0:00
0:00

0:00

Jednym z działań, za które OKO.press chwaliło rząd PiS, było wprowadzenie minimalnej stawki godzinowej dla zleceń w wysokości 13 zł. Była to ważna obietnica kampanii wyborczej, jedna z tych, które sprawiły, że Prawo i Sprawiedliwość zyskało opinię partii propracowniczej. Stawka weszła w życie 1 stycznia 2017 roku i dotyczyła wszystkich zleceń w kraju.

Teraz jednak PiS rezygnuje z ochrony interesów niektórych pracowników aby przypodobać się lobbystom sektora produkcji rolnej. Dzięki temu właściciele gospodarstw będą mogli legalnie płacić znacznie mniej, niż wszyscy inni pracodawcy.

O takich planach rządu poinformowała 11 kwietnia “Gazeta Prawna”. Sekretarz stanu w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej Stanisław Szwed:

“Wspólnie z Ministerstwem Rolnictwa pracujemy nad takimi rozwiązaniami, które ułatwią rolnikom zatrudnienie pracowników na krótkie okresy, np. na czas zbiorów owoców”.

Oznacza to, że osoby zatrudnione - bo mowa przecież o pracy, choć na gorszych niż etatowe warunkach - np. przy zbieraniu truskawek będą zarabiać znacznie mniej niż 13 zł za godzinę. Bez dolnego limitu.

Konsekwencje są poważne: rezygnacja z zasady powszechności płacy minimalnej, a także stworzenie podstaw do polsko-ukraińskich animozji.

Przeczytaj także:

Jak nie, to zatrudnimy na czarno

Za rozwiązaniem lobbują organizacje reprezentujące interesy firm rolnych, m. in. Krajowy Związek Grup Producentów Owoców i Warzyw, czy Zrzeszenie Producentów Owoców i Warzyw „Nasz Sad”.

Według nich wahania cen na rynkach rolnych powodują, że płacenie normalnej stawki pracownikom nie jest możliwe. Mogłoby bowiem “przyczyniać się do nieopłacalności produkcji rolnej i utraty konkurencyjności”.

Organizacje reprezentujące interesy pracodawców argumentują, że zniesienie stawki godzinowej będzie miało pozytywny efekt - tj. firmy będą rzadziej wypłacać wynagrodzenia “pod stołem”.

Osobliwy argument, nawet jeżeli realistyczny, oznacza przecież naruszanie prawa.

W Polsce sezonowo na wsi potrzeba nawet 500 tys.pracowników, mniej więcej tyle, ile - według szacunków - jest bezrobotnych z terenów wiejskich. Problem pracodawców polega jednak na tym, że to ludzie mało mobilni i nie zjawią się na zawołanie w miejscu zbierania owoców. Efektem jest tzw. niedopasowanie pracowników do gospodarki, trudno znaleźć chętnego “sezonowego” pracownika. Do pracy na roli zniechęcały też do tej pory niższe niż gdzie indziej zarobki, ciężka praca, niestabilne warunki, np. uzależnienie od pogody.

W tej sytuacji pracodawcy korzystali z najemnej pracy obcokrajowców ze wschodu, głównie z Ukrainy, którzy dzięki liberalizacji polityki wizowej mogą bez problemów pracować w Polsce legalnie.

Właściciele przedsiębiorstw - także z branży budowlanej, samochodowej, czy magazynowej - mogli nie dawać podwyżek polskim pracownikom, bo wszyscy wiedzieli, że Ukraińcy mają mniejsze wymagania płacowe.

Wprowadzenie przez PiS powszechnej stawki 13 zł za godzinę miało powstrzymać tego typu negatywną presję płacową i przyczynić się do poprawy standardów panujących na rynku pracy.

Ukraińska rezerwa siły roboczej

Duża część pracowników z Ukrainy mieszka i pracuje w Polsce sezonowo - często na wsiach. Według ankietowych badań NBP z 2015 roku ok. 20 proc. z nich (w tym odsetku jest dwie trzecie mężczyzn) pracuje w rolnictwie. To może być nawet 250 tys. osób.

Ile zarabiają? Z raportu NBP wynika, że 1992 zł na rękę, przy czym deklaracje badanych dotyczyły zarobków zarówno legalnych, jak i tych “na czarno”. Według tych samych badań pracownicy i pracowniczki z Ukrainy pracują po 57 godzin tygodniowo, czyli prawie na półtora etatu. Oznacza to, że ich stawka godzinowa w 2015 roku wynosiła 7-8 zł za ciężką fizyczną pracę.

Nic dziwnego, że zniesieniem podwyższonej do 13 zł minimalnej stawki godzinowej zainteresowani są przedsiębiorcy na wsi. Anonimowy “gospodarz z Małopolski” mówił portalowi Strefaagro:

"Przyjedzie do mnie młody chłopak spod Lwowa. Wysłałem mu zaproszenie. Chciałem dać pracę Polakowi, bo tyle się mówi o bezrobociu, biedzie. Ale problemem jest to, że niektórzy Polacy nie doceniają pracy, mają tylko wielkie oczekiwania".

Zdaniem przedsiębiorców koszty pracy Ukraińców podnoszą jednak wysokie marże, które pobierają organizacje "pozyskujące siłę roboczą z Ukrainy". Według prezesa Związku Przedsiębiorców i Pracodawców może to wynieść średnio nawet 10-15 zł za każdą przepracowaną godzinę, czyli więcej niż zarabia sam pracownik. Ta kwota wydaje się nieprawdopodobna, ale faktem jest, że zarobki pracowników ze Wschodu są obciążone tym zarobkiem pośrednika.

Ukraińcy - jakby ich nie było

Legalność zatrudnienia jest podwójnie ważna z punktu widzenia pracownika zza Buga. Po pierwsze, pozwala na zgodny z prawem pobyt w Polsce i uniknięcie deportacji. Po drugie, gwarantuje ochronę i ubezpieczenie w sytuacji wypadku, choroby, czy niewypłacania pensji przez pracodawców.

Ćwierć miliona Ukraińców już pracuje w rolnictwie, armia ludzi. Ukraińcy są przy tym społecznie nieobecni, niezauważalni. Pozostają odizolowani od polskich sąsiadów, rzadko wchodzą w interakcję i mało wydają na konsumpcję. Lokalna gospodarka nie zyskuje wiele na ich obecności w regionie.

Według NBP mamy do czynienia ze “zjawiskiem otrzymywania przez imigrantów dodatkowych świadczeń, np. w formie zakwaterowania, wyżywienia lub transportu do/z pracy, co ułatwia im oszczędzanie znacznej części dochodów”.

Ukraińcy żyją i pracują w odrębnym systemie, często w złych warunkach, na zasadzie "byle zarobić". Są wykorzystywani przez pracodawców. Zwłaszcza, gdy pracują na czarno.

Choć urzędy wydające zgodę na pobyt i pracę wymagają zaświadczenia o zamiarze zatrudnienia przez konkretnego pracodawcę, nawet 30 proc. migrantów z Ukrainy pracuje u innego szefa, niż ten, który pracownika “zaprosił”. Według raportu NBP, "pomimo w pełni legalnej formy przyjazdu do Polski, podejmują oni pracę nie w pełni legalny sposób.”

Gospodarka w służbie pogorszenia relacji polsko-ukraińskich

Zwolnienie właścicieli przedsiębiorstw rolnych z minimalnej stawki godzinowej 13 zł sprawi, że “importowanie” przez agencje pracy niskopłatnej siły roboczej z Ukrainy będzie nadal opłacalne i będzie jeszcze bardziej niż do tej pory petryfikował niskie zarobki na wsi.

Może to nasilić niechęć polskich mieszkańców do Ukraińców za to, że "psują zarobki", a z drugiej strony będzie budziło słuszne poczucie Ukraińców, że są wykorzystywani i traktowani jak pracownicy/ludzie drugiej kategorii.

Skutki długoterminowe

Jednym z problemów polskiej gospodarki, na który wskazuje Plan na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju wicepremiera Morawieckiego, jest jej "peryferyjny i poddostawczy" charakter. Gospodarka jest mało innowacyjna, co jest efektem m. in. słabej presji płacowej.

Inwestycje w nowe technologie, modele zarządzania, czy automatyzację pracy są droższe, niż posługiwanie się mobilną, elastyczną i tanią siłą roboczą. To, co opłaca się biznesowi przedsiębiorcy krótkoterminowo, jest jednocześnie barierą, która zniechęca do rozwoju.

Wysokie wynagrodzenia działają stymulująco - biznes ma bodźce, aby rywalizować na rynku dzięki nowym rozwiązaniom i wyższej jakości usługom, zamiast uzyskiwać przewagę dzięki niskim pensjom pracowników.

Gospodarki, które produkują najwięcej wartości dodanej, charakteryzują się wysokim udziałem płac w PKB. Polska jest w dolnym ogonie stawki krajów rozwiniętych - polscy pracodawcy płacą pracownikom proporcjonalnie do PKB 20 a nawet 30 proc. mniej niż ich niemieccy, holenderscy, austriaccy czy koreańscy odpowiednicy (i konkurenci).

Niskie płace w rolnictwie utrudnią zatem rozwój gospodarki.

;
Na zdjęciu Filip Konopczyński
Filip Konopczyński

Zajmuje się w regulacjami sztucznej inteligencji, analizami polityk cyfrowych oraz badaniami biznesowego i społecznego wykorzystania nowych technologii. Współzałożyciel Fundacji Kaleckiego, pracował w IDEAS NCBR, NASK, OKO.press, Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Publikował m.in. w Rzeczpospolitej, Gazecie Wyborczej, Polityce, Krytyce Politycznej, Przekroju, Kulturze Liberalnej, Newsweeku czy Visegrad Insight. Prawnik i kulturoznawca, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego.

Komentarze