"Chcę pokazać władzy, że nie może sobie ot tak działać metodą faktów dokonanych: postawi wielki pomnik i sprawa będzie zamknięta. Tyle było szczucia, podnoszenia larum, że to był zamach, a teraz cisza? A ja nie chcę, żeby temat ucichł" – mówi mężczyzna, który na każdej miesięcznicy składa wieniec-protest pod pomnikiem ofiar katastrofy smoleńskiej
„Pamięci 95 ofiar Lecha Kaczyńskiego, który ignorując wszelkie procedury nakazał pilotom lądować w Smoleńsku w skrajnie trudnych warunkach. Spoczywajcie w pokoju. Naród polski. Stop kreowaniu fałszywych bohaterów”
- głosi napis na wieńcu, który 10 marca 2020 składa pod pomnikiem ofiar katastrofy smoleńskiej na Pl. Piłsudskiego Pan Zbigniew z Warszawy (ze względu na ochronę rodziny i miejsca pracy nie podaje nazwiska). Robi to po raz 24., od odsłonięcia pomnika 10 kwietnia 2018.
Jak zawsze parkuje w okolicy Placu Piłsudskiego. Przyczajony czeka z wieńcem aż orszak Jarosława Kaczyńskiego świętujący miesięcznicę smoleńską złoży kwiaty pod pomnikiem Lecha Kaczyńskiego i przejdzie przez jezdnię (ruch jest od dawna wstrzymany) pod "schodkowy" pomnik ofiar katastrofy.
Wtedy rusza, jakby chciał wziąć udział w oficjalnych uroczystościach i złożyć swój wieniec obok czterech partyjno-rządowych (od brata, Marszałka Sejmu, rządu i PiS). Ale wie, że to się nie uda.
Zatrzymuje go policja, tym razem jest ich pięciu. Tłumaczą, że teren wygrodzony i nie wolno.
- A tamten pan z flagą i z takimi napisami, może tam być? - pyta pan Zbigniew pokazując na zwolennika PiS. - Widział pan, co jest tam napisane?
- Jeśli chodzi o tamtego pana, to nie wiem - mówi policjant.
- Tylko o mnie pan wie? - pyta Zbigniew.
- Tak.
Trzymają go póki orszak Kaczyńskiego nie wróci do limuzyn. "Chcielibyśmy sprawdzić pana tożsamość, z kim mamy do czynienia. Podjęliśmy wobec pana interwencję, więc musimy dokończyć" - tłumaczy policjant.
Wtedy pan Zbigniew może podejść do pomnika, postawić wieniec. Stoi dłuższą chwilę, zdejmuje czapkę, modli się, żegna. Rusza w kierunku Ogrodu Saskiego.
Kwadrans później z budynku MON, tzw. domu bez kantów, wychodzi czterech żołnierzy. Podchodzą do pomnika, czytają napis, zabierają wieniec pana Zbyszka.
Kilkanaście osób krzyczy: "Proszę pana, wojsko kradnie wieniec!", "Złodzieje", "To jest wieniec od wolnych obywateli".
Wśród demonstrantów jest ekipa Lotnej Brygady Opozycji, która ostatnio wygwizdała Dudę w Pucku. Wśród nich Leszek Piątkowski, który na swoim wózku inwalidzkim prowadził 10 listopada 2019 czołg atakując "republikę bananową" (tutaj - wywiad). Piątkowski przekazał tekturowy czołg na licytację Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, poszedł za 700 zł.
Oto rozmowa z panem Zbigniewem.
Sebastian Klauziński, OKO.press: Kiedy był pana pierwszy raz?
Pan Zbigniew*: Dzień po odsłonięciu pomnika. Nie mogłem złożyć wieńca tego samego dnia, za dużo ochrony, oficjeli. Zrobiłem to dzień później. I tak składam do dzisiaj.
Pomnik ofiar katastrofy smoleńskiej odsłonięto 10 kwietnia 2018 roku. Od tamtej pory był pan na każdej miesięcznicy? Było ich aż 24.
Na każdej.
Jak to zwykle wygląda?
Zazwyczaj przyjeżdżam na Plac Piłsudskiego około ósmej rano. Czekam, aż zaczną się oficjalnie uroczystości. Próbuję złożyć wieniec w czasie uroczystości, ale nie dopuszczają mnie policjanci. Jak oni skończą, ja podchodzę, składam wieniec, krótka modlitwa. Tyle. Chodzę jeszcze po placu, w zależności od tego, ile mam czasu. Pilnuję, żeby nie zniszczyli albo nie ukradli wieńca.
Zdarzało się, że niszczyły go sporadycznie osoby, które tamtędy przechodziły. Dlatego dla pewności zacząłem używać mocniejszej konstrukcji, takiej ze stelażem. Od kilku miesięcy, jak tylko oddalę się z placu, wieniec kradnie wojsko.
Mają obok siedzibę garnizonu, wychodzi kilku żołnierzy i zabiera wieniec. Na czyje polecenie? Nie wiem.
Skąd pan wie, że to żołnierze zabierają wieniec?
Przyłapałem ich dwa razy na gorącym uczynku. Kiedyś położyłem wieniec, odszedłem, byłem już kilka ulic dalej, ale coś mnie tknęło, żeby wrócić. Zobaczyłem, jak żołnierze wnoszą wieniec do siedziby garnizonu. Wszedłem za nimi i zrobiłem awanturę. Dyżurny, najwyraźniej zaskoczony, że byłem świadkiem tej kradzieży, w pierwszym momencie powiedział, że znaleźli tam jakieś podejrzane materiały i że muszą to sprawdzić. Obawiając się prowokacji i posądzenia o terroryzm, zadzwoniłem na policję.
Przyjechali, porozmawiali i wojsko mi ten wieniec oddało.
W następnym miesiącu zrobiłem to samo. Tym razem byli sprytniejsi. Wzięli jakieś obcęgi do drutu i odcięli ramkę z napisem. Po interwencji policji udało mi się tę ramkę odzyskać.
No właśnie – napis. To nie wieniec im tak przeszkadza, tylko to, co jest na nim napisane. „Pamięci 95 ofiar Lecha Kaczyńskiego, który ignorując wszelkie procedury nakazał pilotom lądować w Smoleńsku w skrajnie trudnych warunkach. Spoczywajcie w pokoju. Naród polski. Stop kreowaniu fałszywych bohaterów”. Ofiary Lecha Kaczyńskiego? Nie za mocno?
Za mocno? Tak samo można by się przyczepić do tego, czy nie za mocne było – krótko po katastrofie, bez żadnych dowodów – oczernianie władz państwowych o przygotowanie razem z Rosjanami zamachu. Teoria o zamachu forsowana jest zresztą do dziś.
Czyli przesuwamy wajchę w drugą stronę?
To była katastrofa, która w dużej mierze spowodowana była przygotowaniem jej jako nieoficjalnej wizyty państwowej. Za organizację tej wizyty był odpowiedzialny prezydent i jego kancelaria, więc siłą rzeczy wina i odpowiedzialność na niego po części spada. I nie chodzi mi o to, że prezydentem był wtedy Lech Kaczyński, chodzi mi o sam urząd prezydenta.
Ale to uderza w obecną władzę.
Jeśli pyta mnie pan, czy jestem członkiem KOD-u, Obywateli RP i tak dalej, to nie, nie jestem. Znam trochę osób z opozycji ulicznej, z protestów, w których uczestniczyłem. Ale nie łączyłbym tych dwóch spraw – protestów przeciwko różnym posunięciom władzy i temu, co robię każdego 10. dnia miesiąca. Motywy są tu zupełnie inne.
Katastrofa smoleńska miała miejsce 10 lat temu. PiS zdecydował się w związku z nią wymyślić sobie pewną teorię, pewien mit jako narzędzie polityczne, które próbuje na siłę przeforsować, nie licząc się ze sprzeciwem społeczeństwa.
Jeśli jakakolwiek inna partia chciałaby to robić, też bym protestował.
Przeciwko czemu?
Przeciwko wykorzystywaniu ofiar katastrofy do budowania fałszywej historii i budowaniu na tym kapitału politycznego, przeciwko świadomemu dzieleniu narodu.
W dniu katastrofy byłem z tysiącami innych osób na spontanicznym składaniu zniczy pod Pałacem Prezydenckim. Przychodziłem codziennie przez kilka tygodni. Uważałem, że to nas wzmocni jako naród. Niestety, gdy zobaczyłem
próby mitologizowania Lecha Kaczyńskiego, budowanie teorii o jakimś zamachu, próby dzielenia ludzi na tych, którzy się z tym zgadzają i tych, którzy się nie zgadzają, kiedy zobaczyłem, że zmienia się to w kolejną wyrachowaną strategię polityczną…
Pamięta pan, kiedy uznał, że to poszło właśnie w tę stronę?
Chyba kiedy pochowano Lecha Kaczyńskiego na Wawelu. Uważałem, że Świątynia Opatrzności Bożej w Warszawie byłaby najlepszym miejscem. Wawel, ze względu na swoją wartość historyczną nie jest miejscem, z całym szacunkiem, dla Lecha Kaczyńskiego. Rozumiem po części, dlaczego to się stało. Cała Polska była w szoku i odrętwieniu, pewne decyzje podejmowano w pośpiechu, nie zawsze były przemyślane.
Ale to już zamknięta sprawa. Co ma na celu pana protest teraz?
Kiedy dowiedziałem się, że powstanie pomnik ofiar katastrofy, myślałem dużo na ten temat. Nie chciałem się pogodzić z tym, żeby mit o chwalebnej śmierci Lecha Kaczyńskiego w zamachu, na który nie ma żadnych dowodów, utrwalił się w pamięci obywateli.
Zależało mi, żeby pokazać władzy, że nie może sobie ot, tak działać metodą faktów dokonanych. Że postawi wielki pomnik i sprawa katastrofy smoleńskiej będzie zamknięta.
Tyle było szczucia, podnoszenia larum, że to był zamach, a teraz cisza. Ja nie chcę, żeby ten temat ucichł. Władza musi być odpowiedzialna za swoje czyny. Żądam jak najszybszego opublikowania raportu komisji Macierewicza.
Po drugie, jako obywatel ciężko mi patrzeć, jak katastrofę, w której zginęło 96 osób, sprowadza się do śmierci jednego człowieka.
Zależy mi na tym, żeby z jednej strony pokazać władzy, że część narodu się na to nie zgadza. Z drugiej, żeby społeczeństwo widziało, że są obywatele, którzy nie godzą się na taką narrację.
Składa pan wieniec sam, potem szybko go usuwają. Chyba nie za dużo osób ma szansę dowiedzieć się o pana proteście. Nie chciał pan namówić innych, żeby do pana dołączyli?
Protestuję bardziej z potrzeby serca. Uważam, że takie rzeczy powinny wynikać z wewnętrznego przekonania niż z namowy.
A rodzina, pracodawca?
W pracy nikt o moim proteście nie wie. Rozdzielam życie zawodowe od przekonań politycznych i życia prywatnego. O moim proteście wie kilka najbliższych osób z rodziny i kilku znajomych, czasami nawet ze mną przyjeżdżają, obserwują z daleka.
Nie chcę ich narażać, tym bardziej że ostatnio władza zrobiła się, że tak powiem, bardziej aktywna względem mnie.
To znaczy?
Na lutowej [2020] miesięcznicy, kiedy złożyłem wieniec i odszedłem z placu, drogę zagrodził mi policyjny bus. Zatrzymało mnie kilku policjantów, ale żaden nie potrafił podać powodu zatrzymania. Dopiero po jakimś czasie, po konsultacji z centralą powiedzieli mi, że zakłócałem uroczyste obchody miesięcznicy. Puścili mnie po 30 minutach. To wystarczyło, żeby żołnierze zdążyli zabrać wieniec.
Jakiś czas później dostałem wezwanie na komendę na – uwaga – 10 marca o godzinie 9 rano [o tej godzinie trwają "uroczystości" smoleńskie - red.]. Przełożyłem wizytę na dzisiaj [rozmawiamy 9 marca - red.]. Okazało się, że jestem oskarżony o znieważenie pomnika. Wcześniej, przez prawie dwa lata policja często nawet nie reagowała na mój protest.
Teraz, tuż przed dziesiątą rocznicą katastrofy, nagle obrażam pomnik.
Ale jutro przyjdę znowu.
Długo ma pan zamiar protestować?
Do momentu przyznania przez władzę, że wykorzystywała katastrofę smoleńską i kłamstwo o zamachu do budowania kapitału politycznego i dzielenia Polaków. Wystarczą przeprosiny. Mało realne, dlatego mam jeszcze kilka innych propozycji rozwiązania tej sytuacji, ale nie będę o tym na razie mówić.
Czyli długo.
Dopóki starczy sił i zdrowia będę przychodził.
*Nasz rozmówca nie podaje swego nazwiska, bo "chce chronić rodzinę i swoje miejsce pracy"
Dziennikarz portalu tvn24.pl. W OKO.press w latach 2018-2023, wcześniej w „Gazecie Wyborczej” i „Newsweeku”. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Trzykrotnie nominowany do nagrody Grand Press.
Dziennikarz portalu tvn24.pl. W OKO.press w latach 2018-2023, wcześniej w „Gazecie Wyborczej” i „Newsweeku”. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Trzykrotnie nominowany do nagrody Grand Press.
Komentarze