Posłanka Iwona Hartwich (KO) napisała, że pieniądze na 14. emerytury są „skradzione przez PiS osobom z niepełnosprawnościami”. Czy w tym twierdzeniu jest choć trochę prawdy?
W listopadzie 2021 roku polscy emeryci mają otrzymać 14. emeryturę. Pieniądze na ten cel mają zostać przekazane z tzw. Funduszu Solidarnościowego. Na takie źródło finansowania ostro zareagowała Iwona Hartwich, jedna z liderek protestu osób z niepełnosprawnościami i opiekunów wiosną 2018 roku, dziś posłanka Koalicji Obywatelskiej.
Emerycie! Pamiętaj, że TWOJA 14. emerytura to pieniądze skradzione przez PiS osobom z niepełnosprawnościami
Jeśli potraktować jej wypowiedź dosłownie, posłanka KO minęła się z prawdą – poniżej dokładnie wyjaśniamy dlaczego.
Nie zmienia to faktu, że sposób finansowania „czternastek” budzi obawy, a stratni ostatecznie mogą okazać się… sami emeryci. Ale po kolei.
Fundusz Solidarnościowy został powołany w 2019 roku jako Solidarnościowy Fundusz Wsparcia dla Osób Niepełnosprawnych. Kilka miesięcy później z nazwy usunięto drugi człon i rozszerzono listę beneficjentów. Już wtedy znaleźli się na niej emeryci – ze środków Funduszu wypłacono im „trzynastkę”.
Przedstawiciele organizacji działających na rzecz OzN wystosowali wtedy list otwarty do marszałka Ryszarda Terleckiego, w którym wyrazili zaniepokojenie zmianą nazwy oraz faktem, że „Fundusz, który w założeniu jest dedykowany osobom z niepełnosprawnościami i powinien służyć wyrównywaniu ich szans życiowych, ma obecnie także wspierać finansowo emerytów i rencistów”.
Obawy wyrażały m.in. dr Agnieszka Dudzińska i dr hab. Katarzyna Roszewska z Centrum Badań nad Niepełnosprawnością. W swojej analizie zwróciły uwagę, że „nowe zadania będą na tyle obciążające dla Funduszu Solidarnościowego, że pod względem budżetowym i organizacyjnym zdominują jego pierwotne cele”.
Dr hab. Paweł Kubicki w rozmowie z OKO.press w 2019 roku mówił, że programy wsparcia – które miały być fundamentem działania Funduszu – będą przegrywały z innymi zobowiązaniami wynikającymi z ustawy. Pieniądze będą też dysponowane, by sprostać bieżącym potrzebom politycznym.
Ostrzegał, że samorządy będą niechętne, by angażować się w realizację programów pomocowych. Musiałyby się bowiem podjąć stałych zobowiązań, bez gwarancji corocznych wpływów z Funduszu (jego programy są bowiem jednoroczne). Co najważniejsze, ekspert przewidywał, że rozwiązanie to uderzy w same osoby z niepełnosprawnościami.
"To nie jest tak, że te pieniądze znikną z tych programów, one będą, ale będziemy mieć w Polsce wieczny pilotaż pewnych działań, ze wszystkimi negatywnymi konsekwencjami" – mówił wtedy.
Teraz, po dwóch latach, Kubicki stwierdza, że jego obawy się urzeczywistniły.
"Fundusz stracił swój pierwotny kształt i stał się źródłem finansowania obietnic politycznych niezwiązanych z niepełnosprawnością. Programy na rzecz OzN miały się rozbudowywać, na nic takiego się jednak nie zapowiada"
– mówi ekspert z SGH.
I dodaje: "Sam przestałem przyglądać się uważnie rozwojowi Funduszu, ze względu na to, że nie widzę w nim potencjału do znaczącej zmiany sytuacji życiowej osób z niepełnosprawnościami. Musimy poczekać na nowe instrumenty i działania".
Kwota na realizację zadań celowych (takich jak opieka wytchnieniowa, asystenci osobiści osób z niepełnosprawnościami czy wsparcie centrów opiekuńczo-mieszkalnych), co prawda wzrosła, ale nieznacznie. W 2019 roku było to 490 mln złotych, a w tym i 2020 roku odpowiednio po 530 mln.
Środowiska OzN to nie uspokaja. Między innymi ze względu na wyrażone już przez ekspertów obawy i obserwacje. Dopisanie do wydatków Funduszu 14. emerytury na nowo wywołało kontrowersje - jest kolejnym znakiem, że programy wsparcia OzN nie będą się rozwijać.
To właśnie w reakcji na ten fakt posłanka KO Iwona Hartwich napisała na Twitterze: „Emerycie! Pamiętaj, że TWOJA 14. emerytura to pieniądze skradzione przez PiS osobom z niepełnosprawnościami”.
W rozmowie z OKO.press posłanka podkreśla, że nie wycofuje się ze swoich słów. "Oczywiście, nie chodzi mi o obarczanie winą starszych ludzi. Oni nie mieli z tym nic wspólnego. Chcę, tylko żeby społeczeństwo było świadome, do jakich czynów posuwa się PiS. Te pieniądze miały być przeznaczone dla kogo innego" – mówi.
Hartwich zwraca też uwagę na wadliwość systemu wsparcia. Mówi, że piszą do niej ludzie, którzy przez kilka miesięcy pozostaną bez pomocy asystenta, bo skończyły się środki. Niektórzy muszą czekać do marca, by na nowo otrzymać taką pomoc.
Do tweeta Hartwich odniósł się wiceminister rodziny i pełnomocnik rządu ds. osób niepełnosprawnych Paweł Wdówik. Określił je jako „nieprawdziwe i wprowadzające w błąd”.
W rozmowie z PAP zaznaczył, że „środki, które były przewidziane dla osób niepełnosprawnych, są nienaruszone. To jest 530 mln zł na programy rządowe i resortowe i one w 100 proc. będą wykorzystane na wsparcie osób niepełnosprawnych”. Dodał też, że w Funduszu przewidziano 5 mld zł na świadczenie uzupełniające, czyli tzw. 500 plus dla osób niepełnosprawnych.
Wspomniane przez Wdówika 5,6 mld złotych zostało wpisane do ustawy budżetowej na 2021 rok. Wynika z niej jednak, że wsparcie osób z niepełnosprawnością będzie stanowiło małą część budżetu Funduszu. Łącznie ma z niego zostać wydane 33,3 mld złotych.
Nie oznacza to jednak, że słowa posłanki Hartwich są zgodne z rzeczywistością.
"Na celowe wydatki FS »składa się« mała liczba podmiotów, na którą nałożono obowiązek publiczno-prawny, a więc dodatkowo opodatkowano. Z kolei pieniądze na emerytury pochodzą z pożyczki dokonanej w Funduszu Rezerwy Demograficznej" – wyjaśnia radca prawny i ekspert Instytutu Emerytalnego Kornel Kowalski.
Fundusz Solidarnościowy posiada więc obecnie dwa odrębne źródła finansowania:
O ile na 13. emeryturę mogą liczyć wszyscy, którzy są w wieku emerytalnym, o tyle „czternastkę” otrzymają tylko ci, którzy dostają poniżej 2,9 tys. zł brutto.
Z wyliczeń, które przedstawił wiceminister rodziny i polityki społecznej Stanisław Szwed wynika, że emeryci i renciści otrzymają co najmniej 1250 złotych brutto (to kwota najniższej emerytury po uwzględnieniu waloryzacji). W tym 7,9 mln osób ma otrzymać pełną dopłatę, ok. 1,2 mln osób skorzysta z części świadczenia (ich emerytura przekracza kwotę 2,9 tys. złotych brutto). „Czternastka” nie obejmie ok. 500 tys. osób o najwyższych dochodach.
Pieniądze na ten cel, jak już wspomnieliśmy, zostaną pożyczone z Funduszu Rezerwy Demograficznej. Kowalski wyjaśnia, że to takie „przekładanie pieniędzy z kieszeni do kieszeni”. To też sposób na ominięcie reguły budżetowej. Pożyczka z FRD nie powoduje bowiem zwiększenia deficytu budżetowego.
"FRD przekazuje miliardy w formie pożyczki do Funduszy Solidarnościowego, a ten dalej do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, bo to on jest ostatecznym wykonawcą wypłaty tych świadczeń. Uważam, że nas na to nie stać, bo nie będziemy mieć na zasypywanie deficytów Funduszu Ubezpieczeń Społecznych w przyszłości" – mówi Kowalski.
Szacuje się, że każdego roku w FUS będzie brakować między 63 a 72 mld złotych. Będziemy potrzebować coraz więcej pieniędzy, a nie będzie skąd ich brać skoro FDR zostanie wydrenowany na pokrycie 13. i 14. emerytur. Pieniądze te w teorii mają zostać zwrócone, eksperci są jednak przekonani, że dług zostanie umorzony.
Wyczerpanie rezerw FRD staje się coraz bardziej prawdopodobne.
„Dostępne analizy i prognozy wskazują, że może się to stać nawet za 5 do 10 lat. I to są wyliczenia, które nie uwzględniają sytuacji gospodarczej związanej z pandemią... Czy działania obliczone na uzyskanie krótkotrwałego efektu w postaci utrzymania poparcia wśród beneficjentów, rzeczywiście są warte tej ceny?"
- zastanawia się Kowalski.
Wprowadzanie świadczeń takich jak dodatkowe emerytury jest kolejnym wyłomem w systemie zdefiniowanej składki (wiemy, ile wpłacamy do systemu ubezpieczeń społecznych, bez określenia wysokości ostatecznego świadczenia) i przesunięciem w kierunku modelu zdefiniowanego świadczenia.
Ekspert zaznacza, że coraz głośniej mówi się o tym, by wprowadzić emeryturę obywatelską, której wysokość będzie jednakowa dla wszystkich świadczeniobiorców, co ma doprowadzić do uzdrowienia systemu emerytalnego.
Oznacza to, że otrzymywane świadczenie jest niezależne od ilości ani wysokości odprowadzanych przez nas składek w czasie, gdy pozostajemy aktywni zawodowo.
Nie rozwiązałoby to jednak głównego problemu, czyli braku pieniędzy na emerytury w obecnym systemie ich finansowania.
"Być może w trudnej sytuacji finansów FUS, państwo zdecyduje się na wypłatę zaliczek na te świadczenia, chociaż ciężko sobie wyobrazić, jak miałoby to funkcjonować" – mówi Kowalski.
Na razie jednak rząd daje emerytom pieniądze „na zaś”.
Politycy związani z PiS stawiają wszystko na jedną kartę, bo to ona może okazać się decydująca przy kolejnych wyborach parlamentarnych w 2023 roku. A jeśli ta karta nie zadziała i przegrają, to nie będą musieli się przejmować – brak rezerw pieniężnych będzie zmuszona wziąć na swoje barki kolejna ekipa rządząca.
Komentarze