Mój film nie był ani „lewacki”, ani pacyfistyczny. Zawierał uniwersalne przesłanie dotyczące II wojny światowej. Jego usunięcie to przykład tego, jak działa dzisiejsza polityka - mówi OKO.press twórca filmu z wystawy w Muzeum II Wojny Światowej
31 października 2017 nowa dyrekcja Muzeum II Wojny Światowej zmieniła film, który zwiedzający oglądali na zakończenie wystawy stałej. Jego miejsce zajęła przygotowana przez IPN animacja „Niezwyciężeni” (OKO.press pisało o błędach i historycznych fałszach, które zawiera).
Dyrektor Muzeum z nadania PiS dr Karol Nawrocki krytykował stary film i zachwalał nowy w TVN24:
"Nowy film zbiera wszystkie wątki, które nie pojawiły się na wystawie stałej. Zastąpi on nieudaną, zaangażowaną politycznie, subiektywną, dotychczasową produkcję, która miała być podsumowaniem naszej wystawy".
Według dyrektora Nawrockiego poprzedni film był "skandaliczny", prezentował "subiektywny ogląd rzeczywistości, z takim mocnym antynaukowym odchyleniem” (cytujemy za materiałem TVN24).
Reakcja poprzedniej dyrekcji była bardzo ostra. „To zwykły wandalizm, barbarzyństwo – usuwać fragment wystawy przygotowanej przez najlepszych polskich i światowych historyków. Ten film jest integralną częścią wystawy, opowiada o długofalowych skutkach wojny. Został doprowadzony do współczesności, do wojny w Syrii i na Ukrainie. Widziałem reakcje zwiedzających na ten film. Byli poruszeni” - mówił wtedy OKO.press prof. Paweł Machcewicz, dyrektor Muzeum II Wojny Światowej odwołany przez PiS po wielomiesięcznej batalii.
OKO.press poprosiło o komentarz do tej sprawy autora usuniętego filmu - reżysera Matta Subietę*.
"Ten film nie miał być w swoim założeniu ani lewacki, ani pacyfistyczny. Robiłem go samodzielnie. Nie miałem żadnej dyrektywy jak ma powstać" - mówi Subieta.
W filmie na jednym z ujęć znalazł się aktualny prezydent Gdańska - i przeciwnik PiS - Paweł Adamowicz (jego obecność była przytoczona przez krytyków jako dowód na zaangażowanie polityczne wystawy). Nie wspominali, że film pokazywał scenę ze strajku w Gdańsku w 1988 roku. Adamowicz, wówczas student, był jednym z przywódców tego strajku.
Subieta:
"Ja nawet nie zauważyłem, że na tym ujęciu jest młody Adamowicz. Ten film zmontowałem i wrzuciłem ujęcie ludzi krzyczących „Solidarność”. Potem, dopiero jak już ten film był na wystawie, ktoś mi o tym powiedział.
Zdaję sobie sprawę, że w obecnych czasach nikt mi nie uwierzy, ale tak było naprawdę. Szukałem ikonicznego, kolorowego ujęcia i to było po prostu idealne".
Ta sytuacja jest dla reżysera źródłem refleksji nad polityką w Polsce: dzisiaj nie ma ucieczki od podziału pomiędzy PiS i opozycją. Trzeba uważać na to, kto pojawia się w każdej sekundzie filmu. Subieta zastanawiał się nawet, czy nie usunąć ujęcia z Adamowiczem, ale doszedł do wniosku, że to także byłoby odebrane jako polityczna deklaracja - i zarazem przyznanie się do winy.
„On przecież faktycznie tam był” - mówi o Adamowiczu. Reżyser odpiera także zarzuty, że na filmie są uchodźcy z Syrii - co ma być, zdaniem krytyków, propagandą za ich przyjęciem w Polsce. „Nieprawda. Po prostu Aleppo to najbardziej zburzone przez wojnę miasto na świecie. Trzeba je pokazać” - mówi.
Film pierwotnie miał się kończyć na roku 1989 i scenami z upadku Muru Berlińskiego. To miało być symboliczne zakończenie świata ukształtowanego po II wojnie światowej. Subieta doszedł jednak do wniosku, że efekty wojny są obecne w polityce do dziś.
„W relacjach z Ukrainą te echa w ogóle nie ucichły - dla przeciętnego Polaka Ukrainiec to po prostu Banderowiec. Uznałem więc, że pójdę dalej. Ten film nadawał muzeum trzeci wymiar.
W moim rozumieniu to muzeum nie opowiada tylko o samej II wojnie światowej, ale także o ludzkiej naturze - o ludzkim mroku i ludzkim świetle przez pryzmat II wojny.
O samej wojnie można się dowiedzieć z muzeum bardzo dużo. Ono jasno mówi, kto był katem, a kto ofiarą. Ogólne przesłanie filmu miało pokazywać kruchość pokojowej egzystencji: wojna zdarzała się w przeszłości i zdarzy się najprawdopodobniej kiedyś w przyszłości. Życie w pokoju jest niestałe i niepewne, trzeba o nie dbać. Ludzkie szczęście jest obok ludzkiego nieszczęścia” - komentuje Subieta.
O animacji wyprodukowanej przez IPN - która zastąpiła jego film - wypowiada się w sposób stonowany. „Uważam, że animacja IPN jest celowana do młodzieży. Do młodych ludzi, którzy niekoniecznie mają świadomość faktów historycznych. Natomiast tamten film był kierowany do ludzi dojrzalszych” - mówi.
Animacja zawiera jednak, zdaniem reżysera (ale także naszym), twierdzenia skandaliczne - np. to, że alianci zdradzili Polaków w czasie wojny. Subieta: „Uważam, że to jest kłamstwo historyczne, ponieważ sytuacja była dużo bardziej złożona. Jeżeli rząd i IPN się pod tym podpisuje, to wystawia sobie bardzo złą opinię.
Jak po zobaczeniu tego filmu mają się poczuć potomkowie zabitych angielskich lotników, którzy umierali na niemalże samobójczych kursach do Polski? Albo Australijczycy, którzy zaprosili setki Polaków do swojego kraju, skazując ich na wieczną emigrację, ale ratując przed represjami komunistycznymi".
Za świadectwo nowej polityki w muzeum Subieta uznaje fakt, że zostało po przejęciu przez PiS poświęcone przez księdza katolickiego - co obecna dyrekcja (ale także sprzyjający jej eksperci) uznali za ważne osiągnięcie. "Muzeum mówi o śmierci Polaków różnych wyznań - Żydów i Tatarów, którzy byli wielkimi patriotami i też umierali za Polskę. Czemu więc tylko ksiądz katolicki?”.
Subieta był otwarty na sugestie zmian w filmie. Nikt z muzeum się z nim jednak nie kontaktował. "Uważam, że w przypadku tak złożonego muzeum, dyrektor Nawrocki powinien był skonsultować się z firmami i osobami odpowiedzialnymi za jego koncepcję - np. ze Studiem Tempora. Niestety wszelkie zmiany w muzeum przeprowadza tak, jak objął stanowisko - brutalnie, gwałtownie i chaotycznie".
Za dowód złej woli uznaje np. zarzut, że w jego filmie za mało był wyeksponowany prezydent USA Ronald Reagan, za którego rządów (1981-1989) światowy komunizm ostatecznie przegrał rywalizację z Zachodem. „W nowym filmie w ogóle nie ma Reagana. To moim zdaniem świadczy o tym, że merytoryczne argumenty w ogóle nie są istotne. Nawrockiemu chodzi tylko o wskazanie rzekomych błędów poprzedników i uzasadnienie tym swoich działań” - mówi Subieta.
Reżyser opowiada o serialu o Polakach walczących w Afryce Północnej w czasie II wojny światowej, nad którym pracuje. Przygotowując się do niego, rozmawiał z ostatnimi żyjącymi jeszcze dziś weteranami. Żaden nie wychwalał swojego bohaterstwa. W ogóle nie uważali się za bohaterów. Podkreślali zasługi innych żołnierzy sojuszniczych - Australijczyków w Tobruku (1941), Francuzów, Brytyjczyków i Gurkhów pod Monte Cassino (1944).
„Ten mój usunięty film pokazywał nasz złożony świat z perspektywy stwórcy, czyli Boga, a interpretację pozostawiał widzowi. Takie moim zdaniem jest też muzeum. Ono nie ikonizuje bohaterstwa. Jest miejsce na rotmistrza Pileckiego i zgodzę się, że mogłoby być tam o nim więcej informacji. Jednak jest też miejsce na Stanisława Małachowskiego, który jako młody dzieciak w syberyjskim gułagu stracił całą rodzinę. Pozostała mu tylko młodsza siostra, której zapewniał byt ciężko pracując i kradnąc.
Dyrektor Nawrocki uzasadniał zmiany w wystawie tym, że chciałby, aby zwiedzający był w stanie podjąć walkę w razie niebezpieczeństwa. My nigdy nie twierdziliśmy inaczej. Tylko że
większość zwiedzających w przypadku konfliktu zbrojnego nie będzie kolejnym Witoldem Pileckim, ale takim właśnie Stanisławem Małachowskim i chcieliśmy ukazać wzorce bohaterskich postaw, nie tylko tych z bronią w ręku, ale też tych bez”
— mówi Subieta.
(W wywiadzie dla "Dziennika Bałtyckiego" w maju 2017 Subieta tak mówił o swoim filmie: "Znajomy mi doniósł, że podczas oglądania tego ostatniego filmu syn powiedział do ojca: Już więcej nie będę bawił się w wojnę. Tym samym mój cel został osiągnięty, a jeśli ktoś uważa, że ten film nie przemawia, jak trzeba, to obawiam się, że może mieć inny, mroczny cel".)
Jest świadomy, że to uniwersalistyczne założenie odrzucają właśnie krytycy muzeum z PiS. „Muzeum jest tak wielkie, że można poprawiać w nim rzeczy w nieskończoność i ulepszać. Ale nie można tych zmian argumentować tym, że poprzednia dyrekcja miała jakiś niecny, antypolski cel, bo to już jest zwykły populizm” - mówi reżyser.
*Matt Subieta jest reżyserem, filmowcem. Za własne pieniądze tworzy serial „Odd Bods”, opowiadający o polskich żołnierzach na frontach zachodnich podczas II wojny światowej. Projekt zawiera wspomnienia Polaków, ale stawia ich w kontekście Francuzów, nepalskich Gurkhów i Australijczyków, którzy o Polakach wypowiadali się z uznaniem. Projekt wchodzi w fazę preprodukcji we współpracy z pisarzami i producentami z Australii i USA, gdzie Matt Subieta przez pewien czas mieszkał (info o reżyserze za "Dziennikiem Bałtyckim")
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Komentarze