Organizacje ekologiczne chciały, by o terminach i miejscu polowań zbiorowych i indywidualnych koła łowieckie informowały obywateli w elektronicznych książkach polowań. Pomysł jednak nie zyskał aprobaty sejmowej podkomisji, która 14 grudnia odrzuciła tę propozycję. Tymczasem co roku na polowaniach giną przypadkowe osoby
W Polsce mamy 123 tys. zarejestrowanych myśliwych, którzy posiadają ok. 300 tys. sztuk broni. Myśliwi będą dalej "mylić żonę z dzikiem". Odrzucono pomysł ekologów na zapobieganie wypadkom podczas polowań.
"Podejrzany oddał strzał do nierozpoznanego celu. [...] W efekcie zamiast dzika zastrzelił swoją żonę" - informowała w 2011 roku "Wirtualna Polska".
„Jeden z myśliwych myślał, że strzelił do dzika. Okazało się, że nie było to zwierzę, a 63-letni mężczyzna. Postrzelony przechodzień trafił do szpitala. Niestety, mimo wysiłków lekarzy i przeprowadzonej operacji nie udało się go uratować" - pisał portal gazeta.pl w 2017 roku.
To tylko dwie z wielu takich historii z ostatnich lat. Łączy je nie tylko to, że myśliwi strzelali do błędnie zidentyfikowanego celu. Również to, że ich
ofiary w większości nie wiedziały, iż znajdują się na terenie polowania. Gdyby taką wiedzę miały, to może tego dnia zostałyby w domu. I żyły.
By zapobiec takim tragediom organizacje ekologiczne Fundacja Dziedzictwo Przyrodnicze i Pracownia na rzecz Wszystkich Istot zaproponowały podczas debaty nad nowelizacja ustawy łowieckiej, by myśliwi mieli obowiązek informowania o polowaniach indywidualnych i zbiorowych w publicznie dostępnej elektronicznej książce ewidencji polowań. Obecnie wiele kół łowieckich posługuje się tylko książkami papierowymi, ale popularne stają się również te dostępne online. Zawierają one m.in. informacje, gdzie i kiedy odbywają się polowania. Ale dostęp do nich mają tylko myśliwi.
Dzięki zaproponowanej przez ekologów zmianie każdy obywatel mógłby się dowiedzieć, czy jadąc danego dnia do lasu nie natknie się na polowanie. Jednak 14 grudnia 2017 roku posłowie pracujący nad nowelizacją prawa łowieckiego odrzucili tę propozycję.
Koła łowieckie będą musiały informować - z przynajmniej dwutygodniowym wyprzedzeniem - o planowanych polowaniach zbiorowych tylko wójtów, burmistrzów i prezydentów miast oraz nadleśniczych. Zaś jeśli chodzi o informowanie o polowaniach indywidualnych, to nie będzie takiego obowiązku. Ponieważ - jak czytamy w uzasadnieniu nowelizacji - "informowanie każdego właściciela nieruchomości o polowaniach indywidualnych z wyprzedzeniem jest niemożliwe do spełnienia z logistycznych względów".
"Rozważaliśmy postulat dotyczący wglądu do ewidencji myśliwych na polowaniach indywidualnych, jednak
mamy duże obawy o bezpieczeństwo myśliwych oraz osób, które zdecydowałyby się na utrudnianie wykonywania takich polowań"
- mówi OKO.press Diana Piotrowska, rzeczniczka prasowa Polskiego Związku Łowieckiego (PZŁ). "Już teraz mamy problem z osobami, które w nieodpowiedzialny sposób celowo chodzą na linii strzału. Albo - tak jak na jednym z ostatnich polowań - próbują wyrwać broń myśliwemu. Na polowaniach indywidualnych byłoby to wyjątkowo niebezpieczne" - dodaje.
Informację o tym, że jedna z uczestniczek blokady polowania próbowała zabrać myśliwemu broń podało na swoim profilu facebookowym Koło Łowieckie "Dzik" w Myśliborzu.
„Niezależnie od tego, co myślimy o blokadach polowań, do których rzeczywiście dochodzi coraz częściej, to nie możemy zapominać, że są one wynikiem malejącej w Polsce akceptacji społecznej dla łowiectwa i myśliwych” - mówi OKO.press Radosław Ślusarczyk z Pracowni na rzecz Wszystkich Istot.
Dodaje, że wszystkie znane mu akcje – np. "Rykowisko dla jeleni, nie dla myśliwych" - mają charakter pokojowy i są pozbawione przemocy.
„Fakty są takie, że to myśliwi są groźni dla społeczeństwa, a nie społeczeństwo dla myśliwych” - mówi.
Piotrowska wskazuje, że problemem jest niszczenie ambon i innych urządzeń łowieckich. To również, jak tłumaczy w rozmowie z OKO.press, budzi obawy myśliwych przed podawaniem danych osobowych i konkretnych miejsc polowania. "Jest to wyjątkowo perfidne, ponieważ najczęściej dochodzi do podcinania szczebli, a myśliwy wchodzący po drabinie spada z dużej wysokości" - mówi.
„W mojej ocenie to nieudolna próba robienia z myśliwych ofiar” - odpowiada na to Ślusarczyk.
I przekonuje, że brak jakiejkolwiek kontroli społecznej nad myśliwymi prowadzi do patologicznych sytuacji. „Niedawno było głośno o przypadku myśliwego kłusownika, który na polowaniu indywidualnym w Bieszczadach zastrzelił wilka, a kolejny myśliwy oskórował go dla zdobycia trofeum. Wiemy to tylko dzięki przypadkowemu świadkowi” - mówi.
Rzeczniczka PZŁ w rozmowie z OKO.press przekonuje też, że fakt tego, iż polowania indywidualne nie będą podawane do publicznej wiadomości, nie powinien być powodem do niepokoju.
"W odróżnieniu od polowań zbiorowych odbywają się przeważnie o zmierzchu i w nocy, są też mniej dynamiczne - myśliwy oddaje strzał dopiero gdy jest pewien, że prawidłowo rozpoznał cel" – mówi. Jednak w świetle relacji przytoczonych na początku artykułu, takie zapewnienia nie budzą zaufania.
Również Ślusarczyk podkreśla, że istniejące dane podważają nie tylko „pewność” strzałów, ale w ogóle umiejętności strzeleckie myśliwych. „Sam PZŁ przyznał się, że po polowaniu zbiorowym w Ośrodku Hodowli Zwierzyny w Kluczborku w ciągu dwóch dni znaleziono 11 zranionych i konających jeleni i dzików. To też argument za tym, żeby pilnie zakazać polowań zbiorowych” - przekonuje aktywista.
Diana Piotrowska zwraca uwagę na to, że w Polsce są 123 tys. myśliwych, którzy posiadają ok. 300 tys. jednostek broni, a codziennie na polowanie wychodzi ok. 16 tys. myśliwych.
"Jednak wypadków z udziałem broni palnej myśliwskiej jest w porównaniu do innych działalności stosunkowo niewiele - 6-8 rocznie, z czego 1-3 śmiertelne"
- mówi i zaznacza, że PZŁ zależy przede wszystkim na bezpieczeństwie ludzi. "Dlatego popieramy rozwiązania, dzięki którym mieszkańcy będą informowani o wykonywanych polowaniach zbiorowych" - dodaje.
„Gdyby myśliwym rzeczywiście zależało na bezpieczeństwie ludzi, to sami wprowadzaliby postulowane przez stronę społeczną poprawki do ustawy mówiące o odsunięciu polowań od naszych domów. I poddawali się okresowej kontroli okulistycznej i testom psychologicznym. A przede wszystkim uszanowali prawo własności i pytali właścicieli gruntów, czy mogą polować na tym terenie” - krytykuje Ślusarczyk.
„O złamanej nodze myśliwego spadającego z podciętej ambony nikt nie słyszał, a o śmiertelnych postrzeleniach i zranieniach jest głośno co chwila. Proponuję, by pani rzecznik PZŁ swoje wyliczenia przedstawiła rodzinom śmiertelnych ofiar myśliwych. I niech spróbuje w ten sposób przekonać rodziców dzieci, które ucząc się jeździć konno we Frydrychowicach zostały postrzelone śrutem przez myśliwych. Od tragedii uratowały je jedynie kaski jeździeckie. Polowania to realne, codzienne zagrożenie dla osób postronnych.
Ale – jak widać – dla PZŁ znaczenie ma statystyka, a nie ludzkie życie” - podsumowuje aktywista.
Opisywana wyżej propozycja strony społecznej nie jest jedyną, która została odrzucona podczas prac nad nowelizacją ustawy o prawie łowieckim. Do kosza poszły również inne:
Ponadto, nowelizacja zakłada dwie ważne zmiany. Jeśli ktoś będzie chciał, by jego prywatny teren został wyłączony z polowań, to będzie musiał udowodnić przed sądem, że łowiectwo jest niezgodne z jego przekonaniami moralnymi. Nowe przepisy wprowadzają też kary za utrudnianie polowań.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że nowy kształt ustawy o prawie łowieckim to wyraźne zwycięstwo lobby myśliwych nad prawem własności i wolnym dostępem obywateli do lasów.
Kolejne spotkanie komisji pracującej nad nowelizacją odbędzie się 8 stycznia 2018 roku. Więcej OKO.press o sprawie pisało tu:
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Komentarze