Oszacowania Biura Odszkodowań Wojennych, na których oparto zaprezentowany dziś rządowy raport, oznaczają nie mniej, nie więcej, że zacofana gospodarczo II Rzeczpospolita była najbogatszym państwem świata — pisze ekonomista dr Marcin Wroński
Dziś, w rocznicę wybuchu II wojny światowej poseł PiS Arkadiusz Mularczyk przedstawił „Raport o Stratach poniesionych przez Polskę w wyniku Agresji Niemiec", a szereg polityków partii rządzącej po raz kolejny domaga się reperacji od Niemiec. Polską krzywdę wyceniono na 6 bln 200 mld złotych. Oczywiście żadnych reperacji z tego nie będzie, wszak rząd nie jest w stanie doprowadzić nawet do wypłaty unijnych środków z KPO.
Zagadnienie ew. reparacji (odszkodowań) za II wojnę światową można rozpatrywać co najmniej w trzech perspektywach.
Jako ekonomista, który badał rozkład majątku w II Rzeczypospolitej, tekst ten poświęcam trzeciej z perspektyw – moim celem jest jedynie merytoryczna ocena oszacowań autorów, a nie spekulowanie na temat tego, czy Polsce reperacje się należą oraz czy są szanse na ich uzyskanie (szczerze wątpię).
Raport to przede wszystkim recykling wcześniejszych szacunków Biura Odszkodowań Wojennych przy Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, które w 1947 roku opublikowało sprawozdanie dotyczące wartości strat wojennych. Straty bezpośrednie (materialne) oszacowano na 88.8 mld zł z 1939 roku, czyli według BOW 38 proc. stanu majątku narodowego z 1938 roku. Straty pośrednie (głównie utraconą produkcja w okresie wojennym, utracone nadwyżki produkcyjne osób dotkniętych kalectwem, koszty leczenie ludności) oszacowano na 169.6 mld zł (z 1939 roku).
Całkowitą wartość strat oszacowano na 258.4 mld zł (z 1939 roku), czyli 48.8 mld USD (z 1939 roku). Wkład autorów nowego raportu ogranicza się w zasadzie do przeliczenia kwot będących efektem pracy Biura na dzisiejsze kwoty pieniężne.
Niestety w Raporcie zabrakło krytycznej analizy wykorzystanego źródła. Szacunki BOW oparte zostały na rejestracji szkód wojennych prowadzonej przez zarządy miejskie i gminne pod nadzorem urzędów wojewódzkich. Rejestracja szkód wojennych była prowadzona w szybkim tempie, ponieważ uważano, że od wyników tej akcji zależeć może uzyskanie przez Polskę świadczeń reparacyjnych. Biura Odszkodowań Wojennych dokonało jedynie agregacji zgłoszonych strat, nie weryfikując ich. Zgłaszający szkody wojenne mieli oczywisty interes w ich zawyżeniu.
Zestawienie oszacowanej wartości strat materialnych z danymi makroekonomicznymi jasno pokazuje skrajne zawyżenie strat wojennych przez BOW. Ekonomiści badający nierówności dochodowe i majątkowe, by śledzić zmianę wartości majątku narodowego w czasie, obliczają relacje majątku narodowego do dochodu narodowego. Prace zespołu prof. Thomasa Piketty’ego (autora „Kapitału w XXI wieku”) jasno pokazuje, że na przestrzeni ostatniego stulecia relacja majątku do dochodu miała kształt litery U. W państwach Europy Zachodniej przed wybuchem I wojny światowej wartość majątku wahała się pomiędzy 600, a 700 proc. dochodu narodowego. Na skutek dwóch wojen światowych i wielkiego kryzysu uległa redukcji do 250 – 300 proc. dochodu narodowego. Od tego czasu obserwujemy dynamiczny wzrost wartości majątku narodowych, które dziś ponownie warte są 600 proc. - 700 proc. dochodu narodowego
Główny Urząd Statystyczny oszacował wartość dochodu narodowego RP w 1938 roku na 15 mld zł. Wartość start materialnych oszacowana przez Biuro Odszkodowań Wojennych to zatem 571 proc. polskiego dochodu narodowego, a przyjęta przez BOW wartość majątku narodowego w 1939 roku to… ponad 1500 proc. dochodu narodowego.
Oszacowania BOW oznaczają nie mniej, nie więcej, że zacofana gospodarczo II RP była najbogatszym państwem świata.
Wynik ten należy uznać za absurdalny – tak wysoka wartość majątku narodowego w relacji do dochodu nie była obserwowana nigdy i nigdzie na świecie. Nie tylko oszacowania dotyczące strat wojennych Polski są wątpliwe. Dziś wątpliwości historyków i statystyków budzą również sowieckie szacunki dotyczące wartości strat wojennych Związku Radzieckiego.
Posługiwanie się skrajnie zawyżonymi szacunkami BOW to grzech pierworodny Raportu, ale nie jedyny. Jego autorzy ignorują reperacje i odszkodowania, które Polska już od Niemiec uzyskała – świadczenia rewindykacyjne po II Wś, odszkodowania dla pracowników przymusowych, więźniów obozów koncentracyjnych, ofiar pseudoeksperymentów medycznych, czy emerytury i renty dla żołnierzy Wehrmachtu, którzy po 1939 roku pozostali w granicach Polski (w okresie II WŚ w niemieckich siłach zbrojnych walczyło od pół miliona do miliona obywateli II RP).
Przede wszystkim zignorowano zaś przejęcie tzw. Ziem Odzyskanych, zwanych dzisiaj również Ziemiami Zachodnimi i Północnymi.
Ziemie Odzyskane to ponad 100 tysięcy kilometrów kwadratowych z wielkimi miastami jak Wrocław, Gdańsk, czy Szczecin. W okresie międzywojennym i po wojnie były to tereny o zdecydowanie wyższym poziomie rozwoju gospodarczego (mierzonego np. poziomem uprzemysłowienia, czy elektryfikacji) niż pozostałe obszary II RP. W 1943 roku zużycie prądu na Ziemiach Odzyskanych było wyższe niż przed wojną w całej Rzeczypospolitej. Przejęcie Ziem Odzyskanych to również ważne geopolitycznie przesunięcie polskich granic w kierunku zachodu Europy. Chociaż utracone Kresy Wschodnie miały większa powierzchnie, już liczba lokali mieszkalnych była zdecydowanie wyższa na Ziemiach Odzyskanych. Na Kresach „pozostawiono” 6 tys. kilometrów dróg, na Ziemiach Odzyskanych „pozyskano” 11 tys. km dróg. Nie ma co płakać po Wilnie, Lwowie, czy bagnach na Polesiu, gdy „w zamian” dostało się Wrocław, Gdańsk, czy Szczecin.
Oszacowanie wartości Ziem Odzyskanych mogłoby być całkiem ciekawym projektem, ale zdecydowanie wykracza poza zakres tego artykułu. Prawdopodobnie ich wartość okazałaby się co najmniej równa rzeczywistym stratom materialnym Polski spowodowanych działaniami wojennymi.
W okresie PRL ekonomiści i historycy oszacowali wartość majątku ziem przyłączonych na 37.4 mld zł z 1939 roku (z uwzględnieniem zniszczeń wojennych, stan na 1939 rok – 59 mld zł), a wartość majątku ziem utraconych na 31.1 mld zł (według stanu z 1939 roku, tzn. bez strat wojennych).
O ile można dyskutować o odszkodowaniach dla ofiar niemieckiej przemocy (których żyje już stosunkowo niewiele), wydaje się, że rozrachunki na poziomie państw pomiędzy Polską a Niemcami można uznać za wyrównane. Fani rozdrapywania historii mogą zastanawiać się nad reperacjami od ZSRR (czy to samej Rosji, czy wszystkich państw następców), ale jakoś dziwnym trafem preferują atakować naszych zachodnich sojuszników niż wielkiego sąsiada ze wschodu.
Oprócz odszkodowania za straty materialne zespół Mularczyka domaga się odszkodowań za straty osobowe oraz spowolnienie rozwoju gospodarczego Polski na skutek zniszczeń wojennych. Jako Polak wolałbym, aby zamordowanych polskich patriotów nie przeliczano na dolary (chociaż i zawartym w Raporcie wyliczeń utraconych wynagrodzeń warto by się przyjrzeć) i nie wykorzystywano w celu podbicia notowań Prawa i Sprawiedliwości, ale to już jest kwestia etyczna.
Wszelkie wyliczenia tego, w jakim tempie rosłoby polskie PKB, gdyby wojny nie było, to zaś czyste spekulacje. Linie na wykresie można rysować dowolnie (np. zakładając, że gdyby nie komunizm Polska rozwijałaby się w tempie Hiszpanii), ale ciężko traktować je jako podstawę do rozliczeń międzynarodowych.
Trudno zresztą oczekiwać od Niemców odszkodowań za komunizm i za to, jak Polacy rządzili swoim państwem po samej wojnie.
Żadnych pieniędzy z reperacji Polska i tak nie uzyska (rząd Morawieckiego nie potrafi nawet odblokować w pełni nam należnych środków z KPO). Podnoszenie tematu reperacji na rok przed wyborami wydaje się raczej próba narzucenia tematu sporu politycznego opozycji, zagrania na antyniemieckich fobiach i pobudzenia twardego elektoratu partii rządzącej. Zwłaszcza że postulowanie reperacji od Niemiec jednocześnie zdaje się otwierać trudny dla Polski temat restytucji majątku żydowskiego, w tym udziale państwa polskiego, polskich przedsiębiorstw (w niektórych wypadkach istniejących do dzisiaj) oraz Polek i Polaków w jego grabieży.
Szkoda wydanych na opracowanie Raportu publicznych środków, które zamiast tego można było przeznaczyć na rzeczywiste badania naukowe, a nie polityczną propagandę. Wynik pięciu lat prac prowadzonych pod polityczne dyktando Mularczyka jest bowiem raczej miałki.
Ekonomista, adiunkt w Kolegium Gospodarki Światowej Szkoły Głównej Handlowej. Doktorat obronił w SGH, w trakcie doktoratu odbył półroczną wizytę badawczą w Paryskiej Szkole Ekonomii na zaproszenie prof. Thomasa Piketty’ego. Bada politykę gospodarczą oraz nierówności ekonomiczne. Kierownik studiów podyplomowych „Sztuczna inteligencja w biznesie i sektorze publicznym”.
Ekonomista, adiunkt w Kolegium Gospodarki Światowej Szkoły Głównej Handlowej. Doktorat obronił w SGH, w trakcie doktoratu odbył półroczną wizytę badawczą w Paryskiej Szkole Ekonomii na zaproszenie prof. Thomasa Piketty’ego. Bada politykę gospodarczą oraz nierówności ekonomiczne. Kierownik studiów podyplomowych „Sztuczna inteligencja w biznesie i sektorze publicznym”.
Komentarze