Spór o aborcję w Stanach wygląda jak nowa odsłona wojny secesyjnej. Wtedy strony spierały się, czy jeden człowiek ma prawo traktować drugiego jako własność. Dziś spór toczy się o to, czy społeczeństwo ma prawo uznawać jednostkowe zdolności do rodzenia dzieci za coś, co podlega kontroli
W listopadzie 2022 mieszkańcy stanu Vermont zdecydują, czy ustawa gwarantująca kobietom prawo do decyzji w sprawie ciąży zyska rangę konstytucyjną.
Vermont, niewielki rolniczy stan graniczący z Kanadą, słynny ze swoich mleczarni, lasów, syropu klonowego i rzemieślniczej produkcji spożywczej (nazwa stanu jest chętnie wykorzystywana do brandingu wyrafinowanych przysmaków), mimo wszystko nieco różni się od polskiego Podlasia.
Od 2017 roku gubernator Phil Scott, skądinąd wybrany z ramienia Partii Republikańskiej, nie przestawał podważać pomysłów Donalda Trumpa. Ledwie wybrany, otwarcie zapowiedział prawne podważenie prezydenckiego nakazu rzucenia stanowych sił porządkowych do walki z nierejestrowaną imigracją. A w styczniu 2021 roku nawoływał sympatyków własnej partii, by „nie dali zrobić z siebie pionków“ i nie brali udziału w zamieszkach wokół nominacji Joe Bidena na prezydenta.
Ale tegoroczne polityczne zaskoczenie ze strony Vermontczyków nie wyszło od gubernatora. W ubiegłym tygodniu stanowy parlament zatwierdził treść zaproponowanej przez Demokratów poprawki do stanowej konstytucji, mającej zagwarantować „wolność reprodukcyjną“.
Poprawka zostanie poddana stanowemu referendum konstytucyjnemu w listopadzie.
Jeśli Vermontczycy ją zaaprobują, będzie to oznaczało nadanie standardu konstytucyjnego przepisom, które już w 2019 roku uchwalono jako stanową ustawę. Według deputowanej do vermonckiego parlamentu stanowego Anne Pugh z Partii Demokratycznej, chodzi o prawną „jednoznaczność“:
„Co prawda autonomia w kwestiach reprodukcyjnych i dostęp do aborcji jako element opieki zdrowotnej wciąż jest uznawane za fundamentalne prawo człowieka na poziomie całego kraju, to zarazem poddaje się je ciągłym i zmasowanym atakom.
W tych trudnych czasach musimy postawić na jednoznaczność".
Według członków stanowej legislatywy poprawka, jeśli wejdzie w życie, zablokuje możliwość politycznego blokowania i ograniczania dostępu do aborcji – czyli po prostu zakaże zakazywania przerywania ciąży. Z punktu widzenia pacjentek potrzebujących aborcji nie zmieni się wiele, ale sformułowanie poprawki, w której mówi się raczej o „wolności reprodukcyjnej“ niż konkretnie o „aborcji", najprawdopodobniej przełoży się na wzmocnienie wszystkich wymiarów praw reprodukcyjnych, w tym także dostępu do leczenia niepłodności czy środków antykoncepcyjnych.
W tej chwili w całych Stanach Zjednoczonych obowiązuje wywiedziona z konstytucyjnego prawa do prywatności zasada swobody decydowania o kontynuowaniu ciąży przez kobietę.
Zasada ta opiera się na wydanym w 1973 roku wyroku w sprawie Roe vs. Wade („Jane Roe“ był to pseudonim powódki, Normy McCorvey z Teksasu, zaś Henry Wade pełnił wówczas funkcje prokuratora generalnego tego stanu).
Właśnie wyrokowi sprawie Roe vs. Wade zawdzięczamy częste uzależnianie prawa do aborcji od trymestru ciąży. Sąd Najwyższy uznał, że prawo do prywatności, z którego wywiedziono prawo do aborcji, musi być zrównoważone ze zobowiązaniem rządu do ochrony zdrowia kobiety i życia płodu. Z tej potrzeby wyważenia wywiedziono podział na trymestry (w 1992 roku wyrok w nieco mniej znanej sprawie Planned Parenthood vs. Casey zmienił ten podział na granicę przeżywalności płodu poza macicą kobiety).
Wyrok Roe vs. Wade zdefiniował prawo do decyzji o przerwaniu ciąży jako prawo podstawowe, to znaczy takie, które wymaga stałej ochrony przed zakusami rządu lub rządów stanowych.
Oznacza to, że wszelkie regulacje, które dotykają tego obszaru, wymagają kontroli konstytucyjności. Dlatego właśnie konserwatywni politycy od dawna wyglądają sposobu na to, by podważyć ten wyrok. Bez tego wszelkie próby zmiany prawodawstwa stanowego czy federalnego i wprowadzenie zakazu aborcji i tak upadną jako niekonstytucyjne.
I tu na scenę wszedł Donald Trump. W trakcie jego kadencji zwolniły się trzy stanowiska sędziowskie w Sądzie Najwyższym. Zmarli Antonin Scaglia, Anthony Kennedy i nieodżałowana przez feministki Ruth Bader Ginsburg. To bardzo dużo: w czasie dwóch swoich kadencji Barack Obama mianował tylko dwóch nowych sędziów, podobnie jak George W. Bush.
A George Bush senior i Bill Clinton mieli okazję nominować tylko po jednym sędzi!
Scaglia zmarł jeszcze za kadencji Baracka Obamy, jednak zwyczajowo stanowiska opróżnione w roku wyborczym pozostawiano do obsadzenia już nowemu prezydentowi. Nie przeszkadzało to bynajmniej Donaldowi Trupowi nominować w ekspresowym tempie sędzi na miejsce zmarłej w lipcu 2020 roku Ruth Bader Ginsburg.
Stanowisko po ikonicznej obrończyni praw kobiet objęła Amy Coney Barrett, urodzona w 1972 roku zadeklarowana katoliczka, matka siedmiorga dzieci i wykładowczyni Notre Dame Law School – jednej z niewielu liczących się konserwatywnych uczelni kształcących prawników.
Jako sędzia federalna dała się poznać z konserwatywnych i zachowawczych wyroków w takich obszarach jak przemoc seksualna i dyskryminacja ze względu na płeć, dyskryminacja rasowa w miejscu pracy, kryteria imigracyjne itp. W 2019 roku zgłosiła sprzeciw wobec sądowego podtrzymania federalnego przepisu, zgodnie z którym dopuszczenie się przestępstwa odbiera prawo do posiadania broni.
Jednym słowem, dziewczyna z okładki bardzo konserwatywnego magazynu.
Dla innego prezydenta być może byłaby zbyt politycznie wyrazista w Sądzie Najwyższym. Ale dwa lata wcześniej Trump przesunął granicę już tak daleko, mianując na stanowisko po Anthonym Kennedym Bretta Kavanaugha. To otwarty konserwatywny działacz, na którym w chwili nominacji ciążyły zarzuty o molestowanie seksualne.
Mianowanie Amy Coney Barrett oznacza przede wszystkim, że liczba sędziów Sądu Najwyższego mających na koncie konserwatywne wyroki lub opinie w sprawie aborcji osiągnęła większość potrzebną do podważenia wyroku w sprawie Roe vs. Wade (6 do 3).
Co ciekawe, Sąd Najwyższy, który w grudniu zeszłego roku utrzymał regulację stanu Mississippi zakazującą aborcji po 15. tygodniu ciąży i wciąż deliberuje nad kontrowersyjnymi przepisami stanu Teksas, nie kwapi się na razie do wzięcia na warsztat Roe Vs. Wade.
Jednak zarówno organizacje broniące praw reprodukcyjnych, jak i konserwatywni zeloci uznają, że to tylko kwestia czasu. Stąd właśnie decyzja Vermontu, by zakaz zakazywania aborcji wpisać do stanowej konstytucji niejako „uprzedzająco".
Dwanaście stanów już uchwaliło przepisy uprzedzające możliwe obalenie wyroku ws. Roe vs. Wade:
W dziewięciu nigdy nie zlikwidowano martwych zakazów aborcji, datujących się przed wyrokiem ws. Roe vs. Wade - na tę liczbę składają się
Guttmacher Institute, think tank polityczny skupiający się na zagadnieniach praw reprodukcyjnych, alarmuje, że
aż 26 stanów prawdopodobnie wprowadzi zaostrzenie dostępu do aborcji, kiedy tylko wykładnia Sądu Najwyższego się zmieni.
Jednak jak wskazuje Guttmacher Institute, jeśli Roe vs. Wade upadnie, wiele stanów otworzy drzwi swoich klinik aborcyjnych dla potrzebujących osób w ciąży. To głównie stany rozmieszczone wzdłuż obu wybrzeży, między innymi
Łącznie 13 stanów nastawionych jest na wspieranie szukających pomocy kobiet z innych części Ameryki. Kolejnych 11, w tym Vermont, nie zamierza zakazywać aborcji, choć też na razie nie chce wpisywać się w paradygmat „najbliższej kliniki aborcyjnej“ i zakładać, że bierze na siebie gwarantowanie wolności reprodukcyjnej mieszkankom sąsiadujących stanów. (Za: https://states.guttmacher.org/)
Nie ma wątpliwości, że w ostatnich dekadach kwestia wolności reprodukcyjnej stała się linią demarkacyjną, jeśli chodzi o tożsamość polityczną. Jednak na naszych oczach, wraz z wyniesieniem przez Unię Europejską zasady równości płci do rangi aksjologicznego filaru Europy, ale także wraz z obserwowaną polaryzacją postaw w Stanach Zjednoczonych, zaczyna to być także kwestia definiująca tożsamość narodową czy lokalną.
Już teraz kwestia aborcji generuje mnóstwo aktów przemocy politycznej, od podkładania bomb pod kliniki aborcyjne po hejt w internecie i stalking.
Demontaż Roe vs. Wade w takiej sytuacji wydaje się niefrasobliwym zapalaniem papierosa na beczce prochu. W istocie wygląda to jak nowa odsłona konfliktu, który doprowadził do wojny secesyjnej. Wtedy strony spierały się o to, czy jeden człowiek ma prawo traktować drugiego jako własność. Dziś spór toczy się o to, czy społeczeństwo ma prawo uznawać jednostkowe zdolności do rodzenia dzieci za coś, do czego ma prawo się wtrącać i to kontrolować.
Ale jak pokazała Arlie Russell Hochschild w przełomowej książce „Obcy we własnym kraju. Gniew i żal amerykańskiej prawicy“, aborcyjny backlash jest tylko jednym z symptomów głębokiego zagubienia w zmieniającym się świecie. Dosłowność w traktowaniu religijnych nakazów zastępuje używanie wartości jako kompasu w nawigowaniu nowych sytuacji, nowych wyzwań, jakie stawia przed nami współczesność. Pojawia się pokusa „głosowania z opcją zbawienia“.
Na przekór zdrowemu rozsądkowi czy politycznym realiom, ale za to zgodnie z tym, co ma głosującemu zapewnić życie wieczne.
Niestety linię głosowania zgodną z wiekuistym interesem wyznaczają wyborcom nie ich własne sumienia, a internetowi kaznodzieje, charyzmatyczni religijni influencerzy czy posługujący się religią jak wytrychem konserwatywni politycy.
Tak właśnie rodzi się na naszych oczach nowy patriarchat, jakże bliski znaczeniowo swoim źródłosłowom, czyli czczonym w świętych księgach patriarchom. Siła patriarchów, na co zwrócił uwagę w „Prawodawcach i tłumaczach“ Zygmunt Bauman, płynie z interpretowania chaotycznego i budzącego lęk świata. Dzięki tej funkcji zyskali oni ogromną władzę w epoce megalitycznej. Dziś podobne lęki generują nie tyle burze z piorunami, co niedające się kontrolować zmiany klimatyczne i katastrofy pogodowe. Umiejętnie podsycają to samozwańcze autorytety z internetu.
Kiedy do tego dochodzi gra tradycyjnymi wartościami i rodzinne ciepło - jako wyobrażeniowe przeciwstawienie groźnego zewnętrznego świata - zaczynamy rozumieć, czemu to prawa reprodukcyjne kobiet jako pierwsze padają ofiarą nowych patriarchów.
Filozofka polityki, tłumaczka, działaczka feministyczna i publicystka. W latach 2012-2015 redaktorka naczelna portalu Lewica24.pl. Była doradczynią Klubu Parlamentarnego SLD ds. demokracji i przeciwdziałania dyskryminacji oraz członkinią Rady Polityczno-Programowej tej partii. Członkini obywatelskiego Komitetu Ustawodawczego Ratujmy Kobiety i Ratujmy Kobiety 2017, współorganizatorka Czarnych Protestów i Strajku Kobiet w Warszawie. Organizowała również akcję Stop Inwigilacji 2016, a także obywatelskie protesty pod Sejmem w grudniu 2016 i styczniu 2017 roku. Stale współpracuje z Gazetą Wyborczą i portalem Tygodnika Polityka, gdzie ma swój blog poświęcony demokracji pt. Grand Central.
Filozofka polityki, tłumaczka, działaczka feministyczna i publicystka. W latach 2012-2015 redaktorka naczelna portalu Lewica24.pl. Była doradczynią Klubu Parlamentarnego SLD ds. demokracji i przeciwdziałania dyskryminacji oraz członkinią Rady Polityczno-Programowej tej partii. Członkini obywatelskiego Komitetu Ustawodawczego Ratujmy Kobiety i Ratujmy Kobiety 2017, współorganizatorka Czarnych Protestów i Strajku Kobiet w Warszawie. Organizowała również akcję Stop Inwigilacji 2016, a także obywatelskie protesty pod Sejmem w grudniu 2016 i styczniu 2017 roku. Stale współpracuje z Gazetą Wyborczą i portalem Tygodnika Polityka, gdzie ma swój blog poświęcony demokracji pt. Grand Central.
Komentarze