0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Porzycki / Agencja GazetaJakub Porzycki / Age...

W czasie obchodów Święta Niepodległości w Jarosław Kaczyński mówił o polityce historii i pamięci dwukrotnie – raz przed pomnikiem Józefa Piłsudskiego pod Belwederem w Warszawie (relacja TVN24 tutaj), a drugi raz – podczas oficjalnych obchodów w Krakowie.

Kaczyński przyznał co prawda, że III RP była „prawdziwie niepodległym” państwem polskim – co dla wielu jego radykalnych zwolenników może być niespodzianką. „Czas prawdziwej niepodległości to zaledwie połowa z tych 99 lat” – mówił. 99 lat temu Polska odzyskała niepodległość.

Równocześnie jednak Kaczyński oddzielił bardzo wyraźną linią poprzednie rządy III RP od własnych. Te poprzednie były dla niego czasem narodowej słabości i ulegania obcym wpływom, ale także – szargania uczuć narodowych. Mówił:

Dziś mamy czas dobrej zmiany, wielkiej szansy odbudowy wartości, które przez wiele lat były traktowane jako zbędne, a niekiedy wręcz nimi pomiatano. Odrzucamy politykę pedagogiki wstydu. Idziemy w kierunku Polski, która będzie mogła powiedzieć, że jest krajem niepodległym i dumnym. (…) Jestem przekonany, że za rok Polacy i Polska będą silniejsi.

Powiedzmy na wstępie: nic takiego jak „pedagogika wstydu” nie istnieje. To wyrażenie wraca jak bumerang w prawicowej publicystyce od ponad dekady. Służy wyłącznie jako negatywny punkt odniesienia – coś, co rządy PiS słusznie przezwyciężyły albo przezwyciężają. To jednak wymysł: żadnej „pedagogiki wstydu” nie było, nikt jej nigdy nie uprawiał, a samo sformułowanie zostało wymyślone tylko po to, żeby usprawiedliwić nacjonalistyczną propagandę.

Czołowi politycy PiS i jego publicyści mówią o „pedagogice wstydu” często, chociaż rzadko próbują ją zdefiniować, a jeszcze rzadziej – podać przykłady. „Pedagogika wstydu zdominowała Polskę na przestrzeni ostatnich 20 lat, niszcząc pozytywne polskie tradycje i wartości” – mówił Kaczyński w „Financial Times” 26 lutego 2016 roku. 30 kwietnia 2016 roku prezydent Andrzej Duda w wywiadzie dla TVP Historia mówił o tym, że edukacja historyczna w III RP opierała się właśnie na „pedagogice wstydu”. „To inni powinni się wstydzić” – podkreślił Duda. 2 maja 2016 roku, w dniu Święta Flagi, Jarosław Kaczyński ogłosił, że „ofensywa pedagogiki wstydu przegrywa”.

„Prawica intelektualna i polityczna określała tak prace naukowe, teksty kultury czy wypowiedzi polityków zajmujące się ciemnymi stronami naszej historii: polskim antysemityzmem, zbrodniami popełnianymi przez Polaków na Żydach i przedstawicielach innych mniejszości narodowych, uwłaszczeniem Polaków na pożydowskim majątku” – pisał w 2016 roku w OKO.press Jakub Majmurek. Cytował także wypowiedź Michała Karnowskiego, która najbardziej przypominała definicję pojęcia. Zdaniem Karnowskiego „pedagogika wstydu” to:

„próba drastycznego zaniżenia samooceny Polaków poprzez odebranie nam dumy z przeszłości, zwłaszcza tej związanej z walką i martyrologią II wojny światowej. Czasu, kiedy nasi ojcowie i dziadowie powiedzieli NIE dwóm bezbożnym, pogańskim totalitaryzmom: niemieckiemu i sowieckiemu, czasu bohaterstwa i poświęcenia”.

Uprawianie „pedagogiki wstydu” to składnik insynuacyjnej poetyki prawicy. Wszędzie czai się wróg, nic nie jest przypadkowe. Historycy więc też nie przypadkiem zajmują się trudnymi (i niezbyt przyjemnymi dla narodowego samopoczucia) epizodami w historii Polski. Jest to część spisku liberalnych elit, które zmierzają do odebrania Polakom dumy z własnej historii, a – jak wiadomo – naród pozbawiony dumy będzie łatwiej słuchał obcych.

Bez nazwisk, bez konkretów

W zarzutach o „pedagogikę wstydu” nie chodzi, co ważne, wcale o sprawę prawdy historycznej. Oficjalnie PiS nie polemizuje np. z ustaleniami śledztwa IPN w sprawie zbrodni w Jedwabnem w 1941 roku, według których zbrodni dokonali polscy sąsiedzi. Owszem na marginesach prawicy pojawiają się wezwania do ekshumacji zamordowanych w Jedwabnem Żydów oraz sugestie, że Niemcy jednak bardziej maczali palce w tej zbrodni niż wynika z ustaleń IPN. Dr Ewa Kurek – mówiąca, że Jedwabne to „lewackie kłamstwo” – nie jest jednak głosem PiS (jeszcze). W praktyce jednak wersja wydarzeń podana w „Sąsiadach” przez Jana Tomasza Grossa nie jest kwestionowana inaczej niż w szczegółach (zarzuca się np. Grossowi, że zaniżył liczbę zabitych w Jedwabnem, co ma być dowodem jego złych intencji).

Podobnie zresztą władze PiS nie polemizują z innymi historykami, którzy piszą przykre dla „narodowej dumy” książki o relacjach polsko-żydowskich. Owszem, wspierana przez rząd „Reduta Obrony Dobrego Imienia” zaatakowała prof. Jana Grabowskiego z Toronto, ale nadal był to atak ze strony organizacji pozarządowej, a nie organu państwowego.

Politycy PiS mogą atakować „pedagogikę wstydu”, starannie jednak unikają podawania przykładów dzieł czy osób, które ją uprawiają. „Pedagogika wstydu” jest więc chochołem: służy tylko po to, aby uzasadnić nieustanne pompowanie przez PiS „dumy narodowej”.

Bardzo trudno zresztą takie przykłady znaleźć. Poza pracami Jana Grossa o udziale Polaków w Holocauście, sztandarowym przykładem obrzydzania historii pozostaje do dziś artykuł z „Gazety Wyborczej” z 1994 roku autorstwa Michała Cichego „Polacy – Żydzi: czarne karty Powstania” o mordach na Żydach dokonanych przez żołnierzy AK i NSZ. Doczekał się wielu polemik, a sam autor zaczął po latach głosić, że publikacja w 50. rocznicę Powstania Warszawskiego była błędem. Kłopot z artykułem Cichego polega jednak na tym, że z dzisiejszej perspektywy nie wygląda tak drastycznie - po 1994 roku historycy odkryli znacznie więcej równie (a być może nawet bardziej) drastycznych przykładów niegodnego zachowania Polaków wobec Żydów w czasie II wojny światowej. Ani politycy PiS, ani historycy jemu bliscy, ani nawet publicyści nie polemizują wprost z ustaleniami Jana Grabowskiego, Barbary Engelking czy Dariusza Libionki. Wolą mówić ogólnikowo o „pedagogice wstydu”.

Spadek po PRL

Prawda jest zupełnie inna: korzystając z wolności badań naukowych po 1989 roku historycy polscy zaczęli badać białe plamy w naszej najnowszej historii. Rychło okazało się, że cenzura PRL blokowała nie tylko opisy martyrologii Polaków w ZSRR, ale także wiele publikacji dotyczących np. zbrodni popełnionych na Żydach, Niemcach (po wojnie) czy Ukraińcach. W pewnym sensie więc „pedagogika wstydu” jest spadkiem po PRL – kiedy historycy zaczęli pisać o sprawach, o których wcześniej nie mogli, prawica odniosła wrażenie, że ma do czynienia z kampanią zniesławiania. Żadnej kampanii oczywiście nie było, nikt jej nie wymyślił, nie prowadził i nie koordynował.

Tu dochodzimy do drugiej nieprawdy wygłoszonej 11 listopada przez Jarosława Kaczyńskiego. W Krakowie powiedział o swoim bracie:

"Mój brat rzeczywiście rozpoczął proces odbudowy polskiego patriotyzmu, który był fałszowany w okresie PRL, a później był zupełnie niszczony po roku 1989. Rozpoczął to jako prezydent Warszawy, a później kontynuował to jako Prezydent RP".

Nikt nie kwestionuje patriotyzmu Lecha Kaczyńskiego, ale ta wypowiedź to pomieszanie fantazji i insynuacji. Insynuacją jest to, że polski patriotyzm był „zupełnie niszczony” po 1989 roku. Skoro nie był niszczony, nie można go było odbudować. Lech Kaczyński odegrał kluczową rolę podczas budowy Muzeum Powstania Warszawskiego, chociaż to nie on je wymyślił (prace nad muzeum trwały od lat 80.).

Być może nowa podstawa programowa do historii (analizowaliśmy ją tutaj) pokazuje najlepiej, jak PiS wyobraża sobie „przywracanie dumy”. W liceum historia jest głównie zbiorem faktów o polityce i wojnach, zdominowaną przez mężczyzn faktografią polityczno-militarno-wojenną. To męska opowieść (w podstawie pojawiają się dwie kobiety na ponad 60 mężczyzn). Podkreśla się triumfy i akty bohaterstwa. Nie ma mowy o antysemityzmie, a złe relacje polsko-litewskie i polsko-ukraińskie to sprawka niemieckiego okupanta.

Udostępnij:

Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Przeczytaj także:

Komentarze