0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja Wyborcza.plSlawomir Kaminski / ...

Przypomnijmy, polski Krajowy Plan Odbudowy (KPO) to 22,5 mld euro dotacji oraz 12,1 mld euro tanich pożyczek, a o pozostałe przysługujące Polsce 22 mld pożyczek rząd może zwrócić się do Brukseli najpóźniej w 2023 roku.

Przedstawiciele unijnych rządów w Radzie UE zatwierdzili w czerwcu decyzję wykonawczą z polskim KPO (od głosu wstrzymała się Holandia, reszta była „za”), który w uproszczeniu jest harmonogramem reform oraz inwestycji, których wdrażanie jest powiązane z kolejnych ratami wypłat funduszy z KPO.

Wypłaty będą dokonywane „z dołu”, czyli po uprzednim zweryfikowaniu przez Brukselę osiągnięcia poszczególnych celów, w tym „kamieni milowych”. Wprawdzie przepisy o Funduszu Odbudowy pozwalały na wypłatę 13 proc. KPO „z góry” w formie zaliczki, ale wyłącznie do końca 2021 roku.

A zatem Polska – wskutek braku terminowego porozumienia co do KPO – straciła to prawo, a pieniądze z zaliczki przeszły do puli, która ma być wypłacana w zwykłych ratach.

Wypłaty z KPO są możliwe wyłącznie do końca 2026 roku, a ostatnie warunki dla ostatniej transzy powinny być spełnione do połowy 2026 roku.

Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Będziemy rozbrajać mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I pisać o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.

Kowalczyk: jest decyzja o uruchomieniu KPO

„Doczekaliśmy się wreszcie decyzji o uruchomieniu środków w ramach KPO” - to fragment listu ministra rolnictwa Henryka Kowalczyka do sołtysek i sołtysów. Chwali rząd i zachęca rolników do składania wniosków o dofinansowanie. Czy wyrwał się przed szereg?

Słowa o „uruchomieniu środków” mogą wydawać się bardzo pochopne ze względu na trudności ze spełnieniem praworządnościowych „kamieni milowych” (o czym niżej), ale w zasadzie nie są sprzeczne z prawdą.

Czerwcowe zatwierdzenie KPO przez Radę UE (uzupełnione przez planowaną na wrzesień finansowo-księgową umowę operacyjną z Komisją Europejską) otwiera bowiem Polsce drogę do programowania wydatków funduszy z KPO, czyli zaciągania opartych prawnych zobowiązań finansowych w oparciu o KPO.

Deadline pod koniec tego roku

W istocie Polska musi bardzo się spieszyć z programowaniem, czyli „podejmowaniem zobowiązań prawnych” co do wydatkowania pieniędzy z KPO, żeby zdążyć z ich „absorpcją”, czyli pełnym wykorzystaniem.

Zgodnie z ogólnymi przepisami o Funduszu Odbudowy aż 70 proc. funduszy z KPO każdego kraju Unii powinno być zaprogramowane do końca tego roku, a całość do końca 2023 roku.

Osobne księgowanie i limity dla zobowiązań (w ramach programowania) oraz dla późniejszych płatności to specyfika wspólnej unijnej kasy. Tak samo działa regularny siedmioletni budżet UE - np. do końca tego roku wypłaca pieniądze z funduszy polityki spójności z zobowiązań w programach zatwierdzonych jeszcze przed końcem 2020 roku.

Przepisy o Funduszu Odbudowy pozwalają na wypłaty transz maksymalnie dwa razy w roku. Kiedy Bruksela zatwierdzała polski KPO, szacowano, że Polska – po spełnieniu kamieni milowych i innych warunków – może dostać około 2,8 mld euro dotacji już w trzecim kwartale tego roku, 3 mld euro w pierwszym kwartale 2023 i 2 mld euro trzecim kwartale 2023.

Tyle że rząd Morawieckiego początkowo zapowiadał złożenie wniosku o pierwszą transzę z KPO tego lata, ale ostatnio coraz mocniej odsuwa tę datę.

„[…] Gdzieś na przełomie roku, bo wtedy mniej więcej będziemy gotowi […], wniosek o pierwszą płatność pod koniec tego roku lub z początkiem przyszłego złożymy” – zapowiedział w sierpniu Marcin Horała, wiceminister funduszy i polityki regionalnej.

Przeczytaj także:

Rezygnacja z KPO to straszak, czy prawda?

Zapowiedzi Horały słabo współgrają z zapowiedziami PiS-owski notabli co do możliwej „rezygnacji” z KPO, które na tym etapie są prawdopodobnie formą nacisku negocjacyjnego na Brukselę w kwestiach przywrócenia praworządności.

Na swoim poletku manipulować usiłuje też premier Mateusz Morawiecki, przekierowując dyskusję na fundusze ze „zwykłego” budżetu UE.

"Widzę, że pani [Holecka], podobnie jak skrajna prawica i totalna opozycja, dała się wpuścić w taki nurt narracji o KPO. KPO to jest 120-130 mld zł, zaokrąglając. Jak podzielimy to na sześć lat, to na okrągło 20 mld zł rocznie. To nie jest coś, co zmienia zasadniczo sytuację finansową Polski" — powiedział premier w programie Gość Wiadomości w TVP.

Morawiecki zaznaczył, że "jest dużo ważniejsza część funduszy unijnych, fundusze strukturalne, fundusz spójności, fundusze rolnicze — to jest ponad 550 mld zł".

„Mam przekonanie, że któreś z tych pieniędzy — nie wiem jeszcze, które, bo nie złożyliśmy jeszcze wniosków, ani dotyczącego KPO, ani tych, że tak nazwę, głównych unijnych pieniędzy — przypłyną do nas i to nie wąską strużką, tylko normalną strużką na przełomie tego i następnego roku”.

Istotnie, KPO to element łącznej puli około 130 mld euro subsydiów dla Polski w unijnej siedmiolatce budżetowej (2021-2027). A rząd pod koniec czerwca – z opóźnieniem, ale mieszczącym się w standardowych ramach – uzgodnił z Brukselą „umowę partnerstwa” niezbędną do wydatkowania największej części subsydiów, czyli 76,5 mld euro z funduszu polityki spójności. Od początku przyszłego roku powinny zacząć się zatem pierwsze konkursy.

Jeśli Bruksela, czyli Komisja Europejska, wspólnie z przedstawicielami wszystkich krajów Unii, stwierdzi, że dany kraj Unii nie spełnił warunków przypisanych do transzy, o którą wnioskuje, powinna dać temu państwu sześć miesięcy na poprawę, po których część pieniędzy może zacząć przepadać.

KPO to jest 120-130 mld zł. Jak podzielimy to na sześć lat, to na okrągło 20 mld zł rocznie. To nie jest coś, co zmienia zasadniczo sytuację finansową Polski. ...[Pozostałe fundusze unijne] to jest ponad 550 mld zł
Rytm – rozpisanego zwykle na kilkanaście miesięcy – finansowania projektów ze zwykłego budżetu UE nie pozwoliłby obecnym władzom na doraźne zapełnienie dziury po pieniądzach z KPO np. za pomocą funduszy z polityki spójności
Gość Wiadomości TVP,25 sierpnia 2022

Odwlekanie z obawy o weryfikację?

Jednak odwlekanie przez rząd Morawieckiego wniosku o pierwszą transzę, jednocześnie odwleka weryfikację odpowiednich kamieni milowych, a tym samym procedurę prowadzącą do ewentualnych strat finansowych.

Teoretycznie Polska może dopiero za rok poprosić o kumulatywną wypłatę pieniędzy z paru rat KPO. Jednak to oznaczałoby długie inwestowanie w zaplanowane w KPO reformy z polskich pieniędzy budżetowych z bardzo długim odwleczeniem zwrotu z unijnej kasy – przypomnijmy, że możliwego wyłącznie do końca 2026 roku.

Dopiero brak zweryfikowanego „wymiernego postępu w realizacji odpowiednich kamieni milowych i wartości docelowych” z KPO w ciągu 18 miesięcy od jego zatwierdzenia przez Radę UE (czyli w przypadku Polski do grudnia 2023 roku) grozi przepadkiem dotacji z KPO.

Superkamienie milowe

Polska ma na razie kłopot wyłącznie z warunkami praworządnościowymi nazywanymi w Brukseli „superkamieniami” milowymi, bo uzależniono od nich wszelkie przyszłe wypłaty z KPO dla Polski.

To rząd Morawieckiego uzgodnił te superwarunki z Komisją Europejską.

Przypomnijmy, że warunkiem dla pierwszych wypłat z KPO nie jest przywrócenie sędziów skrzywdzonych przez Izbę Dyscyplinarną, lecz udostępnienie im drogi do „ponownego rozpoznania” ich spraw przez sąd spełniający unijne wymogi niezależności z pierwszą rozprawą w ciągu trzech miesięcy od złożenia wniosku o rewizję decyzji Izby Dyscyplinarnej.

Decyzje w sprawie sędziów, którzy skorzystają z tej drogi odwoławczej, powinny zapaść w ciągu 12 miesięcy, co Bruksela ma zweryfikować dopiero pod koniec 2023 roku i ewentualnie wtedy zażądać zwrotu już wypłaconych pieniędzy z KPO, gdyby Polska nie wywiązała się z tych zobowiązań.

Inny „superkamień” milowy to reforma systemu dyscyplinarnego tak, by przewinieniem dyscyplinarnym nie było m.in. zadawanie pytań prejudycjalnych do TSUE i przeprowadzanie testu niezależności sędziego zgodnego z prawem Unii.

„Zapewni się, aby – w przypadku pojawienia się poważnych wątpliwości w tym zakresie – właściwy sąd miał możliwość przeprowadzenia w ramach postępowania sądowego weryfikacji, czy dany sędzia spełnia wymogi niezawisłości, bezstronności i bycia powołanym na mocy ustawy zgodnie z art. 19 Traktatu UE, przy czym weryfikacji tej nie można uznać za przewinienie dyscyplinarne” – głosi tekst KPO.

Komisja Europejska oficjalnie przekonuje, że nie dokończyła oceny „ustawy Dudy” pod kątem kamieni milowych, a teoretycznie musi to zrobić dopiero po złożeniu przez Polskę pierwszego wniosku o wypłatę z KPO.

O ile działacze praworządnościowi podkreślają wady właśnie powołanej Izby Odpowiedzialności Zawodowej Sądu Najwyższego w miejsce zlikwidowanej Izby Dyscyplinarnej SN, która wedle kamieni milowych powinna być niezależnym sądem, to Komisja Europejska skupia się właśnie na teście niezależności sędziego.

"Nowa ustawa [„ustawa Dudy”] nie zapewnia sędziom możliwości kwestionowania statusu innego sędziego bez ryzyka potraktowania tego jako przewinienia dyscyplinarnego. To są kwestie, które muszą być rozwiązane, by wypełnić zobowiązania [Polski], a więc odblokować pierwszą płatność" – powiedziała Ursula von der Leyen, szefowa Komisji Europejskiej, już 1 lipca, choć przedstawiciele PiS wzięli ten temat na swój propagandowy widelec dopiero parę tygodni później.

Wina Juorovej?

„Der Spiegel” napisał niedawno, że Věra Jourová miała poprawić relacje Brukseli z krajami Europy Środkowo-Wschodniej, jednak jej działania przyniosły odwrotny skutek, co ustawiło ją na kursie kolizyjnym z Ursulą von der Leyen.

To tylko częściowa prawda. Publiczne potwierdzenie przez von der Leyen zastrzeżeń do „ustawy Dudy” zostało wymuszone słowami Věry Jourovej, która 30 czerwca - bez standardowych w tak drażliwych przypadkach uzgodnień na wyżynach Komisji Europejskiej - powiedziała w Parlamencie Europejskim o brakach „ustawy Dudy”.

I owszem, nominacji Jourovej na wiceszefową Komisji od praworządności towarzyszyły pojednawcze intencje von der Leyen wobec władz Polski, a i sama Czeszka miała nadzieję, że spokojnym - odmiennym od Fransa Timmermansa – stylem może wskórać więcej od Holendra.

W Komisji obecnej kadencji na pozycji swoistego jastrzębia w kwestii praworządności tkwi komisarz Didier Reynders, który w efekcie został przez von der Leyen zmarginalizowany i odcięty od kluczowych dyskusji przy decyzjach co do Polski albo Węgier.

A co obecnie z Jourovą? Jej publiczne deklaracje co do „ustawy Dudy” były wprawdzie zaskoczeniem dla otoczenia von der Leyen, lecz zarazem były zgodne ze wstępnymi ocenami służb prawnych Komisji.

Wydaje się, że von der Leyen, która – jeśli myśli o kolejnej kadencji – musi liczyć się z mocno praworządnościowymi nastrojami Parlamentu Europejskiego, wolałaby sprawę testu niezależności sędziów nie odpuścić, lecz doszlifować w rokowaniach z Polską raczej po cichu, co być może w jej ocenie miałoby być łatwiejsze również dla PiS.

Warto podkreślić, że ani von der Leyen, która ma kluczową rolę w kwestii KPO, ani Jourová obecnie nie mówią, że jedynym sposobem rozwiązania wskazanego przez nich problemu musiałoby być legislacyjne poprawianie „ustawy Dudy”.

Komisja zwraca uwagę, że źródłem tego problemu są nieusunięte zapisy ustawy kagańcowej, których stosowanie powinno być zawieszone od roku w ramach środka tymczasowego TSUE. Kara dla Polski za niepodporządkowanie się tej decyzji TSUE nadal rośnie o milion euro dziennie.

A jeśli wniosku nie będzie?

A jeśli władze Polski nie zrobią żadnego dodatkowego ruchu w kierunku praworządności, na który liczy Komisja Europejska? I do wyborów z 2023 roku w ogóle nie złożą wniosku o wypłaty z KPO?

Unia dysponuje innymi narzędziami dochodzenia praworządności – w tym postępowaniami przeciwnaruszeniowymi z finałem w TSUE i nakładanymi przezeń karami potrącanymi od funduszy dla Polski.

A nowy rząd, gdyby wybory wygrała opozycja, mógłby wnioskować o wypłatę pieniędzy przewidzianych na zaległe raty KPO po wprowadzeniu przez Polskę wszystkich zmian z praworządnościowych kamieni milowych oraz reform i inwestycji z innych dziedzin (m.in. zielona transformacja, cyfryzacja) przewidzianych jako warunki dla poszczególnych transz.

Tyle, że rytm – rozpisanego zwykle na kilkanaście miesięcy - finansowania projektów ze zwykłego budżetu UE nie pozwoliłby obecnym władzom na doraźne zapełnienie dziury po pieniądzach z KPO np. za pomocą funduszy z polityki spójności.

A niemożność sięgnięcia po duże unijne pieniądze z KPO rzutowałaby na pozycję Polski na rynkach finansowych, gdzie poderwana wiarygodność często skutkuje wzrostem kosztów długu.

;
Wyłączną odpowiedzialność za wszelkie treści wspierane przez Europejski Fundusz Mediów i Informacji (European Media and Information Fund, EMIF) ponoszą autorzy/autorki i nie muszą one odzwierciedlać stanowiska EMIF i partnerów funduszu, Fundacji Calouste Gulbenkian i Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego (European University Institute).

Udostępnij:

Tomasz Bielecki

Korespondent w Brukseli od 2009 r. z przerwami na Tahrir, Bengazi, Majdan, czasem Włochy i Watykan. Wcześniej przez parę lat pracował w Moskwie. A jeszcze wcześniej zawodowy starożytnik od Izraela i Biblii Hebrajskiej.

Komentarze