Wolności, czyli nieoficjalnego święta niepodległości, lider Młodego Frontu, ogłosił, że będą ochraniać uczestników demonstracji przed ewentualnymi prowokacjami i milicją. W kilka dni 25 członków Młodego Frontu zostało aresztowanych przez KGB. Raman był ostatni na ich liście.

2.

17 lutego 2017 roku na Białorusi odbył się pierwszy protest. Ponad 5 tysięcy osób wyszło na ulice Mińska. Opozycja, aktywiści, dziennikarze, a nawet wyborcy prezydenta Łukaszenki – stanęli ramię w ramię oburzeni podatkiem „od bezrobocia”. Wiosną 2016 roku prezydent podpisał dekret numer 3. Zarządzenie zobowiązuje osoby w wieku produkcyjnym, które przepracowały mniej niż 183 dni w roku, do zapłacenia jednorazowego podatku w wysokości około 800 złotych. Łukaszenka tłumaczył, że tym podatkiem, chce zmobilizować ludzi do pracy. W ubiegłym roku Białorusini zarabiali średnio po 1 500 złotych. A pracę straciło ponad 716 tysięcy z nich; ponowne zatrudnienie znalazł co siódmy.

3.

Mińsk, późny wieczór, bar niedaleko stacji metra Październikowa. – Nie zapłacę. Nie ma takiej możliwości. W ubiegłym roku pracowałam jako sprzedawczyni w lokalnym markecie. Nastąpiła, ta, redukcja zatrudnienia. Dostałam skromną odprawę i szukałam nowej pracy. Nic nie znalazłam. Utrzymuje mnie syn, który pracuje na dwa etaty, za dnia jeździ autobusami, nocami je sprząta. Chcę pracować, ale na Białorusi, nie ma dla mnie pracy. Gdybym była młodsza, pojechałabym na Ukrainę, do Rosji albo do Was – do Polski – tłumaczy Olga. Zawiadomienie otrzymała. Podarła i wrzuciła do piecyka; posłużyło jako rozpałka.

Administracja Łukaszenki rozesłała wezwania do zapłaty około pół miliona obywatelom. Białorusinom, których Łukaszenka nazwał „pasożytami”. Według nieoficjalnych statystyk podatek zapłaciło mniej niż 10% zobligowanych.

Sasza jest 43-letnim konserwatorem zabytków. Urodził się w Mińsku. Tutaj studiował i założył rodzinę. Mieszka sam w 3-pokojowym mieszkaniu. - Z mojej skrzynki pocztowej wysypały się ulotki i wezwanie do zapłaty. Gdy zobaczyłem wezwanie, wpadłem w szał. Kiedyś, jako młody architekt dobrze zarabiałem. To się zmieniło gdy przestałem projektować socrealistyczne budynki. Zacząłem czuć do nich obrzydzenie. Z brakiem pracy przyszedł brak pieniędzy, a potem żona mnie zostawiła. Moje finanse wyglądają kiepsko. Dorabiam na boku jak się da. Przez kilka dni zastanawiałem się co zrobić. Zapłaciłem. Wolę mieć święty spokój – kontynuuje – Jak Baćka doszedł do władzy, tośmy skakali z radości. Cieszyliśmy się, ze w końcu nasz będzie rządzić, a nie z ktoś z moskiewskiego nadania. Po 23 latach widzę, że odebrał nam nadzieje, wolność i godność.

- Pracuję na czarno. Zajmuję się drobnym handlem przygranicznym – mówi Dimitrij puszczając oko. - Takich „handlarzy” jak ja jest mnóstwo na Białorusi. Oficjalnie wykazuję zero dochodu. Nieoficjalnie mam dwa mieszkania w Mińsku; jedno na przedmieściach, a drugie niedaleko centrum. Zawiadomienie dostałem i od razu zapłaciłem. Koledzy zrobili podobnie. Nie chcemy zwracać na siebie uwagi – tłumaczy.

- Jestem studentem trzeciego roku informatyki. Za dnia jestem na uczelni, a wieczorami pracuję, jako programista dla szwajcarskiej firmy. Co myślę o dekrecie i protestach? Polityka mnie nie interesuje. Osiągnąłem więcej niż moi wykładowcy, zarabiam więcej niż moi rodzice, mam czas i pieniądze na realizację moich pasji – mówi Jakub i pokazuje zdjęcia z narciarskich eskapad; z całej Europy. - Myślę, że dopóki mam zajętą głowę uczelnią, pracą i dziewczyną, mogę żyć w takim kraju. Po prostu na pewne rzeczy trzeba przymykać oko – kończy.

4.

Na fali niezadowolenia społecznego związanego z dekretem numer 3, w ostatnich tygodniach na całej Białorusi odbywały się spontanicznie wiece, demonstracje i protesty. Ludzie krzyczeli: „Basta!”, „Żywie Biełaruś!” i „Łukaszenka won!”. Na powiewających transparentach napisy: „Zarobek – rozmiar ma znaczenie”, „Razem – w nas siła!”.

Optymizm był tak duży, że protesty porównywano do obalania francuskiej Bastylii w XVIII wieku. Łukaszenka początkowo za rozruchy społeczne obarczał winą Rosjan, później zmienił zdanie, twierdził, że za zamieszkami stoją Ukraińcy, Litwini i Polacy.

5.

Dzień Wolności przypada 25 marca. To nieoficjalne święto niepodległości obchodzone głównie przez środowisko białoruskiej opozycji. Data jest wyjątkowa, bo dokładnie 99 lat temu narodziła się wolna i niepodległa Białoruska Republika Ludowa. Dzień Wolności był papierkiem lakmusowym dla opozycji. Mówiło się o drugim Majdanie, obaleniu władzy i wprowadzeniu na Białorusi zachodniej demokracji. – Ludzie skrzykiwali się i wychodzili falami na ulice miast. To jest coś niespotykanego u nas na Białorusi – mówi jeden z opozycjonistów.

Rząd Łukaszenki postarał się, żeby uniemożliwić Białorusinom przeprowadzenie demonstracji. Tydzień przed protestem liderzy opozycji byli masowo aresztowani. Na dzień przed protestem jeden z liderów opozycji - Mikałaj Statkiewicz - który miał prowadzić ludzi podczas demonstracji, zniknął. Odnalazł się po protestach, w poniedziałek. KGB przetrzymywało go u siebie, w piwnicy.

Listę zatrzymanych prowadzi organizacja pozarządowa Viasna. Na swojej stronie internetowej publikują tabelę, z aktualizowanymi bieżąco informacjami: kto, gdzie, kiedy i dlaczego został zatrzymany. Patrzą na ręce władzy i pilnują przestrzegania praw człowieka na Białorusi. Stali się solą w oku dla Łukaszenki.

Rankiem, przed demonstracją, w siedzibie Viasny - niewielkim 3-pokojowym mieszkaniu, na parterze jednego z mińskich mrówkowców - trwało szkolenie dla wolontariuszy obserwujących obchody Dnia Wolności. Zebrało się łącznie 57 osób. W ferworze przygotowań nikt nie zauważył więźniarek w pobliskich uliczkach. Nikt nie zwrócił uwagi na kilku milicjantów w cywilu kręcących się pod blokiem. - Mieliśmy pełne ręce roboty – mówi Valdisz, jeden z koordynatorów akcji. Nagle, zadzwonił domofon. - Laszlo stał najbliżej drzwi. Spojrzał w judasza i zobaczył, że na klatce schodowej roi się do milicjantów – kontynuuje Valdisz. Laszlo otworzył im drzwi. Milicjanci wbiegli do mieszkania przewracając go na podłogę i krzycząc: - Milicja, wszyscy na ziemię! Po akcji u Laszla lekarze w szpitalu zdiagnozują wstrząs mózgu.

Kazali nam leżeć twarzą ku podłodze. Część skuli plastikowymi kajdankami. Zapytałem ich o nazwiska, legitymacje służbowe, powód i podstawę prawną przeszukania. Milicjanci odpowiadali milczeniem – relacjinuje.

Funkcjonariusze przeszukali siedzibę. Pozabierali notatniki, foldery z dokumentami, obfotografowali lokal. Załadowali 57 osób do więźniarek. Wywieźli do aresztu. – Na miejscu nas przeszukano i spisano. Nadal nie chcieli podać powodu zatrzymania. Widać było, że grali na czas. Puścili nas około godziny 17, gdy było już po demonstracji – mówi Valdisz.

57 zatrzymanym nie przedstawiono zarzutów. Nie otrzymali protokołów z zatrzymania. Gdy wychodzili, jeden z milicjantów powiedział Valdiszowi: - Dla waszego bezpieczeństwa musieliśmy sprawdzić tożsamość wszystkich, którzy znajdowali się w Viasnie.

Tego dnia milicja zatrzymała ponad 700 osób, a ponad 100 zamknęła w areszcie.

6.

Śnieg zaczyna padać w południe. - Baćka nawet pogodę na dziś zamówił – śmieje się Roman, 22-letni, białoruski dziennikarz. Roman jako nastolatek był w opozycji. Za miłość do wolności spędził 15 dni w więzieniu. - Siedziałem pierwszy raz w 2012 roku. Cela była prosta. 3 na 2 kroki, dziura w ziemi służąca za kibel, dwie prycze i współlokator - narkoman z dwudziestoletnim stażem na ulicy – wspomina Roman. Przez 15 dni nie wypuścili go na spacerniak. Codziennie jadł to samo: zupę z żuru, wody, liścia laurowego i ogórka kiszonego. – Świetna dieta. Schudłem kilka kilo – śmieje się.

Na półtorej godziny przed demonstracją Roman spotyka się ze znajomymi dziennikarzami pod Centralnym Domem Towarowym w Mińsku. Ściskają zmarznięte dłonie i wypalają po czerwonym L&M. Ostatni papieros gaśnie od śniegu, to znak, że czas ruszać. Zaczyna się marsz Prospektem Niezależności w kierunku Akademii Nauk. Na ulicy jest coraz bielej.

Starsza Białorusinka podchodzi i pyta cichcem: - Swój?

- Swój! – odpowiada Roman.

- Za rogiem stoją milicjanci z OMONem. Boczne uliczki są zastawione busami i więźniarkami. Nie będzie gdzie uciekać. Uważajcie na siebie chłopaki. Niech Bóg was błogosławi – mówi pospiesznie i znika za drzwiami sklepu.

Chwilę później spostrzegają milicjantów. Jeden z nich prosi dziennikarzy o dokumenty. Po chwili ma w dłoni komplet paszportów. – Akredytacje z ministerstwa są? – pyta milicjant. Dwóch ma i zostają przepuszczeni. Pozostali wykłócają się, że akredytacje nie są potrzebne, że są dziennikarzami.

Wypierdalać – rzuca krótko milicjant.

Próbują obejść patrole dookoła. Chwilę później zostaną złapani. Milicjanci zabierają paszporty i pod eskortą prowadzą ich do więźniarki. Tam pobieżne przeszukanie. I nakaz: siedzieć i czekać. Pół godziny później, 24-osobowa więźniarka jest wypełniona młodymi, butnymi i przestraszonymi.

Mamy komplet – krzyczy oficer. Drzwi się zamykają. Więźniarka rusza.

Ciszę w transporterze przerywa młody blondyn. Jest napięty jak struna. Oczy ma zaczerwienione i wilgotne od łez. Zaczyna krzyczeć: - Wy sługusy Łukaszenki! Jak możecie nam to robić? Powinniście być po naszej stronie, z ludem, a nie przeciwko nam. Faszyści! Faszyści! Milicjant chce go uciszyć, ale blondyn będzie krzyczeć aż zobaczy wysoką na 3 metry żelazną bramę zwieńczoną drutem kolczastym.

Na zatrzymanych czeka kilkunastu młodych milicyjnych byczków. Tupoczą butami oczekując otwarcia drzwi więźniarki. Pierwszy wylatuje długowłosy Białorusin. Milicjant chwyta go za nadgarstek, wykręca mu rękę do tyłu i składa jak scyzoryk. Chwilę później z więźniarki wypada Roman; procedura ta sama. Najpierw prowadzą ich do piwnicy. Na korytarzu mruga jarzeniówka, szara farba odpada płatami, uderza smród uryny. Później na salę gimnastyczną: parkiet, pośrodku złożona siatka do gry, u góry zakratowane okna.

Milicjanci rzucają zatrzymanymi o ścianę. Krzyczą i zbierają dokumenty. Jeden z nich podchodzi do młodego chłopaka. – Ty źle stoisz – mówi. – Zaraz ci pokażę jak stać w białoruskim areszcie. Chwyta go za nadgarstki, wykręca je do tyłu i rzuca chłopaka twarzą na ścianę. Wojskowym butem kopie go w stopy, aż nogi rozsuną się prawie do szpagatu. Twarz wykręca mu w lewo, a prawy bark dociska do ściany. – No, teraz jest dobrze i stój tak – mówi z uśmiechem. To samo zrobi z Romanem i długowłosym Białorusinem. Będą tak stać godzinę. Za każdym razem, gdy spróbują zestawiać nogi, milicjant przyjdzie i rozsunie je kopniakami.

W międzyczasie na sali pojawia się sześć biurek. Przy każdym milicjant. Po kolei prowadzą każdego do stolika. Znowu przeszukanie. Tym razem dokładne. Trzeba wyrzucić zawartość z plecaka na stół, opróżnić kieszenie, zdjąć pasek, zegarek i wyciągnąć sznurówki z butów. Przeszukani znikają za żelaznymi drzwiami.

W kilka godzin milicjanci wprowadzą do sali cztery transporty zatrzymanych. W pierwszym młodzi ludzie. W drugim - coraz starsi. Jakaś kobieta krzyczy, że szła tylko po cukier do sklepu. Zgarnęli ją w spodniach od piżamy i jesionce. Z trzecim transportem zjeżdżają mińscy hipsterzy. Mimo śniegu na dworze, z gołymi kostkami nóg i w letnich ciuchach. Któryś rzuca: - Białorusini, to nie bulwy, żeby ich sadzić. Kilku zatrzymanych parska śmiechem.

Romana wypuszczają po 6 godzinach. Dostanie wezwanie na rozprawę. Nie idzie od razu do aresztu, bo te są przepełnione. Musi czekać na swoją kolej.

7.

Sobotnie obchody Dnia Wolności odbyły się bez zgody mera Mińska. Wbrew nadziejom opozycji symboliczny dzień nie stał się przełomowym momentem dla białoruskiej demokracji. Uzbrojona w pałki i żelazne tarcze milicja uniemożliwiła demonstrującym zebranie się pod Akademią Nauk. Metro z „przyczyn technicznych” nie zatrzymywało się w centrum miasta. Na rogatkach stolicy stały kontrole drogowe, które miały nie wpuścić do miasta ewentualnych posiłków dla opozycji.

Tych, którym udało się dotrzeć i sformować biało-czerwono-białą kolumnę milicja i OMON łapały, biły, rwały włosy i wrzucały do więźniarek. Niezależnie od wieku i płci. Wśród zatrzymanych znaleźli się również dziennikarze białoruskich, brytyjskich i francuskich mediów.

Następnego dnia zorganizowano wiec. Opozycja chciała pokazać solidarność z zatrzymanymi. Na placu październikowym zebrało się kilkadziesiąt osób. Frekwencja nie dopisała. Przybyło więcej milicji i dziennikarzy, niż protestujących. Oficer z megafonem w dłoni wzywał: - Proszę się rozejść ta demonstracja jest nielegalna. Więźniarki wjechały na środek placu i zapełniły się nowymi zatrzymanymi. Łapali ludzi stojących najbliżej więźniarek.

Tego dnia Romana też złapali. Robił dokumentację fotograficzną wiecu. Stał zbyt blisko więźniarki. Kilka minut po zatrzymaniu nadawał relację na żywo z milicyjnego transportera.

W poniedziałek sąd skazał Romana na 10 dni aresztu.

8.

Po tygodniu Kasia dostała list od męża. Raman napisał, że wszystko w porządku, że tęskni za nią i za Kirą. – On nigdy nie narzeka. Jest silny i nie pozwoli mi się martwić – mówi Kasia. Dzisiaj musi jeszcze zadzwonić do prawnika. Ramanowi wyznaczyli rozprawę na 3 kwietnia. W poniedziałek sędzia zadecyduje czy zostanie wszczęte postępowanie, czy wypuszczą go do domu, do rodziny.

Imiona niektórych bohaterów zostały zmienione.

Fotografie z manifestacji 25 i 26 marca 2017 roku: Siarhei Hudzilin

;

Komentarze