0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Maciek Jazwiecki / Agencja GazetaMaciek Jazwiecki / A...

Jednym z dobrze ugruntowanych dziś faktów na temat 500 plus jest to, że nie pomógł on podnieść polskiej demografii. Wydawałoby się, że zgodzić się z tym musi nawet minister Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, Marlena Maląg. Zapytała ją o to Katarzyna Gójska-Hejke w programie pierwszym Polskiego Radia.

„Absolutnie się nie zgadzam” – odpowiedziała z pewnością Maląg – „Oczywiście inwestycja w rodzinę, jaką jest 500 plus, to jest ponad 120 mld złotych, które od początku funkcjonowania programu trafiło do polskich rodzin. Ale oprócz tego wsparcia, podniesienia godności rodziny, także ten aspekt pronatalistyczny przyświecał programowi rodzina 500 plus. I ten aspekt też został osiągnięty".

My musimy przede wszystkim patrzeć na to, że wskaźnik dzietności wzrósł

Program Pierwszy Polskiego Radia,07 września 2020

Sprawdziliśmy

Wzrost to już historia. Po górce w 2017 roku spadł, dane GUS wskazują, że spada również w 2019 i 2020 roku

"Musimy zwrócić uwagę na sytuację demograficzną" - ciągnęła - "czyli liczbę kobiet, które są w wieku rozrodczym, kobiet urodzonych rocznik 80. i 90. Dlatego jak najbardziej program swoją rolę spełnił”.

177 tys. dzieci w I półroczu 2020

O tym, że program 500 plus szybko stracił swój prodemograficzny efekt, pisaliśmy w OKO.press wielokrotnie. W kwietniu pisaliśmy, że z danych GUS wynika, że w pierwszym kwartale 2020 roku w Polsce urodziło się 88 tys. dzieci. To o prawie 3 tys. mniej niż w I kwartale 2019. I aż o 12 tys. mniej niż w „górce” 2017 roku. W pierwszym kwartale urodziło się wtedy 100,1 tys. dzieci, a w skali roku “pękła” granica 400 tys. urodzeń.

Nowsze dane potwierdzają ten trend. W pierwszym półroczu 2020 roku urodziło się 177 tys. dzieci. To o 5 tys. mniej, niż rok wcześniej. Gdyby w drugim półroczu urodziło się tyle samo dzieci, to wylądowalibyśmy niebezpiecznie blisko demograficznego dołka pierwszej dekady XXI wieku.

W najgorszym po wojnie roku 2003 urodziło się 351 tys. dzieci. 354 tys. byłoby trzecim najgorszym wynikiem od 1946 roku. Jeżeli któryś z polityków PiS podejmie argument, że to wina pandemii, wówczas będzie trzeba przypomnieć mu, że ciąża trwa dziewięć miesięcy. Jeśli więc kobiety odkładały decyzję o macierzyństwie ze względu na koronawirusa, to w danych zobaczymy to dopiero w 2021 roku. A to będzie najpewniej oznaczało najgorszy wynik w liczbie urodzonych dzieci po wojnie.

Wskaźnik dzietności spada

Minister Maląg nie mówi jednak o liczbie urodzonych dzieci – mówi o wskaźniku dzietności. Wskaźnik oblicza się na podstawie m.in. liczby urodzeń. Być może szefowa MRPiPS ma w kwestii wskaźnika rację?

Liczba urodzonych dzieci to bardzo prosty wskaźnik – pokazuje, ile dzieci urodziło się w tym roku. Natomiast nie zawsze można go porównać z odległymi w czasie latami – liczba kobiet w wieku rozrodczym zmienia się. Samo ministerstwo definiuje wskaźnik w ten sposób:

„średnia liczby dzieci, które urodziłaby przeciętnie kobieta w ciągu całego okresu rozrodczego przy założeniu, że w poszczególnych fazach tego okresu rodziłaby z intensywnością obserwowaną w badanym roku”.

Zaraz po wprowadzeniu programu 500 plus wskaźnik dzietności wzrósł z 1,29 w 2015 roku przez 1,36 w 2016 do 1,45 w 2017 roku. Ale w kolejnym już spadł do 1,44 (dokładnie - 1,435 wobec 1,453 w 2017). Tak samo było z liczbą urodzeń. Ta między 2015 a 2017 rokiem wzrosła z 369 tys. w 2015 roku do 402 tys. w 2017. A w kolejnych latach spadała. W 2019 było to już 374 tys.

Oficjalny wskaźnik dzietności publikowany jest przez GUS w październiku i dotyczy poprzedniego roku, dlatego najnowsza liczba pochodzi z 2018 roku. Ale dane, jakie posiadamy, wskazują na to, że w 2019 roku wskaźnik także spadł, a w 2020 jesteśmy na najlepszej drodze do kolejnego spadku.

Piotr Szukalski, demograf z Uniwersytetu Łódzkiego, na łamach „Dziennika Gazety Prawnej” tłumaczył, że przy obecnej strukturze demograficznej spadek liczby urodzin większy niż 2 proc. oznacza spadek współczynnika dzietności. W 2018 i 2019 roku mieliśmy do czynienia ze spadkami kolejno o 3,5 proc. i 3,6 proc.

Jeżeli w drugiej połowie 2020 roku utrzyma się liczba urodzeń z pierwszego, liczba urodzeń spadnie aż o 5,3 proc. Dane z ostatnich lat wskazują, że w drugim półroczu rodzi się tyle samo lub nieco więcej dzieci. Nawet gdyby było to o 10 tys. więcej, tak jak w zeszłym roku, to dalej mamy spadek liczby urodzeń o 2,7 proc. A to będzie oznaczało spadek współczynnika dzietności trzeci rok z rzędu, wobec dwóch lat wzrostów. Minister Maląg naprawdę nie ma się czym tutaj chwalić.

Czy efekt 500+ plus w ogóle istnieje?

2017 roku na naszych łamach prof. Irena Kotowska z SGH tłumaczyła, że chwilowy wzrost dzietności w 2017 roku – ponad 400 tys. urodzeń – był splotem wielu czynników. Przede wszystkim obserwowaliśmy realizację odroczonych decyzji prokreacyjnych kobiet urodzonych w wyżu lat 80.

A to oznacza nie tyle wzrost, co zmianę kalendarza urodzeń.

Kobiety podejmowały odwlekaną decyzję o drugim (lub trzecim) dziecku ze względu na większe poczucie bezpieczeństwa zatrudnienia, które było w wynikiem poprawy sytuacji na rynku pracy (spadek bezrobocia związany z ustąpieniem recesji).

Ten czynnik – jak odkryliśmy – brał pod uwagę sam ustawodawca. Do rządowego uzasadnienia projektu ustawy „500 plus” załączono wykres, który pokazuje związek między stopą bezrobocia rejestrowanego i współczynnikiem dzietności. W skrócie – im więcej pracy, tym więcej dzieci.

Boom z lat 80. się wyczerpał

A o co minister Maląg chodziło z kobietami urodzonymi w latach 80. i 90? Wyżej wspomnieliśmy już o wyżu demograficznym lat 80. Mieliśmy z nim do czynienia na początku lat 80. W 1982 roku urodziło się 723 tys. dzieci i ta liczba nigdy nie została i raczej nie zostanie przekroczona. To dzieci osób urodzonych podczas powojennego boomu demograficznego. 10 lat później urodziło się 515 tys. dzieci. Kolejne 10 później – 354 tys. Marlena Maląg najpewniej chciała to podkreślić, aby pokazać, że istotniejszy od samej liczby urodzeń jest właśnie wskaźnik dzietności – bo kobiet w wieku rozrodczym jest coraz mniej. Niestety, jak pokazaliśmy wyżej, ten wskaźnik spada i wszystko wskazuje na to, że spadnie również w tym roku.

Minimalizm PiS

Wypowiedź Maląg pokazuje też zaskakujący minimalizm PiS. Minister mówi, że aspekt demograficzny został osiągnięty i program spełnił swoją rolę w tej kwestii. To znaczy, że po pierwsze program się już w tej kwestii wypalił, bo szefowa MRPIiPS mówi w czasie dokonanym.

Po drugie, cieszy się z bardzo małych sukcesów. Nie mamy nawet pewności, czy górka demograficzna z 2017 roku rzeczywiście była efektem 500 plus, ale załóżmy życzliwie, że tak było. To znaczy, że 120 miliardów złotych nie dało nam nawet powrotu do poziomu liczby urodzeń z poprzedniej górki demograficznej w latach 2008-2010. Wówczas rocznie rodziło się między 413 a 417 tys. dzieci. Minister cieszy się też z współczynnika dzietności w okolicach 1,4, który w kolejnych latach spada.

Współczynnik gwarantujący zastępowalność pokoleń to około 2,1. We wszelkich zestawieniach krajów według tego współczynnika (mamy różne, ponieważ metodologia może się nieznacznie różnić) jesteśmy na szarym końcu. Szacunek projektu uniwersytetu Oxfordzkiego – Our World in Data daje nam współczynnik w wysokości 1,29 w 2019 roku i 180. miejsce na 183 państwa. Jeśli PiS rzeczywiście ma w planach nową strategię demograficzną, to powinno się pospieszyć. I mieć lepsze pomysły niż „program mieszkaniowy”.

;
Na zdjęciu Jakub Szymczak
Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.

Komentarze